Biblioteka


13 Nikodem (2)



 

Nikodem (2)

 Przy stole ożywiło się. Chyba w dużej mierze na zasadzie: „Dobrze, że się coś dzieje”.
 Wszedł Łazarz z gościem.
 Zobaczył znaną już sobie postać o pięknej twarzy ozdobionej długą, czarną brodą. A tymczasem Łazarz mówił swoim spokojnym głosem:
 – Przedstawiam wam Nikodem, jednego z najwybitniejszych faryzeuszów. Powinienem nawet powiedzieć: najsławniejszego faryzeusza, ale wiem, że byłby z tego niezadowolony. Dostojny gość chce porozmawiać z Jezusem z Nazaretu, ale sądzę, że ma na tyle czasu, by zasiąść przy stole i wziąć udział w wieczerzy, która, niestety, dobiega końca. Myślę, w kuchni znajdzie się coś jeszcze, czym można by poczęstować naszego gościa.
 – Za komplementy i za kolację dziękuję – zabrał głos Nikodem. – Proszę sobie nie przeszkadzać.
 Łazarz ustąpił Nikodemowi swojego miejsca:
 – Najlepiej będzie, gdy usiądziesz obok Mistrza z Nazaretu.
 Nikodem po przywitaniu się od razu zaczął mówić:
 – Myślę, że pamiętasz mnie z tej niefortunnej wieczerzy u Szymona Trędowatego – i nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej: – Po co ja przyszedłem? Ja tu jestem, aby Ci oświadczyć – tu przybrał uroczysty ton: – Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako Nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z nim – zrobił krótką przerwę, jakby chciał odczekać, aby to oświadczenie doszło do wszystkich.
 Zauważył, że Maria rozglądnęła się po ludziach przy stole, aby przekonać się, jakie wrażenie zrobiły na nich słowa Nikodema. Była głęboko przejęta i jakby chciała, by to przejęcie stało się udziałem wszystkich. Musiał przyznać, że sam nie spodziewał się takiej deklaracji słynnego nauczyciela, a ten już mówił, jakby dodając komentarz:
 – Ja tego nie mówię tylko od siebie, ale w imieniu wielu poważnych braci faryzeuszów, z którymi rozmawiam na Twój temat.. Bo może o tym nie wiesz, że jesteś przedmiotem zainteresowania nie tylko tej gawiedzi żądnej sensacji i polityków, rozpatrujących Twój przypadek w ramach swojej gry, ale wielu najpoważniejszych umysłów nadsłuchujących głosu Bożego, który mówi do nas przez ludzi.
 Już wszyscy skończyli jedzenie, ale najwyraźniej żaden z biesiadników nie miał zamiaru opuszczać stołu – zrezygnować z rozmowy, która się tak interesująco rozpoczęła. Chyba obawiano się tego, że w momencie ukończenia kolacji Nikodem z Jezusem zostaną zaprowadzeni przez Łazarza do jakiegoś osobnego pomieszczenia, aby mogli kontynuować rozmowę, niedostępną dla reszty. Ale Łazarz, wychodząc naprzeciw oczekiwaniu biesiadników, zaproponował:
 – Tak się wyjątkowo złożyło, że przy stole są sami domownicy albo przyjaciele Jezusa. Wszyscy – jak się domyślam – chętnie uczestniczyć by chcieli w tej rozmowie. Wobec tego proponuję: nie ruszajmy się stąd. Służba zrobi porządek – z tym zwrócił się do Marty. – A gdy pozostaną sprawy bardziej prywatne, te omówisz, Nikodemie, z Jezusem już w cztery oczy.
 – Co do mnie, zgadzam się z przyjemnością – powiedział Nikodem. – Ale najważniejsze, czy Ty, Jezu, zgodzisz się z tym?
 – Myślę, że to dobry pomysł – dołączył się do Nikodema.
