Biblioteka


9. Ucieczka apostołów do Galilei



 

Ucieczka apostołów do Galilei

 
1.  Chociaż ustalali, że pójdą osobno – pojedynczo albo po dwóch czy po trzech – nie doszło do tego. Ruszyli razem. Nie byli w stanie rozłączać się, rozdzielać się. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew ostrzeżeniom i prośbom, poszli razem jak za najpiękniejszych czasów, gdy wędrowali ze swoim Mistrzem i Panem przez Palestynę, przemierzając ją wzdłuż i wszerz, słuchając Jego nauk, patrząc na cuda, które działy się z Jego rąk. Szli modląc się, śpiewając, śmiejąc się. Coraz to dochodzili do nich ludzie z zapytaniami, nie dowierzając własnym oczom:
 – To wy jesteście uczniami Jezusa z Nazaretu, ukrzyżowanego?
 – Tak – odpowiadali z radością.
 – To czyście nie powariowali z rozpaczy? Z czego się cieszycie?
 – Bo zmartwychwstał.
 Byli tacy, którzy nie wierzyli i odchodzili od nich, zgorszeni jeżeli nie przerażeni, sądząc, że mają do czynienia z kupą wariatów, z ludźmi, którzy oszaleli wskutek utraty swojego Nauczyciela. Ale byli tacy, którzy chcieli ich słuchać. Wobec tego opowiadali im dokładnie i po kolei, jak to było od samego początku: od spotkania Magdaleny z Jezusem aż po spotkanie Tomasza. Najchętniej on sam to robił, prawie że zastrzegając sobie prawo do tej relacji. Bywało, że mu nie dowierzali. Wtedy reagował nie jak dawny Tomasz: niszczeniem przeciwnika, kpinami a nawet pogardą, ale jak nowy, inny Tomasz, pełen wyrozumiałości.
 – Ty mi nie wierzysz, gdy ci opowiadam, że spotkałem Jezusa zmartwychwstałego. Czy ja się dziwię? Ja się wcale temu nie dziwię. Jeżeli ja nie wierzyłem moim przyjaciołom, że do nich przyszedł, to jak się mogę dziwić tobie, który mnie nie znasz albo widzisz mnie po raz drugi czy trzeci w życiu. Chociaż muszę ci powiedzieć, że Jezus mi zrobił z tego powodu wyrzut. Bo powiedział: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.
 Nawet liczyli się z tym, że zostaną na którymś kolejnym noclegu pochwyceni i osadzeni w więzieniu czy też odesłani do Jerozolimy. Może i byli tacy przełożeni synagog, którzy by to chętnie zrobili, ale ze względu na tłumy nie odważali się tego uczynić.
 Bo z reguły wieczorami, gdy dobijali do kolejnego miasta czy miasteczka na ich drodze do Kafarnaum, zgodnie ze zwyczajem wstępowali do synagogi na nabożeństwo. Właściwie nie do wnętrza synagogi, ale na jej dziedziniec, bo ilość ludzi była przeważnie tak wielka, że nie mieścili się w murach synagogi. Wobec tego odprawiali modlitwy i czytania Pisma na dziedzińcu wokół synagogi. I wtedy ktoś z apostołów zgłaszał się, aby komentować tekst. Czasem Kuba albo Andrzej, ale najczęściej tym pierwszym był teraz Tomasz.
 Temat numer jeden ich wystąpień stanowiło zmartwychwstanie Jezusa. Bo ich rozpierała radość. I nawet gdy zaczynali inny temat, który narzucała kolejna odczytywana perykopa Pisma Świętego, to po krótszym czy dłuższym jej interpretowaniu, komentarz prawie podświadomie, niezauważenie schodził na osobę Jezusa, prawdy które głosił, śmierć jaką za to głoszenie poniósł i zmartwychwstanie, którym Bóg Ojciec Go wyróżnił na znak, że stoi po Jego stronie, a nie po stronie Jego prześladowców. W pierwszych dniach najczęstszą reakcją przełożonych synagogi było zaskoczenie i brak odpowiedzi – bo przeważnie jeszcze nie doszły dyrektywy z Jerozolimy. Choć były też reakcje spontanicznego protestu, domaganie się, aby przerwać kazanie. Bywały awantury. Unikali tego. Tak uzgodnili pod kierunkiem Piotra, że będą się wycofywać, ale z zaakcentowaniem swojego stanowiska, czyli: Jeżeli nie przyjmujecie tego, co my wam mówimy, to jest wasza sprawa, ale my jesteśmy świadkami Jezusa Zmartwychwstałego.
 Nawet gdy się nie zgłaszali do przemówienia, to wywoływano ich, to proszono, aby zabierali głos. Nie dziwili się temu: szli utartymi szlakami. Wchodzili do miast i miasteczek, gdzie, bywało, że Jezus nie raz a parokrotnie przebywał, nauczał, czynił cuda. Ludzie znali nie tylko Jezusa, ale i ich: Jego uczniów, toteż gdy się pojawiali na terenie osady, zasypywano ich pytaniami.
 Okazywało się, że aresztowanie, proces Jezusa a potem Jego męka i śmierć szerokim echem poszły po kraju. Ludzie chcieli wiedzieć, chcieli słyszeć od nich – apostołów, naocznych świadków, jak to było, jak do tego doszło, kto zawinił. A więc opowiadali po kolei, zaczynając od ostatniej wieczerzy, a nawet sięgając aż po Niedzielę Palmową, a nawet – gdy się dopytywano – to i po wskrzeszenie Łazarza, bo naprawdę to ono spowodowało lawinę, która się zakończyła krzyżem – krzyżem i zmartwychwstaniem.
 I odpowiadali na pytania. Bo tych pytań padało więcej niż się spodziewali, niż tego oczekiwali, niż chcieli. „A wy co wtedy?” To były dla nich te najcięższe pytania. Już nie tylko o Judasza, ale o każdego z nich, ale o najważniejszego z nich – o Piotra. Jednak sobie nie darowywali. Nie zatajali prawdy, mówili, jak się rzecz miała. Może unikali szczegółów, choćby takiego, że ich ośmiu zostało przepędzonych spod bramy do Ogrodu Oliwnego jak stadko kur. Już nie mówili o tym, gdzie się podziewali, gdy Jezus był krzyżowany na Golgocie.
