Biblioteka


5. Pusty grób



 

Pusty grób

 1.  Choć już dawno żołnierze wyszli, Kajfasz i Annasz siedzieli wciąż bez słowa, zmęczeni jak po ciężkiej pracy. Dopiero po dłuższej chwili Kajfasz, chociaż spodziewał się, że idzie pod nóż, zapytał:
 – A teraz co proponujesz?
 – Dlaczego tak głupio pytasz? – Annasz najwyraźniej już zdążył powrócić do sił. – Jedziemy, i to jak najszybciej, do grobu. Przecież musimy to zobaczyć własnymi oczami.
 – To czy Go? – zażartował Kajfasz.
 – O tym przekonamy się już na miejscu. A ty, zamiast silić się na głupie dowcipy, wezwij dowódcę straży i poleć, by towarzyszył nam oddział żołnierzy.
 – Oddział żołnierzy? – powtórzył osłupiały nagle Kajfasz. – A po co?
 Ale Annasz nie miał ochoty na żadne tłumaczenie. Wściekły, sam nie wiedział dlaczego, choć na zewnątrz opanowany, odpowiedział, tym razem udając żartobliwość:
 – Ranny spacer dobrze im zrobi. A nam nie zawadzi. Może się nawet przydać.
 – Nie rób ze mnie idioty – Kajfasz równie wściekły naskoczył na niego. – Jak mam wydawać rozkazy, to muszę wiedzieć po co.
 Annasz wciąż jeszcze panował nad sobą, choć zdawało mu się, że go złość rozerwie:
 – Ty mnie pytasz po co? A skąd to ja mam wiedzieć? Weź ich na wszelki wypadek.
 – Na jaki wszelki wypadek? Na jaki wszelki wypadek? – Kajfasz szalał. – Ja jestem człowiekiem odpowiedzialnym i muszę wiedzieć, co robię!
 Annasz uznał, że jeżeli on oszaleje tak jak jego zięć, to się pozabijają. Wobec tego swoją wypróbowaną metodą podszedł do okna, uchwycił się parapetu i, patrząc na przybytek Święte Świętych, zaczął mówić:
 – Ja nie wiem, co przy grobie zastaniemy. A może już po drodze, na ulicach. Ale jeżeli On naprawdę ożył, to możemy napotkać tłumy rozbestwionych Galilejczyków, którzy gdy nas zobaczą, rozedrą na kawałki. Zrozumiałeś?
 – Zrozumiałem – Kajfasz miauknął pokornie.
 – Jeżeli On jakimś sposobem ożył, to możemy Go spotkać choćby w gronie apostołów. A wtedy ktoś musi Go zaaresztować, a nas osłonić przed ich agresją – Annasz tłumaczył dalej. – Nie wiem, po prostu nie wiem. Ale mam wyobraźnię. Rozumiesz mnie?
 – Rozumiem – Kajfasz powtórzył.

 2.  Joanna i Maria ruszyły w stronę Betanii, jakby powracały z nieba. Miały wrażenie podobne do tego przed chwilą, gdy opuszczały grób i towarzystwo aniołów. Ale jeszcze boleśniejsze, jeszcze trudniejsze. Jeżeli było można dalej żyć, to tylko w świadomości, że Go zobaczą – może dziś, może najdalej jutro. Nie rozmawiały o tym, choć myślały podobnie.
 Dobrnęły do Betanii, ledwo żyjąc. Gdy tylko przekroczyły bramę, spostrzegł je pierwszy Janek i przybiegł z okrzykiem:
 – No, wreszcie! No, wreszcie!
 A zwracając się w stronę ogrodu, gdzie znajdowali się inni apostołowie, wykrzyknął:
 – Już są zguby! Są Maria i Joanna!
 A potem zaczął indagację:
 – A gdzieście się podziewały tyle czasu? Wszyscy was poszukują, łamią sobie głowy, dokąd poszłyście.
 – Są tacy, którzy mówili, że wybrałyście się do grobu – dodał Jakub, który dołączył do Janka.
 – Nie przeszkadzaj, nie przeszkadzaj! Ja rozmawiam, a nie ty! – Janek zaczął się denerwować.
 – Bo to chyba nieprawda z tym grobem – Jakub nalegał. – No, powiedzcie.
 – Mówiłem ci, żebyś się nie wtrącał. Ty musisz mi zawsze wszystko popsuć – Janek już się pieklił. – Ale powiedz – zwrócił się z pytaniem do Joanny – gdzieście poszły tak rano wczas?
 – Do grobu – Joanna odpowiedziała po prostu.
 – A nie mówiłem, a nie mówiłem – Janek już podskakiwał.
 – Uspokój się – Jakub go wyciszał. – Nic nie mówiłeś. A po co do grobu?
 – Żeby namaścić Jezusa.
 – Namaścić? – Jakub był zdziwiony aż po samo niebo. – Rozkładające się ciało?
 – Przywitać i namaścić – Joanna nie ustępowała ze swojego.
 – Przywitać? – Jakub był coraz bardziej zdziwiony.
 – Przecież mówił, że po trzech dniach zmartwychwstanie.
 – Niejedno mówił, czego my nie rozumiemy.
 – A jednak zmartwychwstał – odparła Joanna z naiwnością dziecka.
 – Co?! – wykrzyknął Janek, który dotąd bez słowa, lekko obrażony, przysłuchiwał się rozmowie prowadzonej przez Jakuba. – Co? – oczy Janka były tak okrągłe, jak tylko być mogły. Na twarzy pojawiło się niebotyczne zdumienie. – Widziałyście Jezusa? – wyjąkał. – Naprawdę?
 – Tak jak teraz ciebie.
 Janek rozpromienił się i wykrzyknął:
 – Boże! – i rzucił się jej na szyję. – Widziałaś Go! Jak wygląda? Opowiedz! Gdzie teraz jest?
 – Spotkałyśmy Go na drodze. Joanna i ja – Maria wyjaśniała. – Magda nie, bo wcześniej od nas odeszła.
 – A mówiłem! A mówiłem! A mówiłem! – Janek oderwał się od Joanny i obiegał krąg zgromadzonych apostołów, klaszcząc w dłonie. – Jezus zmartwychwstał! Jezus zmartwychwstał!
 Nagle zatrzymał się i zawołał:
 – Chodźmy, no chodźmy prędko do grobu na spotkanie Jezusa! Na co czekamy? Dziadku Tomaszku! Dziadku Tomaszku! Słyszysz?! Zmartwychwstał!
 – Słyszę, słyszę – Tomasz wysunął się z kręgu uczniów. – Ale nigdzie nie idziemy. Choćby dlatego, że moglibyśmy się rozminąć. Jak zmartwychwstał, to tu przyjdzie. – A zwracając się do Joanny, zapytał: – Gdzie On jest? Dokąd poszedł? – wpatrywał się w nią swoimi wyłupiastymi oczami.
 – Nie wiem – odpowiedziała z dziecinną szczerością. – Zniknął.
 – To dlaczego mówisz, że zmartwychwstał? – Tomasz usiłował logicznie uporządkować te wypowiedzi.
 – W grobie Jego ciała nie ma. A spotkałyśmy Go na drodze.
 – Jak to na drodze? Szedł? Wracał? Kwiatki zbierał? – Tomasz był coraz bardziej pewny swojego i zaczynał się popisywać przed zgromadzonymi.
 – Nie było Go, a potem był. A na koniec znowu Go nie było – tłumaczyła niezbita z tropu Joanna.
 Tomasz spostrzegł, że jego rozumowanie nie skutkuje, zaczął od innej strony:
 – Łazarz zmartwychwstał?
 – Czemu tak pytasz? Jezus go wskrzesił – poprawiła go Joanna.
 – Możesz to i tak nazwać – Tomasz łaskawie się zgodził. – Ale on się nie pojawia i nie znika. Po prostu jest, tak jak ty, jak ja.
 – Nie, nie, z Jezusem jest zupełnie inaczej. Zresztą w pierwszej chwili zdawało mi się. że to nie jest On tylko ktoś inny. Jest tak piękny, tak niesamowicie piękny!…
 – Noo, to jeszcze coś nowego nam mówisz – Tomasz mruknął domyślnie, jakby ją przyłapał na kłamstwie czy choćby na przejęzyczeniu się. – Mówisz, że myślałaś, jakoby to był ktoś inny. A może faktycznie ty kogoś innego spotkałaś, a nie Jezusa?
 – Na pewno to był Jezus. Tylko o wiele piękniejszy. Jeszcze bardziej uduchowiony, niebiański. No, sama nie wiem, jak mam to powiedzieć. Przekonacie się zresztą, jak tu przyjdzie.
 – Pozwól, że ci coś powiem – Tomasz zaczął powoli.
