Biblioteka


W NIEBIE I W PIEKLE




 

I

W NIEBIE I W PIEKLE

Razu pewnego zeszli się aniołowie u świętego Michała Archanioła na kawę przy kominku. Zebrało się ich a zebrało – archaniołów, aniołów i nawet takich całkiem małych aniołków. Porozsiadali się, gdzie każdy chciał, gdzie się dało – najchętniej na chmurkach.
I święty Michał Archanioł mówił:
– Zaprosiłem was, moi najdrożsi, bo chciałbym się zastanowić nad sytuacją ludzi. Bolejemy nad tym serdecznie, że jakoś nie mogą sobie poradzić.
– A co się dzieje? – wyskoczył z pytaniem jakiś aniołek, przerywając mieszanie niebiańskiej kawy.
– Otóż z ludźmi źle się dzieje.
– Ale co? – domagał się konkretów ten sam aniołek.
– Wszystkie Boże przykazania są łamane. Sam sobie zadaję pytanie, dlaczego tak postępują. I nie umiem sobie odpowiedzieć dlaczego.
– Co dlaczego?
– Dlaczego tak postępują.
– Bo ich szatani namawiają – aniołek nie widział problemu. – Kuszą do złego.
– Zgoda. Ale jakimi posługują się argumentami, że potrafią skłonić człowieka do tego, aby odszedł z drogi dobra i wszedł na drogę zła?
– Namawiają do tego, aby się bogacić – odezwał się któryś z dalszych kątów.
– Aby zazdrościć.
– Aby nienawidzić.
Posypały się odpowiedzi. Ale przerwał ten potok święty Michał:
– Dobrze. Tak można by wyliczać grzechy ludzkie bez końca. Ale przecież to są stworzenia Boże. Bóg ich stworzył z miłości i do szczęścia. I oni powinni kochać i być szczęśliwi. Dlaczego nie kochają? Przecież każdy grzech prowadzi ich do nieszczęścia. Dlaczego tak głupio postępują?
– Bo ich szatani kuszą.
– To już było powiedziane. Ale ja powtórnie pytam: Jakich szatan używa argumentów, żeby ich namówić do grzechów, które są samobójcze, bo im szkodzą?
Zapadła cisza. Najwyraźniej wszyscy zebrani rozumieli powagę sytuacji i starali się znaleźć wyjście. Cisza trwała. I archaniołowie, i aniołowie, i aniołkowie myśleli intensywnie, myśleli intensywnie, myśleli intensywnie, myśleli intensywnie… i – nic nie wymyślili.
I wtedy Michał Archanioł powiedział:
– Jak widać, nie potrafimy odpowiedzieć na to pytanie z marszu. Jest to problem trudniejszy, niżby można było przypuszczać. Zróbmy wobec tego tak: rozchodzimy się i spotkamy się za trzy dni. Przez ten czas zastanowimy się, pomyślimy, pomodlimy. I może uda nam się znaleźć odpowiedź.
I wszyscy aniołowie, archaniołowie i aniołkowie kiwnęli głowami i powiedzieli:
– Tak będzie najlepiej.

* * *

Szatani dowiedzieli się o tym, co się działo w niebie.
Lucyfer zwołał wszystkich szatanów: starych diabłów, młodych diabłów, wszystkie diabełki. Zrobił wielkie zebranie i zawołał:
– Słuchajcie! Wszyscy słuchajcie!! Ej, wy tam w kącie! Do was też mówię!! Ten tak zwany Pan Bóg martwi się o to, jak ludziom pomóc, żeby byli ludźmi. Nawet aniołów zaprzągł do tej roboty! I oni się też martwią. A my martwimy się o to, jak zniszczyć ludzi, to tak zwane najdoskonalsze dzieło Boże. – Tu ryknął śmiechem: – Najdoskonalsze! Ha, ha, ha!
Wszyscy zebrani ryknęli również śmiechem. Aż się piekło zatrzęsło.
