Biblioteka


 Pokochać życie.



     Pokochać życie. Takie, jakie jest ci dane. Cieszyć się dzieciństwem, gdy jesteś dzieckiem. Cieszyć się młodością, gdy jesteś młody. Cieszyć się wiekiem dojrzałym, gdy już dorosłeś. Cieszyć się jesienią życia, gdy już się zestarzałeś. Pokochać zimę. Cieszyć się w zimie śniegiem. Łapać na ciemne sukno płaszcza płatki i podziwiać precyzyjną konstrukcję. Cieszyć się słońcem w zimie skrzącym się milionami brylantów na płaszczyźnie śniegu.
     Podziwiać cud zimowego krajobrazu, obsypane śniegiem drzewa, pobielone szadzią. Patrzeć, jak dzieci lepią bałwana, okutane w ciepłe kombinezonki, płaszczyki, czapeczki, spod których sterczą czerwone noski i różowią się policzki. Pokochać zimę – czas Bożego Narodzenia.
     Pokochać czas przedwiośnia. Czas, gdy kończy się zima, a nie zaczęła się wiosna. Czas huraganowych wiatrów. Ulewnych deszczów, przejmującego, dojmującego zimna. Kiedy noce niespokojne, ciężkie, pełne widziadeł i majaków. Pokochać czas przedwiośnia – czas Wielkiego Postu. Czas groźny i niebezpieczny.
     Pokochać wiosnę. Najpierw tę, która idzie ciepłymi podmuchami przez szaro-czarne jeszcze krajobrazy. A potem już przyglądać się z radością mokrym, kosmatym pąkom, które nagle pojawiają się na suchych jeszcze na pozór gałęziach. Tuż zaraz spostrzegać zieloną mgłę, w którą spowijają się wierzby płaczące. Wypatrywać gwiazdek stokrotek w zieleniejącej trawie. Aż wreszcie wybuchają wszystkie kwiaty, z najbardziej oczekiwanymi bzami i jaśminami pachnącymi w ciepłe noce.
     Cieszyć się wiosną, kiedy słońce już nie świeci ale grzeje, kiedy można zrzucić ciężkie, zimowe ubranie, kiedy nagle pojawiają się na ulicach roześmiani chłopcy w koszulach, dziewczęta w kolorowych sukienkach. Kiedy już drepczą małe kaczuszki i kurczątka. Kiedy zwycięża życie nad martwotą. Kiedy Zmartwychwstanie Pańskie.
     Pokochać lato. Czas słońca i światła. Najdłuższych dni. Najkrótszych nocy. Czas dojrzewania zbóż. Czas ludzi dorosłych, ich ciężkiej pracy w znoju i upale. Czas Zesłania Ducha Świętego. Czas rozejścia się apostołów na cały świat, aby nauczać wszystkie narody, wszystkie stany, wszystkich – od dziecka po starca.
     Pokochać jesień – tę wczesną, z żółtymi kulami klonów, czerwonymi bukami i rdzawymi kasztanami rozsiewającymi swoje liście po zielonych trawnikach, ze słońcem ciepłym, rzucającym długie cienie, w promieniach którego grzeją się starzy ludzie spacerujący po alejach parku, siedzący na ławkach. Pokochać jesień z jej smętkiem przemijania, odchodzenia. Pokochać jesień z jej szarugami, z tiulami mgieł, z których wyłania się świat na wpół rzeczywisty, drzewa z czarnymi prętami gałęzi, zwarzone ogrody, nad którymi wisi niski pułap brudnych chmur. Czas zamierania życia. Czas listopada. Czas śmierci. Czas zmarłych.
     Pokochać każdy dzień, który ci jest dany. Wstać wcześniej, by czekać z całym światem pogrążonym jeszcze w mroku na przyjście słońca. Czekać, patrząc jak powoli nasyca się światłem dotąd granatowe niebo, jak niknie księżyc i gwiazdy. Jak wyłania się świat: rozpoznawać coraz wyraźniejsze kształty domów, drzew, wzgórz. Czekać na słońce, aż się pojawi złoty rąbek, urośnie w kulę i zamieni świat szary w świat kolorowy. Słuchać, jak witają nowy dzień ptaki. Zacząć z nimi dobry dzień. Witać ludzi, których napotkasz, podobne do ciebie poranne ptaki.
     Żegnać dzień. Patrzeć na zachód słońca. Jak pomarańczowa czy złota kula zniża się nad horyzont. Wyszukiwać ją między blokami, na końcu ulic, nad dachami, wśród kominów. Jak ukazuje się ogromna jak tarcza albo maleje do wielkości pomarańczy. Zatrzymywać ją wzrokiem. Żeby jeszcze, żeby jeszcze, żeby jak najdłużej świeciło. Jakby z jego zajściem miało zajść twoje życie. Patrzeć z tęsknotą, gdy chowa się za horyzont, jak znad morza wystaje jeszcze maleńki grzybek, aby zatonąć w nim bezpowrotnie na dziś. Patrzeć na chmury rozświetlone poświatą słońca, które już dla ciebie niedostrzegalne ale jeszcze dostrzegalne dla pni sosen czerwieniejących w lesie. Patrzeć na niebo przechodzące od złota na horyzoncie przez róż i pomarańcz aż do fioletu i granatu na wschodzie.
     Cieszyć się nocą. Najpierw jeszcze zmierzchem, w którym szarzeją kolory, nasyca się niebo mrokiem, pojawiają się pierwsze gwiazdy i wschodzi księżyc, srebrny brat, towarzysz twoich nocnych wędrówek.
     Pokochać noc. W nocy inaczej się myśli, inaczej się czuje, inaczej się słucha, inaczej się mówi. Wpatrywać się bez końca w gwiazdozbiory. Znaleźć swoje w nich miejsce, właściwe dla siebie proporcje w swojej wielkości i w długości swojego trwania na Ziemi.
     Pokochać noc. Ciemne lasy, przez które idzie się prawie po omacku, dopóki się wzrok i słuch nie przyzwyczai, żeby uchwycić się bielejącej ścieżki, trzymać się właściwego kierunku.
     Pokochać noc. Nocne rozmowy nad brzegiem morza, na leśnej polanie oparty o pień drzewa, nocne rozmowy na placach, placykach oparty o litościwą latarnię albo siedząc przy stoliku przed kawiarnią. W domu, przy lampie z abażurem dającym poczucie bezpieczeństwa.
     Pokochać noc. Kładzenie się do łóżka po wiadomościach usłyszanych w radiu, po zgaszeniu światła, z ostatnimi wrażeniami, które w nas trwają, które przeszkadzają nam zasnąć. Z świadomością, że nie wszystko załatwione, że nie wszystko zrobione, że tyle jeszcze przed nami. Zamykać dzień jak się zamyka życie. Wchodzić w sen, jak się wchodzi w śmierć.
     Modlić się, podsumowując dzień przed Bogiem, przepraszając Go za to, co było nie tak, dziękując za wszystko dobro. Bronić się przed natłokiem myśli swoimi metodami, kiedy przywołujemy sobie wypróbowane historyjki. Budzić się na nowy dzień.
     Pokochać życie, jakie jest nam dane. Pokochać świat, jaki jest nam dany. Otwierać dzień modlitwą, prosząc o opiekę i błogosławieństwo. O ustrzeżenie przed niebezpieczeństwami i złymi ludźmi.