 – Słucham cię – Joanna odpowiedziała, jakby się nie spodziewając, co usłyszy.
 – Otóż, zdawało ci się. Po prostu zdawało ci się, żeś Go widziała – powtórzył Tomasz. – On nie zmartwychwstał.
 – Ależ ja Go widziałam – Joanna prawie że wykrzyknęła. – Nie tylko ja, ale i tu obecna Maria.
 Tomasz, choć niechętnie, zwrócił się do Marii:
 – Ty jesteś poważną kobietą. Powiedz, jak to było naprawdę.
 – Powiem krótko – Maria zaczęła z całą powagą: – Wszystko, co Joanna mówiła, jest prawdą. Widziałam Go tak, jak teraz ciebie widzę. A to że zniknął? Tego nie zrozumiem ani ja, ani wy, ale to nie nasza sprawa. Zresztą, nie zdążyłam ci powiedzieć, że Jezus polecił przekazać wam informację.
 – I dopiero teraz to mówisz?! – Janek wykrzyknął. – Jaką informację?! Słuchamy! Proszę!
 – Że spotka się z wami w Galilei. Tak jak wam zapowiedział.
 – Ja nie pamiętam, żeby mi coś podobnego mówił – Tomasz zakwestionował tę relację. – Ale przyjmuję do wiadomości. Z tym, że ja osobiście nie zamierzam w ogóle iść do Galilei. To już nie na moje siły. Ani nie na moje lata.
 – Pożyjemy, zobaczymy. Nie zarzekaj się – powiedział Jakub do Tomasza.
 – Pożyjemy, zgoda – Tomasz wzruszył ramionami. – Ale że nie zobaczymy, tego jestem pewien. Przynajmniej nie ja. Zresztą, to bardzo charakterystyczne, że tylko wy dwie zobaczyłyście Jezusa, a Magda nie. I to mi się też zgadza. Magda jest spontaniczna, jest uczuciowa, ale twardo nogami chodzi po ziemi. I wcale mnie to nie dziwi, że nie widziała Jezusa.
 – Gdzie Magda? – zapytał Kuba, który też się już znalazł przy rozmawiających.
 – Ona jeszcze tam wróciła – wyjaśniała Maria.
 – Gdzie tam? – Jakub zapytał. – Dokąd wróciła?
 – Do grobu.
 – Jest i Magda! Jest i Magda! – wykrzyknął Janek i rzucił się w kierunku bramy, w której właśnie ukazała się postać Magdy. – Słuchaj, co ci powiem, ale słuchaj uważnie! – Janek zwrócił się do niej. – I masz mi odpowiedzieć „tak” albo „nie”. Widziałaś Jezusa? – Janek usiłował zaskoczyć ją tym pytaniem, bojąc się zresztą, żeby ktoś go nie uprzedził.
 Całą tę rozmowę obserwowali wszyscy zebrani.
 – No, widziałaś czy nie? I o nic nie pytaj.
 – Tak, widziałam Go. Przy grobie – odpowiedziała ze szczęściem, które ogarnęło całą jej twarz.
 – Widziała Go, widziała Go! Magda widziała Jezusa! – Janek biegł w stronę Tomasza, podskakując po swojemu. – Słyszałeś dziadku Tomaszku? Słyszałeś? A mówiłeś, że Magda chodzi nogami po ziemi. Chodzi po ziemi i widziała. I co ty na to?
 Ale Tomasz z niewzruszonym spokojem zagadnął ją:
 – Gdzieś Go spotkała?
 – Przy grobie.
 – O, to znaczy wcześniej niż Maria i Joanna.
 – A wyście Go gdzie spotkały? – spytała Joannę i Marię.
 – Już w pobliżu Betanii.
 – A co tobie powiedział? – Tomasz się włączył, jakby w obawie, żeby się między sobą nie porozumiały.
 – Powiedział, żebym przekazała wam taką dziwną informację: „Udaj się do moich braci i powiedz im: »Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego«”.
 – Słyszysz? Nazywa nas braćmi – powiedział Andrzej z niedowierzaniem w głosie.
 Ale Tomasz nie zwrócił na to uwagi i oświadczył:
 – No to znowu coś nowego, z czego wynika, że Go nie zobaczymy. Nie obrażając nikogo, ja bardziej wierzę Magdzie. Z tego co mówi, wynika, że poszedł i już się nikomu nie pokaże. Ja swoje skończyłem – kontynuował. – A jeżeli któryś z was – tu Tomasz zwrócił się do przysłuchujących się apostołów – ma jeszcze jakieś pytania, to pytajcie kobiet. Może one wam jeszcze coś interesującego opowiedzą. Mnie już to nie obchodzi.
 – Tomaszu – upomniała go Magda – obrażasz nas. Nie wolno ci traktować nas jak wariatki. Bo na to nie zasługuje ani Joanna, ani Maria, ani w końcu ja – odwróciła się na pięcie i wyszła z ogrodu.
 Nastąpiła konsternacja. Tomasz postał chwilę, a potem wzruszył ramionami i odszedł w stronę domu. Joanna powiedziała do Marty:
 – A myśmy obiecały Matce Jezusa, że przyjdziemy po powrocie od grobu. Chodźmy do Niej.

 3.  Annasz i Kajfasz spodziewali się zastać przy grobie wszystko, co tylko im wyobraźnia podsunęła, a przynajmniej liczyli się z tym, że spotkają Józefa z Arymatei. Ku ich zaskoczeniu i zadowoleniu nie było nikogo. Wyszli z lektyki, prawie nie dowierzając własnym oczom. Napięcie, zdające się prowadzić ich do szaleństwa, ustąpiło. Rozglądali się po tym zielonym świecie, pobielonym strzępami mgły, jak dzieci, którym ktoś przygotował najmilszą niespodziankę.
 – Wyślij dowódcę lektyki – Annasz zwrócił się do swego zięcia – żeby zobaczył, czy w grobie też nikogo nie ma.
 Nie było. Dopiero wtedy tam sami weszli. Ostrożnie, uważnie, oczekując najgorszego, wypatrując wszystkiego możliwego. Ale nic się nie wydarzyło. Byli w środku i patrzyli. Najpierw nie widzieli prawie nic. Dopiero po chwili, gdy się wzrok przyzwyczaił do ciemności, ze zdumieniem, zaskoczeni zobaczyli zawój grzebalny.
 Spodziewali się, byli pewni, że zastaną prawdziwie pusty grób. Uwierzyli do końca w swoje opowiadanie, jakie podali żołnierzom. Że stróże spali, względnie byli porażeni piorunem, a uczniowie Jezusa w nocy przyszli i zabrali ciało z grobu. Oczywiście w zawoju pogrzebowym. A więc płyta grobowa powinna być pusta. A jeżeli już, to ewentualnie mogły na niej być rozrzucone prześcieradła. Chociaż niby na jakiej zasadzie? Przecież na wyjmowanie ciała z prześcieradeł złodzieje nie mieli czasu. Zresztą po co. Więc stali teraz Annasz i Kajfasz jak żona Lota, jak dwa słupy soli,  bojące się poruszyć, bo ten kto się poruszy, będzie musiał pierwszy określić swoje stanowisko. Wreszcie odważył się Annasz:
 – Co ty na to? – szepnął po cichu.
 – Pojęcia nie mam – wyskrzeczał półgłosem Kajfasz. – Co to ma znaczyć? – zapytał, wskazując na leżący rulon płócienny.
 – Zawój nieboszczyka – Annasz odpowiedział spokojnie.
 – To ja widzę. Tylko jak On z tego wylazł? Przepraszam cię, jak Go z tego wyciągnęli?
 Przyglądali się uważnie tej rurze, która przed nimi leżała na odległość ręki. Ale niczego nie dotykali. Zaglądali do środka, podchodzili z tyłu, to z przodu, szukali jakiegoś śladu, jakichś danych, które by pomogły im znaleźć odpowiedź, choćby najmniejszą, ale odpowiedź na pytanie, jakie przed nimi stanęło.
 – No i co ty o tym myślisz? – spytał po raz drugi Annasz.
 – Czy ja zawsze muszę pierwszy myśleć? – bronił się Kajfasz.
 – Ale spróbuj.
 – Już powiedziałem – jak Go z tego wyciągnęli?
 – A więc nie wyciągnęli. Wobec tego wiesz, co cię czeka? – Annasz udawał poważnego, a przecież było wiadome, że kpił.
 – Mnie nic nie czeka – szarpnął się Kajfasz tak już podenerwowany, że zaczął prawie podskakiwać na sztywnych nogach. – Mnie nic nie czeka – powtórzył z uporem.
 – Czeka cię, czeka – Annasz powtarzał wyrozumiałym głosem. – Czeka cię wór pokutny i posypanie głowy popiołem. Bo to przyrzekłeś.