– A więc, zwracam się do was, słuchajcie, stare diabły… Nie tylko stare diabły, ale i młode, i diabełki. Nie proszę! – krzyknął. – Ale żądam! Domagam się! – wrzasnął. – Rozkazuję! – ryknął. – Wymyślcie coś!! Jak ludzi najłatwiej zniszczyć, jak ludziom najłatwiej zaszkodzić!! Jak ludziom najdotkliwiej dokuczyć!! Jak im coś zrobić na złość!!!
Cisza zapadła w piekle. Tego krzyku przestraszyli się aż tak bardzo, że wszyscy przywarli do ziemi, prawie jak karakony. Bo Lucyfer wrzeszczał jak opętany. A ten odczekał chwilę, ale się nie doczekał i znowu wrzasnął:
– Mówić!!!
Gdy padł taki rozkaz, zaczęli wszyscy mówić, zaczęli wszyscy szybko mówić, zaczęli wszyscy głośno mówić, zaczęli wszyscy szybciej mówić, zaczęli wszyscy głośniej mówić, zaczęli wszyscy jeszcze głośniej mówić, zaczęli wszyscy jeszcze szybciej mówić, zaczęli tak strasznie głośno mówić, zaczęli tak strasznie szybko mówić, że powstał w całym piekle taki wrzask, że Lucyfer już nie wiedział, kto, co i o czym mówi.
– Cisza! – wrzasnął Lucyfer. – Cisza!! – wrzasnął jeszcze raz. – Cisza!!! – wrzasnął jeszcze głośniej.
Ale to nic nie pomogło. Nikt go nie słyszał. Nie było rady, Lucyfer wyskoczył na biurko – na najbrzydsze biurko świata – i zaczął machać rękami, żeby wreszcie te rozindyczone diabły zrozumiały, że on chce mówić.
Aż się uspokoiło. Aż wszystkie diabły, diabełki, stare diabły zamilkły. Z największym trudem, ale zamilkły. Zrobiło się w piekle cicho.
Wtedy Lucyfer rozkazał:
– Mówić po kolei!
I zaczęli mówić po kolei. Jak ludziom zaszkodzić, dokuczyć. Jak ludzi zniszczyć, zgnębić.
– Kopnąć!
– Dureń – Lucyfer skomentował tę wypowiedź. I zwrócił się do drugiego: – Następny.
– Opluć!
– Bałwan. Następny.
– Warknąć!
– Następny.
– Przezwać!
– Następny.
– Przekląć!
– Następny.
– Straszyć.
– O! Ciepło. Wreszcie coś interesującego – tu Lucyfer zaklaskał.
I całe piekło wybuchło oklaskami. Chociaż Lucyfer nie był pewien, czy zrozumieli, o co mu chodzi. Znowu podniósł ramiona w górę i gdy zrobiło się cicho, wrzasnął:
– Następny!
– Uderzyć.
– Głupolu! Nie opowiadaj bzdur!! – Lucyfer wyraźnie się zdenerwował.
I tak padały następne propozycje rozmaitych sposobów dokuczenia ludziom, ale Lucyfer wciąż był niezadowolony. Wciąż mu się coś nie podobało. Czekał na jakieś rozsądne pomysły. A tych wciąż nie było. Wobec tego złościł się. Aż wreszcie wykrzyknął:
– Koniec! Zamknijcie się wszyscy, bo głupio gadacie.
I nieoczekiwanie dodał:
– Widzę, że ze szczeniakami nie potrafię dojść do ładu. Zwracam się więc do starej gwardii. Do najokrutniejszych z okrutnych. Wymyślcie coś!
Zaszumiało w tyle sali. I naraz na podium pojawiła się poczwara. Na ten widok sala ze strachu aż zamarła. Olbrzym z ciężkimi łapami, z oczami błyskającymi wściekłością na wszystkie strony. Lucyfer lekko się cofnął, ale zapytał:
– Mów, z czym przychodzisz.
Poczwara zachrypiała:
– Jedyna rada, to odebrać ludziom to najważniejsze, co im tak zwany Bóg przekazał.
– O czym mówisz? – Lucyfer nie rozumiał.
