Biblioteka


W drodze za apostołami (2)



 

W drodze za apostołami (2)

 – A gdzie syn? – spytała Joanna. – Mówiłaś, że choruje, przynajmniej tak zrozumiałam – dodała na swoje usprawiedliwienie.
 – Już go poproszę – powiedziała lekko zmieszana.
 Wyszła. Za chwilę wracała, a z nią kilkunastoletni chłopiec.
 – O – zdziwiła się Joanna – ślicznego masz syna i dużego. Ja myślałam, że to jeszcze dziecko. Ale nie wygląda na chorego.
 – Ja tylko tak powiedziałam – mówiła dalej zawstydzona kobieta.
 Coś Mu się w tym wszystkim nie zgadzało. Zresztą chciał przerwać tę niewygodną dla kobiety rozmowę:
 – Jeżeli masz coś, czego nie chcesz wyjawić, to nie mów. Ale jeżeli moglibyśmy ci w czymś pomóc, to powiedz.
 Nieoczekiwanie wybuchła płaczem. Syn objął ją, przytulił.
 – Nie płacz, mamo. Proszę cię, nie płacz.
 Ona jakoś się pozbierała, otarła oczy i zaczęła mówić:
 – Odkąd mąż zginął, jesteśmy jak trędowaci. Nikt z nami nie utrzymuje kontaktów. Mówią: „Jeżeli Bóg twojego męża ukarał śmiercią krzyżową, to musiał popełnić jakieś ciężkie grzechy”. A ja wiem, że mąż był świętym człowiekiem. Ale to nie koniec. Według ludzi kara Boża obejmuje również mnie jako żonę i syna. I ja powinnam umrzeć, i mój syn za grzechy popełnione przez niego.
 – A wasz rabbi?
 – To samo uważa. Nie chce mieć z nami do czynienia.
 – No to wyprowadźcie się stąd – radził Tadek.
 – Dokąd? Przecież gdziekolwiek pójdziemy, zła sława pójdzie wszędzie za nami. Tu mamy kozę. Mamy kawałek pola. Wyżyjemy. Ale to jeszcze nie najgorsze.
 – A co jest najgorsze?
 – Doszło do mnie, że Herod wysyła swoich siepaczy, którzy zabijają synów straconych partyzantów. Dlatego go tak ukrywam. Dlatego powiedziałam z przyzwyczajenia, że chory. Boję się o niego.

 Wyszli na nizinę Asor, w północnej stronie od jeziora Genezaret. Znajdowali się gdzieś na północ od Korozain. Trzecim, na którego natrafili, był Jakub.
 Zobaczył go, jak stoi w płytkiej wodzie Jordanu i chrzci. W pierwszej chwili doznał szoku. Zdawało Mu się, że widzi Jana Chrzciciela z młodszych lat. Jeszcze nie tak spalony od słońca na heban, jeszcze nie z takimi długimi włosami spadającymi na ramiona, jeszcze nie z taką długą brodą aż po pas, ale był podobnie jak tamten przewiązany tylko przepaską na biodrach i zachowujący się podobnie jak tamten. Dopiero za chwilę uświadomił sobie, że Jakub również był uczniem Jana Chrzciciela, stąd łatwo mu było przejąć gotowe wzory. Ludzie zgromadzeni na brzegu śpiewali psalm. Ustawiali się jeden za drugim, wchodzili do rzeki, zbliżali się kolejno do niego, a on nachylał się, czerpał dłonią wodę i polewał ich głowy. Niby wszystko było tak, jak przy chrzcie Janowym, ale jednak wyczuwał inną atmosferę tego, co tu się działo. Może to było tylko złudzenie.
 – Ale żeby aż tak go naśladować? – dziwiła się Joanna.
 – Posłuchajmy tego, czego on naucza, to się wszystkiego powoli dowiemy – uciszał ją Tadek. – Może robi to samo co Jan Chrzciciel: przygotowuje tych ludzi na Twoje przyjście.
 Po zakończeniu obrzędu chrztu Jakub, nie wychodząc z wody, zaczął wołać do swoich słuchaczy zgromadzonych na obu brzegach rzeki:
 – Czy wiecie, co wam uczyniłem? Zdjąłem z was grzechy wasze. Wody świętej rzeki, Jordanu, spłynęły na was, abyście byli czyści. Wypędziłem z was szatana. Ale wiedzcie i to, że on nie da za wygraną. Krąży koło was jak lew ryczący, czekając, aby was pożreć. Nie da za wygraną. Pójdzie po pomoc do piekła i wróci, prowadząc siedmiu szatanów stokroć gorszych niż on sam i wejdą w ciebie. I staniesz się stokroć gorszy niż byłeś dotąd – zawiesił głos, rozglądał się swoim rozpalonym wzrokiem po ludziach wpatrzonych w niego – może cię uratować tylko pokuta. Tak, pokuta jest to jedyne lekarstwo na szatana. Umartwienie, post, czuwanie w nocy, dręczenie swego ciała, które jest siedliskiem naszych żądz. Zadawanie mu bólu, cierpienia, niewygód może je tylko pohamować, aby nie zniszczyło naszego ducha – znowu zawiesił głos. – Tylko post o chlebie i wodzie, spanie na deskach, włosiennica, biczowanie potrafią zmusić ciało do posłuszeństwa duchowi.
 Przerwał, rozglądając się po słuchaczach, jakby szukając w ich twarzach odpowiedzi. Po chwili podjął swoje przemówienie:
 – Bo trwa w świecie nieustanna walka pomiędzy złem a dobrem. Pomiędzy szatanem i Bogiem. I każdy musi być tego świadomy. Kto tego nie wie, jest podobny do dziecka, które igra z kobrą. I każdy musi się opowiedzieć, po której stronie chce się znaleźć. My wybieramy Boga. A orężem w naszej walce z szatanem jest umartwienie.
 Słuchał tego, co mówił Jakub, a równocześnie rozglądał się po jego słuchaczach. Wśród zgromadzonych panowało skupienie. Przyjmowali głoszone słowo przeważnie siedząc, ale wielu stało z szacunkiem. Byli i tacy, którzy klęczeli z pochyloną głową.
 – Chodźmy, bo i tak się niczego więcej nie doczekamy – podsumowała Joanna.  – Chyba że chcesz zabrać głos. Ale sam mówiłeś, że tego nie chcesz.
 – Poczekajcie jeszcze chwilkę – zatrzymał ich Tadek.