 – A to niby dlaczego? – słychać było w głosie, że Kajfasz udaje, iż nie wie, o co chodzi Annaszowi.
 – Powiedziałeś, że jak Bóg Go wskrzesi, pójdziesz na pokutę.
 – A czy masz dowód na to, że Go Bóg wskrzesił? – Kajfasz zaperzył się.
 – To jest wystarczający dowód – Annasz odpowiedział z kamienną twarzą, wskazując na zawój.
 – Czy ja wiem, że to jest Jego zawój? A może przyszli, przynieśli ten pusty zawój, a Jego ciało wynieśli w tamtym.
 „I tak mamy genialnego Kajfasza” – Annasz pomyślał z autentycznym podziwem. Rzeczywiście, nie przypuszczał, że Kajfasz potrafi znaleźć jeszcze jakieś wyjście. A znalazł. Szkoda tylko, że to było wyjście sztuczne. Ot, takie drzwi wymalowane na ścianie. Odpowiedział mu więc pogardliwie:
 – Nie, kochany, tego się nie da przenieść. Tym bardziej, że wtedy lał deszcz i szalała zawierucha. To nie jest żadna sztywna skorupa. To się trzyma, ale delikatne jak puch. Uderzysz lekko i rozleci się. Wystarczy nacisnąć i rozleci się.
 – No to uderz, a zobaczymy, czy się rozleci – Kajfasz chętnie zmienił temat rozmowy.
 – Jak nie wierzysz, uderz sam. Ja wiem, to nie potrzebuję próbować. Jedno ci powiem, już ci wtedy mówiłem, że ty nie wsadzisz wora pokutnego, choć On zmartwychwstanie, ale każesz Go schwytać i zaprowadzić do Piłata po raz drugi.
 – Kto zmartwychwstał? Gdzie zmartwychwstał? – Kajfasz skrzeczał. – Widziałeś Go? Jak mi Go pokażesz, to ja wtedy namyślę się, co z Nim zrobić. Najpierw byś mi musiał wytłumaczyć, jak On z tego zawoju mógł wyleźć. A nie potrafisz.
 Ale Annasz widział, że szkoda czasu, że Kajfasz ze swojego nie zrezygnuje. Machnął więc ręką, jak gdyby się oganiał od muchy i powiedział:
 – Chodźmy stąd. Lepiej, żeby nas ludzie tutaj nie zastali. Tu już nic więcej nie wymyślimy. Nie ma Go i już. Szkoda czasu.
 – A co zamierzasz? – Kajfasz wyczekująco przyglądał się swojemu teściowi.
 – Trzeba Go schwytać, póki czas.
 – Gdzie Go schwytać? Jak Go schwytać? – denerwował się Kajfasz.
 – Nie wiem, w jakim jest On stanie fizycznym, ale daleko nie mógł zajść.
 – Idziemy wobec tego do Józefa? – zasugerował Kajfasz.
 – Oczywiście. Poleć tylko żołnierzom, niech otoczą domostwo, żeby nam ptaszek nie uciekł. A my wkroczymy oficjalnie, jak gdyby nigdy nic.

 4.  Joanna z Marią zastukały do izby Matki Jezusa.
 – W imię Boże – usłyszały Jej głos.
 Weszły. Siedziała jak zwykle przy swoich krosnach.
 – Ach, to wy. Widziałyście się z Jezusem?
 – Tak – odpowiedziały zaskoczone takim powitaniem.
 – Bo On tu też był.
 Powiedziała to tak zwyczajnie i naturalnie, jakby nie trzeba się było temu dziwić, być zaskoczonym, przerażonym, klękać przed tym wydarzeniem, wielbić, dziękować.
 – Jak to, był u Ciebie? – nie mogły się nadziwić.
 – A apostołowie o tym nie wiedzą?! – Joanna wykrzyknęła.
 – Nie mówiłam im jeszcze. I nie wiem, czy powiem. Może by im było przykro, że do mnie przyszedł, a do nich nie zaszedł. A przecież jak tak zrobił, to widać ma w tym swój cel.
 – I jak Go znajdujesz? – chciały od Niej jak najwięcej wyciągnąć, czegoś się dowiedzieć, chciały rozmawiać o Tym, kogo same spotkały, ale na tak krótko, za kim już tęskniły, z kim chciały się znowu spotkać. – Kiedy znowu przyjdzie do Ciebie? Jak myślisz?
 Pragnęła najwyraźniej dać im odpowiedź w pełni prawdziwą i skupiła się przez chwilkę. A potem zaczęła  powoli mówić, wpatrując się w ścianę, jakby na jej tle wciąż Go jeszcze widziała:
 – On jest już niebiański. Już wniebowzięty. Choć muszę powiedzieć, On nigdy nie był z tej ziemi. Tylko nigdy w takim stopniu jak teraz. To porównać nawet się nie da. On nigdy nie należał do tego świata. On nie był stąd. Ale teraz jest już całkiem poza światem. Nawet zapytałam Go, co On jeszcze tu robi. Bo przecież Jego czas na tym świecie już minął. Zgodził się z tym. Ale mi wytłumaczył, że przyszedł, bo my Go tu jeszcze potrzebujemy. I dlatego Ojciec polecił Mu wrócić.
 Słuchały tego jak zauroczone. Przyznawały w głębi duszy, że ich nie było stać na takie myślenie, na taką interpretację spotkania z Jezusem.
 – To Ty myślisz, że On nie został wskrzeszony przez Boga jak Łazarz?
 – Ależ skądże. On przyszedł na świat jak ta gwiazda, która przyprowadziła Trzech Mędrców do Dzieciątka. Zabłysnął i odszedł. Wystarczy. To, co miał powiedzieć, powiedział. To, co miał przekazać, przekazał. A po co miałby być dalej tutaj?
 – Jak to „po co”? – wybuchnęły protestem. – Żeby szerzej, wyraźniej, obszerniej, dokładniej, dłużej przekazywał nam prawdę Bożą – szukały odpowiednich słów, które by wyraziły to pragnienie Jezusa, jakie w sobie nosiły, a którego nie potrafiły określić, wypowiedzieć.
 – On już jest nam niepotrzebny. Nawet by przeszkadzał.
 – Co Ty, jak możesz tak mówić? Ty jako Matka! – napadły Ją autentycznie zgorszone, oburzone.
 – Nie, to nasza ludzka tęsknota za Jego człowieczeństwem mówi przez was. Ale to nie o to chodzi. Ja myślę w tej chwili o roli zbawczej, jaką ma odegrać w naszym życiu. On jako człowiek za nas nie potrafi niczego wykonać. Każdy musi sam. On nie potrafi stworzyć żadnej instytucji, która by nas zmusiła do miłowania. Nawet gdy powiedział: „To czyńcie na moją pamiątkę”, gdy kazał nam powtarzać Nową Paschę. Będziemy to czynili, ale nic się nie stanie bez nas, bez naszej dobrej woli, bez naszego zaangażowania.
 – Jak to? – wciąż nie rozumiały Jej, miotane sprzecznymi uczuciami. – I nie żal Ci, że nie zostanie na ziemi? Nie żal Ci, że Ty tu będziesz sama, bez Niego? – dziwiły się tej logice rozumowania.
 – Czy nie żal mi? – popatrzyła na nie z nieskończenie smutnym uśmiechem. – Przecież to najpiękniejszy, najlepszy Człowiek tej ziemi. Jak możecie tak dziwnie pytać. Żal! Bezgranicznie żal. Tak jak byście pytały: Czemuś nie poszła do Piłata, do Annasza i Kajfasza, czemuś Go nie usiłowała wybronić od śmierci.
 – No, tak sobie nieraz myślałam, że ja na Twoim miejscu chyba bym poszła – szepnęła Joanna.
 – Tak? I być może, że uzyskałabym łaskę życia dla Niego, ale na pewno tylko pod jednym warunkiem. Że zaprzestanie nauczania. Że odwoła to, co niezgodne z oficjalną nauką Sanhedrynu. I wtedy miałabym żądać, by Jezus spełnił moją prośbę?
 Zamilkły wobec takiej perspektywy.
 – A więc nie poszłam. Bo On na to się narodził, aby przekazać prawdę o Bogu- Miłości. Chyba rozumuję prawidłowo?
 Skinęły głową.
 – To i teraz Go nie mogę zatrzymywać, jeżeli taka jest wola Boga, by odszedł. Zresztą dla naszego dobra.
 – A jak myślisz, przyjdzie jeszcze? Choćby do apostołów? Jak Ty sądzisz?
 – Nie rozmawiałam z Nim o tym. Ale odpowiedź można wyczytać z rozmów apostołów. Oni stawiają sprawę bardzo prosto: albo – albo.
 – Jakie „albo – albo”? – nie rozumiały, co ma na myśli.
