Biblioteka



Naukowiec



Naukowiec


Do wyjazdu zostało już niewiele. Nic mnie nie zatrzyma przed wyjściem na miasto. Dzisiaj muszę pożegnać Rzym. Zabieram ze sobą paru gości.


 


     – Czy można Karola Wojtyłę nazwać naukowcem?
     – Jak najbardziej. Był nie tylko profesorem zwyczajnym KUL-u, ale także świetnym pracownikiem naukowym, świetnym dydaktykiem. Widziałem to na własne oczy, gdy znalazłem się na Wydziale Filozoficznym KUL-u.
     – A był ksiądz wcześniej w Lublinie?
     – Chyba nie.
     – Jakie wrażenie ksiądz odniósł, gdy tam zawitał?
     – Wizytówką każdego miasta jest stacja. Kolejowa, autobusowa. W tym wypadku kolejowa. Stacja lubelska dała mi do zrozumienia, dokąd przyjechałem. Do takiego miasteczka, w którym niewiele się dzieje. Może to, co mi zaimponowało, to trolejbusy. Bo ja taki ekolog. A tymczasem spotkała mnie niespodzianka, która się nazywała: KUL. Byłem zachwycony.
     – Czym?
     – Wszystkim. Powiem niepoważnie. Szerokimi, widnymi korytarzami. Na parterze, na pierwszym piętrze, gdzie jedną stronę tworzyły same okna. A po drugie, że te korytarze były pełne księży, zakonnic i świeckich, mężczyzn i kobiet. Byłem przyzwyczajony do tego, że teologia to księża. A tymczasem okazało się, że teologia może być uprawiana również przez świeckich, przez mężczyzn i przez kobiety. I to wymieszanie. Nie, żeby księża osobno, a świeccy osobno.
     – Gdzie ksiądz zamieszkał w Lublinie?
     – W konwikcie. W paroosobowym pokoju. I przyznam się, to było największe utrudnienie. Jednak, na szczęście, w tym pokoju nie musiałem długo siedzieć, bo poranna msza święta, wykłady, seminaria, biblioteka, bo posiłki.
     – A czy ksiądz się jakoś znalazł?
     – Tak, i to natychmiast, chociaż nie spotkałem żadnego znanego mi człowieka. Z Krakowa tylko byłem w dwójkę z księdzem Kazimierzem Hołą. Jednak przy stole w refektarzu znalazłem miejsce z diecezją tarnowską, z bardzo inteligentnym księdzem Michałem Hellerem i zawsze uśmiechniętym, dowcipnym księdzem Andrzejem Pękalą. Ductorem konwiktu był ksiądz Jan Krucina z Wrocławia, znakomita osobowość.
     – Jednak to wszystko było drugorzędne albo dziesięciorzędne.
     – Słusznie. Najważniejsze były wykłady, seminaria na filozofii teoretycznej, bo taki wybrałem kierunek studiów. Administracja KUL-u nie uznała mi moich dwóch lat filozofii na UJ. Nie zgodziła się na kurs doktorancki. Trzeba było robić trzy lata filozofii. Przyjąłem tę wiadomość z niejakim oburzeniem, ale okazało się, że to mi dobrze zrobiło.
     – Dlaczego?
     – Nie wiedząc o tym, wszedłem w oko cyklonu. To, co się działo na wykładach, było czymś nadzwyczajnym. Oczywiście wszystkich zdominował ksiądz profesor Mieczysław Krąpiec, dominikanin. Był w najlepszym okresie rozwoju myśli filozoficznej. Popędzany przez swoich kolegów z wydziału – przez Kurdziałka, Kamińskiego, Kalinowskiego, Swieżawskiego, Wojtyłę. Szalał. Wykłady to była jedna wielka improwizacja. Wchodził na podium – i krzyczał.
     – Tematem?
     – Tomizm czytany przez egzystencjalistów. Właściwie, na pierwszy rzut oka, kwadratura koła, bo jak można w tomizmie odnaleźć egzystencjalizm. Czy można świętego Tomasza, z jego teologią i filozofią zbudowaną na Arystotelesie zestawić z Heideggerem, Gabrielem Marcelem, Sartrem, Jaspersem? A jednak można. Tak twierdził Krąpiec i reszta zespołu. Byliśmy świadkami oraz uczestnikami tego procesu, który powstawał na naszych oczach. Zrobiła się z tego szkoła filozoficzna. Z tym, że nie wiadomo było, czy ten kierunek zostanie sfinalizowany, czy istnieje w ogóle finał, czy to dzieło może mieć kształt skończony. A na razie zapowiadało się na to, że powstanie coś, co zadziwi świat filozoficzny. Debaty na ten temat nie ograniczały się wyłącznie do sal wykładowych, wytaczały się na korytarze, dziedzińce, ulice. W nieskończonych dyskusjach brali udział nie tylko profesorowie, ale i studenci.
     – Skąd te dyskusje?
     – Filozofia zajmuje się odkrywaniem istoty naszej rzeczywistości, porządkuje prawdy, określa pojęcia, formułuje tezy, precyzuje zasady, wykazuje związki logiczne. Jak by mogła nagle zejść ze swojego piedestału i zacząć zajmować się takimi szczegółami, jak samotność, alienacja, zagubienie, męka podejmowania decyzji, poszukiwanie sensu życia, beznadziejność istnienia, lęk przed śmiercią? Tymi i podobnymi stanami jednostki niechby się zajmowała psychologia chociażby, ale nie filozofia.
     – A jednak. W tomizmie jest rozróżnienie między „istotą” a „istnieniem”.
     – To prawda. Ale tomizm zajmował się przede wszystkim, żeby nie powiedzieć: wyłącznie, istotą rzeczy. Choć furtka istnienia czekała na otwarcie. I teraz przyszedł na to czas. Przebadać i pokazać, jak się prawdy istotowe ogólne przełamują w życiu poszczególnego człowieka. Nazwać, co nienazwane, wyciągnąć na światło dzienne to, co dotąd pozostawało w ukryciu, określić to, co dotąd niewyartykułowane, przyznać się do błędu, nie wstydzić się tego, rozmawiać o tym, co stanowiło tabu omijane z daleka, pomóc człowiekowi znaleźć się w tym świecie praw, determinizmów, w relacji z drugim człowiekiem jak i ze społeczeństwem, do którego należy, z Bogiem, który go stworzył.
     I tak przekonywałem się na własne oczy, jak superlatywy Karola dotyczące KUL-u znajdują potwierdzenie w stanie faktycznym. To była uczelnia nadzwyczajna. Nie tylko poziom naukowy – myślę o Wydziale Filozoficznym – nie tylko zespół studentów, którzy reprezentowali całą Polskę, bo to byli najzdolniejsi księża wydelegowani przez swoich biskupów, pracowici, którzy wiedzieli, po co przyszli, jakie obowiązki ich czekają po skończeniu.