– Trzeba im odebrać wolność. Z ludźmi inaczej sobie nie poradzisz.
– Jak to chcesz zrobić?
– Trzeba zacząć wszystko od dzieci. Dzieci trzeba wziąć w garść. Trzeba wprowadzić żelazną dyscyplinę. Wymóc bezwzględne posłuszeństwo. Karać za każde „widzimisię”…
– A jeśli nie posłuchają? – Lucyfer mu przerwał.
– Muszą słuchać. A jak nie, to na kolano i pasem po pupie.
– Za wszystko?
– Za mniejsze przewinienia karać można rozmaicie. Choćby postawić do kąta twarzą do ściany na godzinę. I niech się dzieci boją rodziców. Żadna miłość, żadna serdeczność, żadne przytulanki, żadne pocałunki, żadne pogłaskania. Tylko strach.
– A gdy dorosną?
– Będą nienawidzić rodziców, ale również będą nienawidzić kolegów i koleżanki. Nie będą umiały kochać, bo nikt ich nie nauczył miłości. Stworzą państwo policyjne. Państwo, w którym nie będzie miłości ani szacunku.
W piekle zrobiło się cicho, że było słychać brzęczącą muchę.
– A więc, niech dzieci i dorośli boją się i niech nienawidzą – powtórzyła poczwara.
– Kogo – Lucyfer jeszcze raz chciał wiedzieć dokładnie.
– Wszystkich i siebie! Policjanta, wojskowego, sąsiada. Mąż – żony, żona – męża. Dzieci – rodziców, rodzice – dzieci. Wszyscy – wszystkich! Wtedy ludzkość będzie przypominała dziką bandę. Hołotę, nie społeczeństwo!
Poczwara jeszcze chciała coś mówić, tylko naraz z głębi sali wystrzelił okrzyk:
– To już było! Już wszystko było! Ludzie mają tego dość! Nie dadzą się znowu nabrać na te metody!
Lucyfer podniósł się z najbrzydszego fotela, żeby dostrzec tego, kto to powiedział, i zawołał:
– No to chodź tutaj! Chodź, jak masz inny pomysł.
Przez tłum diabłów zaczęła przeciskać się jakaś postać.
Ale poczwara nie chciała schodzić z podium. Zaczęła coś wykrzykiwać, wymachiwać rękami, lecz nikt nie wiedział, o co jej chodzi, bo całe piekło wołało:
– To już było!
Na znak Lucyfera do poczwary podeszło dwóch diabelskich drabów, którzy wzięli ją pod ramiona, podnieśli w górę i usunęli z podium.
Na jej miejscu pojawił się szatan wywołany przez Lucyfera.
Był zadziwiającym szatanem. Elegant, wytwornie ubrany, pod muchą, we fraku, w modnych błyszczących butach. Tylko spod mankietów koszuli wysuwały się od czasu do czasu wylakierowane straszne pazury. A kiedy zaczął mówić, błysnęły kły, takie jak rzadko można oglądać nawet w gębach szatańskich.
Lucyfer powiedział:
– Mów. Krótko. Jak chcesz zniszczyć człowieka? Jak chcesz zniszczyć ludzkość?
Ten zaczął mówić:
– Mój poprzednik w jednym się nie mylił. Trzeba zacząć od dzieci. Ale nie odbierać wolności, tylko dać im pełną wolność.
– Jak to? – Lucyfer mu przerwał. – Chcesz im zachować wolność?
– No, powiedzmy, dać im nie wolność, ale samowolę, pełną bezkarność – uśmiechnął się ironicznie elegant. – Niech dzieci robią, co chcą. Niech im będzie wszystko wolno. Co im się tylko zechce. Co im się spodoba. Co im przyjdzie do głowy.
– To coś nowego – mruknął Lucyfer.
– I niech będą bezkarne. Niech dzieci nie mają żadnych nakazów ani zakazów. Żadnych upomnień, ostrzeżeń. Żadnej prośby ani groźby. Ani ze strony rodziców, ani ze strony dziadków. Niech sobie wyrywają zabawki z rąk, niech się biją, przezywają, kopią, plują. Niech zabierają nie swoje rzeczy. Niech nie będą kontrolowane ani przez wychowawców, ani przez nauczycieli.
