Biblioteka




4. „Dobry dom”


 


     Prasa od czasu do czasu odnotowuje, że bandytami czy mordercami była młodzież czy dzieci z „dobrych domów”. Tylko co to znaczy „dobry dom”? I okazuje się, że dość swobodnie szafujemy tym słowem. Bardzo często znaczy to: mieszkanie własnościowe czy domek jednorodzinny, samochód przed domem, mieszkańcy to ludzie wykształceni, często po wyższych studiach. Mąż wyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych – na pół roku, na rok, a nawet dłużej – do Niemiec czy do innych krajów, zarobił, wrócił, dom postawił; przez ten czas dzieckiem zajmowała się matka. Albo funkcjonuje inna wersja – to matka wyjeżdża do pracy za granicę, na kilka miesięcy albo parę lat: bo trzeba zarobić, aby dziecko miało jakieś warunki. Po tych kilku miesiącach czy paru latach powracają jak obcy ludzie, którzy usiłują nawiązać do tego, co było, a czego już nie ma. Albo jeszcze inna wersja: oboje rodzice wyjeżdżają za granicę, a dziecko wychowuje ciotka, babka, albo nawet znajoma pani. A to wszystko po to, aby dziecko miało „jakieś warunki”.
     Tylko – rzecz charakterystyczna – nikt nie pyta dziecka o zdanie. A dziecko chce mieć ojca i matkę na miejscu. Chce po prostu, żeby z nim byli wciąż. W tej chwili dziecko siedzi w więzieniu, bo ma na sumieniu mord czy napad.
     Trzeba być z dzieckiem. Często te wyjazdy zagraniczne są kamuflażem, za którym stoi rozpad małżeństwa. Jestem u znajomych, przy stole Arek wrzeszczy. Trzy latka. Nie płacze, tylko głośno mówi – tonem rozkazującym, nakazującym, bezwzględnym. Mama mówi do Arka: „Areczku, ciszej”. Nie pomaga.
     On mówi – bez końca, bez przerwy. Jest najważniejszy przy stole i rozkazuje. Babcia tłumaczy: „Co się dziwisz, że tak wrzeszczy? A co się działo przed chwilą? Piekło w domu. Jego tata wrzeszczał, tyś wrzeszczała”. Małżeństwo na etapie rozpadu. No, ale najpierw, nim się rozejdą, muszą się nawrzeszczeć. A gdy jeszcze dochodzi do przemocy, do bijatyki na oczach dziecka – czego więcej trzeba? Przyszły morderca z „dobrego domu”. Tylko o jakim dobrym domu mówimy?
     Bo prawdziwie dobry dom to atmosfera pokoju, ciepła i rozmowy z dzieckiem. Ustawicznego kontaktu z nim. Trzeba rozbudzać zainteresowania intelektualne. Towarzyszyć odkryciom dziecka, które napotyka na swojej drodze. Kierować, ustawiać, delikatnie naprowadzać. Wychodzić dziecku naprzeciw, zachowując jego wolność. Nie opędzać się od pytań niecierpliwym: „Nie zawracaj głowy. Widzisz, że co innego robię”. Starać się odpowiadać na pytania najtrudniejsze, które często stawiają pod ścianą – wiedzę, podejście do życia, i wskazują na niezrozumienie, zaniedbanie rodziców. Nie uciekać od pytań, mówiąc: „Siądź przed telewizorem zamiast stawiać głupie pytania”. Rozmawiać, rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać. I to w miarę jak lata płyną, coraz więcej rozmawiać, bo dorosłe dziecko coraz bardziej potrzebuje rozmowy. A tymczasem przeciętny czas kontaktu między dorastającym dzieckiem a rodzicami to około 15 minut dziennie.
     Oczywiście, trzeba mieć dar rozmowy, umiejętność rozmowy z dzieckiem. Tam musi być pokora wobec dziecka i szczerość aż do bólu, aż do łez. Tam musi być dobroć, ciepło i cierpliwość. I czas. A jeżeli żona idzie ze swoimi sprawami „do kumoski za rogiem” czy do sąsiadki, a nie mówi tego mężowi i dzieciom – to nie jest dobry dom. Jeżeli mąż idzie do swoich kumpli, żeby się wyżalić i wypowiedzieć, a nawet tylko opowiedzieć o swoich sprawach zawodowych, osobistych trudnościach i kłopotach – to nie jest dobry dom. Dom rodzinny to powinno być miejsce, gdzie się rozmawia. Gdzie się rozmawia o wszystkich osobistych sprawach. Gdzie nie ma spraw tabu. Gdzie wszystkie mogą być omówione w szczerości.
     Powie ktoś, że mowa tu o domu idealnym, nierealnym, nierzeczywistym. A więc nie. Trzeba powiedzieć, że są takie domy i jest ich więcej, niż się spodziewamy. Niemniej, przeważają domy zwariowane, rozbite, rozwalone i zharatane. Co wtedy? Gdy dziecko nie ma z kim rozmawiać, gdy nie ma się do kogo zwrócić? Gdy nie ma takiej matki ani takiego ojca?