 I tak się też stało. Jeszcze chwilkę odczekano, aż służba uporała się ze sprzątaniem kolacji, narzuciła nowe obrusy, zastawiła stół owocami, dzbanami wina i kielichami i wtedy Nikodem zaczął mówić. Miał głos niski i znakomicie słyszalny, odbierano go z pewnością nawet na końcu stołu:
 – Może mnie spytasz, po co ja do Ciebie dzisiaj przyszedłem. Chcę Ci powiedzieć, że Ty – o którym się mówi w pewnych środowiskach jako o nauczycielu pastuchów i rybojadów – że niełatwo nauczasz.
 – Daj przykład – zabrała głos Marta.
 Nikodem sięgnął ręką po kielich z winem, przejechał nim raz, drugi i trzeci przed nosem, upił odrobinę, posmakował, podniósł oczy w górę, uśmiechnął się do siebie z uznaniem. Odstawił kielich i zaczął mówić dalej:
 – Proszę cię bardzo – a zwracając się do Niego, powiedział – Tyś, Jezu, postawił nowe dla nas pytanie: „dlaczego”. Dopytujesz przy każdym czynie, geście, słowie o to: dlaczego „to” robisz, mówisz, dlaczego „tak” robisz, mówisz. Nam, faryzeuszom, wystarczają czyny zewnętrzne.
 – Jezus powtarza chętnie – wtrącił Tomasz – „wzięli zapłatę swoją”.
 Nikodem jakby tego nie zauważył i kontynuował:
 – Trzeba się modlić, no to się modlą do Boga na środku świątyni. Trzeba pościć, no to poszczą, z posypaną głową popiołem paradując przed ludźmi. Trzeba rozdawać żebrakom jałmużnę, no to rozdają na rogach ulic.
 Nikodem znowu sięgnął po wino, wychylił łyk i dopiero wtedy powiedział:
 – A jak Ty reagujesz? A Ty załatwiasz ich jednym zdaniem: „Aby byli widziani od ludzi”. I koniec. Zdzierasz zasłonę i okazuje się, że to wszystko jest nic nie warte przed Bogiem, bo to ani z miłości do Niego, ani z miłości do biednych ludzi, ale tylko wyłącznie dla siebie samego, dla swojej pychy, próżności, chwały. Czysty egoizm, samozadowolenie, mówiąc krótko: interes, kolejny zwyczajny interes pod płaszczykiem dobrego uczynku. Ukazujesz następny aspekt: bezinteresowność jako próba albo jako – jak to mówią Rzymianie – conditio sine qua non czynu spełnianego w miłości.
 – Jezus nawet kiedyś opowiedział taką przypowieść o miłosiernym Samarytaninie – Tomasz chciał pomóc Nikodemowi, ale ten z tego nie skorzystał.
 – A to już jest nowa problematyka: problematyka osoby ludzkiej. My tego nie znamy. To dla nas terra incognita. Ty z tego zdajesz sobie sprawę i mówisz: Trzeba się narodzić na nowo. Aż tak. To Ty dużo żądasz. Widzisz, sam się gubię, gdy chodzi o problem człowieka, choć mają mnie za jednego z uczonych. Zaskoczyłeś nas, nie jesteśmy do tego tematu przygotowani. Nie chcemy go. Udajemy, że niepotrzebny. A przecież czuję, że temat: człowiek i jego wolność, to temat przyszłości, żeś Ty trafił w dziesiątkę. Ja się przyznaję: Nie nadążam, brakuje mi oddechu. Oni – tu zrobił nieokreślony ruch ręką – ciągną do Ciebie, żebyś ich uzdrowił, Ty świat przewracasz do góry nogami.
 Zamilkł. Powracała cisza, jego słowa wsiąkały w ciemność. Nachodziło odprężenie po tej lawinie słów.