 Najczęściej o tych tragicznych chwilach opowiadał sam Piotr. Często wywoływali go z tłumu słuchacze, by się tłumaczył. I przyznawał się uczciwie, że zasnął w Ogrodzie Oliwnym – on wraz z Jankiem i Jakubem – zamiast czuwać, gdy Jezus spędzał swoje ostatnie godziny na modlitwie. Że się zaparł swojego Mistrza, że Go spisał na straty jako odrzuconego i potępionego od Boga. Tłumaczył, że to nie był tylko strach, gdy się Go zaparł, ale brak wiary: uznał, że Bóg odrzucił Jezusa, że potępił Go za jakieś Jego grzechy, bo inaczej nie dopuściłby do tego, aby został schwytany jak zbrodniarz i uwięziony. Przyznawali się do tego, że to nie oni grzebali Jezusa, jak przystało na uczniów, jak to było w wypadku uczniów Jana Chrzciciela, ale że pojawili się nowi bohaterzy, dotąd pozostający w cieniu: obok Łazarza wyrośli Nikodem i Józef z Arymatei. Chwalili Józefa, jak to odważnie poszedł do Piłata, aby prosić o ciało Jezusa, i pochował Go we własnym grobie.
 A potem przechodzili do wydarzeń najradośniejszych – do zmartwychwstania Pańskiego. Ale i tu, atakowani przez słuchaczy, nie uciekali od swojej małoduszności. Wyszła ich postawa na przykładzie Kleofasa uciekającego z towarzyszem do Emaus. Również i Tomasz nie usiłował się wybielać. Opowiadał o swojej pysze – pysze domorosłego filozofa, pysze, która odrzucała wszystkie relacje jego kolegów i przyjaciół, która o mało a doprowadziłaby go do całkowitego odejścia z grona Dwunastki, do zaparcia się Jezusa.
 Dopytywano się również o Judasza. Ale nikt z nich nie umiał czegoś konkretnego powiedzieć. Jakoś przestał być ważny na tle wydarzeń związanych ze spotkaniami ze Zmartwychwstałym. Jego rola, jego postać zszarzała, rozmyła się, zanikła w tle, stała się po prostu nieważna. Podawali ludziom dwie wersje, które do nich dotarły: jedna, że powiesił się, oddawszy wcześniej otrzymane 30 srebrników kapłanom. Ale nie było to pewne. Ani fakt oddania pieniędzy, ani samobójstwo. Bo byli tacy, którzy oglądali powieszonego i twierdzili z całą pewnością, że to nie Judasz – choć trudno było o definitywne rozpoznanie, bo zwłoki znaleziono dopiero po kilku dniach. Z kolei byli i tacy, którzy rzekomo spotkali żywego Judasza. Widzieli go na ulicy czy nawet z nim rozmawiali. Ale takich relacji było niewiele. Zresztą, ku zdumieniu słuchaczy, apostołom najwyraźniej nie zależało na rozwikłaniu tej niepewności. Jedynie Szymek, choć milczał, nie wyglądał na takiego, który by zapomniał o Judaszu albo miał taki zamiar. Niemniej, i z niego nic nie można było wyciągnąć.

 2.  I tak dotarli do Kafarnaum. A tu czekano na nich jak nigdy dotąd. Najpierw dom Piotra: teściowa, która była tak serdecznie przywiązana do Jezusa. Tej nie wystarczyły ogólniki, ale chciała wszystko wiedzieć dokładnie, do najmniejszego szczegółu. A potem całe miasteczko. Chociaż to były zwyczajne dni pracy, ludzie walili do synagogi trzy razy na dzień, jak w największe święta. I słuchali, i żądali wyjaśnień, i dopytywali się o wszystko. Bo przecież Jezusa uważano tu za swojego. Tutaj nikt nigdy, może na początku, nie ośmieliłby się powiedzieć „Jezus z Nazaretu”, ale zawsze: „Jezus z Kafarnaum”. Tłumaczyli zainteresowanym: „Jeżeli tamci Go chcieli zabić, zrzucić ze skały, to po co Go nazywać »z Nazaretu«, gdy Go Nazaret odrzucił. Zresztą, gdyby być dokładnym, to »Jezus z Betlejem«, bo tam się narodził. A gdy już nie »z Betlejem«, to wyłącznie z Kafarnaum”.
 Schodzili się do synagogi nie tylko miejscowi. Ściągali na modlitwy, a teraz na opowiadania apostołów, zwłaszcza wieczorem, ludzie z okolic, i to nawet dalekich, byle tylko słuchać.
 Przy pierwszym posiłku teściowa zagadnęła Piotra:
 – Nie wiem, czy ci już ktoś to powiedział, że do miasta przybył Jair.
 – Jair? – zdziwił się. – Ten dawny przełożony tutejszej synagogi?
 – Tak.
 – Ten, któremu Jezus wskrzesił córkę? – Piotr się upewniał.
 – Dokładnie tak.
 – A przecież on już od paru lat mieszka w Jerozolimie i prowadzi jakiś wielki interes. – Nie bardzo rozumiał.
 – Ale Jair nie sprzedał swojego domu tutaj. I rzadko bo rzadko, ale czasem w nim bywa. I teraz od paru dni zjechał tu z córką.
 – A dlaczego ty mi o tym mówisz? – Piotr zapytał po krótkiej przerwie.
 – Po pierwsze, bo to mi się jakoś jedno z drugim łączy: wasze przybycie, wasze oczekiwanie Jezusa i jego przyjazd. A po drugie, że ja do końca nie wiem, czy to przyjaciel, czy wróg.
 – Zbieg okoliczności – Piotr usiłował tę wiadomość potraktować ulgowo. – Rozmaici się tu pojawiają. Ja bym nie przypisywał temu jakiegoś znaczenia.
 Przybywali do Kafarnaum nawet ludzie z Nazaretu. Któregoś dnia Kuba ze zdumieniem zobaczył przed sobą swoich braci. Wyrósł przed nim nieoczekiwanie Juda.
