Biblioteka


WIELKANOC



WIELKANOC

„Powstał z martwych”

     Wiosna. Znów nam ubyło lat. Drzewa strzeliły pąkami. Zieleń, bazie, krokusy. A do tego my tacy wypucowani. Wyczyszczeni, wyprasowani. Wykrochmaleni. My tacy odświeżeni, odnowieni – fizycznie i duchowo. Przez rekolekcje. Nabożeństwa, w których braliśmy udział.
     Bo sama biologia nie wystarcza. Trzeba zauważyć, dopowiedzieć, przeżyć Jezusa. To jest kropka nad i. Uzupełnienie tamtego wszystkiego. A ta pełnia nazywa się zmartwychwstanie – Jego i nasze.
     I dopiero wtedy naprawdę chce się żyć. Dopiero wtedy jest się prawdziwie młodym. Pełnym nadziei, ufności, wiary. Dopiero wtedy wszystko ma sens – trud, praca, sukcesy, klęski. Można się rozwijać, dojrzewać. Tak jak On dojrzał, rozwinął się w ciągu swojego życia. 
     Ktoś powie: „Czy można mówić na takie tematy w chwili, gdy za plecami mamy choćby tylko Czeczenię i Palestynę?”
     Tam brakuje miłości, która nazywa się tolerancją, wyrozumiałością, litością, przebaczeniem.
     Mówimy to nie z zarozumiałości – jakoby u nas jej nie brakowało. U nas też brakuje. Wciąż, na każdym kroku. Brakuje uśmiechu, darowania, przytulenia, przygarnięcia. Na każdym kroku. Zwłaszcza wśród domowników. Zwłaszcza w pracy zawodowej, w społecznościach w których żyjemy na co dzień.
     I po to idziemy do kościoła. Po to był Wielki Tydzień. Po to był Wielki Post – rekolekcje, drogi krzyżowe, wszystkie obrzędy liturgiczne – ażeby w nas było więcej miłości, tolerancji, przebaczenia, ciepła, serdeczności. 
 

==================================


II NIEDZIELA WIELKANOCNA

 

„Nie uwierzę”

     Miało być zupełnie inaczej. Jezus miał nauczać nie dwa lata i kilka miesięcy. Jezus miał nauczać bardzo długo. I miał nawrócić wszystkich Żydów do prawdy, że Bóg jest Miłością. Że kochać trzeba nie tylko Żyda, ale i poganina. Każdego. Nie tylko zdrowego, ale i chorego. Nie tylko bogatego, ale i biednego. Nie tylko świętego, ale i grzesznika. 
     Miało być zupełnie inaczej. W świątyni jerozolimskiej miały ustać krwawe ofiary i spalanie pszenicy i darów ziemi,  świątynia miała się stać prawdziwie domem modlitwy.
     Miało być zupełnie inaczej. Faryzeusze mieli przestać nauczać, że każdy poganin jest przeznaczony do piekła.
     Miało być zupełnie inaczej. Miał Izrael zabłysnąć wśród narodów świata jako fenomen absolutny, niepowtarzalny – jako naród kochających ludzi, uczciwych, świętych. Którzy się nie mszczą, którzy nie zabijają, którzy nie krzywdzą – ani siebie nawzajem, ani innych narodów.
     Miało być zupełnie inaczej. A dlatego że miało być inaczej, to Go zabili. Żeby nie było inaczej.
     A myśmy podjęli Jezusową prawdę. A myśmy w Niego uwierzyli i w to czego nauczał. I jesteśmy nowym Izraelem.
     Tak więc prawdziwy chrześcijanin to człowiek, który uwierzył w Boga-Miłość. To człowiek, który chce kochać – bliźniego swojego, Boga i świat, i siebie samego. 
     Tak jest w zamyśle Bożym. Tylko, niestety, w naszym wykonaniu często jest inaczej. Bo zostaliśmy obdarzeni wolną wolą. I możemy się skierować ku dobremu, i możemy się skierować ku złemu.
     I na skutek tego każdy z nas, z większą czy mniejszą dozą prawdy, może sobie powiedzieć: To miało być inaczej.
     Miało być zupełnie inne twoje życie. Zupełnie inaczej niż tyś to wykoncypował, niż tyś to wymyślił, niż tyś to wykonał. Popsułeś sprawę.
     Miało być w twoim życiu tak jak Bóg chce, a nie tak jak wymyśliłeś w swoim głupim, małym, prostackim myśleniu.
     No ale gdy już tak się stało, jak się stało, to wszystko przepadło?
     Może się odstać wszystko od tej chwili, odkąd zechcesz. Od kiedy się opamiętasz. Od kiedy zaczniesz postępować tak, jak Bóg cię wymyślił.

