Biblioteka





Z palmami w rękach wołamy: „Hosanna
Synowi Dawidowemu”. Wtopieni w tłum,
odważni, podnieceni sukcesem, powodzeniem Jezusa jak
banda owiec w gromadzie silna, odważna, wierna. Gdy
dojdzie do rozproszenia i gdy
każdy z nas indywidualnie stanie przed perspektywą
zagrożenia, zemsty, śmierci, wtedy
opada odwaga, uniesienie, a zostaje tylko
nagi strach. Strach przed
konsekwencjami. Cierpieniem, śmiercią: Nie znam
tego Człowieka. Nie chcę mieć z Nim nic
wspólnego. Dajcie mi spokój. Chcę żyć
normalnie. Jak człowiek. Z perspektywą
rozwoju, awansu, ze
śniadaniem, obiadem i kolacją. Żeby
posiedzieć spokojnie przed telewizorem, odwiedzić
przyjaciół, iść na kawę. Nie ma nas
w czasie
biczowania
ani pod krzyżem,
ani przy złożeniu
do grobu. Nie chcemy
wyśmiania, maltretowania, klęski.


Ale gdy wszystko się uciszy, uspokoi, może
przyjdzie czas na płacz
Piotrowy, wstyd przed samym sobą za
swoją podłość, tchórzostwo i
płakać będziemy po kątach,
nie mając w czyje ręce położyć głowy,
wrócimy do Wieczernika.