 Jakub grzmiał:
 – Strzeżcie się każdej przyjemności! Za nią szatan sterczy! Strzeżcie się każdej radości, bo to pokusa szatańska! Strzeżcie się każdego uśmiechu, bo to kuszenie do złego! Strzeżcie się śmiechu, bo to wyuzdanie! W tym życiu nie czas na przyjemności, radości, śmiechy. To dopiero w przyszłym życiu będzie czas na radości niebiańskie.
 – Dość tego. Chodźmy – Joanna nie chciała dalej słuchać.
 Wysunęli się delikatnie, nie zwracając niczyjej uwagi. Gdy już znaleźli się na wolnej przestrzeni, Tadek zapytał ją z uśmiechem:
 – A jak oceniasz to, co mówił Jakub?
 – Zdaje mi się, że zabrnął w pogańskie naleciałości o dwóch światach: świecie dobra i świecie zła. Bogu dobra i bogu zła, wciąż walczących ze sobą. A już na pewno z przesadą zajął się tępieniem zła, zamiast czynieniem dobra. Ten nacisk na pokutę i umartwienie jest wprost obsesyjny. A wreszcie występowanie przeciwko wszelkim formom radości i przyjemności jest po prostu niebezpieczne.

 Następnym, którego po kilku dniach spotkali, był Mateusz. Zawsze cichy, spokojny, przeważnie milczący, odzywający się dopiero wtedy, gdy go wprost pytano o zdanie, okazało się, że jest świetnym obserwatorem i człowiekiem obdarzonym znakomitą pamięcią, a równocześnie chętnym do porządkowania i systematyzowania. Napotkali go w jakiejś wsi, już niedaleko Gadary, gdy siedział na wiejskim ryneczku. Nie zauważył ich, gdy dołączyli do tłumu otaczającego go ciasnym kręgiem. Opowiadał o Mistrzu z Nazaretu, spełniając życzenie tłumu, który domagał się od niego kolejnych informacji.
 – A jak to było z tym cudem uzdrowienia sługi setnika?
 – Czy to prawda, że Jezus uzdrowił poganina?
 – Czy to prawda, że uczynił Jezus cud „na odległość”?
 – Powolutku, powolutku – Mateusz starał się nie zgubić w zalewie pytań. – Najpierw odpowiem na pytanie najważniejsze. A więc faktycznie, Jezus uzdrowił poganina. I to nie przypadkiem albo przez pomyłkę. Jezus chciał nas tutaj nauczyć, że Bóg – Jego Ojciec – jest Ojcem wszystkich ludzi na świecie. I nieprawda, że kocha tylko Izraelitów, a gardzi poganami. Dlatego też Jezus uzdrowił poganina i powiedział to, co powiedział, o setniku.
 – A co powiedział, opowiedz.
 Mateusz zaczął opowiadać:
 – Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, wtedy zwrócił się do Niego setnik i prosił Go mówiąc: „Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi”. Odparł mu Jezus: „Przyjdę i uzdrowię go”. Lecz setnik powiedział: „Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: Idź! – a idzie; drugiemu: Chodź tu! – a przychodzi; a słudze: Zrób to! – a robi”. Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: „Zaprawdę, powiadam wam: u nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary:.
 Tu Mateusz zrobił przerwę, żeby to sprawozdanie doszło do świadomości słuchaczy, ale już ktoś zapytał:
 – No i co, został uzdrowiony ten sługa?
 – Pozwólcie, że dokończę, co Jezus powiedział, a to ważne: „Lecz powiadam wam: wielu przyjdzie ze wschodu i zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim…” – A już ktoś znowu chciał mu przerwać, ale tym razem nie pozwolił odebrać sobie głosu i mówił dalej – „A synowie królestwa zostaną wyrzuceni na zewnątrz – w ciemności; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”.
 Wśród słuchających trwało milczenie. Ale nie było to milczenie ani akceptacji, ani negacji, lecz niepewności. Tymczasem Mateusz kończył swoją relację:
 – Do setnika zaś Jezus rzekł: „Idź, niech ci się stanie, jak uwierzyłeś”. I o tej godzinie jego sługa odzyskał zdrowie.
 Tu wstał jakiś człowiek ubrany w szaty faryzeusza i pewnym głosem zaczął mówić:
 – Ja teraz tobie chcę postawić tylko jedno pytanie. No, może dwa. Albo niech będzie: ja tobie postawię trzy pytania – znaj moje dobre serce. A wy – tu zwrócił się do zgromadzonych ludzi – słuchajcie uważnie. Ja ci stawiam pierwsze pytanie: Czy ten twój – jak to Go nazywasz – Nauczyciel jest Izraelitą?
 – Tak, jest Izraelitą z domu Dawida. Choć mieszkający w Nazarecie, to urodzony w Betlejem, tam gdzie Jego przodkowie.
 – Ja ci teraz postawię drugie pytanie – znowu powrócił do głosu faryzeusz – czy sługa setnika był naprawdę chory?
 – Ponad wszelką wątpliwość. Wszystko to działo się w Kafarnaum, małym w końcu miasteczku, gdzie każdy każdego zna i nie ma żadnych tajemnic. Sługa setnika był ciężko chory.
 – Dobrze, to już były dwa pytania. Ja ci, tak jak to obiecałem, teraz postawię trzecie pytanie: Czy ten sługa został prawdziwie uzdrowiony w tej samej godzinie, kiedy Jezus oświadczył setnikowi?
 – Sądzę, że nie potrzebuję powtarzać. Możesz spytać w Kafarnaum, jeśli mi nie wierzysz, świadków jest dość na to, aby potwierdzić, że tak to się rzeczywiście stało.
 – Czy ty mi pozwolisz, że ja złamię umowę i zadam ci czwarte pytanie?
 Na pozór była to czysta komedia ta gadanina faryzeusza, tyle prowokatorska co irytująca, ale naprawdę chodziło o to, by zaniepokoić ludzi. I najwyraźniej to mu się udało. Wśród ludzi rozpoczęły się szepty, oznaki zdenerwowania. Mateusz jakby na to nie zwracał uwagi i ze zwyczajną sobie prostotą odpowiedział:
 – Proszę cię bardzo, pytaj.
 Wtedy faryzeusz, wciągnąwszy szeroko haust powietrza do płuc, zadał to czwarte pytanie:
 – A czy ten Jezus z Nazaretu jeszcze żyje?
 – Tak – potwierdził spokojnie Mateusz.
 Faryzeusz uczynił grymas zaskoczenia i zdziwienia i mruknął niby do siebie, ale tak, aby to wszyscy usłyszeli:
 – A to się dziwię.