 – A skąd ty tutaj? – zapytał go, zupełnie zaskoczony.
 – Jak to skąd. Przecież Jezus to nasz kuzyn. No nie?
 – No tak. Ale wyście Go uważali za wariata.
 – Co było a nie jest, nie pisze się w rejestr – odpowiedział.
 – Nie żartuj. Chcieliście Go porwać i uwięzić w stajni czy szopie, bo kompromituje waszą czy naszą rodzinę.
 – I będziesz jeszcze coś wspominać? – Juda po raz drugi mu przerwał. – Jest naszym kuzynem czy nie! Sprzeczki w rodzinie zawsze się zdarzają. Ale jak Go Bóg wskrzesił, to wszystko jest jasne. Teraz się przyłączamy.
 – Co znaczy „my”?
 – Przecież oprócz mnie jest jeszcze dwóch innych braci. Czy zapomniałeś? Przyłączamy się i chyba dla nas znajdziesz jakieś miejsce, jakie dla kuzynów Jezusa przystało. No nie?
 – Jakie miejsce? – Kuba nie bardzo wiedział, o co mu chodzi.
 – Przecież zmartwychwstał, żeby założyć swoje królestwo. Roboty będzie sporo. Ja na przykład znam się trochę, nawet nie trochę, na pieniądzach. Wiesz, że prowadziłem w Nazarecie mały geszefcik.
 – A już nie prowadzisz? – Kuba odruchowo zapytał.
 – Rzuciłem w czorty. Co będę się detalem zajmował, jak mogę prowadzić magazyn – tu roześmiał się. – Sam powiedz.
 Kuba opowiedział to zdarzenie – nie zdarzenie a propozycję – Piotrowi. Ten go zbył lakonicznie:
 – Chłopcy sami nie wiedzą, do czego się pchają. Ale ich na pewno nie odgonisz. Wiadomo, rodzina – zakończył, odchodząc. – Ich sprawa. Niech robią, jak uważają. Może jak się przekonają, o co chodzi, sami wrócą do domu?

 3.  – Zupełnie zapomniałem, że cię przenieśli do Kafarnaum! – Szymon Trędowaty wykrzyknął z radością, gdy witał się z przełożonym synagogi tuż na progu domostwa. – Przyjmiesz mnie do siebie?
 – Jak to? Czekam na ciebie od paru dni. Zapowiedzieli mi przecież twój przyjazd z Jerozolimy. A czy cię przyjmę? Choćbym cię nie znosił, to i tak to mój obowiązek przyjąć brata faryzeusza w gościnę. Tym bardziej, gdy cię szanuję. Chodź na górę, zaprowadzę cię do pokoju gościnnego. Rozgość się jak u siebie w domu. Koniem zajmie się stajenny.
 – Ja mam tylko jedną prośbę – przerwał mu Szymon.
 – Wszystko, co potrafię, spełnię co do joty.
 – Chciałbym, żeby okno mojego pokoju wychodziło na dom Piotra apostoła.
 – Zobaczymy. Ale jak sobie przypominam, tak to jest.
 Wyszli na górę. Zbliżyli się do okna.
 – Zgadza się. Anim się spodziewał, że twojej prośbie mogę tak wyjść naprzeciw. Akurat masz fronton jego domu jak na dłoni. No to pierwszy warunek spełniony, a teraz chodźmy coś zjeść. Należy ci się po takiej długiej drodze.
 Gdy już siedzieli przy stole, rozmowa zaczęła się od wspominek.
 – Przecież byliśmy razem na tym samym roku w naszej szkole faryzeuszów.
 – Z tym, żeś ty wysoko zaszedł. A ja utknąłem w Kafarnaum.
 – Wysoko, nie wysoko. Tak się złożyło. Zlecono mi śledzić Jezusa, zbierać materiały świadczące o Jego nieprawomyślności. Zresztą tym łatwiej mi to wykonywać, że posiadłość moich rodziców w Betanii sąsiaduje z majątkiem Łazarza. Oczywiście nasz teren jest niewielki w porównaniu z tym, co ma Łazarz, ale przecież nie o to chodzi. A od pewnego czasu, jak może wiesz, Jezus przyjaźnił się z Łazarzem. Często z uczniami tam przebywał.
 – Chyba nie było tak trudno wykazać, że błądzi.
 – I tak, i nie.
 – Jak mówisz? No to za co by Go skazano na śmierć?
 – Wcale to nie było ani takie proste, ani łatwe. Gdyby Go sądzić z Talmudu, to tak. Ale mi powiedziano wyraźnie, że nie z Talmudu będzie sądzony, tylko z Pisma Świętego.
 – A dlaczegoż to tak?
 Szymon spróbował wina, przegryzł kawałkiem sera i mówił dalej:
 – Bo miał Go sądzić Sanhedryn. A w nim przecież dominują wciąż jeszcze kapłani, czyli saduceusze. A ci, jak wiesz, nie uznają Talmudu, tylko Pismo Święte. I to tylko Pięcioksiąg Mojżesza. A o prorokach nie chcą słyszeć, nie mówiąc już o psalmach czy Księgach Mądrości.
 – Nie musisz mi tak wszystkiego tłumaczyć – gospodarz poczuł się lekko urażony. – Ja tu na prowincji, ale przecież tę samą szkołę skończyłem co ty.
 – Przepraszam, mówiłem to z rozpędu. Choć myślę, że stąd prawie się Jerozolimy nie czuje i zapomina się o tamtejszych problemach. Kapłanów tu chyba żadnych nie macie.
 – My żyjemy Jerozolimą bardziej niż wam się zdaje. I kapłanów mamy, i lewitów, którzy na wyznaczone terminy wędrują do świątyni. U nas prowincja, ale problemy te same.
