Biblioteka


 Przygotowując się do sakramentu bierzmowania,



     Przygotowując się do sakramentu bierzmowania, do sakramentu pokuty, czytać o synu marnotrawnym, który uciekł z domu. Czytać o tych, co uciekają z domu, chociaż krzywda im się nie dzieje. Uciekają, bo chcą robić to, co im się podoba, bo nie chce się im pracować, bo chcą spełnienia wszystkich swoich zachcianek, bo nie chcą się przed nikim opowiadać, gdzie idą, kiedy wrócą, z kim będą, po co idą. Bo mają dosyć uwag, rad, nauk, ostrzeżeń. Bo chcą być tylko między swoimi, między młodymi, między takimi samymi, którzy nie troszczą się o to, co jutro, co pojutrze, dla których jest ważne dziś.
     Uciekać z domu. Przerywać naukę, zawalać semestr, rok, żyć życiem jętki jednodniówki, nie patrząc na to, co będzie za rok, za lat dziesięć.
     Uciekać. Bo w domu nudno. Bo w szkole nudno. Bo znudzili się koledzy i koleżanki. Żeby dowiedzieć się, co się gdzie dzieje. Żeby spotkać innych, interesujących ludzi. Z którymi dniami i nocami gadanie o sprawach ważnych-głupich, żartowanie z wszystkiego i kpienie z wszystkich. Z ludzi, którzy są starzy, wczorajsi, którzy wstają rano i idą do pracy w garniturze, w butach, w koszuli, w krawacie, pracują ciężko, wracają do domu, do żony i dzieci, chodzą spać przed północą, w piżamie, do łóżka.
     Uciec z domu. Przyłączyć się do nich. Włóczyć się po kraju. Spać byle gdzie, z byle kim. Ciągnąć jak chmury komarów, szarańczy tam, gdzie coś się dzieje, występ jakiegoś zespołu, albo gdzie można słuchać jakichś dobrych nagrań, gdzie można poszaleć, potańczyć, powrzeszczeć całą noc nawet, potem spać do południa i zobaczyć, co przyniesie czas – jakich ludzi, jakie sprawy. Zawijać do nor, spelunek, piwnic, bud, domów, gdzie przyjmą tacy sami, takich samych. Nauczyć się palić papierosy, jeden za drugim, aż do bólu głowy, pić wódkę, tanie wino, piwo – do nieprzytomności. Nauczyć się „brać”. Usłyszeć: „Nie brałeś jeszcze? Nie mów. Nigdy w życiu? Nie wierzę. Człowieku, spróbuj. Zobaczysz, jak to przyjemnie. Inaczej nie wiesz, jak się żyje. Wszyscy >biorą<, którzy coś wartają". Ćpać, grzać, narkotyzować się, gryźć trawkę, palić, robić sobie zastrzyki.
     Potem spać na barłogach pokotem owinięty w koc albo śpiwór. Pozostawać tam jak długo dobrze, jak długo pozwalają, jak długo dają jeść i ciągnąć dalej na podobne adresy albo całkiem w ciemno, licząc na to, że się znowu na kogoś trafi.
     Uciekać z domu. Nie zważać na to, jaka krzywda dzieje się rodzicom. Ani na ich niespane noce, ani na ich rozpaczliwe szukanie ciebie wśród kolegów, znajomych, koleżanek, po domach, hotelach, campingach. Uciekać – dopóki starczy pieniędzy, dopóki starczy znajomych. Bo wcześniej czy później przychodzi chwila zaułka, ulicy bez wyjścia, że zabrniesz za daleko, staniesz się już takim złem, że zaczną cię unikać dotychczasowi przyjaciele. Zanegujesz wszystkich i wszystko. Zaczną się bać ciebie ci, których traktowałeś jak braci, dojdziesz do takiego ulegania swoim zachciankom i przyjemnościom, że to już graniczy z szaleństwem, że to już jest szaleństwem i samozniszczeniem. Odwrócą się od ciebie ci, w których jeszcze pozostał choćby cień instynktu samozachowawczego. Odwrócą się od ciebie jak od zarażonego, opętanego, trędowatego.