 Obserwował Tomasza. Ten wiercił się. Był wyraźnie podenerwowany. Dotąd zawsze wiodący prym w każdej rozmowie, teraz napotkał partnera, który go przerastał pod każdym względem. I to mu nie dawało spokoju, że został tak zdystansowany. Już kilkakrotnie usiłował się włączyć, ale Nikodem prawie że go nie spostrzegał. Niewątpliwie nie ze złej woli, ale uważał, że przyszedł porozmawiać z Nim: z Jezusem z Nazaretu, a nie z Jego apostołem, nawet gdy ten jest taki mądry i wygadany jak Tomasz. Niemniej, ten nie mógł się z tym pogodzić. I teraz wreszcie, gdy Nikodem kończył kwestię, Tomasz zaatakował. Zastosował stary swój chwyt: wlepił w niego wybałuszone swoje oczy krótkowidza, zbliżając się do jego twarzy prawie do granic przyzwoitości i postawił pytanie jak stary nauczyciel swojemu uczniowi przy egzaminie:
 – A twoim zdaniem, które tezy nauki Jezusa są podstawowe?
 Nikodem jakby nie zauważył nietaktownego zachowania się Tomasza, odpowiedział z taką swobodą, jak mówił dotąd:
 – Jezus buduje nowego człowieka – człowieka, o którym się nie śniło dotąd ani faryzeuszom, ani tym bardziej saduceuszom – powiem więcej: ani Egipcjanom, Persom czy Asyryjczykom, ani nawet Grekom, tym bardziej Rzymianom.
 Popatrzył na Tomasza. Ten miał minę taką, że jakby to Janek powiedział: „opadła mu szczęka”. Po prostu nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Żeby jednak ratować swój honor filozofa, wyjąkał – co mu się też nie zdarzało, przynajmniej nie w tych wymiarach:
 – Jak to rozumiesz?
 – Jezus chce, by człowiek był wolny, a co za tym idzie, w pełni odpowiedzialny przed Bogiem, przed narodem, przed sobą samym. Wolność uważa za podstawowy przywilej człowieka.
 Tomasz zachował się tak, jak to się zdarzało Szymkowi, który potem to określał, że ktoś mówił do niego w jego języku, a jemu się zdawało, że to po łacinie czy po egipsku. Tomasz nie zrozumiał wypowiedzi Nikodema! Obok Kuby najtęższa głowa w zespole! Jeżeli on nie zrozumiał, to niewątpliwie reszta również. Sytuacja była więc paradoksalna: oni, Jego uczniowie, którzy towarzyszą Mu nieustannie, nie wiedzą, czego On naucza, aż przychodzi człowiek z zewnątrz i ukazuje treść Ewangelii w takich perspektywach, osadza ją w takich kontekstach, o których im się nawet nie śniło. I zareagowali tak, jak to Janek czasem określał: zgłupieli kompletnie. To widać było po ich minach. Ale Tomasz pokazał klasę. Potrzebował czasu i rzucił pytanie ratunkowe:
 – A co wy na to?
 – Takiego człowieka nikt nie chce – odpowiadał Nikodem, bawiąc się kielichem. – Ani saduceusze, w tym również kapłani, ani faryzeusze, ani Antypas i oczywiście: ani Rzymianie, czyli Piłat.
 – Dlaczego mówisz, że nikt tego nie chce? – Tomasz wciąż usiłował utrzymać swój status partnera w tej rozmowie.
 – Jedni i drudzy chcą mieć masę, którą kierują, sterują, manipulują, kształtują wedle swojego upodobania. Jedni jako państwo, drudzy jako naród, trzeci – myślę o Izraelu – jako lud Boży. Nie chcą tego nawet sami zainteresowani, czyli ludzie ulicy, bo sobie w ogóle nie zdają z tego sprawy, w czym rzecz. Ani nie wiedzą, kim są, ani kim mogą być. Nie dorośli do samoświadomości.
 – Surowo oceniasz nas i naszych władców.
 – Ale przecież tak to jest – Łazarz poparł Nikodema. – Dla wszystkich współczesnych państwo jest bogiem! Przecież nawet Rzymianie, nie mówiąc już o Egipcjanach czy Persach, nawet Rzymianie państwo uważają za boga, cezara też za boga. Jakie to ma reperkusje w świadomości społecznej, w świadomości poszczególnego obywatela, trudno przeceniać.