 – Tylko niechże skończę tę myśl, którą zacząłem. Jezus za wykroczenia przeciwko Talmudowi powinien być kamienowany codziennie. Ale poważnych wykroczeń przeciwko Pismu prawie wcale nie było. Wprost przeciwnie, Jezus wciąż się powoływał na Pismo Święte, a wykazywał, że to Talmud zaprzecza, przeinacza, wykoślawia Pismo Święte. Ten, kto Go słuchał, mógłby zasadnie wyciągnąć taki wniosek, że wszyscy faryzeusze powinni być postawieni pod sąd i ukarani nawet śmiercią za swoje nauczanie sprzeciwiające się Pismu Świętemu.
 – A On się tego domagał? Nie słyszałem.
 – Nie, On się tego nie domagał, będąc konsekwentnym. Bo głosił, że Bóg jest miłością. Zresztą i w tym względzie powoływał się na Pismo Święte.
 – Przyznam się, że ja w Kafarnaum rzadko kiedy słuchałem Jego kazań. Żeby nie dawać ludziom złego przykładu.
 – No, a ja słuchałem Go prawie bez końca. Bo takie było moje zadanie. My sobie tu gadu-gadu, a ja nawet nie wiem, od kiedy zawitałeś do Kafarnaum.
 – Przenieśli mnie w związku z tym, że poprzednik, Jair, został karnie usunięty z przełożeństwa tutejszej synagogi.
 – Pamiętam, pamiętam. To poszło po całym kraju.
 – No właśnie, za to, że zwrócił się do Jezusa, by mu uzdrowił córkę konającą czy nawet wskrzesił zmarłą.
 – I po nim ciebie tu przysłali? No to wyróżnienie. To tylko świadczy, jakie mają do ciebie zaufanie.
 – Żebym nie zapomniał. Bo chyba go znasz. Jair jest w Kafarnaum od paru dni.
 – Co? On tu przyjechał? A po co?
 – Ma tu swój dom, jakieś interesy, to od czasu do czasu wpada.
 – Myślisz, że to nic nie znaczy? – Szymon postawił pytanie, ale odpowiedzi nie usłyszał.
 – On tu już był u mnie. Złożył mi wizytę. Zresztą przychodzi codziennie na wieczorne nabożeństwa.
 – Możesz mi powiedzieć, o czym rozmawiał?
 – Nic szczególnego, ot, tak jak każdy. Pytał czy ludzie gorliwi, czy chodzą do synagogi. Co nowego. Ale tu nic nowego, odkąd Jezus zabity. Złożył ofiarę. Był z córeczką. Wyrosła śliczna dziewczyna. Dobrze wychowana. Również przychodzi z ojcem na nabożeństwa. Jak będziesz chciał, to go zobaczysz.
 – Pytał coś o Jezusa?
 – Ani słowem.
 Szymon jak gdyby odetchnął, a po chwili powiedział:
 – No, łatwo tu nie masz, nie miałeś i nie będziesz miał.
 – Toś trafił w sedno. Muszę ci powiedzieć, że większość ludzi jest za Jezusem. Ja mam tylko małą grupę wiernych starej synagodze. Ale nie zasypiam gruszek w popiele i robimy co można, ażeby Talmud był codziennym przykazaniem dla ludzi.
 – A powiedz, czym Jezus najbardziej ludzi bierze?
 – Dużo by tu mówić – rabin zatrzymał się. – Myślę, że najbardziej wolnością od talmudycznych przepisów.

 4.  Przy którejś z kolejnych wieczerzy teściowa oznajmiła Piotrowi:
 – Doszły mnie wieści, że od wczoraj jest w mieście Szymon Trędowaty.
 – Szymon Trędowaty? – Piotr powtórzył i przerwał posiłek. – Jeżeli tak, to żarty się skończyły. Tym razem to nie przypadek.
 – To i Jair nie przypadek.
 – Tak – powtórzył Piotr za teściową. – To i Jair nie przypadek. Gdzie mieszka?
 – U przełożonego synagogi.
 – No oczywiście, prawidłowo.
 – Ja tylko mam nadzieję, że Jezus to wszystko wie – teściowa powiedziała z głębokim przekonaniem.
 – Koszary rzymskie pełne? – spytał Piotr nieoczekiwanie.
 – Jak zwykle. A czemu o to pytasz?
 Ale Piotr ani nie odpowiadał, ani nie zabierał się do jedzenia, tylko tkwił za stołem coraz bardziej sztywny.
 – A jak ty myślisz? – zapytała, wpatrując się w niego z natężeniem.
 – Masz jakiś interes do Jaira? – spytał nieoczekiwanie.
 – Jakiż ja miałabym mieć interes do niego.
 Piotr machnął ręką, jakby opędzał się od much.
 – Coś trzeba zrobić – powiedział do siebie. – Coś trzeba zrobić. Przecież nie można siedzieć bezczynnie aż dojdzie do katastrofy.
– O czym ty mówisz? – teściowa nic nie rozumiała.
 – Kiedyś to mamie szerzej opowiem. Gdy się ściemni, to może pójdę do Jaira. A może lepiej jak poczekam na Łazarza.

 5.  Jeszcze na długo zanim hazzan zaczął zwoływać trąbką ludzi na modlitwy, zwrócił uwagę Szymona Trędowatego ruch na ulicy. Istna procesja ciągnęła do synagogi.
 – No popatrz, co się dzieje – wykrzyknął z goryczą rabin.
 – Widzę, że masz gorliwych wyznawców – zażartował, wiedząc, co to znaczy. – Nie wiem, czy gdzieś tylu ludzi idzie w dzień powszedni do synagogi.
 – Nie kpij z mojego nieszczęścia. Tu masz przykład, jakie ja mam życie. A wy w Jerozolimie mówicie: Na prowincji bez problemów wielkomiejskich. Ja jeszcze w chałupie, a ludzie idą na nabożeństwo. Ale nie na moje nabożeństwo, tylko na ich nabożeństwo.
 – A ty co zrobisz?
 – Chodź ze mną, to sobie pooglądasz. Ja w synagodze z garstką wiernych Talmudowi, a na zewnątrz masy będą słuchały opowiadań tych opętańców. Tego szatańskiego nasienia. Chodźmy.
 – A nie boisz się tłumów?
 – Ależ skądże, oni są jak słodkie baranki. Przekonasz się sam. Nie ma w nich żadnej agresji. Wprost uprzejmi.
