Biblioteka



5. Twoje przyjęcie Ducha Świętego

Przyjąć bierzmowanie



     TWOJE PRZYJĘCIE
DUCHA ŚWIĘTEGO


 


     Przyjąć bierzmowanie. Prawie jak drugi chrzest. Tylko teraz na własne żądanie. Zdecydować o tym z wysokości tych swoich kilkunastu lat, będąc świadomym, że nie ma lepszego Nauczyciela, Mistrza i Przyjaciela w tej drodze, która się nazywa życiem, jak Jezus, nie ma lepszego podręcznika, który zawierałby wszystkie podstawowe zasady postępowania, jak Ewangelia. Bo to jest chyba cecha charakterystyczna młodości, że stojąc na brzegu morza, które się nazywa życiem, widzi się z cała ostrością jego drugi brzeg. Widzi się również wzrokiem sokoła wszystkie rafy, mielizny, niebezpieczeństwa, które się na tej drodze zgromadziły. Wtedy jest się w stanie wyrosnąć ponad szczegóły i spytać o sens tej całości, o sens ludzkiej egzystencji. Wtedy się jeszcze ma odwagę popatrzeć swojemu kościotrupowi w oczodoły, uchwycić swoją piszczel w dłonie i spytać o to, co po śmierci. Wiek dojrzały już niewiele ma czasu na takie sprawy. Jest zajęty budowaniem domu, kariery, tworzeniem konkretów, które zasłaniają mu horyzont. Dopiero wiek starczy jest zdolny znowu do takich pytań, tylko że wtedy są one w dużej mierze bezproduktywne. Nie wynika z nich wskazówka na życie, bo tego życia już niewiele telepie się w rozlatującym się ciele. Wtedy te pytania  potrafią budzić nie nadzieję a strach. A więc teraz, u wschodu życia jest czas na nakreślenie linii zasadniczych na pastelowych kolorach naszej przyszłości, dróg centralnych na kręcących się we wszystkich kierunkach ścieżkach naszej powszedniości, rozstrzygnięć generalnych ponad siatką decyzji, do których nas zmusza każdy dzień, postawienia sobie odpowiedzi, które by obowiązywały na zawsze, które by przygłuszyły gwar codziennej paplaniny. 
     Popatrzeć z wysokości swoich kilkunastu lat na dotychczasowe życie i uznać, że chrześcijaństwo to już twój świat, to już twoja rzeczywistość, to już twój dom. I chociaż, niestety, musisz stwierdzić, że dotąd nie byłeś chrześcijaninem na miarę twoich zadań życiowych, jakie stawiały ci poszczególne lata, poszczególne obowiązki szkolne i domowe, koleżeńskie i sąsiedzkie, chociaż możesz wymienić odejścia wielorakie i mnogie od tego ideału, to jednak twoje grzechy nie naruszają go ale potwierdzają jego rolę w twoim życiu, właśnie dlatego, że są traktowane jako grzechy.
     Przyjąć bierzmowanie. Opowiedzieć się za Chrystusem z wysokości tych swoich kilkunastu lat, zadecydować na dalsze swoje młodzieńcze lata – na całe życie. Bo bierzmowanie przypada na czas, kiedy człowiek coraz bardziej stanowczo wychodzi spod klosza domu rodzinnego, przebija się na świat przez kokon rodzicielskiego posłuszeństwa i stara się być samodzielny, żyć na własną odpowiedzialność. A to jest niebezpieczne i złudne. Bo natychmiast okazuje się, że czekają na niego nowe „rodziny”: środowisko, grupy, kluby, społeczności. Wejść w nie to oznacza przyjąć ich status, zwyczaje, które tam obowiązują, styl mówienia i myślenia, życia i bycia.
     Pozostać chrześcijaninem, uratować swoje chrześcijaństwo, swoje poglądy na życie i na świat, na ludzi i na siebie, na pracę i na miłość. Nie tylko zachować swoje chrześcijaństwo, wyznawać swoje chrześcijaństwo, ale dawać swoje chrześcijaństwo tym, którzy je utracili, którzy nie wierzą już w nic i w nikogo. Ani w Boga, ani w ludzi, ani w siebie, ani w miłość, ani w uczciwość, ani w wierność, ani w prawdę, ani w nic.
     Dawać ludziom Boga przez swoją przyjaźń, pomoc, wierność, aby stanęli znowu na nogi, aby ich uratować z nicości, z rozpaczy, z obojętności, z tępoty, z „zdnianadzień”, z „byledowieczora”, bo już jutro jest nieważne, a tym bardziej pojutrze, nie mówiąc o tym, co za miesiąc, co za rok. Uratować tych, którzy za wszelką cenę chcą mieć przyjemność już teraz, nie oglądając się na straszliwe konsekwencje. A te nawet nie czają się, ale są pewne, o nich wszyscy dobrze wiedzą, są opisane, przeanalizowane, potwierdzone przez najwyższe autorytety. Ratować ludzi przed alkoholizmem, przed narkomanią, przed nihilizmem, uratować innych przed destrukcją osobowości. Przyjąć na te prace od biskupa Ducha Świętego. 
     Jeszcze wcześniej znaleźć świadka twojego chrześcijaństwa, twojej dobrej woli na przyszłość. Wybrać spośród swoich starszych znajomych, przyjaciół, człowieka, który jest dla ciebie wzorem chrześcijanina. Może jest ci bliski i dlatego, że z nim już nieraz rozmawiałeś właśnie na te dręczące cię tematy dotyczące człowieka, świata, Boga, dotyczące życia i śmierci. Może podsuwał ci książki, które ci pomagały w twoim pogłębianiu tych zagadnień, może wskazywał ci kościół, księdza, kazania pomocne na twojej drodze. Jeszcze tylko wybrać sobie imię. To, które nosisz jako imię na chrzcie otrzymane, do którego się przyzwyczaiłeś, które jest twoje, które ciebie reprezentuje, to twoje imię pozostanie twoim na zawsze. Niemniej, nie tyś je sobie wybierał. Teraz wybierasz sam sobie patrona: Świętego, którego odkryłeś dopiero od niedawna, albo który ci od dawna imponował. I którego chcesz mieć jako wzór, jako symbol swojego życia.
     I wreszcie samo święto – sam obrzęd udzielania sakramentu bierzmowania. Przybycie biskupa. Człowiek którego może znasz na co dzień albo którego widzisz po raz pierwszy. Teraz z mitrą na głowie, z laską pasterską w ręce. Twój główny duszpasterz. Księża, z którymi masz kontakt, których spotykasz w kościele na niedzielnych Mszach świętych, którzy prowadzą katechizację – oni są jego ludźmi. To on ich wysłał do ciebie.
     Biskup, następca apostołów, którym Jezus przekazał Ducha Świętego słowami: „Weźmijcie Ducha Świętego”. Którym polecił: „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody”. On, spadkobierca apostołów, dzisiaj tobie przekazuje Ducha Świętego. Ducha, który od Ojca i Syna pochodzi. Ducha, który wzbogaci twój umysł mądrością Bożą, twoje serce – miłością Boga i ludzi. I poleca ci, abyś nauczał Ewangelii. Podejdzie do ciebie, położy ci rękę na głowie, uczyni znak krzyża na twoim czole olejem świętym, i powie do ciebie: „Przyjmij znamię daru Ducha Świętego”. Przyjąć bierzmowanie.