Biblioteka



Posoborowy kardynał



 


Posoborowy kardynał


                             Schody Hiszpańskie w Rzymie. Słońce grzeje, azalie kwitną. Rozmowa trwa.


 


     – Jaki był księdza powrót do Polski?
     – Pojechałem na dworzec kolejowy Termini. Odprowadzali mnie koledzy. Wsiadłem do pociągu. Stanąłem przy oknie. Pociąg ruszył. Nagle zobaczyłem, że Szczepan Wesoły biegnie ku mnie, coś wołając. Wreszcie zrozumiałem: „Wyrzucaj pieniądze!” Sięgnąłem do kieszeni, natrafiłem na jakieś monety i zacząłem je sypać na peron ze śmiechem. Tu jest taki zwyczaj starodawny: gdy się chce wrócić do Rzymu, trzeba tak się zachować.
     – Jaki Kraków ksiądz zastał?
     – Powracałem do kraju z Europy Zachodniej. Tam trwała rewolucja. Księża odchodzili od kapłaństwa, zakonnicy i zakonnice z klasztorów, pod hasłem, że życie chrześcijańskie to miłość bliźniego, wobec tego po co tyle modlitw. Będziemy osądzani z tego, cośmy uczynili bliźniemu naszemu, który był w biedzie czy potrzebie. Z kościołów wyrzucano konfesjonały, boczne ołtarze. Eliminowano kult świętych. Rezygnowano z nabożeństw majowych, czerwcowych, październikowych. Tabernakulum odsuwano z centralnego miejsca.
     – Co wobec tego pozostało?
     – Koncentracja na Osobie Jezusa i Piśmie Świętym, zwłaszcza Ewangelii. A w liturgii na Eucharystii. W kościołach wyeksponowany ołtarz główny jako stół. Byłem ciekawy, jak wygląda Polska.
     – Kraków był jakoś posoborowy?
     – Ale równocześnie jakby soboru nie było. Tak, budowano ołtarze soborowe, czyli zwrócone do ludzi. Wprowadzono język polski do liturgii. To była niewątpliwie rewelacja, przyjmowana przez większość ludzi z entuzjazmem. Jednak na tym jakby poprzestano. Odbiegaliśmy, i to bardzo, od modeli holenderskiego, francuskiego czy amerykańskiego. I bardzo dobrze. Chciałem się dowiedzieć, jak to wygląda od środka.
     – Trzeba było pytać u źródła.
     – Poszedłem do Karola. I tu się wszystko wyjaśniło. Episkopat polski pod kierownictwem kardynała Wyszyńskiego obrał ostrożną politykę, gdy chodzi o wprowadzanie w życie ustaleń Soboru Watykańskiego. Kierował się zasadą, po pierwsze, nie spieszyć się. A po drugie, zdawać sobie z tego sprawę, jaka jest rola Kościoła. A jest nią modlitwa, po to, żeby ludzi pogłębić i pomóc im żyć miłością Boga i bliźniego. Odchodzenie księży od kapłaństwa po to, żeby uczyć narody Trzeciego Świata lepszej kultury agrarnej, zakładać szkoły i uczyć rzemiosła, to nieporozumienie. To można robić przy okazji albo na marginesie, ale nie kosztem modlitwy.
     Karol był świadomy tego, że sam wszystkiego nie zdziała. Pomocny może się stać między innymi „Tygodnik Powszechny”. Chociaż o niewielkim nakładzie i kontrolowany przez cenzurę, było to pismo opiniotwórcze w najlepszym tego słowa znaczeniu.
     – Władze państwowe, chyba świadome tego, nie godziły się na podwyższenie nakładu.
     – Oczywiście. Karol chciał mieć bliski kontakt z „Tygodnikiem Powszechnym”, nie na zasadzie jakichkolwiek nakazów czy nacisków, ale dialogu. Wymyślił spotkania z redaktorami „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”  raz w miesiącu. Mnie powierzył funkcję koordynatora tych spotkań. Odbywały się one przy udziale prawie zawsze kompletu redakcji jednej i drugiej.
     – Tematem?
     – Oczywiście sobór i odnowa posoborowa, między innymi: ekumenizm, tolerancja, liturgia, młodzież, katechizacja, tomizm. Dopiero tu się okazywało w pełni, jak bardzo są zaangażowani w tę problematykę uczestnicy tych spotkań.
     – Może ksiądz nam wymienić kilku uczestników?
     – A było z kim porozmawiać, bo byli to redaktorzy z prawdziwego zdarzenia. Już sam Jerzy Turowicz, uważany za najlepszego redaktora naczelnego periodyków tej kategorii. Również jego dwaj zastępcy: Józefa Hennelowa – trzymająca rękę na pulsie codziennego życia, i Krzysztof Kozłowski – wychodzący w przyszłość. Ale i inni: Tadeusz Żychiewicz – świetny polemista, choć obok niego trwały huraganowe dyskusje w redakcji na Wiślnej, on w tym harmiderze pisał niewzruszenie swoje świetne artykuły. Mieczysław Pszon – polityk zawodowy, który za politykę odsiedział swoje w „kiciu” – jak żartobliwie nazywał więzienie. Zofia Starowieyska-Morstin – znakomity literat i krytyk literacki, choć już podeszła wiekiem, a przecież dziewczęca jak nastolatka. Anna Morawska – chodzący dynamit, zbuntowana zawsze na cały świat. Paweł Jasienica – polityk i historyk, człowiek o ogromnej wyobraźni i odwadze. Stefan Kisielewski – kpiący ze wszystkich i z wszystkiego. Najbardziej z gospodarki komunistycznej. Antoni Gołubiew, który mnie przestrzegał: „Niech ksiądz sobie nie pozwoli zmienić jednego przecinka ani żadnego słowa”. Marek Skwarnicki – poeta i felietonista pod pseudonimem „Spodek”. Jerzy Kołątaj – pedantyczny sekretarz redakcji. Hanna Malewska – powieściopisarka, naczelny redaktor miesięcznika „Znak”.
     – Jak przebiegały te spotkania?
     – Najpierw krótka konferencja, a właściwie wprowadzenie, bo zasadniczą rzeczą była dyskusja. A potem w jadalni herbata czy kawa z kanapkami i ciastka. I dalszy ciąg dyskusji, choć już w innym nastroju. To wszystko w atmosferze przyjaznej, serdecznej, w pełni otwartej, szczerej. Podziwiałem Karola. On się po prostu nie bał tych spotkań, chciał tych spotkań, upominał się o nie. Chociaż słyszał podczas nich niejednokrotnie gorzkie słowa prawdy odnośnie księży, biskupów, Watykanu czy polskiej teologii.