 Jakby to mu było mało, jakby nie chciał, by ktokolwiek był pozbawiony możliwości usłyszenia jego zdania, powtórzył raz jeszcze:
 – A to się dziwię. To ja już nie mam więcej pytań. Ja już wiem wszystko – ogłosił tonem uspokojonym faryzeusz. – A czy ty jesteś ciekawy, co ja wiem?
 Mateusz nie odpowiedział. Najwyraźniej zdenerwowała go ta napuszona i pyszałkowata gadanina faryzeusza, która miała jakieś ukryte cele, dotąd jeszcze nieobjawione, ale tylko wzruszył ramionami. Wobec tego faryzeusz zwrócił się do zgromadzonych:
 – A czy wy jesteście ciekawi, co ja wiem?
 Ale i od strony tłumu też nie doczekał się odzewu.
 – Ja wam i tak powiem. Tylko zanim wam powiem, mam jeszcze jedno pytanie do ciebie, Mateuszu – tyś był chyba celnikiem. Czy ja się nie mylę? Ale tyś oczywiście już się oczyścił. Pokutę odbyłeś, Boga przeprosiłeś, ofiarę w świątyni złożyłeś.
 Mateusz nie odzywał się słowem. Nawet nie drgnął.
 – Ale ja tylko tak pytam, bo nie chcę się zanieczyścić. Moje pytanie główne brzmi następująco: Ty się nie obrazisz tym, co ja teraz powiem? Bo ja chciałbym, żebyśmy dalej byli przyjaciółmi.
 To, co mówił, to była nie tylko kolejna bezczelność, znęcanie się nad Mateuszem, ale zdyskredytowanie go wobec słuchających ludzi, tym samym podważenie tego wszystkiego, co ten dotąd oświadczył. Zrobił przerwę i uderzył w sposób ostateczny:
 – Otóż ten Nauczyciel z Nazaretu uzdrowił sługę setnika mocą szatańską.
 Zawiesił głos, aby podkreślić to, co powiedział, i aby przekonać się, czy jego słowa zrobiły wrażenie. Rozglądnął się. A gdy uznał, że to, co chciał, uzyskał, mówił dalej:
 – Wy się może mnie spytacie, skąd ja to wiem, że ten rzekomy Nauczyciel uczynił cud mocą szatana. To ja wam odpowiem. Cud może uczynić albo Bóg, albo szatan. Bóg nie może cudów czynić dla przeklętych gojów. Bo jeśli ich pokarał zatwardziałością serca i ciemnością umysłu, że nie przyjęli prawdy objawionej, to jak mógłby robić dla nich cud? Nie mógłby. A więc nie Bóg uczynił ten cud, a tylko szatan.
 Te ostatnie dowody faryzeusza pogłębiły atmosferę strachu, która już od chwili zapanowała wśród zgromadzonych. Czuł, jakby ludzie przywarli do ziemi. Jakby nagle poczuli szatana. Jakby się znaleźli w jego obecności. A ta bliskość szatana była niedwuznacznie reprezentowana przez Mateusza, który wśród nich się znajdował. Wniosek, jaki nieodparcie się nasuwał, był: albo zabić Mateusza, który uczestniczy w tym dziele szatańskim, albo uciec od niego czym prędzej. Obserwując to, co się dzieje, stwierdzał, że faryzeuszowi jednak nie udało się doprowadzić ludzi do histerii, która skończyłaby się samosądem nad Mateuszem, ale że ludzie wybiorą raczej inną drogę: po prostu odejdą. Był ciekawy, jak się zachowa Mateusz. Ten teraz podniósł głowę i zaczął mówić, tak jak to on, spokojnie i rzeczowo:
 – Chciałeś mnie upokorzyć przed ludźmi i przypomniałeś, że byłem celnikiem. Tak, to prawda. Choć starałem się wykonywać swój zawód uczciwie, nie krzywdząc ludzi. Dowód – nie dorobiłem się żadnego wielkiego majątku. Poszedłem za Jezusem, bo nie spotkałem pod słońcem drugiego takiego człowieka jak On, chociaż jako celnik znałem wielu ludzi. Tak mądrego, tak rozumiejącego Pismo Święte, tak żyjącego prawdą Bożą jak On.
 Przerwał na moment, jakby chciał zaznaczyć, że zamknął tę kwestię i przystępuje do następnej sprawy:
 – Co do oczyszczeń, nie robiłem żadnych oczyszczeń formalnych, jak to nazywacie. Dla Niego wystarczy czystość serca. Czystość ciała jest nieważna. A o tę czystość serca – Bóg mi świadkiem – staram się jak mogę, choć czasem mi się nie udaje.
 Zamilkł, jakby chciał nabrać sił po tym wyznaniu, które na pewno go wiele kosztowało. Po chwili podjął swoją spowiedź:
 – Żadnej ofiary za pokutę Bogu nie składałem. Choćby dlatego, że nie miałem z czego. On – Jezus – od tych, co idą za Nim, żąda, by ubogim rozdali wszystko, co mają. Tak też zrobiłem. Dlaczego o tym tak szeroko mówię? Bo wy, faryzeusze, często wymieniacie na jednym oddechu: „grzesznicy, celnicy i poganie”. Żeby wskazać, że ci są oddzieleni niebotyczną przepaścią od członków narodu izraelskiego. A u Jezusa jest inaczej. U Niego decyduje czystość serca albo – jak to On chętnie nazywa: pełnienie woli Bożej. Jeżeli człowiek o to się stara, wtedy należy do Boga, niezależnie od tego, czy jest Izraelitą, czy poganinem. Jeżeli nie pełni woli Bożej, to choćby był Izraelitą, to mu nic nie pomoże: sam się potępia.
 W tym momencie faryzeusz wskoczył mu w słowo z okrzykiem triumfu:
 – To nie ja powiedziałem! Ja tego wszystkiego nie musiałem tłumaczyć! To ty sam przedstawiłeś szatańską naukę tego szarlatana z Nazaretu. A więc nie! Po stokroć nie! Pomiędzy Izraelitami a przeklętymi gojami jest przepaść nie do przejścia. Ci nieobrzezańcy i świniożercy  są przeklęci na wieki przez Boga i Bóg dla nich nigdy nie może żadnego cudu uczynić! Tylko my jesteśmy Jego narodem, tylko nas Bóg wybrał ze wszystkich narodów świata. Tylko nami się opiekuje i prowadzi do szczęśliwości wiecznej, a poganie wszyscy pójdą do piekła!