 – No jakie, no jakie? – Janek nie wytrzymał. Śledzący z niepokojem coraz większym dyskusję, której chyba zupełnie nie rozumiał, teraz wystrzelił tym pytaniem.
 – To ich wszystkich paraliżuje, uzależnia od wszechmocy państwa i jego władcy.
 – A Jezus co? No co?
 – A Jezus oddaje człowiekowi pełną wolność. Mówiąc do niego: Kochaj Boga i bliźniego i rób, co chcesz. Albo jeszcze krócej: Kochaj i rób, co chcesz.
 – To takie ważne? – Janek dalej niewiele z tego rozumiał.
 – Pamiętasz to zdanie, które Jezus cytuje za Ozeaszem: „Nie jest człowiek dla szabatu, ale szabat dla człowieka”? Bo akuratnie każdy faryzeusz, ale i kapłan, twierdzi przeciwnie: człowiek jest dla szabatu. A tymczasem to człowiek jest dla Jezusa podstawą nienaruszalną! To on tworzy naród, on buduje państwo, to jemu państwo ma służyć, a nie odwrotnie! Czy rozumiesz, że to jest totalny przewrót? Dla wszelakich władz: anarchia.
 – Jak to? Uważasz, że Jezus jest anarchistą? – Janek spytał prawie z przestrachem.
 – A na nasz izraelski użytek jak rozumiesz tę anarchię? – Tomasz złapał drugi oddech.
 – Jezus powtarza – zabrał głos Nikodem – Izrael nie jest Bogiem.
 – Przecież nikt tak nie mówi – zdziwił się Piotr.
 – Nikt tak „nie mówi” – odpowiedział gorzko Nikodem. – Niestety, na to wychodzi nam wciąż, że Izrael jest najważniejszy, nie Izraelita. I Jezus ze swoją nauką jest anarchistą nie tylko dla Rzymian, ale i dla Sanhedrynu. Ja nie oceniam. Ale wystarczy przypatrzeć się ich ideologii.
 – Jak to rozumiesz? – Tomasz poczuł się w siodle.
 – Naród jest trzymany w twardych przepisach Talmudu, gdzie opisano każdy niemal ruch, słowo, postępowanie, zachowanie tak w dzień powszedni, jak i w szabat, do najmniejszego szczegółu. I to nie są żarty! Każde poważne naruszenie szabatu może skończyć się śmiercią przez kamienowanie, wykluczeniem z synagogi, a przynajmniej obowiązkiem rytualnych oczyszczeń. I tak stworzyliśmy społeczeństwo wytresowanych zwierząt – nie-ludzi, którzy się poruszają według ściśle wyuczonych reguł.
 Tomasz zamilkł. Chyba już zaczął rozumieć, o co chodzi Nikodemowi. Cisza trwała.
 – To dlaczego akceptujesz ten system społeczny, tę ideologię, jeżeli widzisz jej bezzasadność? – spytał go z taką łagodnością, na jaką Go było stać.
 – Ja z tego sobie zdałem sprawę niedawno, gdy zacząłem przysłuchiwać się Tobie, Jezu, gdy zacząłem Ciebie obserwować. Coś mnie zafrapowało. Nie pamiętam już co. Chyba Twoje wystąpienie w Nazarecie, które o mało, a skończyłoby się zrzuceniem Ciebie w przepaść.
 – Doszło do Jerozolimy? – zdziwił się Tomasz.
 – Ten incydent stał się głośny w kraju i tak dotarł i do mnie – stwierdził Łazarz, który znowu włączył się do rozmowy. – Zadałem sobie pytanie: co tak zdenerwowało Twoich współmieszkańców. Zacząłem zbierać informacje. Zaszokowało mnie Twoje oświadczenie na początku wystąpienia, kiedy to odczytałeś fragment z Izajasza. Możesz go przypomnieć, Jezu?
 – „Duch Pański spoczywa na mnie, ponieważ mnie namaścił i posłał mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom ogłosił wolność, a niewidomym przejrzenie, abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwołał rok łaski od Pana” – wyrecytował im dokładnie tak, jak to powiedział w Nazarecie.