 – Albo Jezus nie zmartwychwstanie, to znaczy, że Bóg Go odrzucił za to, co głosił. Albo zmartwychwstanie, to znaczy, że Bóg daje znak, że akceptuje Jego i Jego Ewangelię.
 – To znaczy?
 – Jeżeliby nie zmartwychwstał, to oni wracają do swojej pracy. I koniec z Ewangelią. Jeżeli zmartwychwstanie, to tylko wtedy będą apostołować.
 – Innymi słowy?
 – Musiał zmartwychwstać. Żeby uratować Ewangelię. I przyjdzie do apostołów.

 5.  Gdy w drzwiach jadalni Józefa z Arymatei pojawili się najwyżsi kapłani Annasz i Kajfasz, zdumiony gospodarz powiedział sobie w głębi duszy, że teraz już go nic więcej w życiu nie może zaskoczyć. Zresztą nie on jeden był zaskoczony wizytą najwyższych kapłanów. Jego goście Łazarz i Piotr również. Ale Józef szybko oprzytomniał i zrobił dobrą minę do tej złej gry, która zaczęła się toczyć, poderwał się od stołu, żeby przywitać dostojnych gości, choć nieoczekiwanych, a już na pewno nie o tej porze:
 – Czemu mogę przypisać zaszczycenie mojego domu waszą wizytą? Proszę, zajmujcie miejsca przy stole i posilcie się, bo chyba nie jesteście po śniadaniu.
 Annasz już znalazł punkt zaczepienia dla swojej przemowy:
 – O, widzę, że nie jesteśmy pierwszymi gośćmi w twoim domu, mimo że pora jest tak wczesna. Jest tutaj i Piotr – Annasz Łazarza konsekwentnie nie wymienił, traktując go jako nieobecnego.
 – I chyba powód waszej wizyty – podjął Józef – jest ten sam jak i Piotra, i Łazarza. Pusty grób. I oni myśleli, że Jezusa znajdą w moim domu, podobnie jak wy.
 – Nie wiem, co jest powodem obecności Piotra – odpowiedział zimno Annasz. – Mogę się tylko domyślać. Wiem natomiast, po co myśmy tu przyszli. Na pewno nie na śniadanie.
 – A po co, jeśli wolno spytać?
 – Szukamy zbiega. I pragnę cię poinformować, że dom twój jest otoczony przez naszych żołnierzy.
 – O – Józef udawał, że się dziwi. – Zbiega? Ktoś uciekł z więzienia? – zakpił.
 – Nie z więzienia. – Annasz mówił poważnie, jakby nie dostrzegał kpiny. – Zbrodniarz skazany na śmierć przez władze rzymskie za to, że głosił się królem żydowskim, uciekł z pomocą swych zwolenników z grobu, gdzie został złożony jako rzekomo zabity.
 – Zadziwiasz mnie, że stać cię na taką bzdurę.
 – Na jaką bzdurę, na jaką bzdurę – Kajfasz się włączył, tupiąc nogami. – Jak śmiesz zwracać się w ten sposób do dawnego arcykapłana!
 – Każdy musi najpierw sam siebie szanować, a wtedy i ludzie będą go szanowali. Jakie wy sobie wystawiacie świadectwo?
 – O czym ty mówisz? – Kajfasz zaczął podskakiwać.
 – Przecież staliście pod krzyżem do czasu skonania Jezusa. A teraz mówisz, że On zbiegł z grobu. Bądźże choć trochę logiczny.
 – A tu masz rację – Annasz ustąpił. – Zdawało nam się, że zmarł, a On nie zmarł. Człowiek może się pomylić. Nawet będąc najwyższym kapłanem. Zwłaszcza jeżeli ma do czynienia ze zorganizowaną szajką ludzi złej woli.
 – Czy aby i nas do nich zaliczasz? To znaczy mnie, Łazarza i Piotra? – Józef zapytał, uśmiechając się dobrotliwie.
 Ale Annasz, nie odpowiadając na to pytanie, mówił dalej:
 – Dopuszczamy i inną ewentualność. Że zmarł, ale ciało Jego zostało wykradzione przez przestępców, bezbożników i świętokradców.
 – O, znowu coś nowego – Józef, choć zaskoczony tą nową teorią, ironizował. – A nie lepiej, jakbyście się zdecydowali czy było tak, czy owak?
 – To się okaże w najbliższym czasie. My sprawy nie przesądzamy.
 – Razu pewnego – Piotr zaczął mówić – Jezus powiedział o grzechach przeciwko Duchowi Świętemu. To chyba o taki grzech tu chodzi. Bóg uczynił cud prawie na waszych oczach, a wy go odrzucacie.
 – Inni są od głoszenia kazań, a nie ty. Ty jesteś od chwytania ryb. Nie waż się nas pouczać – Kajfasz upomniał Piotra.
 – Wobec tego może skończmy tę rozmowę – Józef najwyraźniej dość miał natrętów. – O co wam chodzi?
 – Szukamy Jezusa albo Jego ciała.
 – U mnie nie ma ani Jezusa, ani Jego ciała. Chcecie robić rewizję, bardzo proszę. Choć oświadczam, że nie macie do tego prawa. Ale macie żołnierzy.
 – Nam wystarcza twoje słowo. Jeżeli twierdzisz, że to jest prawdą, co mówisz, to my odchodzimy. Ale gdybyś mnie okłamał, poniesiesz konsekwencje.

 6.  – Co z tymi żołnierzami? – Piłat zwrócił się z pytaniem do setnika. – Przesłuchiwałeś ich?
 – Tak. Najpierw każdego z osobna, potem wszystkich razem.
 – I co o tym sądzisz?
 – Relacje się mniej więcej zgadzają. Wygląda na to, że chłopcy mówią prawdę. Wykluczam, żeby tak świetnie się umówili. Nie wydaje mi się to prawdopodobne.
 – A więc jak to było? – Piłat się niecierpliwił.
 – Sprawa jest trochę tajemnicza – setnik zaczął stropiony. – Naprawdę to oni spod tego grobu nie uciekli. Choć są jeszcze dotąd wystraszeni.
 – No to kogoś ty wyznaczył? Mówiłem, żebyś wybrał doborową grupę – Piłat się zezłościł.
 – Tak też zrobiłem. Lepszych nie ma. Nie uciekli. Ale przez krótki czas byli nieprzytomni albo prawie nieprzytomni.
 – Jak do tego doszło? – Piłat się niecierpliwił.
 – Właśnie, wszyscy mówią to samo i tu są nie do ruszenia, że nagle piorun uderzył w grób. Pamiętasz, panie, burza szalała całą noc. A więc piorun strzelił. Rozległ się straszliwy grzmot. Aż się wszystko zatrzęsło. Oni runęli na ziemię. I wtedy kamień nagrobny, pod wpływem tego wstrząsu, sam się odtoczył.
 – To wszystko?
 – To i tak było dużo, nawet na silne nerwy – setnik spokojnie stwierdził.
 – Co dalej? – Piłat nie chciał tego przyjąć.
 – Nad grobem ukazał się anioł, jak wszyscy jednozgodnie opowiadają, wtedy nawet usiłowali uciekać, do czego się przyznają. Ale nie byli w stanie. Sparaliżowało ich.
 – A nie śniło im się to wszystko? – Piłat szukał jakiegoś wytłumaczenia.
 – Jak pamiętasz, noc była chłodna. Deszcz ustawicznie lał. O spaniu trudno byłoby mówić.
 – Dalej – Piłat przynaglał.
 – Gdy oprzytomnieli, kamień był nadal odsunięty, zajrzeli więc do grobu. Ciała nie było. Przeczesali ogród, nie natrafili na nikogo i na żadne ślady.
 – Co o tym wszystkim mówią? Jak to oceniają?
 – Przysięgają na wszystkie bóstwa, że okres ich nieprzytomności był krótki, tak że, praktycznie rzecz biorąc, jest niemożliwe, by w tym czasie jakaś grupa ludzi weszła do grobu i zabrała ciało.
 – Dlaczego nie. A właśnie ja sobie to wyobrażam: podeszło trzech, czterech ludzi i ukryci w krzakach czekali okazji – nadarzy się albo się nie nadarzy – Piłat się zapalił. – I nadarzyła się. Skoczyli, porwali i zbiegli.
 Urwał i przyglądał się pilnie setnikowi. Ale ten milczał.
 – No powiedz sam – przynaglił go. – Ile razy w naszym żołnierskim zawodzie właśnie takim zbiegiem okoliczności uzyskujemy największe efekty.
 Setnik nie odpowiadał.
 – Widzę, że jest jeszcze coś – Piłat zaczął powoli – czegoś mi dotąd nie powiedział. Bo nie sądzę, żebyś świadomie to chciał ukryć przede mną.