– No to przestaną się uczyć – Lucyfer się zdziwił.
– Niech się jak najmniej uczą, niech mają mnóstwo praw i przywilejów w szkołach. Należy ograniczyć nauczycielom możliwość pytania i sprawdzania, czy pracują.
– No, no. Mów dalej – Lucyfer zachęcał.
– Niech ubierają się, jak chcą. Niech jedzą, co chcą. Niech piją, co chcą. Niech mówią, jak chcą. Niech czytają i oglądają, co chcą. Niech bawią się, jak chcą. Pełny luz.
– A gdy dorosną? – Lucyfer chciał wiedzieć.
– Wyrosną na krańcowych egoistów. Na pysznych, zarozumiałych, aroganckich, chamowatych, brutalnych, agresywnych, chciwych, zazdrosnych i pazernych. Niech stworzą społeczność bez rządów, bez sądów, bez policji, bez więzień. Niech walczą ze sobą jak wściekłe psy.
– O co? – Lucyfer mu przerwał.
– O wszystko, czyli o pieniądze. Niech zwyciężają najsilniejsi. Ci, co najlepiej kradną i oszukują.
– I co wtedy się stanie? – Lucyfer chciał znać finał.
– Jeden drugiego będzie się bał i nienawidził. Będzie się bał, że sąsiad, kolega, przyjaciel może być rywalem, konkurentem, że go chce zniszczyć. Zniknie zupełnie miłość, bezinteresowność, pomoc, przebaczenie. Ludzie zapomną o miłości, o Bogu, o życiu wiecznym, o niebie, o piekle. Piekło będą mieli na ziemi.
– Ale wśród ludzi są nie tylko młodzi, zdolni, silni, bojowi. Są również mniej zdolni, słabi.
– Ci będą zdeptani.
– Oooo – sala wykrzyknęła z radością.
– W ten sposób w krótkim czasie ziemia zamieni się w piekło, a ludzie w szatanów.
Byli tacy, którzy wpatrywali się w eleganta. Ale byli i tacy, którzy pilnie przyglądali się Lucyferowi. Bo było się czemu przyglądać. W miarę jak elegant mówił, twarz Lucyfera zmieniała się. Robiła się coraz straszniejsza. Przypominała wulkan, który jeszcze nie wybuchł, ale widać było, że zaraz to nastąpi. I tak też się stało. W momencie gdy elegant skończył, Lucyfer wybuchnął:
– Jesteś genialny! Ja ci to mówię! Jesteś genialny! Twój pomysł jest epokowy! Brawo!!! Przemienimy ludzi w szatanów! Brawo!!!
I tu zaklaskał. Piekło oszalało. Zerwały się oklaski – burza oklasków. Do tego dołączyły się wycia, okrzyki, gwizdy, które zdawały się mury rozsadzać. Takiego wybuchu nienawiści chyba nigdy nie było. Oklaski trwały a trwały, każdy bał się pierwszy przestać klaskać.
Nagle od końca sali okrzyki zaczęły przygasać. I to z nieoczekiwanego powodu. Ktoś się śmiał. Zamiast ziać nienawiścią – śmiał się. Zamiast okrzyków zemsty, słychać było jego radosny śmiech. Komuś było wesoło. Wreszcie pod wpływem tego śmiechu przygasła wrzawa w całym piekle i nastąpiła kompletna cisza. A w tej ciszy rozlegał się całkiem wyraźny śmiech. Nie był to śmiech diabła, który może przyspał czy nie zrozumiał, ale był to wesoły śmiech.
Ten śmiech wreszcie doszedł do uszu Lucyfera. Przez jakiś czas nadsłuchiwał, czy się nie myli, czy to możliwe, że ktoś się ośmiela w jego towarzystwie śmiać się, gdy on – Lucyfer – jest wściekły. Ale nie, ktoś się naprawdę śmiał. Lucyfer nie mógł tego pojąć. Dlaczego ktoś się śmieje? Mruknął trochę do siebie, trochę do ochroniarzy:
– Czy ktoś z nienawiści zwariował?