 – No, ale to małe piwo – Tomasz się rozkręcił. – Najważniejsze było to, co potem powiedział. Jezu, przypomnij, proszę.
 – „Dziś spełniły się słowa Pisma, któreście słyszeli” – zacytował siebie, ulegając prośbie Tomasza.
 – Dopiero od niedawna, gdy słucham tego, czego nauczasz, jestem w stanie rozumieć – kontynuował Łazarz – to, coś powiedział wtedy: Ty głosisz, że każdy, tak ubogi, jak więzień, niewidomy czy uciśniony, każdy z nich jest pełnowartościowym człowiekiem.
 – A co ty na to? Co myślisz na ten temat? – zapytał go.
 – Na początku powiedziałem o Tobie: półgłówek – przepraszam. Myślałem: to wybryk wariata, niedouczenie idioty.
 – Co było dalej? – pytał rozbawiony.
 – Tak, to nie był koniec. Na początku wściekałem się. „Dlaczego On uzdrawia w szabat? Samobójca czy prowokator”. Nie rozumiałem, o co Ci chodzi. Dopiero potem pojąłem, że Tyś nas chciał zbudzić do myślenia na temat problemu wolności, no i miłości. I pomogło – jak widzisz. Przynajmniej trochę. I jestem olśniony. Mówię tu nie tylko w imieniu własnym, ale i Nikodema, ale też nie tylko: choćby Józefa z Arymatei. Bo rozmawialiśmy i rozmawiamy często na Twój temat. Przecież to nowa koncepcja człowieka i społeczeństwa. A to wszystko bierze początek z nowej koncepcji religii. Już nie: naród wybrany, uwolniony z niewoli egipskiej, ale człowiek uwolniony z dominacji narodu czy państwa. Człowiek świadomy tego, że jest kochany indywidualnie, osobiście przez Boga. Człowiek, który staje przed swoim Stworzycielem i mówi do Niego „Ojcze”. Nie składa Bogu ofiar z cielców, ale oddaje Mu siebie samego: swoje życie uczciwe. Ale to Tyś nam to objawił. A nam się ziemia zakołysała pod nogami, bo się okazało, że na to nie zwracaliśmy uwagi, że nie byliśmy świadomi takich możliwości.
 – A dlaczego nie zwracaliście uwagi? – rzucił to pytanie, by pomóc mu wyakcentować istotę rzeczy.
 – To jest właśnie to pytanie! Dlatego, że my mamy inną wizję człowieka. On jest tylko drobnym elementem w rzeczywistości państwa, która się dla nas jedynie liczy: w naszym rozumieniu człowiek jest nieważny, a dla Ciebie istotny. My budujemy Izrael, a Ty budujesz człowieka.
 Słuchał tych wypowiedzi Łazarza ze ściśniętym gardłem. Radość, jaką przeżywał, zdawała się Go rozsadzać. Serce Mu biło jak po intensywnym biegu. W którymś momencie pomyślał, że gdyby teraz umarł, byłaby to najpiękniejsza śmierć, bo śmierć z radości, że ktoś Go zrozumiał. Przecież już tyle razy ogarniało Go zwątpienie: że na darmo to wszystko – i to nauczanie, i ta cała działalność, bo nikt Go do końca nie odbiera. Owszem, tu i ówdzie dostrzegał jakieś błyski pojmowania, ale to były jakieś rozumienia fragmentaryczne, ktoś gdzieś dawał znak, że uchwycił jakiś szczegół. Aż tu naraz – i to w tym wymiarze, i tak kompleksowo. A więc nie na darmo! Dziękował Ojcu za ten dar. Trudno Mu było powstrzymać się od tej radości, która Go przepełniała. Zadał pytanie, ot, takie, byle tej rozmowy nie kończyć:
 – A czy zdają sobie sprawę inni faryzeusze – mówmy szerzej: ludzie Sanhedrynu z tego, co dla was stało się jasne?