 Gdy faryzeusz zmęczył się tym wybuchem oburzenia, Mateusz odpowiedział mu swoim spokojnym głosem:
 – Ja nie jestem uczonym w Piśmie ani faryzeuszem, ale przysłuchuję się pilnie temu, czego Jezus naucza. A On mówi i o tym, że w Piśmie Świętym jest wyraźnie napisane o zbawieniu pogan.
 Faryzeusz, choć usiłował nie dać tego poznać po sobie, wyraźnie zaniepokoił się tym wstępem. Teraz oczekiwał niepewny tego, co Mateusz powie. Nie spodziewał się, że Mateusza stać na to, by mógł posługiwać się Pismem Świętym. A Mateusz mówił dalej:
 – Pamiętam chociażby taki fragment u Izajasza w 56 rozdziale: „Cudzoziemców zaś, którzy się przyłączyli do Pana, ażeby Mu służyć i ażeby miłować imię Pana i zostać Jego sługami – wszystkich zachowujących szabat bez pogwałcenia go i trzymających się mocno mojego Przymierza, przyprowadzę na moją Świętą Górę i rozweselę w moim domu modlitwy. Dom mój będzie nazwany domem modlitwy dla wszystkich narodów. Jeszcze mu innych zgromadzę prócz tych, którzy już zostali zgromadzeni”.
 Faryzeusz zmieszał się, ale nadrabiając krzykiem, zaczął wyśmiewać się:
 – I takie są skutki, kiedy głupi człowiek dostanie do ręki Pismo Święte. A my wciąż nawołujemy: nie czytajcie sami Pisma Świętego, ale słuchajcie tego, czego my was uczymy. W Talmudzie naszym jest prawidłowy wykład myśli, którą Bóg zawarł w tekstach Tory. I co jeszcze masz do powiedzenia? I co tam jeszcze zapamiętałeś z nauczania tego twojego fałszerza z Nazaretu?!
 – Ty powiedziałeś, że Pan Bóg nigdy nie mógłby uczynić cudu, aby ratować chorego poganina. A teraz przypomniałem sobie, że przecież w Drugiej Księdze Królewskiej Pisma Świętego opisane jest, jak na polecenie Pana Boga prorok Elizeusz oczyścił z trądu dowódcę wojsk syryjskich, Naamana. Jest o tym w Piśmie Świętym, jak również jest w Pierwszej Księdze Królewskiej, że prorok Eliasz uratował od głodu kobietę pogańską w czasie, gdy nie było co jeść, bo kraj był zniszczony suszą.
 W tłumie zawisła cisza „na pajęczej nitce”. Ludzie wprost przestali oddychać, czekając, jak odpowie faryzeusz.
 – Znam to, znam to – faryzeusz usiłował zlekceważyć ten argument, ale niewątpliwie zdawał sobie sprawę, jak wielkie wrażenie wywarł on na słuchających. Czuł, że jest przegrany i może go uratować tylko jakaś niespodziewana wolta i po taką sięgnął:
 – To znaczy, że ty i twój Nauczyciel z Nazaretu głosicie, że nie liczy się powołanie Abrahama przez Boga, że nic nie jest wart Jakub i jego dziedzictwo, że niepotrzebny był Mojżesz i wyprowadzenie naszego narodu z ziemi egipskiej. Nic nie jest warte Przymierze zawarte między Bogiem i narodem izraelskim na górze Synaj. Nic nie jest warta ziemia, jaką Pan Bóg nam oddał. Tak? – zrobił przerwę.
 Mateusz ze spuszczoną głową nic nie odpowiadał. Faryzeusz wyczekał tę ciszę i znowu zaatakował:
 – Dlaczego się nie odzywasz? Ja jestem ciekawy, co ty powiesz. Może nie zrozumiałeś? Mam ci powtórzyć? Proszę bardzo. A więc naród wybrany nie jest wybrany, Przymierze nie jest Przymierzem, Ziemia Obiecana jest zwykłą ziemią, naród izraelski jest zrównany z wszystkimi narodami. Czy tak ty mnie zrozumiałeś? No, odpowiadaj.
 Faryzeusz, pewny wygranej, znowu pastwił się nad swoim przeciwnikiem.
 Wreszcie Mateusz podniósł głowę i tym samym spokojnym głosem powiedział:
 – No nie wiem, jak ci mam odpowiedzieć. Wiem jedno: aby należeć do Boga, trzeba pełnić wolę Bożą albo, jak wolisz, mieć czyste serce.
 – A przynależenie do narodu izraelskiego się nie liczy – faryzeusz był nadal w ofensywie. – No, przypuśćmy, że jest poganin, który pełni wolę Bożą – oczywiście opowiadam czystą bzdurę – jak poganin może pełnić wolę Bożą? Ale dla żartu załóżmy, że pełni ją tak samo doskonale jak drugi człowiek, Izraelita. Czy nie ma, według ciebie, pomiędzy nimi żadnej różnicy?
 Mateusz znowu milczał.
 – A więc jeden goj, a drugi Izraelita. Nie ma dla ciebie różnicy?
 – Jest – powiedział wreszcie Mateusz, ociągając się.
 – No, wreszcie naprowadziłem zbłąkaną owieczkę na drogę prawdy. Oczywiście, że jest. My jesteśmy ludem Bożym, narodem świętym i nigdy nie może się z nami równać żaden goj, żaden świniożerca, żaden nieczysty, żaden nieobrzezany.
 Joanna zwróciła się do Niego:
 – Nie chcesz się włączyć w tę dyskusję?
 Pokręcił głową przecząco.
 – No to chodźmy już. Wkrótce będą kończyć.
 Ale Tadek był tak przejęty pojedynkiem pomiędzy Mateuszem i faryzeuszem, że zaprotestował:
 – Zostańmy jeszcze chwilę – poprosił.
 Zgodził się chętnie, bo sam był ciekaw, jak potoczy się dalej ta dyskusja.
 A tymczasem faryzeusz nie zamykał swojej zwycięskiej kampanii. Chciał wygrać wszystko, cokolwiek tylko było do wygrania:
 – Tyś opowiadał nam o tym, czego twój nauczyciel naucza. Czy może się przesłyszałem, czy może nie zrozumiałem, ale tam było powiedziane: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, wielu przyjdzie ze wschodu i zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim, a synowie królestwa zostaną wyrzuceni na zewnątrz”. Czy ja dobrze dosłyszałem? Czy ja dobrze zrozumiałem?
 – Tak, dobrze, dobrze – powtórzył Mateusz.