 Wyszli. Zauważono ich. Robiono przejście. Jeden drugiemu zwracał uwagę, by ich przepuszczać. Od czasu do czasu podrywały się głosy pozdrowienia. Byli i tacy, którzy go rozpoznawali.
 – O, gość z Jerozolimy, Szymon Trędowaty.
 Im bliżej synagogi, tym bardziej było gęsto, ale tłum zachowywał się uprzejmie, nie potrzebowali sobie torować drogi. Ludzie rozstępowali się i przepuszczali.
 W synagodze świeciło pustkami. Kilka starszych osób. Rabin zaczął z zebranymi modlitwę Szema Israel – „Słuchaj, Izraelu, Bóg twój jest Bogiem jedynym. Będziesz miłował Pana Boga twego z całego serca swego”. Szymon również recytował te teksty jak co dzień, jak od zawsze i usłyszał drugim uchem, że na zewnątrz uciszyło się i że cały dziedziniec, tak jak oni, recytuje tę samą modlitwę. „Horror – pomyślał – istny horror”. Nie wiedział czy się śmiać, czy przeklinać. Coś nieprawdopodobnego. „Co ja tu robię w tym Kafarnaum, w tej synagodze, obok tego rabina, z którym mnie prawie nic nie łączy, a na pewno więcej dzieli niż łączy, po co mnie się w to wdawać”. Tych na zewnątrz było chyba sto razy więcej. Ich recytacja grzmiała jak burza. Rabin z małą grupką swoich wiernych odruchowo dostosowali się do rytmu dziedzińca i skończyli razem z nimi. Z kolei rabin zapowiedział:
 – Cieszmy się bardzo, bo odwiedził nas gość z Jerozolimy, słynny Szymon Trędowaty. Ten, który się przyczynił walnie do uwięzienia Jezusa i skazania Go na śmierć.
 Rozległy się rachityczne oklaski. Prawie wszyscy, to znaczy kilka osób znajdujących się  synagodze, podniosło się z ławek czy stołków, które zajmowali, i z nadmierną emfazą składali mu wyrazy uznania, podziwu, gratulacje. Coraz któryś z nich wywrzaskiwał mu prośbę, polecenia:
 – Ale trzeba, żebyś teraz zrobił porządek z nimi! – i wskazywał na tłum przed synagogą, widoczny przez okno.
 Niektórzy rzucali mu się na szyję, dziękując za to wielkie dzieło, którego dokonał. Ale nie był tym wszystkim przekonany. Raczej zniesmaczony. Przysłuchując się komplementom, jednocześnie słyszał Piotra, który na dziedzińcu również przedstawiał jakiegoś gościa. Skupił całą swoją uwagę, żeby usłyszeć jego nazwisko. I dosłyszał. Tak, to Kleofas. Znał go dobrze. Niekoronowany król Siedemdziesiątki Dwójki. Ten, któremu się objawił Zmartwychwstały w drodze do Emaus.
 Był tego wystąpienia niezmiernie ciekawy. Najchętniej przeprosiłby zebranych czy po prostu uciekł stąd, gdzie naprawdę nie wiadomo, co można zrobić. Komu czytać Pismo Święte, do kogo przemawiać? Ale uznał ten pomysł za nierealny, bo by obraził na śmierć swojego gospodarza. A więc musi wytrzymać do końca. Z tym, że obiecywał sobie skrócić to nabożeństwo jak tylko potrafi.
 Wobec tego, nie czekając na dalsze wstępy, wyszedł na bimę, przejął z rąk rabina rulon Pisma Świętego, który ten wyciągnął z szafy, odczytał perykopę przeznaczoną na ten dzień, potem powiedział homilię-niehomilię. Sam nie wiedział dokładnie, co mówi, bo cały czas był po drugiej stronie drzwi i nadsłuchiwał, co tam się dzieje.
 Wciąż nie mógł sobie podarować, że zgodził się na zaproszenie, jakie mu przedstawił rabin. Przecież nie przyjechał tu po to, ażeby wygłaszać homilie do paru bigotów, ale ma wyznaczone zadanie. A za ścianą się działo. Panowała cisza jak makiem siał. Kleofas opowiadał.
 W którymś momencie Szymon nie wytrzymał, przerwał prawie w środku zdania i zeszedł z bimy, ku zaskoczeniu wszystkich, najwięcej rabina. Pożegnał się ogólnie, mówiąc, że jeszcze ma coś pilnego do załatwienia i wyszedł bocznymi drzwiami.
 Obawiał się, że wszystkie oczy zgromadzonych na dworze utkną teraz na nim. Ale nic z tego, nawet go nie zauważono. Nie widział potrzeby, żeby się przebijać przez zwarty tłum. Przesunął się nieco przy ścianie i słuchał.
 Na początku usiłował sobie odtworzyć to, co słyszał, stojąc jeszcze na bimie. To było barwne opowiadanie o tym, jak to on – Kleofas zdecydował się uciec z Jerozolimy, nie czekając, co będzie dalej, choć Joanna, Maria, a na końcu Magdalena twierdziły, że widziały aniołów w grobie, którzy im powiedzieli, że Jezus żyje, a wreszcie napotkały samego Zmartwychwstałego. Przyznawał się, z całą pokorą i szczerością, że dlatego uciekł z Jerozolimy, bo bał się o swoją głowę: że gdy Zmartwychwstały faktycznie pojawi się w Jerozolimie, dojdzie do piramidalnej zawieruchy, do rozruchów, powstania, do wszystkiego możliwego. Potem szeroko rozwodził się o tym, jak to wyrwał się z miasta wraz ze swoim towarzyszem, pomimo że w bramach stały straże, aż wreszcie zaczął opowiadać o spotkaniu z Nieznajomym. Teraz Kleofas zdawał już relację z rozmowy, jaką Nieznajomy prowadził z nimi.
