Biblioteka



Domy otwarte




Domy otwarte


Że kogoś z Rabki mogę spotkać w Rzymie, to mnie nie powinno dziwić. Jednak zdziwiłem się. I oczywiście poszliśmy na kawę, ażeby uczcić spotkanie. Rozmawialiśmy oczywiście nie o Rzymie, ale o Rabce. Nie o Papieżu Janie Pawle II, ale o pobycie księdza profesora Karola Wojtyły z rekolekcjami dla liceum w Rabce, których mój rozmówca słuchał. To nieważne, że od tego czasu upłynęło wiele lat. Stanęła nam przed oczami tamta rzeczywistość, jakby to było wczoraj.


        


     – Podobała się Rabka księdzu Wojtyle? – usłyszałem pytanie.
     – Tak.
     – Co mu się najbardziej podobało?
     – Właściwie wszystko.
     – Konkretnie?
     – Wyście się mu najbardziej podobali, nasza młodzież rabczańska.
     – A poza tym?
     – Może byś się tego nawet nie spodziewał. Taka „dziura” ta Rabka – na pozór. A przecież tętniła życiem. Nie na ulicach, nie w prasie, nie w radiu – bo tam było życie zakłamane, ale w domach. Spodobały się Karolowi domy rabczańskie. Do niektórych z nich go prowadziłem.
     – Co znaczy „domy rabczańskie”?
     – Środowiska, domy otwarte – mówmy dokładnie. Może to słowo „domy otwarte” wypadło z obiegu, a przecież to był ważny element życia społecznego.
     – Co ksiądz ma na myśli?
     – Dom, do którego się zachodzi. Bez zapowiedzenia. Do którego się wpada. Na chwilę, na godzinę, na parę godzin. Nie wiadomo, kogo się tam spotka. Na pewno spotka się gospodarzy, którzy nie tylko nie zdziwią się, ale uważają to za normalne, są na to przygotowani, na to czekają. I są bywalcy. Ludzie, którzy regularnie przychodzą. Aby pogadać o ważnych sprawach miejscowych, krajowych i zagranicznych, gospodarczych, kulturalnych, społecznych, ekonomicznych. Którzy są na bieżąco albo dowiedzieli się co dopiero o czymś i chcą się podzielić tą wiadomością, chcą usłyszeć, jak widzą przyjaciele ten problem, tę sprawę, to wydarzenie. Zawsze gotowa herbata albo kawa – wedle życzenia – jakieś kanapki albo suchary, placki. Najważniejsza jest jednak rozmowa.
     – Które domy rabczańskie ma ksiądz na myśli?
     – Takim klasycznym domem otwartym był dom doktora Malewskiego i jego małżonki, która pełniła rolę pani domu, ale była nie tylko od podawania herbaty i ciastek, lecz włączała się twórczo w rozmowę.
     – Zachodził tam ksiądz również?
     – Oczywiście. To była moja przystań. Mój punkt odniesienia. Pole dyskusji. Zawsze byli jacyś ciekawi ludzie. Nie tylko mieszkańcy Rabki, ale często Warszawy, Krakowa. Nie tylko starsze pokolenie, ale także młodzież. Bo był tam najstarszy syn Jan – na studiach medycznych, Tadeusz – w liceum, Marysia – w szkole podstawowej, potem w liceum.
     – Oni mieszkali na początku Czarnej Alei, prawda?
     – Tak dla przypomnienia – mieszkali w swoim prywatnym sanatorium dla leczenia chorych na serce, wybudowanym przez nich przed wojną, a upaństwowionym przez PRL.
     – I zostało to sanatorium nazwane „Orzeł”.
     – Usunięci do suteren, gdzie im łaskawie zezwolono zamieszkać. Jednak jakby tego nie widzieli, nie narzekali. Prowadzili normalne życie. Rzecz charakterystyczna – przy tej ograniczonej przestrzeni do mieszkania, jaką posiadali, przyjęli – jakoś bezdomnego – profesora Eugeniusza Romera, słynnego geografa, kartografa, który czuł się u nich dobrze. Zamieszkał na chwilę, a właściwie prawie na kilka lat.
     – A który jeszcze dom w Rabce, księdza zdaniem, mógł być zaliczony do otwartych.