 – No właśnie. Bo to należy tak rozumieć: „wielu ze wschodu i zachodu” oznacza pogan. Czy tak? – upewnił się gorliwie faryzeusz.
 – Tak – odpowiedział Mateusz.
 – „Zasiądą przy stole z Abrahamem”, to oznacza, że dostaną się do nieba. „A synowie królestwa zostaną wyrzuceni na zewnątrz”, to oznacza potępienie niektórych Izraelitów. Czy tak?
 – Tak – potwierdził Mateusz.
 – Już nie będę oceniał tego tekstu czy to jest bzdura, czy też nie, chciałbym tylko pewne rzeczy uzgodnić: jeżeli poganie mają dostać się do nieba i obcować z naszymi praojcami, jest to kolejna bzdura, bo jak goj, świniożerca mógłby zasiąść w niebie z naszym ojcem Abrahamem, aby spożywać z nim razem ucztę niebiańską, ale może mógłby… – faryzeusz zatrzymał się w pół słowa, czynił wrażenie, że się zastanawia, zmienia zdanie, wycofuje się. – Wtedy sam przyznasz, że może się to stać pod pewnymi warunkami. Goj musi przestać być gojem. A więc uwierzyć w Boga, który się Abrahamowi i jego potomstwu objawił. Zgadzasz się ze mną?
 – Oczywiście – Mateusz potwierdził.
 – Musi – zgodnie z nakazem Mojżesza – zostać obrzezany. Czy nie tak?
 – No, nie wiem – odpowiedział Mateusz z pewnym wahaniem.
 Faryzeusz jakby tego nie dosłyszał, szedł dalej:
 – Musi zachowywać wszystkie przepisy, jakie obowiązują Izraelitów. Mam rację?
 Mateusz milczał. Faryzeusz bał się tego milczenia i zaatakował, posługując się przykładem:
 – A więc musi przestać spożywać świninę i zachować wszystkie przepisy dotyczące czystości legalnej – dorzucił.
 – Czy ja wiem – Mateusz poczuł, że wpadł w pułapkę.
 Faryzeusz natarł ostro:
 – Jak to „czy ja wiem”. Jeżeli poganin chce być razem z Abrahamem przy tym samym stole i chce wraz z nim spożywać ucztę, to czy jest możliwe, żeby wziął ze sobą kawał świniny i przed nim położył na stół, i zażerał się nią w obecności najczcigodniejszego naszego ojca Abrahama – faryzeusz pienił się i zapluwał, posługując się najbardziej dosadnymi wyrażeniami. – A może miałby jeść nieobmytymi rękami? A może rękoma, którymi się przed chwilą witał z poganinem? To byłaby bezczelność, obelga, obraza, najwyższe chamstwo, deptanie uczuć i przekonań.
 Tłum milczał. Milczał i Mateusz. Wreszcie faryzeusz nie wytrzymał jego milczenia:
 – Czekam na twoją odpowiedź.
 – Ja nie jestem doskonałym uczniem Jezusa. Nie wszystko rozumiem, ale zdaje mi się, że jest różnica pomiędzy uwierzeniem w Boga objawionego, a świniną czy nawet obrzezaniem.
 Faryzeusz, bojąc się, że straci to, co dotąd uzyskał, zaprotestował gorąco:
 – Nie ma różnicy, wszystko jest ważne, cokolwiek Mojżesz nam przekazał.
 Ale Mateusz już się pozbierał:
 – Może właśnie to różni nas od was, że jeżeli dziesięcioro Bożych przykazań traktujemy jako naszą świętość, to obrzezanie jest dla nas po prostu na jakimś mało ważnym miejscu, podobnie jak zakaz jedzenia świniny. To, co było ważne – z rozmaitych względów – na pewnym etapie naszej historii, z czasem utraciło swoje dawne znaczenie i może być spokojnie pominięte.
 – Myślę, że Mateusz już wyszedł na prostą i okrzepł. A my możemy iść dalej – zgłosiła się Joanna ze swoją inicjatywą.

 Gdy już znowu byli w drodze, Joanna wróciła do tego, jak Jego chłopcy  nauczają:
 – Ja się nie znam za bardzo na filozofii Twojego nauczania. Ale tak na moje wyczucie, to Mateusz w ostatniej partii dyskusji powinien powiedzieć: nie ma żadnej różnicy pomiędzy sprawiedliwym poganinem i sprawiedliwym Izraelitą.
 – A co sądzisz o Janku?
 – Janek! – tu Joanna prawie że wybuchnęła. – On jest nieobliczalny. Dobrze, że mówi językiem apokalipsy, bo ja się boję, że my Boga zbyt po ludzku sobie wyobrażamy i zbyt po ludzku o Nim mówimy. A apokalipsa daje nam ten inny wymiar, głębię, której nam brak. Ale z drugiej strony… Ja jestem bardzo ciekawa, jak mówi o Tobie i Twojej nauce. Podejrzewam, że już wcale nie potrafi mówić językiem realistycznym.
 Po chwili milczenia znowu wróciła do poprzedniego tematu:
 – Nie wiem, co Ty sobie myślisz po tych paru spotkaniach, ale powiem, co mnie niepokoi.
 – Mów, proszę.
 – Otóż muszę przyznać, że jestem dosyć poruszona.
 – Co masz na myśli?
 – To, że każdy na swój sposób interpretuje Twoją naukę. I tak dochodzi do zniekształceń, wypaczeń, a nawet zafałszowań. I myślę dalej o przyszłości: jeżeli Twoi bezpośredni słuchacze, uczniowie i – jak ich nazywasz – przyjaciele nie są w stanie Ciebie do końca zrozumieć, co będzie z tymi, którzy Ciebie nie widzieli, nie słyszeli, którzy będą kolejnym pokoleniem Twoich wyznawców? Ile oni przeinterpretują, wypaczą, przekręcą? A również ograniczą do jednej sprawy bogactwo Twojej problematyki.

 Zupełnie przypadkowo natrafili na Judasza. W kolejny któryś dzień, już późnym wieczorem, zmęczeni drogą i głodni, dotarli na przedmieście jakiegoś miasteczka i tam ostatkiem sił dobrnęli do gospody. Nie wchodzili do wnętrza, w którym się kotłowało. Rozsiedli się na wygodnych ławach, na szczęście z oparciem, i czekali na gospodarza, wydychając zmęczenie. Było ciemnawo – noc bezksiężycowa, a ubogie kaganki oliwne wiszące na murach zewnętrznych, przy których ustawiony był ich stół, siały swe nikłe światełka tylko w najbliższym kręgu. Dopiero po chwili z szumu czy gwaru panującego wewnątrz izby zaczęły dochodzić do Niego poszczególne słowa, zdania rozmowy, która toczyła się:
 – Tak jak mówię. Będziemy rozdzielać pomiędzy najbiedniejszych, żeby było wreszcie sprawiedliwie na świecie. Mogę was zapewnić, że wam się to opłaci. Czym więcej dacie, tym więcej otrzymacie.