 – I to, co dla mnie było i jest do dziś najdziwniejsze, to nie że nie rozpoznałem w Nieznajomym Jezusa. Ale że wreszcie zrozumiałem, o co Mu chodzi. Przecież nieraz słyszałem, jak On te sprawy poruszał. A to w rozmowach z nami, a to w czasie nauk wygłaszanych do tłumów. Ale ja je tylko słyszałem. I nic. Nie doszło. Choć mówił naszym językiem. Rozumiałem słowa, zdania, a naprawdę nie rozumiałem nic z tego. Może to było również i dlatego, że, przynajmniej ja, odbierałem Go jako Tego, który wymyślił sobie tę Ewangelię. Że ona jest Jego własnym tworem od początku do końca. A nawet przyznam, że widziałem ją jako zaprzeczenie Pisma Świętego. I dopiero w tej rozmowie zrozumiałem, o co chodzi. No, może dlatego, że tak szeroko powoływał się na Pismo Święte. Ale przecież i poprzednio także cytował teksty Pisma. Naprawdę nie wiem. Fakt, że dopiero w tej rozmowie zrozumiałem, co jest treścią Jego Ewangelii.
 – Daj przykład! – ktoś z tłumu wykrzyknął.
 – Proszę bardzo, mogę dać przykład. Faryzeusze nas uczą, że ten kto grzeszy, jest karany przez Boga ubóstwem, nędzą, bo Pan Bóg takich nienawidzi. Innymi słowy, ten kto biedny, nędzarz, to ukarany przez Boga za swoje grzechy. Tymczasem Jezus uczy, że Bóg wszystkich kocha i na nikim się nie mści. Myślałem, że Jezus sobie to tak wymyślił. A właśnie On w tej drodze do Emaus ukazał nam, że wszystko to jest w Piśmie. Że na przykład Bóg żąda od nas, abyśmy kochali ubogich i nędzarzy, abyśmy się nad nimi litowali, pomagali im. Jeżeli tak Bóg mówi, to znaczy, że ich kocha.
 – Jaki tekst wskazał? – głos z tłumu zapytał.
 – A kilka. O ile pamiętam, to zacytował Izajasza z pięćdziesiątego ósmego rozdziału: „Dziel swój chleb z głodnym, wprowadzaj w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziej, wtedy twoje światło zabłyśnie w ciemnościach, a twoja ciemność stanie się południem”. I jeszcze u Syracydesa w trzydziestym piątym: „Pan jest Sędzią, który nie ma względu na osoby. Nie będzie miał On względu na osobę przeciw biednemu, owszem, wysłucha prośby pokrzywdzonego. Nie lekceważy błagania sieroty i wdowy, kiedy się skarży. Kto służy Bogu, z upodobaniem będzie przyjęty, a błaganie jego dosięgnie obłoków. Modlitwa biednego przeniknie obłoki i nie ustanie, aż dojdzie do celu. Nie odstąpi, aż wejrzy Najwyższy i ujmie się za sprawiedliwymi, i wyda słuszny wyrok”.
 Szymon słuchał tych wywodów i w głębi duszy podziwiał – nie to, że Kleofas tak z głowy potrafi cytować, ale podziwiał logikę rozumowania, trafność w doborze tekstów.
 A tymczasem Kleofas mówił dalej:
 – Już nie będę przypominał Księgi Wyjścia, dwadzieścia dwa, bo to wszyscy znamy, ale jak chcecie, to powtórzę, bo On też na to wskazał: „Jeśli pożyczysz pieniądze ubogiemu z mojego ludu, żyjącemu obok ciebie, to nie będziesz postępował wobec niego jak lichwiarz i nie każesz mu płacić odsetek. Jeśli weźmiesz w zastaw płaszcz twego bliźniego, winieneś mu go oddać przed zachodem słońca, bo jest to jedyna jego szata i jedyne okrycie jego ciała podczas snu. I jeśliby się żalił przede Mną, usłyszę go, bo jestem litościwy”.
 – Pamiętasz jakiś inny tekst?
 – A tak. To chyba u Amosa w ósmym rozdziale. „Wy, którzy gnębicie ubogiego i bezrolnego pozostawiacie bez pracy… Którzy mówicie: Będziemy kupować biednego za srebro, a ubogiego za parę sandałów i plewy pszeniczne będziemy sprzedawać. Poprzysiągł Pan na dumę Jakuba: Nie zapomnę nigdy wszystkich ich uczynków”.
 – Inny przykład! – ktoś znowu wykrzyknął z głębi.
 – No choćby grzesznicy – odpowiedział Kleofas. – Faryzeusze nauczają, że nie powinniśmy z nimi mieć żadnego kontaktu. Że należy się ich wystrzegać jak nieczystych. Tymczasem Jezus wśród nich przebywał, jadł z nimi. Kiedyś powiedział: „Nie trzeba zdrowym lekarza, lecz źle się mającym”. A w drodze do Emaus ukazywał nam teksty z Pisma Świętego, które potwierdzają Jego stanowisko.
 – Jakie teksty? – ktoś domagał się konkretów.
 – O ile pamiętam, cytował Ezdrasza i Syracydesa. Tego ostatniego z dwudziestego siódmego rozdziału: „Odpuść winę bliźniemu, a wówczas gdy błagać będziesz, zostaną ci odpuszczone grzechy. Gdy człowiek żywi złość przeciwko drugiemu, jakże u Pana szukać będzie uzdrowienia. Gdy nie ma miłosierdzia nad człowiekiem do siebie podobnym, jakże błagać będzie odpuszczenia swoich własnych grzechów. Pamiętaj na przykazania i nie miej w nienawiści bliźniego. Pamiętaj na Przymierze Najwyższego i daruj obrazę”. Ja wtedy dopiero zrozumiałem, że Jezus obala granice pomiędzy sprawiedliwymi i grzesznikami, do których nas przyzwyczaili faryzeusze. Że tak nie wolno. Bo wszyscy jesteśmy grzesznikami. Jezus kiedyś powiedział: „Sprawiedliwy siedmiokroć na dzień upada”.
 – A zacytuj ten tekst z Ezdrasza!