Wreszcie zdecydował się sam rozwiązać tę zagadkę. Wrzasnął:
– Kto tam się śmieje?!
Ale nie było odpowiedzi. Chyba śmiejący się nie dosłyszał tego pytania, bo śmiech trwał. Wobec tego Lucyfer, wściekły jak nie wiadomo co, znowu wrzasnął:
– Śmiejący się, do mnie!
Cisza w piekle jeszcze bardziej się pogłębiła. Nigdy tak nie było, żeby ktoś odważył się nie wypełnić rozkazu Lucyfera. Ale nikt nie pojawił się przed Lucyferem. Wtedy on oszalał z wściekłości:
– Przyprowadzić go tutaj!!!
Natychmiast dwóch ochroniarzy odnalazło śmiejącego się. Był to mały, niepozorny diabełek, teraz zaskoczony, czego od niego chcą ochroniarze.
– Lucyfer cię wzywa – warknął jeden z nich.
I porwali go przed wściekłego Lucyfera. Ten chwycił diabełka w swoje potężne łapy. Zdawało się, że go rozszarpie.
– To ty się śmiałeś?!
– Ja – diabełek się nie przestraszył.
– Dlaczego?! Przyspałeś i śniło ci się coś głupiego?
– Nie, nie spałem, tylko słuchałem tego, co mówił elegant.
– I to było takie zabawne?! – spytał rozwścieczony Lucyfer.
– Tak, to było bardzo zabawne – i głośno roześmiał się jeszcze raz.
– A co w tym było zabawnego?! – wrzasnął rozwścieczony Książę Ciemności.
– Choćby to, że on ludzi uważa za naiwnych idiotów. A przecież to są całkiem inteligentne stworzenia. Czasem inteligentniejsze niż my.
– Nawet niż ja?
– Czasem tak.
– W pokrzywy go!!! Na siedem godzin!!! – ryknął Lucyfer.
– Za co? – jeszcze zdążył wykrztusić diabełek, zanim go porwało dwóch ochroniarzy i wyrzuciło z piekła przed bramę.
– Postawić jednego na straży, żeby nie uciekł z tych pokrzyw! – dorzucił wściekły do niemożliwości Lucyfer.
I tak się stało.

* * *

A w niebie, jak to w niebie. Święty Michał Archanioł tym razem zaprosił swoich gości do ogrodu. Ale wszyscy przyjść nie mogli, bo przecież każdy ma jakieś zajęcia. Chociaż bardzo by chcieli, bo kochali świętego Michała i wiedzieli, że gdy on zaprasza, to z jakiegoś bardzo ważnego powodu. Chcieli przyjść zwłaszcza ci, którzy byli u niego ostatnio, kiedy to postawił pytanie, jak można by ludziom pomóc.
Anieli, archaniołowie, aniołkowie, anielęta porozsiadali się tam, gdzie chcieli, gdzie było im wygodnie, gdzie im się podobało. Na białej chmurce, na promyku słońca.
Święty Michał powiedział:
– Dziękuję wszystkim za przyjście. Mieliśmy trzy dni na to, aby się zastanowić: co ludzi najbardziej gnębi? Jak im można pomóc? Teraz czekam na odpowiedź.
Zapadła cisza. Wydawało się, że święty Archanioł czeka na próżno. Aniołowie milczeli. Słychać było tylko śpiew ptaków. I gdy zdawało się, że trzeba się znowu rozejść, nagle z jednego z najdalszych kątów ogrodu odezwał się głos:
– Oni się boją.
Wszyscy zamarli. Zaległa jeszcze głębsza cisza.
– Oni się boją!
Cienki głosik rozległ się jak grzmot. Wszystkie oczy zwróciły się w stronę, skąd dochodził. Było tam małe, białe anielątko, które teraz powtórzyło, tym razem głośniej, jakby się obawiało, że jego słów nikt nie usłyszy:
– Oni się boją!!!