 – Judasz, to Judasz mówi – zauważyła Joanna.
 – Skąd to wiadomo, że coś otrzymamy? – ktoś zapytał.
 – Tak uczy Jezus? – zawołał ktoś inny.
 – Mogę wam przytoczyć dokładnie naukę Jezusa: „Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”. A kiedy indziej powiedział: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone. Dawajcie, a będzie wam dane; miarą dobrą, natłoczoną, utrzęsioną i opływającą wsypią w zanadrza wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie”. Przytaczam Jego słowa dokładnie. Mogę wam jeszcze raz powtórzyć to, co tu najważniejsze: A Bóg, który widzi w ukryciu, odda tobie, odda tobie! A jak Bóg odda, to odda. Po Bożemu, kopiato.
 Judasz przerwał i w tej ciszy Tadek uczynił uwagę na granicy podziwu:
 – A zdawało się, że on Cię, Jezu, nie słucha i nie interesuje się tym, czego Ty nauczasz. A tymczasem słuchał i zapamiętał.
 – Tylko że przekręcił całkiem sens – przerwała mu Joanna oburzona. – Przecież on z Twojej nauki o bezinteresowności zrobił zupełnie coś przeciwnego: naukę o interesowności! Czy on oszalał? Głównym motywem naszych czynów dobrych ma być miłość! Czy to Boga, czy bliźniego. A to, że Pan Bóg nas obdarza wciąż, również z miłości, to już sprawa inna, a nie główny argument. On po prostu nie tylko przesunął akcenty, ale wypaczył Twoją naukę. Przynajmniej ja to tak rozumiem. Zwariować można.
 Tymczasem Judasz rozmawiał dalej.
 – I tak ma wyglądać to królestwo? – ktoś zwracał się z pytaniem do Judasza.
 – Tak. To ma być królestwo, gdzie nie będzie głodujących, bezdomnych, obdartych, gdzie wszyscy będą braćmi.
 – I tylko to Jezus głosi? – upewniał się ktoś inny.
 – Jeszcze trochę innych spraw porusza. Ale tamte nie są ważne. Ważne jest to, co wam mówię.
 W tej chwili nadszedł gospodarz, pytając, co sobie życzą do zjedzenia, a równocześnie stawiał przed nimi kubki i dzban z winem, a na talerzu świeże placki poskładane jedne na drugich. Przepraszał, że nie prosi ich do wnętrza, bo tam już naprawdę nie ma miejsca, że tak jest im nawet chyba przyjemniej, bo chłodne powietrze, a noc piękna choć bezksiężycowa. Dopytywał się, skąd ich Bóg prowadzi, że jeżeli dotąd nie mają załatwionego żadnego noclegu, to on im chętnie proponuje miejsce w gospodzie, bo ci goście to są ludzie miejscowi, a ten przybysz, który rozmawia, jest gościem wójta.
 Mówił szybko, jakby się śpieszył i takie też sprawiały wrażenie jego ruchy, gdy zmiatał stół przed nimi, gdy rozkładał, roztrzepując, obrus, gdy stawiał kubki i rozlewał do nich wino, ale równocześnie wciąż się uśmiechał i rzucał na nich pełne zaciekawienia spojrzenie, zdawało się, że interesuje się tylko nimi, że jest człowiekiem, który gotów wszystko dla nich zrobić, aby tylko ich zadowolić. Wreszcie spytał:
 – A skąd przybywacie, moi mili?
 – Czy to takie ważne? – uciął krótko Tadek.
 – Jak to zgrabnie powiedziane. Ale wybaczcie. Są goście, którzy, gdybym ich o to nie spytał, czuliby się niezauważeni, niezadbani.
 Gospodarz odszedł po zamówiony posiłek.
 Przez szerokie okna słychać było toczącą się rozmowę. Mówił znowu Judasz:
 – Tego jeszcze nie było – jak świat światem. To jest prawdziwa rewolucja.
 – Tylko skąd ty weźmiesz tych bogatych, którzy będą jak na zawołanie przynosili ci pieniądze dla biednych. Coś zdaje mi się, że trzeba będzie siłą odbierać majątki. Na tym się chyba skończy.
 – A kto będzie stał na czele tego królestwa Bożego? – pytał kolejny głos.
 – Jak to kto: dwunastu rządców nad dwunastoma pokoleniami Nowego Izraela. Będą mieli do pomocy siedemdziesięciu dwóch członków Nowego Sanhedrynu.
 Posłyszał uwagę Joanny zwróconą do Tadka:
 – Ja Judasza miałam za mądrzejszego. Żeby tak prymitywnie mógł interpretować Ewangelię, tego nie przypuszczałam.
 – Jest metoda w tym szaleństwie – odpowiadał Tadek. – To jest bardzo „pod publiczkę”.
 – Może i masz rację. Robienie interesu na Panu Bogu: „Jak ty dasz, to On ci da”, to idea stara jak świat. I na nią nabierają się nawet najtęższe głowy.
 Poruszył się nerwowo. Wyczuła to Joanna i Tadek.
 – No i dowiedziałeś się, jak będzie wyglądało Twoje panowanie. Masz babo placek – szeptała dalej. – Co ci Twoi chłopcy wyrabiają, to przecież w głowie się nie mieści. Ale powtarzam, co już mówiłam: ktoś to piwo będzie musiał wypić, które oni nawarzą. Boję się, że nawet wiem, kto nim będzie. Będziesz tym człowiekiem, niestety, Ty.
 To, co powiedziała Joanna, pokrywało się z tym, co rozpętało się w izbie. Znowu Judasz był przy głosie:
 – Pieniądze możecie mi wpłacać już teraz. Ale ja będę jutro szedł od domu do domu i będę zbierał na potrzeby biednych.
 Na plan wkroczył gospodarz, niosąc na tacach w obu rękach wszystko, co było potrzeba, aby mogła odbyć się prawdziwa kolacja. Tymi samymi błyskawicznymi ruchami rozstawiał na stole rondle, misy, wazy, talerze, łyżki, a przy tym cały czas trajkotał o tym, co robi, jak będzie smakowało każde danie, z czego jest sporządzone, czym przyprawione, jak długo się gotowało, piekło, smażyło, dusiło. Skąd są owoce, gdzie kupione, na koniec jeszcze kto mu dostarcza, w jakiej okolicy rosną winogrona, skąd wino pochodzi, jaka tam jest ziemia i jakie wiatry wieją.