===================================

 
III NIEDZIELA WIELKANOCNA

 

„Pan zmartwychwstał”

     To polskie święto jak żadne z innych. Bo i nas zabito rozbiorami. I zmartwychwstaliśmy w 1918 roku. Zabito nas po raz wtóry w 1939. Czekaliśmy na zmartwychwstanie do 1989.
     Ale jeszcześmy nie całkiem zmartwychwstali. Wystarczy poczytać gazety, posłuchać komunikatów radiowych i telewizyjnych. Ile brudu, głupoty, chamstwa, bezczelności, prywaty. Ile oszustw, napadów, rabunków, zbrodni. Ile przekrętów – od najmniejszego do najwyższego, od najprostszego do najbardziej wykształconego, od najzwyczajniejszego aż po wysokich urzędników na szczeblu państwowym i miejskim. To są te złogi, które wloką się za nami.
     Jednak dźwigamy się. Jak z grobu. Utaplani w błocie, w gruzach, w ziemi, w chaszczach. Wstajemy na wpół przytomni. Rozglądamy się niepewnie po okolicy. Jak olbrzym powstający z upadku. I nie wszystko nam się udaje, nie wszystko nam wychodzi. Bo jeszcześmy nie całkiem się wyprostowali. Jeszcze nie całkiem podnieśliśmy głowy. Jeszcze idziemy niemrawo, bojaźliwie rozglądamy się wokół siebie. Ale przecież są wielkie czyny, ważne inicjatywy, świetne pomysły. Są ludzie uczciwi, ludzie pracy, ludzie mądrzy, ludzie zaangażowani w służbę narodu i państwa – prości jak i wykształceni.
     I powoli zmartwychwstajemy – do wolności, mądrości, uczciwości, do pracowitości, odwagi, do niepoddawania się przygnębieniu i rozpaczy. 
     Byle nam starczyło cierpliwości i wytrwałości. 
 

==================================== 

IV NIEDZIELA WIELKANOCNA

 

„Aby życie mieli”

     Ludzkość, na to żeby dalej istnieć, musi przyjąć za podstawę cywilizację miłości. A w niej główne wartości stanowią tolerancja, umiejętność przebaczania, szacunek dla drugiego człowieka, niesienie pomocy potrzebującym.
     Cywilizacja miłości musi być realizowana na wszystkich płaszczyznach egzystencji ludzkiej – jednostki, rodziny, rodu, społeczności miejsca pracy zawodowej, miasta, regionu, wreszcie kraju, kontynentu i całego globu ziemskiego. 
     Na tych kolejnych piętrach musi być realizowana wciąż prawda o wartości człowieka i konieczności szacunku dla jego godności. Niezależnie od tego czy to chodzi o człowieka bogatego czy biednego, pełnosprawnego czy niepełnosprawnego, zdrowego czy chorego, dziecka czy dorosłego i człowieka trzeciego wieku. Niezależnie od tego jaka rasa, jaki kolor skóry, jakie wykształcenie, jaki światopogląd, jaka religia. Każdy człowiek musi być traktowany jak brat.
     To, cośmy dotąd powiedzieli, to są oczywistości. Ale jeżeli to powiedzieliśmy to dlatego, że te najprostsze prawdy, najbardziej oczywiste prawdy nie są realizowane. I tak stoimy przed zagrożeniem zupełnie elementarnym. Że zginie jednostka, rodzina, społeczność, naród, wreszcie cała ludzkość. Wymordujmy się wzajemnie w imię tak zwanej sprawiedliwości, dla której tolerancja, przebaczanie, szacunek dla każdego, niesienie pomocy potrzebującemu są wymogami zupełnie niezrozumiałymi.

===============================

 
V NIEDZIELA WIELKANOCNA

„Kto widzi mnie, widzi i Ojca”

     Są grubi albo chudzi, wysocy albo niscy, łysi albo z czuprynami, siwi albo niedotknięci jeszcze srebrnym włosem, przystojni albo niezgrabni, lubią sutanny wciąż jeszcze albo ubierają się na krótko, eleganccy albo zaniedbani.
     Katechizują, spowiadają, błogosławią nowożeńców, chrzczą dzieci, przychodzą do chorych, prowadzą pogrzeby, odprawiają Msze święte, mówią kazania. 
     A my słuchamy, patrzymy, przyglądamy się, doświadczamy. A my chcemy się przekonać, ile w nich mądrości, miłości. Bo chcemy brać od nich. To co w nich piękne, mądre, szlachetne, radosne.
     I wciąż się w nich doszukujemy Jezusa. Przecież nachyleni są nad Pismem Świętym, sprawują sakramenty, modlą się. Na ile przejęli się Bogiem? Na ile Go przyjęli, od Niego wzięli, utożsamili się z Nim? Na ile są autentyczni, wiarogodni, prawdziwi? Na ile mówią to, co myślą? Wciąż się w nich doszukujmy Jezusa.
     I martwi nas, gdy są nieinteligentni, niewykształceni, gdy są prymitywni, ponuracy, gburowaci, złośliwcy, gdy są byle jacy. Martwi nas ich złe odprawianie Mszy świętej, za długie kazania, za nudne kazania. Martwi nas wszystko, co w nich jest nie tak, jak być powinno – nie Chrystusowe, niechrześcijańskie.
     Cieszymy się, gdy są radośni, uśmiechnięci, ciepli. Jesteśmy z nich dumni, gdy są mądrzy, wielkoduszni. Chwalimy ich, gdy widzimy w nich światło Jezusowe, Jego piękno, Jego wielkość, Jego wolność.