 Ale setnik nadal milczał ze spuszczoną głową. Piłat nie wytrzymał:
 – Mów. Rozkazuję ci.
 – Żołnierze znaleźli w grobie prześcieradło i taśmy.
 – Ach, to znaczy – Piłat się domyślał – to znaczy, że musieli mieć czas, by odkręcić taśmy żydowskie, wyjąć Go z prześcieradła i nagiego wynieść. Z tego wynika, że musieli mieć więcej czasu. Myśleli, że żołnierzy piorun poraził na dobre. Ale dlaczego nie wzięli Go okręconego w prześcieradło i taśmy, tego to już nie rozumiem. Przecież przyjemniej tak Go nieść niż nagiego, i to poranionego.
 Nagle Piłat przerwał swój wywód. Spojrzał na setnika jakby dopiero co obudzony i powiedział:
 – Albo było zupełnie inaczej – Piłat stanął przed setnikiem i patrzył mu prosto w oczy.
 – A jak?
 – Skazany na śmierć nie został uśmiercony. I z pomocą czy bez pomocy z zewnątrz, wydostał się z grobu i jest na wolności.
 – To niemożliwe – setnik zaprzeczył.
 Ale Piłat jakby nie słyszał tego, a już na pewno nie chciał się wdawać w dyskusję i nieoczekiwanie zaatakował setnika pytaniem:
 – Czy otrzymałeś jakiś mój rozkaz przez posłańca? Pierwej niż Józef z Arymatei zdjął ciało z krzyża? – zapytał, obserwując z najwyższym napięciem twarz setnika.
 – Tak – setnik wytrzymał wzrok swego przełożonego.
 – Jak on brzmiał?
 – Przebić włócznią serce skazańca.
 – Dobrze. I co?
 – Ten rozkaz został wykonany.
 – Jesteś tego pewien?
 – Sam tego dopilnowałem. Widziałem to na własne oczy. Mogę ci przyprowadzić żołnierza, który wykonał to polecenie.
 – Wierzę ci, bom się dotąd na tobie nigdy nie zawiódł. A jednak w tym wypadku powinienem cię ukarać za niewykonanie rozkazu. Zbrodniarz nie został zabity.
 – Zrobisz, jak uważasz, ale ja nie czuję się winnym.
 – Wobec tego jakie jest wytłumaczenie tego faktu, że grób jest pusty?
 Piłat skończył i spojrzał na setnika. Ten siedział nieporuszony.
 – Co? Jeszcze coś jest, czego ja nie wiem, czego mi nie powiedziałeś? – Piłat prawie krzyczał.
 Zobaczył skinięcie głową.
 – Mów! – wykrzyknął.
 – Taśmy i prześcieradło są nienaruszone.
 Piłat patrzył na setnika jak osłupiały:
 – Coś ty powiedział? Wytłumacz się.
 – To nie są taśmy odkręcone, to nie jest rozrzucone prześcieradło. Wszystko jest tak, jak było. Nienaruszone. Kokon nietknięty. Tylko motyl wyleciał. Widziałem na własne oczy. Jak chcesz, możesz i ty, panie, to stwierdzić.

 7.  W drodze powrotnej Annasz i Kajfasz nie rozmawiali ze sobą. Nie dlatego, jak to przeważnie bywało, że obrazili się na siebie, ale byli zbyt przejęci tym, co przeżyli, co zobaczyli. Obu dręczyły te same pytania: Co się naprawdę stało? Usiłowali pozbierać te nieliczne dane – choć bogate w treść – którymi dysponowali i zbudować jakąś odpowiedź. Stawiali sobie i drugie pytanie: Co dalej? Jak się sprawy potoczą? Dziś, jutro, pojutrze. Niewiele z tego myślenia wynikało. Wreszcie odezwał się Kajfasz:
 – Podziwiam cię. Jak ty wpadłeś na ten pomysł uciekiniera z grobu – zachichotał. – Genialne! – wykrzyknął.
 Annasz nie odezwał się i w milczeniu przeżywał swój triumf czy też kompromitację.
 – Ale doszło do ciebie – Kajfasz nie przestawał – co Piotr powiedział? Bezczelny! – wykrzyknął. – Śmie upominać najwyższych kapłanów.
 I tym razem nie otrzymał odpowiedzi.
 – No, ale po tym, coś wyjaśnił, to ja już nie muszę sypać głowy popiołem, wkładać wór pokutniczy i iść na pustynię.
 Dopiero teraz Annasz się odezwał:
 – Nie, nie. Co innego gdy mówię da innych, a co innego gdy rozmawiamy między sobą. A więc ty pójdziesz na pokutę.
 – Ale przecież to, coś wymyślił u Józefa, że Jezus nie został zabity, to jest bardzo prawdopodobne.
 – Bzdura. Józef miał rację, że to tak określił. Staliśmy pod krzyżem i widzieliśmy dokładnie jak umierał. Już nie mówię o przebiciu Jego boku włócznią. Nie wracam do płócien grzebalnych. Tu też nie ma żadnej wątpliwości – Annasz zamknął sprawę.
 I tak to zrozumiał Kajfasz, bo już nie odezwał się ani słowem, tylko po wyjściu z lektyki, żegnając się z teściem, powiedział:
 – Chcę cię powiadomić, że dzisiaj w nocy wyślę zaufanych ludzi, żeby zabrali ten zawój i schowali albo zniszczyli.
 – Dlaczego?
 – Co tak głupio pytasz? – teraz Kajfasz się mścił. – Tak czy owak, to jest jakiś dowód. Należy więc go usunąć sprzed ludzkich oczu.
 Już chciał odejść, lecz Annasz go zatrzymał. Na pozór spokojnie, ale i stanowczo, oświadczył:
 – Ukryj. Ale nie niszcz. Pod żadnym pozorem. I zjedz śniadanie, odpocznij chwilę, bo czeka nas jeszcze jedna wizyta dzisiaj przed południem.
 – Dokąd znowu? – Kajfasz zdenerwował się.
 – Do Piłata.

 8.  Szła pod wrażeniem sprzeczki z Tomaszem. Miała żal do niego, że tak się odezwał. Ale i miała żal do siebie, że tak zareagowała. Szła donikąd. Wiedziała tylko, że nie chce zostawać w towarzystwie ani Tomasza, ani reszty apostołów, będących pod jego wpływem. Była pewna jednego, że komuś to musi powiedzieć – to, co zaszło. Komuś musi zdać relację. Jeżeli nie tutaj, to gdzie indziej. Jeżeli ci nie chcą tego słuchać, to komu innemu. Bo to, co przeżyła, zobaczyła, usłyszała, ta świętość największa, dar nieprawdopodobny, nie jest wyłącznie dla niej. Ale komu? Kto to może przyjąć najserdeczniej i z największym zrozumieniem? I nagle odpowiedź przyszła sama: Claudia! Oczywiście Claudia.
 Magda rzuciła się biegiem w kierunku pałacu Heroda Wielkiego. Ale nie potrafiła przebiec tej odległości. Więc zwalniała, żeby odpocząć, przechodziła w szybki krok i znowu się podrywała do biegu jak ptak. Nie widziała ludzi, straganów, sklepów, koni, osłów, nie poznawała znajomych, nie odpowiadała na pozdrowienia. Biegła. Aż dobiegła. Niezatrzymywana przez strażników, dozorców, żołnierzy, którzy przecież ją dobrze znali, odprowadzana ich zdziwionym wzrokiem, z ledwością tylko powstrzymywała się, żeby nie pędzić, żeby nie wzbudzać sensacji. Jeszcze była na tyle przytomna, że kogoś spytała po drodze:
 – Szukam żony prokuratora.
 – Jest u siebie – usłyszała odpowiedź.
 Poszła dalej, wpadła do jej pomieszczenia, z jednym tylko słowem:
 – Zmartwychwstał!
 Nic więcej nie musiała mówić. Została zrozumiana. Claudia bez słowa rzuciła się jej na szyję, obejmując ją serdecznie. Dopiero po chwili, gdy się obie wyszlochały ze szczęścia, Claudia zarzuciła Magdę pytaniami:
 – Gdzie On? Jest tutaj? Mogę się z Nim spotkać?
 – Nie wiem – odpowiedziała skonsternowana.
 – Dlaczego? Co się dzieje? Mów szczerze! – pytała ją, wpatrując się niecierpliwie w jej oczy, jakby Magda miała coś do ukrycia. – Widziałaś Go? Spotkał się z tobą? Rozmawiał z tobą?
 – Ależ tak, tak, tak – Magda potwierdzała.
 – No to o co chodzi? Poszedł do Betanii, do Łazarza?
 – Nie, zniknął.
 – Jak to zniknął? A może ci się zdawało, że Go widziałaś – dopytywała się nieustępliwie.