 – A z Ezdrasza, to z osiemnastego rozdziału: „Jeśli bezbożny odstąpi od bezbożności, której się oddawał, i postępuje według Prawa i sprawiedliwości, to zachowa swoją duszę przy życiu”. Jeszcze zwrócił nam uwagę na przepiękny tekst z Księgi Mądrości, z rozdziału jedenastego i dwunastego: „Panie, świat cały przy Tobie jak ziarnko na szali, kropla rosy porannej, co spadła na ziemię. Nad wszystkim masz litość, bo wszystko w Twej mocy, i oczy zamykasz na grzechy ludzi, by się nawrócili. Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił. Jakżeby coś trwać mogło, gdybyś Ty nie powołał do bytu? Jak by się zachowało, czego byś nie wezwał? Oszczędzasz wszystko, bo to wszystko Twoje, Panie, miłośniku życia. Bo we wszystkim jest Twoje nieśmiertelne tchnienie. Dlatego nieznacznie karzesz upadających i strofujesz, przypominając, w czym grzeszą, by wyzbywszy się złości, w Ciebie, Panie, uwierzyli”.
 – A o poganach też mówił?
 – O tych najwięcej. Cytował bez końca. A i wskazywał: chociażby na Jonasza, którego Bóg wysłał do Niniwy, ażeby nawoływał do nawrócenia jej mieszkańców. Gdyby ich nie kochał, to by Jonasza tam nie wysyłał.
 Niespodziewanie poczuł trącenie w ramię. Przed nim stał rabin.
 – A, to tutaj jest ta twoja pilna sprawa do załatwienia – mówił do niego jak właściciel ogrodu do chłopca, przyłapanego na zrywaniu jabłek bez pozwolenia.
 Ale Szymon nie przejął się tym mentorskim tonem, jak również nie wybuchnął oburzeniem, że śmie w takiej formie zwracać się do niego.
 – Posłuchaj i ty, to się może czegoś dowiesz.
 – Ja nie potrzebuję słuchać tego oszołoma. Ani ty. Mamy Talmud, to nam wystarczy. Chodź, chodź n kolację i nie gorsz ludzi, że taki uczony człowiek jak ty przysłuchuje się wymądrzaniu jakiegoś prostaka.

 5.  Dopiero w któryś kolejny dzień, po obiedzie, gospodarz odważył się zapytać Szymona:
 – Nie chcesz, nie musisz mi odpowiedzieć na moje pytanie, ale pozwól, że ci je postawię. Z czym przyjechałeś do Kafarnaum? Bo przecież nie na to, aby sobie zrobić parodniowy urlop.
 – Nie podejrzewałem cię, żebyś się nie domyślał, jaki jest cel mojego przyjazdu.
 – Jak mam być szczery, to naprawdę nie wiem.
 – Nie wiesz? – Szymon popatrzył na swojego rozmówcę, jakby go po raz pierwszy w życiu zobaczył. – Nie domyślasz się?
 – Gdyby to było przedtem, to bym wiedział, że ci chodzi o Jezusa. Ale teraz, po Jego śmierci? Bo chyba nie na to, żeby się przyglądać tym tak zwanym apostołom. Przysłuchiwać się, co oni opowiadają. To by było poniżej twojej godności. Przecież to kupa wariatów, oszołomów. Któżby brał poważnie ich bredzenie o tym, że ukrzyżowany Jezus powstał z martwych i im się ukazywał. Jakby zmartwychwstał, to by chodził z nimi jak dawniej, a tymczasem Go nie ma.
 Szymon bez słowa przysłuchiwał się temu wybuchowi elokwencji, który toczył się na kształt strumienia wody w wyrwanej tamie. A rabin mówił dalej:
 – Na początku nie sprzeciwiałem się, gdy przychodzili do synagogi rano, w południe i wieczór. Tak! Rano, w południe i wieczór. Jak najgorliwsi Izraelici. Patrzyłem, jak chętnie czytali, zgłaszali się do wygłaszania homilii. Ale szybko się zorientowałem, o co im chodzi. Że treścią ich homilii jest wciąż to samo: zmartwychwstały Jezus. No naprawdę, opętał ich szatan. Dookoła jedno i to samo. I wypędziłem z synagogi. To przychodzą pod synagogę.
 – No, ale przyznasz, że takich tłumów, jak długo żyjesz, nigdy nie było.
 – Masz rację. Przedtem parę osób rano, parę w południe i trochę więcej wieczorem. A teraz tłumy. Ludzie szukają sensacji. Schodzą się, żeby usłyszeć o cudownościach.
 – Chcesz powiedzieć, że oni opowiadają tylko o ukazywaniu się Jezusa zmartwychwstałego? Czy tak? No, bo jak zauważyłeś, ja się pilnie przysłuchuję ich przemówieniom. A tymczasem mylisz się, tam jest nie tylko o ukazywaniu się Zmartwychwstałego. Ale o paru innych sprawach. Powiem dokładniej: przekazują podstawowe prawdy głoszone przez Jezusa.
 – Ale zeszliśmy z tematu – przerwał mu. – Ja ci postawiłem pytanie: Po co przybyłeś do Kafarnaum?
 – Wolałbym o tym na razie nie mówić. Żeby nie zapeszyć – i uśmiechnął się.
 – W porządku. Nie musisz nic więcej mi odpowiadać – przerwał gospodarz.
 – Ale i dlatego, że mnie obowiązuje tajemnica – Szymon kończył zdanie. – Mogę ci tylko tyle powiedzieć, że będę musiał być w paru miejscach. Jak chcesz, to możesz mi towarzyszyć. Wtedy dowiesz się trochę więcej.
 – A jakie to są miejsca? – rabin zdziwił się. – Jakie tu w Kafarnaum mogą być miejsca ważne dla ciebie.
 – Po pierwsze, pójdę, względnie pójdziemy, do koszar, aby porozmawiać z dowódcą garnizonu. Możemy tam iść razem.
 – Dokąd mamy iść? – rabin aż podskoczył. – Do koszar rzymskich? Tego nigdy w życiu nie zrobię. W przeciwnym razie ja tu w Kafarnaum nie mam nic więcej do roboty. To ja tu nauczam od paru lat, że wszyscy mają przestrzegać formalnej czystości, że mają uważać, aby nawet cień poganina na nich nie padł, a cóż dopiero rozmawiać z nimi czy nawet odwiedzać ich…
 Szymon popijał wino drobnymi łyczkami, od czasu do czasu zagryzał kawałeczkami sera i przysłuchiwał się wynurzeniom rabina ze spokojem.