 – W dużej mierze tak – Nikodem był przy głosie. – Przecież, jak słyszałeś, my wciąż rozmawiamy na Twój temat.
 – Co oni na to? – pytał, ale nie spodziewał się rewelacji.
 – W ogromnej większości ustosunkowani negatywnie.
 – Dlaczego? – stawiał pytanie prawie tylko dla porządku.
 – Oni załatwiają całą odpowiedź jednym słowem, które już tu dziś padło: anarchista – gdy chodzi o Ciebie i anarchia – gdy chodzi o to, do czego dążysz. Zwłaszcza tu szaleje Kajfasz, grożąc, że gdyby zwyciężyła Twoja koncepcja u nas, Rzymianie, bojąc się, żeby ta zaraza – jak on nazywa – nie rozprzestrzeniła się w imperium, wejdą i zagarną naszą resztkę niepodległości.
 – Aż tak dalece?
 – Nasi ludzie na górze nie wyobrażają sobie, że może funkcjonować państwo, gdzie każdy jego obywatel, po otrzymaniu pełnej swobody, będzie kierował się jakąś enigmatyczną zasadą miłości Boga i bliźniego. Bo wtedy, jak mówią, zapanuje bezhołowie.
 – A inne zdania? – nie ustępował.
 – Są i tacy, którzy twierdzą, że gdybyś Ty tę naukę o człowieku wolnym głosił wśród warstw – mówmy najogólniej – rządzących czy wśród filozofów, innymi słowy wśród elity społecznej, to zrobiłbyś karierę. Błąd Twój niewybaczalny polega na tym, żeś poszedł ze swoją filozofią do ludzi prostych, a nawet do najgorszych, najniebezpieczniejszych elementów, do grzeszników, nędzarzy, ludzi bez ziemi. A ci, wcześniej czy później, dojdą do takiego przeświadczenia, że należy upomnieć się siłą o wolność. Mówiąc w skrócie: żeś nieludziom zaczął mówić o tym, że powinni być ludźmi wolnymi, że to ich prawo wynikające z natury stworzonej przez Boga. I tego Sanhedryn nigdy Ci nie podaruje.
 – Jaka płynie stąd rada? – zapytał, wiedząc, co usłyszy.
 – Nie ma żadnej: jesteś anarchistą, który będzie ścigany nie tylko przez Sanhedryn, ale przez Heroda Antypasa, a co najgorsze – przez Piłata i cały system władzy Imperium Romanum. Jako anarchista jesteś stokroć gorszy niż partyzant, morderca, niż złodziej, oszust czy agent obcego mocarstwa. Jesteś zagrożeniem dla wszystkich państw, systemów społecznych, dla religii i ideologii, które utrzymują świat w obecnym status quo.
 Nikodem przerwał, uczynił ruch, jakby chciał się dźwignąć:
 – Późno już – powiedział, ociągając się. Chyba żałował, że musi już odejść. – Czas na mnie.
 Ale jeszcze nie wstawał. Może ta chwila pożegnania uświadomiła mu, że jeszcze nie dotknął jakiejś kwestii, bo nagle się ożywił i znowu zaczął mówić:
 – W tym aspekcie, który Łazarz i ja poruszyliśmy, trzeba by przepatrzyć całą Twoją naukę i Twoje działanie.
 – Co masz na myśli? Wyjaśnij, proszę.
 – Dotąd omawialiśmy temat wolności człowieka. A trzeba dołączyć jeszcze jedno słowo: Ty podkreślasz godność człowieka. Godność wynikającą zresztą z jego wolności. Każdego człowieka. Dotąd to słowo łączyliśmy z osobą króla, męża stanu, kapłana. A Ty szanujesz każdego. Niezależnie czy to grzesznik, nieprzyjaciel, biedak, chory, stary. Twoja działalność skupia się na tej właśnie kategorii ludzi, która przez naszych przedstawicieli religijnych jest odrzucona czy potępiona. To jest zgodne z Twoją tezą, że należy wszystkich kochać.