 Najchętniej słuchałby tego, co się dzieje w gospodzie i jak przebiega dyskusja, ale przygłuszył ją nieprzerwany strumień mowy gospodarza, który wreszcie kończył, życząc dobrego apetytu, żeby wszystko smakowało, nic nie zaszkodziło.
 Gdy się zdawało, że to już koniec jego gadania, jeszcze przystanął, aby zapewnić, że to jedzenie jest koszerne, że zwierzęta u niego są zabijane tak, jak Talmud nakazuje, że przestrzegane jest to, by inne garnki służyły do gotowania mleka, a inne do gotowania mięsa, że całe naczynie, zwłaszcza miedziane, jest gruntownie myte przed podaniem. Jeszcze coś tam opowiadał, zapewniał, tłumaczył.
 Tadek przerwał ten potok mowy pytaniem:
 – Czy możemy się pomodlić przed jedzeniem?
 Gospodarz zrozumiał. Odskoczył jak oparzony:
 – Ja bardzo przepraszam za gadulstwo.
 Jeszcze nie omieszkał powtórzyć życzenia dobrego apetytu. Kończył, gdy oni, już stojąc, wspólnie odmawiali półgłosem błogosławieństwo nad posiłkiem. Przeczekał, żeby im powiedzieć:
 – Uś, jak wy się pięknie modlicie. Ja długo już na tym świecie żyję, a nie pamiętam, żebym słyszał ludzi tak pobożnie się modlących. Wszyscy tłumaczą się, że są głodni, że się śpieszą do pracy czy do spania, a potem i tak siedzą bez końca.
 Chyba by nie przestał, ale ogarnęła go fala ludzi, którzy opuszczali jego gospodę. Zerwał się, żeby zainkasować należność i zniknął we wnętrzu. Ton głosów ludzi obok ich stołu był jednoznacznie negatywny. Dochodziły do nich poszczególne słowa, fragmenty zdań, okrzyki drwiny, ironiczne powiedzenia, sceptyczne opinie. A nawet trwożliwe oceny tego spotkania.
 Jako jeden z ostatnich wychodził Judasz w wianku kilku ludzi. Wcale niezdetonowany dyskusją. Jeszcze coś tłumaczył swojemu towarzyszowi, z którym trzymał się pod rękę:
 – Trzeba posłuchać tych, co głodują, co nie mają gdzie mieszkać i łacha na grzbiet włożyć. Oni zrozumieją mnie najlepiej i to, czego Jezus naucza.
 Był ciekawy, jak zareagują Joanna i Tadek: czy zechcą się zdekonspirować. Ale nie wyczuł z ich strony najmniejszej ochoty w tym kierunku. Joanna, gdy Judasz znikł w ciemności, jakby na wytłumaczenie oświadczyła:
 – Ja jestem bezradna. Ręce mi opadają. Pytam się siebie: Czy oni są aż tacy głupi, czy ja aż tak mądra? Czy naprawdę tak trudno Ciebie zrozumieć? A może to jest po prostu podkładanie swoich niewyżytych ambicji pod Twoje tezy? Bo kto temu Judaszowi powiedział, że on będzie rządził z Dwunastką? Kto mu powiedział, że będzie zbierał pieniądze od bogatych dla biednych i że na tym polega Królestwo Boże.
 – Nie jestem tylko pewny, ile z tych pieniędzy dotrze do biednych – szepnął prawie do siebie Tadek.
 – Jak ich wciąż ręka świerzbi, żeby rządzić – Joanna kontynuowała swoją myśl. – Jak im się marzą stolce królewskie, książęce, gubernatorskie, prokuratorskie. Jak by chcieli być ważni. Czy nie lepiej, zamiast otaczać się uczniami, żebyś się otoczył uczennicami? Może potrafiłyby kobiety lepiej Cię zrozumieć niż mężczyźni. A na pewno mają mniej ambicji aby rządzić, rozkazywać, być ważnym.
 Mówiłaby z pewnością jeszcze długo, ale pojawił się gospodarz. Nie sam, szła z nim dziewczyna w wieku chyba piętnastu lat – trudno było w tej ciemności rozświecanej słabym blaskiem kaganków ustalić – podeszła, oddała Mu głęboki pokłon i uklękła przed Nim na ziemi. Ale nie tylko ona witała Go. Gospodarz, zachowujący się dotąd konfidencjonalnie, jak w stosunku do ludzi średniej a może nawet niższej kategorii, teraz trwał w głębokim pokłonie. Tylko nie byłby sobą, gdyby nie zaczął mówić. Z tego mówienia dowiedzieli się, że ta dziewczyna to jego córka, imieniem Zuzanna. Że to jej właśnie opowiedział o trojgu gościach pobożnie się modlących przed jedzeniem, że Zuza – bo tak ją na co dzień nazywają – wiedziona jakimś przeczuciem wyszła z mieszkania, aby zobaczyć, kto zacz.
 – I wpadła do kuchni, gdzie ja u kucharek zamawiałem dla was potrawy, i rzuciła się mi na szyję, całując mnie, i płacząc z radości wołała: Tate, czy ty wiesz, kogo masz za gościa? A ja jej odpowiadam: Skąd ja mogę wiedzieć, kogo ja mam za gościa, to nie mój interes. To ona powiedziała: To Jezus z Nazaretu. To ja się jej spytałem, czy ma dobrze w głowie. Jego uczeń w izbie opowiada ludziom o Jezusie, a Jezus siedzi na dworze i je kolację? Ale ona powiedziała, że się nie myli, że widziała Cię w Jerozolimie, jak wypędzałeś kupców ze świątyni, że potem widziała Cię u Jaira, bo się przyjaźni z jego córką. Ty może nie wiesz – skąd Ty możesz zresztą o tym wiedzieć – że Jair i ja to rodzina. Daleka, ale rodzina. Ale ja i tak jej powiedziałem: To niemożliwe. I ona uprosiła, żebym z nią poszedł. No to ja jestem. I ja się Ciebie uprzejmie zapytuję, czy ona się nie pomyliła.
 Słuchał tego wszystkiego rozbawiony. Teraz potwierdził:
 – Tak, jestem tym, o którym mówi twoja córka.