     Potem już zostaniesz sam, razem ze swoją goryczą, nihilizmem, pogardą – już skierowaną nie tyle przeciwko starszemu pokoleniu, ale przeciw twoim kolegom, którym zarzucisz, że cię zdradzili, że nie dotrzymali ci kroku. Zarzucisz im, że są tchórzliwi, głupi, płascy, płytcy, latający tylko za sensacjami, ale boją się dopowiedzieć do końca to, na co ty się odważyłeś, boją się uczynić ten krok zdecydowany na drodze nowego życia, który ty postawiłeś i pójdziesz dalej konsekwentnie, z całą determinacją. Ale wtedy ani się spostrzeżesz, jak dojdzie do konfliktów, napięć, zależności, w których będziesz zagrożony, w których, aby się bronić, zaczniesz sam zagrażać, szantażować. Wbrew twoim zasadom i poglądom – boś przecież zawsze był przeciwko wszelakiej przemocy, boś zawsze był za wolnością każdego człowieka. To pójdzie sprawa o dziewczynę czy o chłopca, o rzeczy pożyczone, ale przede wszystkim o pieniądze. Wtedy, gdy było łatwo o nie, szafowano nimi po wielkopańsku. Wtedy zdawało się, że zostały pożyczone na nieoddanie, a teraz zaczną się ludzie o nie upominać, żądać zwrotu, domagać się rewanżu, ostrzegać, grozić, nalegać. Aż braknie wszystkiego, aż braknie nie tylko kumpli, pieniędzy, ale i sił. Choć zdawało ci się zawsze, że studnia twoich sił jest niewyczerpana. Choć zdawało ci się, że nic ci zaszkodzić nie może. Choć byłeś przekonany, że nawet po krótkiej niemocy, słabości, wrócisz szybko do siebie, że zregenerujesz się tak, jak to już nieraz bywało. Choć ci się zdawało, że będziesz mógł przestać ćpać wtedy, gdy tylko zechcesz. Teraz już nie możesz nie brać, choćbyś chciał, bo ci się zdaje, że zwariujesz jak nie weźmiesz, bo ci się zdaje, że się rozlecisz, bo cię mięśnie bolą, bo cię wszystko boli. Bierzesz nie żeby mieć jakąś przyjemność, ale żeby nie cierpieć. Aż zaczniesz poważnie chorować. Aż poczujesz, że się kończysz i nerwowo, i fizycznie. I może tak umrzesz gdzieś w opuszczonym mieszkaniu, w piwnicy, do której się zawlokłeś. Na polach, na ulicy, zatłuczony przez tych, którzy szukali zemsty, zapłaty, wyrównania rachunków.
     Ale może – może stać się cud, że ostatkiem swojej świadomości, resztką twojej normalności, ostatnim zrywem samoobrony pomyślisz o powrocie do domu. Zdasz sobie sprawę, że jest ktoś na świecie, kto wciąż czeka na ciebie. Jedyny twój opór przed powrotem to wstyd przyznania się do klęski, to gest przeproszenia, który cię powinien obowiązywać. Ale przecież wiesz, że nikt tam w domu nie chce wykorzystać go dla uzyskania przewagi nad tobą. Naprawdę to tylko twój wstyd, że wracać będziesz zniszczony, przegrany, biedny, godny współczucia, że życie ci przeleciało na niczym, że zmarnowałeś najpiękniejsze lata, których nie przywróci ci nikt. Ale z wszystkich kroków, które teraz możesz podjąć, ten jest najsensowniejszy. Pozostaje ci tylko żal do ludzi, którzy cię wprowadzali coraz głębiej w to piekło. Pozostaje żal do ludzi, że nie było nikogo, kto by poważnie zajął się tobą, zatrzymał cię w tej wędrówce do dna szaleństwa. Pozostaje żal siebie zniszczonego nieodwracalnie. Wreszcie – żal tych, których pociągnąłeś za sobą w świat zła.