 – Nie, nie mylę się. Zresztą nie ma Jego ciała w grobie.
 – No to jak zniknął? Może chodźmy tam. A nuż Go tam zastaniemy.
 I tak ruszyły. Po drodze Claudia nie przestawała wypytywać, jak to było. Chciała wiedzieć wszystko. Dokładnie, do najmniejszego szczegółu. Aż Magdalena, tak na początku zachwycona swoim pomysłem, żeby pójść do Claudii i jej się zwierzyć, zaczęła żałować, że ją wybrała na swoją powierniczkę. Nie spodziewała się, że będzie ona aż tak dociekliwa, tak szczegółowa. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że osobą, której powinna przekazać to, co przeżyła, powinna być Matka Jezusa. „Jak mogłam o Niej zapomnieć. A przecież obiecałam. Jedyny ratunek w Joannie i Marii. Chyba one do Niej poszły”.
 Wreszcie dotarły do grobu. Magdalena bała się, że zastaną już tłum ciekawskich. Ale nie. Wszystko było tak, jak przedtem – odsunięty kamień i czarny otwór grobu, i nikogo. „Zresztą nie ma w tym nic dziwnego, że przy takiej mglistej pogodzie i o tak wczesnej porze ludzie się nie kwapią do odwiedzania grobu Jezusa” – pomyślała. Weszły do wnętrza. Było tak samo. Nic szczególnego nie zauważyła. Za to Claudia aż wykrzyknęła ze zdziwienia:
 – Boże!
 – Co cię tak zaskoczyło? – Magda się przestraszyła.
 – No rzeczywiście!
 – Co rzeczywiście? – zdziwiła się.
 – No przecież jak On potrafił wyjść z tego kokona? Jak się potrafił z niego wysunąć? Żadną mocą. Wyparował? – Claudia nie rozumiała.
 Pilnie przyglądała się płóciennej rurze i mówiła trochę do Magdy, a trochę do siebie:
 – Już nie wspominam, że był poraniony, przebity włócznią i ukrzyżowany, ale najzdrowszy człowiek nie byłby w stanie wyczołgać się z tych taśm. Przecież ręce i nogi miał zupełnie unieruchomione. I nie ma żadnych śladów, żeby takie próby były podejmowane.
 Magda słuchała w milczeniu i szła za tokiem jej rozumowania, za jej wzrokiem.
 – No wiesz – Claudia mruczała – nigdy bym nie była w stanie w to wszystko uwierzyć, gdybym tego nie zobaczyła. Przecież gdyby się wyczołgiwał, miałybyśmy wszędzie tutaj rozsypane wielkie ilości ziół i żywicy, rozkruszonej i powyrywanej.
 – No faktycznie – wreszcie Magda potwierdziła. – Że ja też na to nie zwróciłam uwagi.
 Claudia jakby tego nie dosłyszała i nadal prowadziła swoje naukowe oględziny:
 – A tu czyściutko wokoło. No i można widzieć w tym kokonie, że warstwa ziół i żywicy jest nietknięta, nienaruszona. Faktycznie wyparował. Czegoś podobnego jak świat światem nikt nigdy nie widział. No, żeby choć okruch, kawałeczek – Claudia nachylona prawie nosem przy ziemi przeszukiwała miejsce po miejscu skalną podłogę.
 Magda powinna się włączyć w to poszukiwanie i przeszukiwać pozostałe kąty jaskini. Ale po prostu nie była w stanie. Oparta o kamienną ścianę patrzyła coraz bardziej nieobecnymi oczami na wnętrze grobu. Zdawało się jej, że widzi Go. Takiego samego, jaki jej się ukazał, w całym swoim niebiańskim pięknie. Jakby z zaświata, jakby z innego wymiaru słyszała, jak Claudia mówi do siebie:
 – No nic, dosłownie nic, żadnej okruszyny. Teraz jeszcze mniej rozumiem niż wtedy, gdy mi to opowiadałaś. Po prostu, gdy twój brat został wskrzeszony z martwych, musiałyście go odkręcać z tych taśm, którymi był ściągnięty…
 I dalej coś mówiła na ten temat przez długi czas, ale te słowa odpływały od Magdy, oddalały się coraz bardziej, w pajęczą nieważną nitkę, a powrócił do niej tamten Jego obraz. „Przyjdź znowu – prosiła. – Ukaż mi się!” – wołała w żarliwej modlitwie.
 – Czy tak? – przywołało ja do przytomności zapytanie Claudii.
 – Co „czy tak”? – ocknęła się na dobre.
 – Mówię do ciebie, a ty w ogóle mnie nie słuchasz.
 – Gdybyś Go zobaczyła tak, jak ja Go widziałam, nie miałabyś żadnych pytań.
 – A jak Go zobaczyłaś?
 – Stanął przede mną tak niewyobrażalnie piękny jak nigdy dotąd. Nie potrafię ci Go opisać. To się nie da.
 – Był ubrany w swoją białą szatę?
 – Tak. Był ubrany w Jego najpiękniejszą całodzianą szatę. Czyściutką, bez śladu jakiejkolwiek krwi.
 – Naprawdę bez ran i bez krwi?
 – Bez. Choć na rękach i na nogach miał ślady ran. Ale to nie były już rany przerażające, ale raczej… No, nie wiem, jak to mam nazwać. Raczej piękne. Wszystko było piękne. I twarz, i włosy, i broda.
 – Jeden z tego wniosek. Mamy unikalny przypadek. Jak świat światem, czegoś takiego nie było. Przynajmniej ja nie znam – poprawiła się Claudia.
 Dobiegły ich jakieś głosy.
 – No, zaczyna się. Chodźmy stąd – zdecydowała Claudia – jeżeli nie chcemy się spotkać z ludźmi.
 Wyszły na zewnątrz, mrużąc oczy. Jeszcze nikogo nie widziały. Grób jak muszla wychwycił dalekie dźwięki.
 – Dokąd teraz idziemy? – Magda najwyraźniej miała jakiś pomysł, ale czekała na inicjatywę Claudii.
 – No oczywiście do Józefa, przecież to jego grób i jego ogród. I on coś z tym wszystkim musi zrobić. – Nagle jakby się ocknęła: – Ale my jesteśmy dwie ciężkie idiotki. Chodźmy i to prędko, On przecież tam może być! – wykrzyknęła, zagarnęła Magdę i pobiegły.

 9.  Gdy sługa oznajmił Józefowi z Arymatei, że żona namiestnika rzymskiego wraz z Marią Magdaleną z Betanii pyta, czy może wejść, ten powiedział do Łazarza i Piotra:
 – Nastepni goście, których możemy się spodziewać, to będzie cezar Tyberiusz ze swoim prefektem Sejanem. I już się wcale temu nie zdziwię.
 – Magda z Claudią? – zdumiał się Łazarz. – To chyba jakieś nieporozumienie. A skąd by się one tu wzięły o tak wczesnej porze.
 – Myślę, że na tej samej zasadzie co wy. Szukają Jezusa.
 Weszła Claudia, w pełni rozluźniona, wraz z Magdą.
 – Magda! – wykrzyknął Łazarz. – A ty tu skąd? I to w takim towarzystwie.
 – Pozwól, że najpierw ja spytam Józefa. Jest u ciebie Jezus?
 – Nie – nie dziwiąc się już pytaniu, odparł spokojnie.
 – A był?
 – Też Go nie było.
 – No to szkoda.
 – A dlaczego pytasz o to?
 – Może ja za nią odpowiem – włączyła się Claudia. – Bo ona na wpół przytomna. Ale nie ma się temu co dziwić. Spotkała Jezusa. Ja jeżeli się czemu dziwię – zażartowała – to właśnie temu, że ona jeszcze żyje. Bo ja bym chyba umarła ze szczęścia.
 – Jak to?! Magdo! Widziałaś się z Jezusem?! – wykrzyknęli prawie razem Józef, Łazarz i Piotr.
 Ta skinęła głową:
 – W pobliżu grobu.
 – I co? Jak było? Co ci powiedział? zasypali ją pytaniami.
 – To było bardzo krótko. Tak mi się wydawało. Choć w rzeczywistości tak krótko nie było. On mówił, ja odpowiadałam. Ja pytałam, On odpowiadał.
 – Ale co?
 – Trudno mi teraz powtórzyć. Byłam w takim szoku, tak uradowana, zachwycona, ale równocześnie tak zaskoczona, nieprzytomna z przejęcia, że teraz już nic nie pamiętam. Albo prawie nic.
 – I gdzie On teraz jest? Dokąd poszedł? Do Betanii? – Łazarz chciał wiedzieć.
 – Zniknął.
 – Zniknął? – powtórzyli wszyscy zawiedzeni i zaskoczeni.