 Gospodarz jeszcze raz się skłonił głęboko. I zaczął przepraszać, że nie uszanował Go należycie. Bo gdyby o tym wiedział, to zaprosiłby Go do swojego mieszkania, gdzie przyjmuje tylko specjalnych gości. Dziewczyna już w międzyczasie wstała i ze spuszczonymi oczami przeczekiwała falę wymowy ojca. Ale nie wyglądało na to, że przyjdzie do głosu. Jej ojciec ją wyręczał:
 – A właśnie, z czym ja przychodzę. Od czasu, gdy Cię zobaczyła w świątyni, już nie mam z nią spokoju. Wciąż do tego nawracała, że tak jak inne kobiety i dziewczęta, ona też chce z Tobą chodzić, by Cię słuchać, by zrozumieć Twoją naukę. I co Ty powiesz? Tak długo mnie molestowała, tak długo mi nie dawała spokoju, że ja się zgodziłem. Dla świętej zgody powiedziałem, że jak się nadarzy taka okazja – wierząc w to, tu się przyznaję przed własną córką, że taka okazja nigdy się nie nadarzy. Bo one się z córką Jaira tak umówiły, że najpierw Zuza, bo starsza, a potem tamta, bo młodsza. No i stało się. Dałem słowo. Przepadło. A teraz wszystko od Ciebie zależy.
 – Jeżeli ty się zgadzasz, ja ją przyjmuję z radością. Już teraz zaopiekuje się nią Joanna, a potem będą również inne kobiety.
 – Nie, tylko żeby nie było nieporozumienia – wtrącił gospodarz – może Ty myślisz, że ja jestem biedny karczmarz, który sam osobiście musi obsługiwać gości. Ja Ci mam prawdę powiedzieć? To ja Ci powiem: ja lubię to zajęcie. Ja bez niego nie mógłbym żyć. I ja tak to sobie myślę, że Pan Bóg każdego człowieka gdy stwarza, to wymyśla mu jakieś zajęcie. Jednemu, że będzie rolnikiem, innemu, że będzie ryby łowił, trzeciemu, że będzie arcykapłanem. A ja sobie tak myślę, że gdy mnie Pan Bóg stwarzał, to powiedział: Icek – bo ja mam na imię Izaak – a więc powiedział: Icek, ty będziesz karczmarzem. I ja nim jestem. I mnie się pieniądze sypią do trzosa, bo przychodzi do mojej gospody wielu klientów i ja mam dobrą żonę i mądre dzieci, ale ja Ci powiem, ja najbardziej lubię być karczmarzem, tak jak Pan Bóg wymyślił.
 Zasłuchał się w to jego mówienie. Ale nie tylko On. Zauważył, że słuchają tego mówienia tak Joanna, jak Tadeusz. Ale i jego córka, Zuzanna, przysłuchuje się z przejęciem temu, co jej ojciec mówi:
 – Ja chodzę w szabat do synagogi, śpiewam psalmy i słucham Pisma Świętego. Ja w Święta wędruję do Jerozolimy, nie powiem, nie jednego wołu Bogu już ofiarowałem. Ale tak sobie myślę, że nie z tego Pan Bóg się cieszy najbardziej, ale z tego, gdy jestem dobrym karczmarzem. Gdy ludzie u mnie dobrze zjedzą, gdy są zadowoleni, gdy u mnie ludzie się spotykają i rozmawiają, dyskutują, ot tak chociażby, jak to widziałeś. Ty się może mnie spytasz, po co Ci to wszystko opowiadam? Ja Ci to opowiadam dlatego, że ja w to wierzyłem od dziecka, ale nie mógłbym tego powiedzieć, bo by mnie nazwali myszygene albo czymś gorszym – heretykiem. Ale ja potem zacząłem nadsłuchiwać tego, co Ty uczysz. I myślałem, że zwariuję ze szczęścia. Bo Tyś uczył to samo, co ja myślałem sobie od dziecka, że najważniejsze jest dla Boga nie to, że ja chodzę do synagogi i świątyni – choć to też ważne – ale to, żebym ja był dobrym karczmarzem. A jeżeli powiedziałem, że synagoga i świątynia jest ważna, to myślę dokładnie tak jak Ty, że one są po to, abym ja był jeszcze lepszym karczmarzem. Że ja dużo mówię? Bo jestem bardzo szczęśliwy, że choć Cię spotykam pierwszy raz w życiu, jesteś mi bliski tak, jakbym był – przepraszam za poufałość – Twoim bratem.
 Przerwał, chyba spostrzegł się, że zabrnął za daleko. Ale nie mogąc się już powstrzymać, podszedł do Niego, objął Go i ucałował.
 – Znowu się rozgadałem. A zmierzałem do tego, że Bóg mi błogosławi i ja mam duże pieniądze. Ja wyposażyłem starsze dzieci i wciąż mam jeszcze duże pieniądze i Ty nie myśl, że Ty do Zuzy będziesz musiał dokładać.
 Nie przerywał wywodu gospodarza. Wstał, podszedł do dziewczyny. Pocałował ją w czoło. Przyprowadził do ławy, na której siedział. Umieścił między sobą a Joanną.
 – Myślę, że ci będzie z nami dobrze – powiedziała Joanna.
 – Chcesz coś z nami jeszcze zjeść? – spytał Zuzannę.
 – Nie, dziękuję. Ja już jestem po kolacji. Ale chętnie się napiję wody, bo mi z wrażenia całkiem zaschło w gardle.
 Jej ojciec wciąż nie przestawał mówić:
 – Ty się może zdziwisz, że ja Tobie oddaję swoją córkę. Co ja Ci powiem – Tyś jest nadzieją naszego narodu. Nie wszystkich. Ale wielu. I ta liczba rośnie. Ale ci, co tak myślą i ci, co myślą inaczej, wszyscy czekają: co dalej, co dalej. Bo my patrzymy na Ciebie jak na takiego – ja Cię bardzo przepraszam, że ja użyję takiego porównania – jak na linoskoczka, który idzie po linie nad rzeką pełną krokodyli i rozmaitych bestii, które czyhają na Twoje życie, żeby Ci się noga powinęła.
 – I to jest błąd, i to jest błąd naszego tchórzliwego narodu, dbającego tylko o to, by nic nie stracić – nagle odezwała się Zuza głosem zaskakująco poważnym jak na jej wygląd. – Tu nie wolno czekać. Trzeba spełniać to, co i na ile zdołaliśmy zrozumieć z Jego nauki. Gdy tego nie wykorzystamy, to stracimy szansę i zginiemy.