============================== 

VI NIEDZIELA WIELKANOCNA

„Jeszcze chwila”

     Niebo które na nas czeka. Niebo ku któremu idziemy. To nie zawierucha aniołów i archaniołów, śpiewających „Święty, Święty, Pan Bóg zastępów”. To nie tłumy zbawionych – wśród których będziemy się czuli tak jak szpilka w stogu siana. Zagubieni, przerażeni mnogością tych istot, ogłuszeni śpiewami anielskimi.
     My tam mamy mieszkanie, które na nas czeka. W nim panuje cisza taka, jaką chcesz mieć ciszę. Muzyka taka, jaką chcesz mieć muzykę. Kolory takie, jakie chcesz mieć kolory.
     My tam mamy mieszkanie ze stołem, ze stołkami. Z oknem przez które będziesz patrzył na najpiękniejsze widoki, jakie sobie wymarzyłeś. Na morze i plażę, na góry i lasy. Gdy otworzysz okno, będą wchodziły delikatne zapachy świerków i sosen.
     My tam mamy mieszkanie z drzwiami, które będziesz mógł zamknąć, ale i otwierać dla tych, których kochasz, i zapraszać ich – na kawę i pogadanie. 
     „Jak to, w niebie będziemy mieli mieszkanie? Z oknem? Z ogródkiem? Drzwi, które można zamknąć i nie wpuszczać tej małpy z naprzeciwka? I tego typa z piętro niżej?”
     Tak, będziesz mógł mieć drzwi i otwierać je i zapraszać tych, których miłujesz. Bo tam się okaże, że ta z naprzeciwka to wcale nie taka małpa, jak ci się zdawało, a ten typ z dołu to człowiek łagodny, pełen kompleksów, z których tu się zdążył uwolnić.
     I będziesz najszczęśliwszym człowiekiem. A jeżeli miałeś kota tu na ziemi i, niestety, straciłeś go, to tam będziesz go miał. Jeżeli straciłeś ukochanego psa, to będziesz go miał.
     Oczywiście, będziesz miał mieszkanie symbolicznie. Ale naprawdę będziesz taki szczęśliwy, jakbyś miał najcichsze, najbezpieczniejsze, najwygodniejsze mieszkanie na świecie. Z oknem wychodzącym na kwieciste łąki. Z oknem przez które będą wchodziły zapachy pobliskiego lasu. Będziesz taki szczęśliwy, jakbyś miał szerokie drzwi, przez które możesz wpuścić swoich przyjaciół. Bo nie-przyjaciół tam już miał nie będziesz.

================================= 

VII NIEDZIELA WIELKANOCNA

 

„Ja idę do Ciebie”

     Wniebowstąpienie to zamknięcie okresu ukazywania się Jezusa ludziom. To trwało od narodzenia w Betlejem aż po ten dzień wniebowstąpienia. Jezus, Słowo Boże, odwieczne Słowo Ojca przemawiał do nas jako dziecko, jako chłopiec, jako dojrzały człowiek, jako umierający na krzyżu i jako zmartwychwstały.
     Aż nadszedł koniec. Ale czy tak naprawdę koniec? Przecież ten sam Jezus powiedział: „Oto ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata”. A więc wciąż jest z nami. Bo jest Słowem Bożym. Bo jest w Bogu, jest z Nim zjednoczony. A Bóg jest wszędzie. Stąd też Jezus jest wciąż przy nas.
     Niektórzy święci, mistycy widzieli Go – jako dziecię, jako chłopca, jako dojrzałego człowieka, jako na krzyżu, jako zmartwychwstałego. Opisują te widzenia. Nie wmawiajmy im i sobie, że im się tylko tak zdawało. Oni Go autentycznie widzieli – oczami duszy. Słyszeli Go – uszami duszy. Czuli Go – dotykiem duszy.
     Ale nie tylko święci. Przecież i ty, gdy tylko zechcesz sobie przypomnieć, to miałeś w swoim życiu takie chwile, kiedyś Go widział, słyszał, czuł – może tylko jak przez zasłonę muślinową czy ciężką kotarę, ale wyraźnie. Wiedziałeś, że On jest za tą ścianą. Widziałeś zarysy, sylwetkę, słyszałeś Jego głos. Na ile dokładnie, na ile wyraźnie, na ile do końca – któż to ustali. Ale tak to było. I to na modlitwie albo w innej sytuacji nieoczekiwanej. Widziałeś Go jako dziecię w Boże Narodzenie, jako umęczonego w Wielkim Tygodniu, jako zmartwychwstałego w Wielkanoc. Albo ukazywał ci się niezależnie od pory roku liturgicznego.
     Co więcej, masz świadomość tego, że nawet gdy Go nie widzisz, gdy Go nie słyszysz, gdy Go nie czujesz, wiesz, że jest zawsze przy tobie. Wiesz o tym swoją wiarą, miłością, nadzieją.