 Claudia znowu doszła do głosu:
 – Wyjaśnimy sobie wszystko potem. Ale teraz przyszłyśmy do ciebie z czym innym. W grobie zostały nienaruszone płótna. Dokładnie biorąc, prześcieradło i taśmy. No i zioła, które z żywicami utworzyły częściowo zestaloną skorupę.
 Józef słuchał tego, nie wiedząc, do czego Claudia zmierza.
 – Tak, słyszałem. Opowiadali mi o tym tu obecni  Łazarz i Piotr.
 – Jak znam życie, będą one bardzo łakomym kąskiem. I zostaną wykradzione jeszcze dzisiaj. Jeżeli nie w dzień, to na pewno w nocy.
 – Ale któż by śmiał… – Józef wciąż nie rozumiał do końca sprawy.
 – Ukradną to albo pobożni uczniowie Jezusa w całości, albo każdy będzie chciał sobie oderwać kawałeczek.
 Magda słuchała tego wątku dla niej dotąd nieznanego z szeroko otwartymi oczami.
 – Albo sprzątną całość najwyżsi kapłani. Mówmy ogólnie: Sanhedryn.
 – Ale czemu? – Józef w dalszym ciągu nie rozumiał i był coraz bardziej zdenerwowany.
 – Bo nie sądzisz chyba, żeby ci ludzie uwierzyli, że Bóg wskrzesił Jezusa – Claudia przerwała, wpatrując się z lekkim uśmiechem w oczy Józefa. – Jeżeli oni uwierzą w to, ja przestaję się nazywać Claudia.
 – No słuchamy cię, słuchamy, mów dalej – Łazarz nalegał.
 – A więc nie uwierzą w cud zmartwychwstania, bo musieliby uwierzyć w Jego naukę o Bogu kochającym wszystkich ludzi i tak dalej, i tak dalej. A że tego nie przyjmą, nie muszę chyba wam tłumaczyć.
 – No dobrze, ale jak to się ma do kradzieży prześcieradła? – Józef usiłował budować jakąś logikę.
 – Bo ono jest dowodem koronnym, że zmartwychwstał. Wystarczy popatrzeć. Jak oni mogliby to ścierpieć, że coś takiego leży i nawraca ludzi do Jezusa i do Jego Ewangelii? Zresztą radzę ci, idź tam i popatrz, bo jest na co. Choć nie zdziwię się, jeżeli już tam nic nie zastaniemy tylko pusty grób. Byłoby to świadectwem, że arcykapłani są szybsi niż moglibyśmy się tego spodziewać.
 – No to nie ma na co czekać – oświadczył Józef. – Chodźmy tam.
 W drodze Claudia jeszcze bardziej dowcipkowała. A w ogóle czuła się znakomicie, była w swoim żywiole.
 – No i czy źle mówią w mieście o tobie, Józefie, że czegokolwiek się dotkniesz, zamienia się w złoto?
 – A w tym wypadku?
 – Nie rozumiesz, gdzie interes? Nie wierzę. Nie mów tak, bo cię przestanę szanować. Przecież wpadł ci w ręce największy skarb, jaki można sobie wyobrazić. Za ten całun możesz sobie kazać zapłacić każdą cenę. Zapłaci ci ją Sanhedryn albo uczniowie Jezusa. A jak nie potrzebujesz gwałtownie pieniędzy, to możesz go zamknąć w skarbcu i wpuszczać chętnych za należnie wysoką opłatą. Tylko strzeż tego skarbu, bo wszyscy będą go ci chcieli ukraść.
 Ale na szczęście, gdy weszli do środka, zastali grób w takim stanie, jak poprzednio. Józef patrzył na to dziwowisko zdumionymi oczami.
 – To z czasem przyklapnie pod wpływem ciepła i wilgoci – Claudia mówiła jak fachowiec. – Ale na to już nic nie poradzimy.

 10.  Wszedł żołnierz:
 – Najwyżsi kapłani, Annasz i Kajfasz, do waszej wysokości.
 Piłat, zwracając się do żołnierza, polecił:
 – Prowadź do sali przyjęć. Zaraz tam przyjdę.
 Wstał na sztywne nogi i powiedział do setnika, siląc się na obojętność:
 – Zobaczymy, z czym przychodzą kapłani. Może oni wniosą jakieś nowe elementy do sprawy.
 W sali posłuchań sterczeli: spokojny, opanowany Annasz i Kajfasz przestępujący – jak to on – z nogi na nogę.
 – My do ciebie – zaczął Annasz ostrożnie – z delikatną sprawą.
 – A mianowicie – Piłat, ciekawy z czym przychodzą, usiłował go popędzać.
 – Chodzi nam o twoich żołnierzy, którzy pełnili straż przy grobie Jezusa.
 – Doszło do mnie, żeście już z nimi rozmawiali – odpowiedział surowo, jakby lekko dotknięty. – Nawet mnie uprzedzono, że będziecie się chcieli ze mną widzieć.
 – Rzecz jest poważna – Annasz kontynuował. – W całym nieszczęściu dobrze się stało, że dałeś swoich żołnierzy do pilnowania. Gdyby to byli nasi strażnicy świątynni, w nic byś nie uwierzył. A tak, przynajmniej coś wiemy.
 – A co wiemy? – spytał Piłat zimno. – Bo ja wiele nie wiem. Nie rozmawiałem jeszcze z tymi żołnierzami.
 – Jak „co wiemy” – Kajfasz nie wytrzymał. – Wiemy, że uczniowie Jezusa wykradli Jego ciało z grobu, gdy twoi żołnierze spali.
 Piłat nie lubił, gdy ktoś z zewnątrz oceniał negatywnie jego żołnierzy, poruszył się nerwowo i zaprzeczył:
 – Moi żołnierze nie śpią w czasie służby.
 Annasz poprawił Kajfasza:
 – To nie jest dobrze powiedziane. Oni nie spali. Żołnierze rzymscy nie śpią na warcie – Annasz powtórzył to, zwrócony do Kajfasza. – Zrozumiałeś? Oni byli porażeni. Normalnie porażeni. Piorun strzelił i ich wszystkich poraził. Mogło tak być? Mogło! Czasem tak się dzieje – Annasz wytrwale i systematycznie zagadywał niezręczność swojego zięcia. – Całe szczęście, że ich nie zabił. Ile razy tak się zdarza, że piorun zabija człowieka. I teraz też się mogło tak stać. Ale tak się nie stało. Tylko ich poraził. Byli jakiś czas prawie sparaliżowani. Nie mogli ruszyć ani ręką, ani nogą. Ledwo co widzieli. Ledwo co słyszeli. Rozmawiałem z nimi wkrótce po tym wydarzeniu i jeszcze mi się wydawało, że nie całkiem wrócili do normy – Annasz wyjaśniał Piłatowi. – Jedni byli bardziej porażeni, inni mniej –- ot, jak to ludzie.
 – Mów dalej – Piłat zniecierpliwił się tą gadaniną Annasza.
 – Potem niektórzy – Annasz posłusznie kontynuował swoje rozwlekłe opowiadanie – zaglądnęli do grobu i zdawało im się, że jakieś płótna tam widzą i prześcieradła. Może były, może nie były – w grobie rozmaite rzeczy są. Bo to czasem kobiety przyniosą czegoś za dużo, to po co będą ze sobą brać do domu, jak to było przeznaczone dla nieboszczyka. „Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera” – mówi przysłowie. To lepiej zostawić – Annasz prawie się uśmiechnął.
 – Wyście im wręczyli jakieś duże pieniądze, czy tak było? To łapówka? Przekupstwo? – pytanie Piłata przybrało znowu surowy ton.
 – Pieniądze? – Annasz udawał zaskoczonego. – To nie były żadne duże pieniądze. Im się należą prawdziwe pieniądze i jeżeli się zgodzisz, złożymy je na twoje ręce, a ty im wypłacisz tyle, ile uznasz za stosowne. Przecież narazili swoje życie. Piorun mógł ich zabić. Mogło dojść do walki z napastnikami. Mogli zginąć albo zostać ranni.
 Annasz wciąż gadał, ale równocześnie wyciągał spory woreczek z pieniędzmi, położył go na stole, rozwiązał, zanurzył w nim obie dłonie, przesypywał złoto z ręki do ręki, znowu zawiązał mieszek. Wreszcie powiedział prawie mimochodem to, o co mu najbardziej chodziło:
 – Ale najlepiej, gdyby zapomnieli o tej przygodzie. Po co to opowiadać takie rzeczy. Lepiej nie mówić. Co to kogo obchodzi, co żołnierze robili w nocy.
 – Ale sprawa się na tym nie kończy – Piłat niełatwo rezygnował – należy wszcząć śledztwo, odszukać przestępców i ukarać. A ciało uczciwie pochować.