 – Zrobisz, jak uważasz. Ja ci tylko odpowiadam na pytanie, jakie mi postawiłeś.
 – Czegoś podobnego nie spodziewałem się po tobie. – Rabin jeszcze nie mógł otrząsnąć się z wrażenia. – Jakeś ty na to przyszedł, aby udać się do gniazda szerszeni?
 – Otrzymałem polecenie od Kajfasza, żeby skontaktować się z garnizonem rzymskim – odparł Szymon.
 – Odkąd to faryzeusze przyjaźnią się z kapłanami – rabin po raz drugi popatrzył ze zgrozą na swego kolegę z Jerozolimy. – Z tego nic dobrego nie może wyjść. Przecież uczymy, że obowiązkiem prawdziwego faryzeusza…
 – Zostaw, jestem cierpliwy, bo mieszkam u ciebie jako gość, ale wszystko ma swoje granice – Szymon się wściekł. – Mogę rozumieć, że ty pewnych rzeczy nie jesteś w stanie pojąć, ale nie bądź bezczelny i nie zaczynaj mnie pouczać. Koniec, nie wracamy do tematu. Nie życzysz sobie, nie muszę u ciebie mieszkać. Domów w Kafarnaum jest dość.
 – Nie mów takich rzeczy! Co by ludzie na to powiedzieli.
 – Dobrze, jak ci na ludziach zależy, to zostaję.
 Po chwili, już tonem łagodniejszym, dodał:
 – Jezus jest groźniejszy niż ci się zdaje.
 – O kim ty mówisz, jaki Jezus jest groźny? – rabin po raz trzeci popatrzył na Szymona jak na kogoś nienormalnego. – Przecież powiesiliście Go na krzyżu i pochowaliście Go w grobie. Czy może i ty uwierzyłeś w to, co głoszą ci myszygene, że On zmartwychwstał?
 Szymon spostrzegł się, że powiedział jedno zdanie za dużo. Należało teraz albo zacząć wyjaśniać wszystko od początku, albo sprawę przemilczeć. Wybrał drugą ewentualność. Był chyba zbyt zmęczony, by zaczynać ab ovo. W dalszym ciągu spokojnie łamał ser i popijał winem. Wreszcie powiedział ogólnie:
 – Kiedyś ci to wyjaśnię. Sami Jezusa nie pokonamy. Musimy współpracować z kapłanami, którzy mają dobre kontakty z Rzymianami. A jak Jego pokonamy, to zabierzemy się do kapłanów.
 – Jak to do kapłanów? – rabin znowu nic nie rozumiał.
 – Dokładnie biorąc, do saduceuszów. Bo już chyba dość tego, żeby naród żydowski był tak rozdwojony. Jedni za saduceuszami, drudzy za faryzeuszami. Prawda jest jedna. Ktoś w końcu musi mieć rację. Albo my, albo oni. Nie można żyć w takim rozdarciu.
 Rabin słuchał tego wyznania głęboko wstrząśnięty, ale się nie odzywał.
 – No bo w końcu musimy się zdecydować. Albo Pismo Święte to Pięcioksiąg Mojżesza, jak mówią saduceusze, albo Pięcioksiąg Mojżesza plus Prorocy, plus Psalmy, plus Księgi Mądrościowe, jak to nauczamy my. A do tego przyjmujemy, że obok Pisma Świętego Mojżesz zostawił objawienie, które otrzymał od Boga w formie ustnej, a co znajduje swój wyraz w komentarzach, jakimi zaopatrujemy czytane święte teksty. Czyli w Talmudzie. Co saduceusze uważają za skończoną bzdurę. Jest tak czy nie?
 – Mnie tego nie musisz tłumaczyć – rabin powiedział z pewnością siebie.
 Ale akurat Szymon, może pod wpływem alkoholu, był skłonny wszystko dopowiadać do końca:
 – Albo człowiek po śmierci ginie, jak to nauczają saduceusze, albo człowiek ma duszę nieśmiertelną, która po śmierci żyje wiecznie, jak to nauczamy my. Albo naród żydowski powinien zachowywać wszystkie przepisy, jakie my zalecamy w synagogach, albo nie zachowywać, jak nauczają saduceusze. Trzeba się zdecydować. Najwyższy czas  po temu.
 – A Jezus co? – spytał go rabin ni w pięć, ni w dziewięć.
 – A Jezus był naszym największym wrogiem. Bez porównania większym niż wszyscy saduceusze razem wzięci. Powiem więcej, w momencie gdyśmy wychodzili na prostą i wszystko wskazywało na to, że pokonamy saduceuszy, zdobędziemy bezwzględną większość w Sanhedrynie, pojawił się Jezus ze swoją krytyką skierowaną przeciwko nam. W tej chwili znajdujemy się w punkcie nie zerowym, tylko o wiele poniżej. I jak Syzyf rozpoczynamy drogę na nowo. On odrzuca nasze komentarze, mówiąc w skrócie: Talmud. A chociaż przyjął Pismo Święte takie, jak my przyjmujemy, to przecież wyciągnął z niego wnioski zupełnie przeciwne naszemu nauczaniu. Wyeksponował prawdę o Bogu-Miłości i do niej się ograniczył. Nadszarpnął naszą powagę. Wielu ludzi słabej wiary odciągnął od nas. Gdyby to dłużej potrwało, nie wiem, do czego by doszło. I dlatego zabicie Jezusa to była sprawa naszego życia albo śmierci. Udało nam się to zrobić, i to z pomocą tych głupich saduceuszów. Ale teraz nie możemy pozwolić, żeby On powrócił po raz drugi do życia. A jeżeliby chciał powrócić, to Go zabijemy natychmiast. Zrozumiałeś choć coś z tego, co mówię?
 – Zrozumiałem.
 – No i bardzo dobrze.
 – A jak ci oni mogą pomóc?
 – Na to idziemy do Rzymian, żeby się naradzić.
 – Nie idziemy, nie idziemy. Ja zostaję w domu.
 – Dobrze, idę sam.