 Znowu się zatrzymał. Wziął pusty kielich w rękę. Przyglądał się mu, jakby go dopiero teraz zobaczył:
 – Ale jak kochać wszystkich – to było pytanie dla mnie. Czy to nie jest Twoje szaleństwo? Mówi się: miłość nie jest za coś. Miłość nie jest interesowna. Ale miłość jednak jest z jakiegoś powodu, dla czegoś: „Ja muszę widzieć jakieś dobro, jakieś piękno, jakąś wartość w drugim człowieku” – znowu przerwał. Odłożył kielich, zwrócił się do Niego całą twarzą, z uśmiechem powiedział: – Dzięki Tobie, Jezu, znaleźliśmy odpowiedź.
 – Jaką? Możesz mi powiedzieć, Jezu? – Tomasz wciąż podkreślał swoją obecność „na scenie”.
 – Że wartość jest w każdym człowieku. Tylko trzeba mieć dobre oczy, by ją dostrzec. Mówiłem wam o tym.
 – Jak to dobre oczy? – wypalił Janek.
 – Trzeba patrzeć z dobrocią na człowieka – przypomniał mu.
 – Powiedziałeś, Łazarzu, że Jezus was tego nauczył – zagadnął go Tomasz – jak można kochać grzesznika?
 – Odpowiem ci przykładem – zabrał głos Łazarz – Mateusz albo moja siostra Maria. A resztę możesz sobie sam dopowiedzieć.
 Oświadczenie to zrobiło takie wrażenie, że wszyscy jakby jeszcze bardziej zamilkli. Pierwszy pozbierał się Kuba:
 – A jeżeli chodzi o miłość nieprzyjaciół?
 – Setnik z Kafarnaum, który zresztą jest teraz w gwardii przybocznej Piłata.
 Znowu cisza jakby się pogłębiła. Ale, jak to Tomasz zwykł mówić: „ludzie myśleli aż szumiało”. Dopiero po chwili zabrał głos Tomasz, który nie dawał się wyprzedzać Kubie:
 – No, ale w ten sposób wracamy z polityki znowu na teren religii – oświadczył z miną znawcy.
 – My wciąż znajdowaliśmy się na terenie religii – Łazarz zaprzeczył. – Tylko ja wskazywałem, jakie reperkusje polityczne mają tezy religijne głoszone przez Jezusa.
 – Ale chyba miłość nieprzyjaciół już jest wolna od podejrzeń politycznych – Tomasz się upierał przy swoim.
 – Nic podobnego, to stanowi główny kamień obrazy, na to się pienią już wszyscy, niezależnie czy moi bracia faryzeusze, czy saduceusze – nie mówię o zelotach, bo ci chodzą po ścianie z wściekłości na Ciebie, Jezu. Nic nie pomoże. Ty jesteś przestępcą politycznym, bo burzysz porządek tego świata, który obowiązuje, odkąd historycy pamięcią wstecz sięgają.
 – No, ale Rzymianie powinni być zadowoleni – Tomasz chciał uratować swój autorytet – jeżeli Jezus głosi wśród Żydów, że należy miłować nieprzyjaciół, czyli Rzymian.
 – Również: nie – tym razem Nikodem zabrał się do tłumaczenia. – Ta teza nie obowiązuje przecież tylko Żydów, ale będzie obowiązywała Rzymian, którzy uwierzą w Jezusa. A tego nie zaakceptuje żaden cesarz, czy się nazywa Tyberiusz, czy jakiś następny. Imperium Romanum, jak każde imperium, istnieje na zasadzie stwarzania nieprzyjaciół. A więc nic nie pomoże: jesteś, Jezu, przestępcą politycznym, niebezpiecznym dla każdego rządu, który sprawuje władzę, niezależnie jakie by to państwo nie było.
 – I tym „pocieszającym” akcentem kończymy ten wieczór – oświadczył Tomasz, który lubił mieć ostatnie słowo, gdy zobaczył, że Nikodem tym razem w sposób zdecydowany wstaje od stołu.