 – O tak, oczywiście. Bądź spokojny – Annasz w lot odpowiedział. – My tego wykroczenia nie przepuścimy, ale zajmiemy się nim skrupulatnie. Możesz nam to spokojnie powierzyć.
 Już odchodzili, gdy naraz Annasz się zatrzymał i prawie od progu powiedział:
 – Choć mogło się stać jeszcze coś innego.
 – A mianowicie? – Piłat obojętnie zapytał.
 Annasz wrócił od drzwi i stojąc tuż przed namiestnikiem, na wpół poufale wyszeptał:
 – Mogło być tak, że zbrodniarz nie umarł na krzyżu. Ta burza, zwłaszcza ten piorun, który uderzył w grób, obudziły Go. I On po prostu wyszedł z grobu.
 – Tak myślisz naprawdę? – Piłat zapytał go poważnie.
 Ale nie doczekał się odpowiedzi, bo Annasz żądał od niego nowych działań:
 – A jeżeli tak, to musimy przeszukać Jerozolimę. Ty rozkażesz twoim ludziom, a ja swoim. Znaleźć Go i wykonać wyrok. Mówię „Jerozolimę”, bo nie przypuszczam, żeby Go było stać na to, aby opuścić miasto. Choć na wszelki wypadek my będziemy pilnować na rogatkach.

 11.  Gdy tylko Annasz i Kajfasz opuścili Piłata, wpadła Claudia, wołając:
 – On zmartwychwstał! Zmartwychwstał! – i rzuciła mu się na szyję.
 Piłat prawie jej nie poznawał. Przyzwyczaił się do jej bogatej osobowości. Ona, opanowana – choć roztargniona, z dystansem – choć ciepła i serdeczna, intelektualistka – choć poetka, teraz zachowywała się niezwyczajnie. A przy tym te wypieki na twarzy, rozszerzone oczy.
 – Kto zmartwychwstał? – starał się ją uspokoić.
 – Jak to „kto zmartwychwstał”. A kto mógł jeszcze zmartwychwstać – już była trzeźwa, przytomna, opanowana, konkretna.
 – Czemuś o tym nie powiedziała przy kapłanach?
 – Jakoś nie mogłam. Nie chcę nikogo potępiać ani nikim gardzić, ale niegodni są tego.
 – A skąd o tym wiesz? Widziałaś Go?
 – Nie, ale Magda mi mówiła.
 – Spotkała się z Nim? – jeszcze nie dowierzał.
 – Tak.
 – Gdzie On jest teraz? – spytał prawie jak na przesłuchaniu.
 – Nie wiem. Ani ona nie wie, bo o to samo zapytałam.
 – Innymi słowy, ukrywa się. Czy tak? Ale myślę, że niedługo to potrwa. Kapłani na spółkę z faryzeuszami wcześniej czy później wypatrzą Go.
 – I jak sobie to wyobrażasz? – Claudia stężała.
 – Będziemy mieli nową rozprawę.
 – Co masz na myśli? – zaniepokoiła się.
 – Spodziewam się, że najwyżsi kapłani powtórnie Go pochwycą, skażą Go na śmierć i przyjdą do mnie, abym Go osądził i wykonał wyrok.
 – A wtedy Galilejczycy i wszyscy zwolennicy Jezusa oszaleją – przerwała mu energicznie – i rozedrą was na kawałki. Bo jeżeli myślisz, że można powtórnie wejść do tej samej rzeki, to się grubo mylisz. Raz wam się udało, ale nie myśl, że możesz bezkarnie powtarzać ten sam plan.
 – A co byś na to powiedziała, gdybym ci zdradził, że ja świadomie do tego dążyłem i dążę, żeby sprowokować Żydów do awantur?
 – Już chyba o tym kiedyś rozmawialiśmy. Zresztą domyślałam się tego od dawna. Tylko chciałam cię ostrzec – tu zatrzymała się na chwilkę – bo tobie się zdaje, że w takiej awanturze zginą twoi żołnierze, a ty z twoimi wybranymi, ze strażą przyboczną, ocalicie skórę.
 – Antonia jest nie do zdobycia – zapewnił ją z uśmiechem.
 – Też nieprawda. Nie muszę ci zresztą tego tłumaczyć, bo sam wiesz lepiej ode mnie, że nie ma twierdzy, której nie można by zdobyć. Tylko o czym ja mówię – Claudia zatrzymała się, jak rozszalały potok, który wpada do spokojnego jeziora – czy ja rozum postradałam?
 – O co ci chodzi? – Piłat nie rozumiał.
 – Ależ tak! Możesz spać spokojnie i ty, i kapłani, i faryzeusze.
 – Naprawdę nie wiem, co masz na myśli.
 – Nic, nic. Przepraszam cię. Przepraszam i Jezusa, którego przedstawiłam w fałszywym świetle.
 – Wytłumacz mi, proszę.
 – Już, już ci mówię. Przecież to Człowiek, którego Bóg jest miłością. A On się uważa za Syna tego Boga. Wobec tego zrobi wszystko, by nie doszło do żadnej rewolucji czy jakiegoś powstania z Jego powodu.
 – To będą wydarzenia niezależne od tego, czy On ich będzie chciał, czy też nie.
 – Nie, nie. To jeszcze nie tak. Przecież nie był ani u najwyższych kapłanów, ani u Heroda, ani u ciebie.
 – No nie był. A po cóż miałby być? – Piłat nie domyślał się, do czego Claudia zmierza.
 – Mógłby przyjść do ciebie i powiedzieć: Skazałeś mnie na śmierć, umarłem, ale Bóg Ojciec wskrzesił mnie, abyś we mnie uwierzył.
 – A ja bym musiał Go uwięzić.
 – No, na przykład. A ty byś Go musiał uwięzić. Ty czy Herod, czy Annasz z Kajfaszem. I rozpoczęłoby się piekło, o którym powyżej. A więc po prostu On do was nie przyszedł i możecie być spokojni, nie przyjdzie, żeby uniknąć rozlewu krwi.
 – A nie wpadło ci do głowy, że Magdalenie się zdawało, że Go widziała?
 – Ale ona z Nim rozmawiała. Chyba nie masz jej za nienormalną. Muszę powiedzieć, że mało znam osób tak konkretnych i opanowanych jak ona.
 – A są inni ludzie, do których On przychodzi?
 – Oczywiście. Spotkały Go Joanna i Maria, matka Kuby apostoła.
 – To ty jesteś dobrze zorientowana we wszystkich wydarzeniach związanych z Jezusem – powiedział z uznaniem w głosie.
 – Ale jeszcze odnośnie do twojego pytania, czy przypadkiem wszystkim się nie zdawało. Przecież ciała Jego nie ma w grobie. Żołnierze ci coś na ten temat mówili?
 – Z tym grobem faktycznie jest jakaś podejrzana sprawa. Zwłaszcza, że wtrącili się w nią sami najwyżsi kapłani.
 – No to ja już, jak na razie, skończyłam. Gdyby Jezus złożył mi wizytę, w co wątpię, powiadomię cię.
 Gdy Claudia wyszła, wezwał setnika:
 – A więc mamy już nowości, które potwierdzają moje przypuszczenia. Podobno Jezus z Nazaretu przychodzi do rozmaitych osób. Był u nich, jak opowiadają, parokrotnie.
 Spodziewał się, że setnik, gdy to usłyszy, przestraszy się, a przynajmniej jakoś będzie skonfundowany. A tymczasem wyczuł, że on się rozjaśnił. Wobec tego upomniał go:
 – Słyszysz, co mówię?
 – Tak – potwierdził setnik.
 – Jeżeli to prawda, może się zdarzyć, że sięgnie po władzę. I wywoła powstanie przeciwko Rzymowi. Wobec tego rozkazuję postawić w stan gotowości bojowej wszystkich żołnierzy na terenie Jerozolimy, zwłaszcza w Antonii. Po drugie, wszyscy nasi agenci działający na terenie miasta, i nie tylko, mają otrzymać polecenie: odnaleźć zbiegłego z grobu przestępcę Jezusa. Możesz wyznaczyć najwyższe nagrody. I informuj mnie o wszelkich nowościach. Poza tym każ obserwować, kto przychodzi do mojej żony i z czym przychodzi. Dokąd się ona udaje i z kim się kontaktuje. Bo to może naprowadzić nas na trop Jezusa.
 – Wszystko będzie wykonane zgodnie z rozkazem – odpowiedział setnik.
 – W porządku. Przypilnuj tego osobiście.
 – Czy wolno mi wyrazić moje zdanie na ten temat? – setnik zapytał.
 – Mów.
 – Jezus naprawdę został zabity. Stwierdzam to na podstawie mojego doświadczenia wojskowego, bo niejedną śmierć widziałem. A jeżeli twierdzisz, że się ukazuje, to jest to duch człowieka świętego, który został skrzywdzony przez ludzi.