– Powiedz, kim są ci „oni”? – święty Michał chciał wiedzieć dokładnie.
– Ludzie!
– Czego się boją? – święty Michał nie bardzo zdawał się rozumieć.
– Wszystkiego!
– Daj przykład.
– Jutra, dnia dzisiejszego, wczorajszego, dalszego życia. Boją się o posadę, o mieszkanie, o swoje życie.
– A młodzi, zdrowi też się boją?
– Tego, że mogą rozchorować się na raka, że mogą umrzeć na zawał serca, że nie dostaną pracy, że stracą pracę. Boją się wciąż i bez końca, boją się.
– A zamożni?
– Boją się wyjść na ulicę, boją się, że zostaną okradzeni, boją się, że złodzieje, bandyci wpadną do mieszkania. Boją się wszystkiego, boją się, wciąż się boją!
– A dzieci?
– Boją się dorośli, boją się dzieci. Boją się kobiety, boją się mężczyźni. Boją się zdrowi, boją się chorzy. Boją się młodzi, boją się starzy.
– A dlaczego się boją?
– Bo ich straszą szatani.
– Po co?
– Żeby ludzie byli nieszczęśliwi. Żeby nie cieszyli się życiem, pracą, słońcem, deszczem, światem. Strach wypiera wiarę w Boga, w Jego Opatrzność, niszczy ufność i miłość ku Niemu.
– Jak pomóc ludziom?
– Niech się nie boją. Niech się nie boją. Niech się nie boją!
– Ale jak się mogą nie bać?
– Niech się nauczą ufać Panu Bogu. Niech się nauczą ufności. Niech się nauczą tego, że Bóg ich kocha! I nie jakąś miłością zza chmur, ale że Bóg jest z nimi! Że Bóg jest przy nich! Że Bóg im towarzyszy. I to nie tak, żeby tylko być. Ale On wciąż pomaga, opiekuje się, broni, strzeże. Oczywiście, bez naruszania ich wolnej woli.
I wtedy Archanioł, nie pytając nikogo, powiedział:
– Poproście tutaj świętą Faustynę Kowalską. Niech przyjdzie.
I przyszła. Piegowata, ruda, szczupła, drobna i uśmiechnięta.
– Toś ty namalowała obraz Jezusa Miłosiernego.
– To nie ja. Tylko pod moim kierunkiem malarz Kazimirski.
– I co poleciłaś mu napisać na tym obrazie?
– „Jezu, ufam Tobie”.
– Jezu, ufam Tobie. Jezu, ufam Tobie! Jezu, ufam Tobie!!! – zagrzmiało po całym niebie.
– A czemu tak?
– Żeby ludzie tak długo to zdanie powtarzali, aż przeniknie do ich dusz, że Bóg nikogo nie opuści. Że mnie Bóg nigdy nie opuści. Że nigdy ode mnie nie odejdzie, że nie zostanę samotna na mojej drodze życiowej.
– Ale to nie jest całkiem tak – zaprotestował Archanioł. – Bóg nikogo nigdy nie opuszcza, niezależnie od tego, czy człowiek o to prosi, czy nie.
– Tak, to prawda.
– Po co więc prosić o to, co i tak się dzieje bez mojej prośby? – ciągnął święty Michał, uśmiechając się przyjaźnie.
– Bo gdy się modlimy, dokonuje się w nas przemiana.
– Jak to rozumiesz?
– My przez modlitwę jednoczymy się z Bogiem, sami stajemy się podobni do Boga Miłosiernego. Sami stajemy się miłosierni dla drugich. Wtedy człowiek będzie miał miłosierne serce, wrażliwe na biedę ludzką. Będzie miał miłosierne oczy, które zobaczą biedę ludzką. Będzie miał miłosierne uszy, które usłyszą biedę ludzką. Będzie miał miłosierne ręce, gotowe do pomocy. I w ten sposób dokona się przemiana ludzi. W ten sposób nastanie królestwo Boże na ziemi. Takie, jakie jest tutaj, w niebie. To jest ratunek dla ludzkości.