     – Takim domem otwartym, chociaż w innym stylu, był dom pani Zofii Szczuki. Inny w swoim charakterze, jednak podobny w realiach. „Tereska” – przedwojenne prywatne liceum dla dziewcząt z wyższych sfer, połączone z internatem. Zostało przez władze PRL upaństwowione i przekwalifikowane na Liceum Wychowawczyń Przedszkoli. Pani Zofia, właścicielka „Tereski”, zepchnięta do suteren, razem ze swoją matką, ciotką, z dzielną gosposią Marią. Już nie była właścicielką ani dyrektorem tej szkoły, ale profesorem matematyki.
     – Ludzie niewiele o niej wiedzieli.
     – Kto wiedział, ten wiedział. Choć trzeba przyznać, że w dużej mierze wycofała się z życia Rabki. Powiązana z Warszawą, z księdzem Prymasem Stefanem Wyszyńskim, z Instytutem dla Niewidomych Dzieci w Laskach, z księdzem Tadeuszem Fedorowiczem – kapelanem Lasek i jego bratem Aleksandrem – proboszczem Izabelina. Księdza Tadeusza poznałem u pani Zofii i na jego zaproszenie zwiedziłem Laski, byłem również w Izabelinie na odpuście. Podtrzymywała bliskie kontakty rodzinne ze Szwajcarią oraz z francuskimi intelektualistami. Gościła u siebie coraz to innych wybitnych ludzi kultury. Jakimś cudem udało jej się uniknąć upaństwowienia samego budynku „Tereski”. Przepisała go na własność Ośrodka dla Niewidomych z Lasek.
     – A plebania rabczańska?
     – Słusznie. Choć to był znowu inny dom. Tu z okazji wieczornego brydża spotykali się u księdza dziekana Mateusza Zdebskiego regularnie aptekarz Miętus – rasowy polityk, o dużej wiedzy i jeszcze większym wyczuciu spraw politycznych, doktor Porzycki oraz pan Inżynier – obszarnik z Poznańskiego, który znalazł przystań na resztę swojego życia w rabczańskiej plebanii. I tak codziennie pod wieczór, zanim nadszedł czas na rozpoczęcie pierwszej partii brydża, na tarasie plebanii trwały niekończące się rozmowy na ważne tematy.
     – A jeszcze jakiś dom?
     – Dom doktora Romanowskiego. „Najprzystojniejszego pediatry z wszystkich najlepszych pediatrów, a równocześnie najlepszego pediatry z wszystkich najprzystojniejszych”. Nad wyraz kulturalny pan domu ze swoją pogodną żoną Haliną i czwórką dzieci stanowili magnes przyciągający wszystkich, którzy potrzebowali choćby odrobiny ciepła, serdeczności, autentycznego chrześcijaństwa. Pełni blasku nabierał ten dom w takie dni jak sylwester, kiedy można było spotkać „całą Rabkę”, zaczynając od dyrektora Pieczonki z sanatorium „Pstrowskiego”. Jednak także codziennie wieczorem byli jacyś goście na herbacie, a czasem na likworówce. Nawiasem mówiąc, mógłbym wymieniać całą litanię podobnych domów rabczańskich.
     – Czy ksiądz Wojtyła poznał wszystkie te domy?
     – Nie wszystkie. Zorientował się jednak natychmiast, że one stanowią o Rabce. Że ten nurt odziałuje na całe społeczeństwo rabczańskie. Że ci, którzy może nigdy nie zaszli do żadnego z tych domów, mają świadomość, że tuż obok, za ścianą, są ludzie wysokiej klasy, wykształceni, mądrzy, odpowiedzialni – że jest elita, która myśli inaczej, niż tego chcą rządy komunistyczne. Że są prawdziwi Polacy, którzy się nie poddali ani nie sprzedali, że są wolni, że są prawdziwymi reprezentantami.
     – A Wojtyła też miał takie domy, do których zachodził?
     – I to zaraz po zamieszkaniu w Krakowie w 1938 roku. To był dom pani Szkockiej przy ulicy Królowej Jadwigi. Również dom państwa Kydryńskich przy ulicy Felicjanek.
     – A gdy został ordynariuszem krakowskim?
     – Starał się, żeby rezydencja biskupów krakowskich przy Franciszkańskiej 3 była takim otwartym domem. I tak rzeczywiście było. O tym pogadamy jednak przy innej okazji, bo teraz na mnie czas.