Biblioteka


15. Pierwsze dni Kościoła



 

Pierwsze dni Kościoła

 1.  Już mniej więcej od południa zaczęli napływać do Annasza ludzie z miasta z donosami o tym, co się wydarzyło w tak zwanym Wieczerniku, jak go objaśniali: „obecnie należącym do Marii i Marty z Betanii”. Wszyscy jak jeden mąż starali się unikać słowa „Łazarz”, odkąd to rozeszła się wiadomość po mieście, przekazywana z ust do ust, że ciało Łazarza znaleziono w jego własnym grobie. Kto go zamordował, tego nikt nie wiedział, ale plotki podawały jednego z trzech winnych: albo Piłat, albo Sanhedryn, albo Herod. Ze wskazaniem na Sanhedryn. Teraz Annasz tych „uprzejmości” nawet nie dostrzegał. Postawiła go na równe nogi afera – jak to nazywał – z apostołami, no bo jak inaczej można było to nazwać. Prawie wszyscy opowiadali o jakiejś zawierusze, niektórzy o grzmotach, piorunach, niektórzy nawet o ogniu z nieba, wszyscy o tańcach, zabawie, mówieniu językami, a co najważniejsze dla Annasza o kazaniu Piotra, wreszcie – co już go doprowadziło do totalnego zaskoczenia – o chrzcie setek ludzi w Cedronie. Apostołowie całymi godzinami udzielali chrztu.
 Słuchając tych relacji jednej po drugiej, Annasz dochodził do wniosku, że najchętniej wyniósłby się z Jerozolimy na zawsze albo przynajmniej na kilka miesięcy. Miał przecież wygodną posiadłość na wsi, a był najwyższy czas, żeby odpocząć. Niechby Kajfasz się głowił, jak rozwiązać kolejne problemy. Młody jest, lubi to, garnie się do rządzenia. „Po co mi to wszystko. Więcej w życiu nie uzyskam”. W pierwszej chwili wstrząśnięty tymi wiadomościami, potem poczuł się zmęczony i stary. Liczył na to, że sprawa z Jezusem jest definitywnie zakończona, że wreszcie przychodzi czas zasłużonego odpoczynku po trudzie, jaki poniósł, aby doprowadzić Jezusa na krzyż. Nie, już nie miał ani siły, ani żadnego pomysłu, by rozwiązywać ten nowy problem, który tak nieoczekiwanie pojawił się w drzwiach.
 Do tego czekała go rozprawa z Kajfaszem, który wykorzysta to wydarzenie, aby go pognębić. Wzdrygał się na myśl, co będzie, gdy wejdzie tu Kajfasz. Już go widział – swojego zięcia – jak wchodzi i mówi ze złośliwym uśmiechem, skrzecząc jak żaba: „Mówiłeś, żebym się apostołami nie zajmował, bo szkoda na nich czasu, są głupi i tchórze, bez Jezusa nie liczą się. Chyba już słyszałeś, co się stało?” A więc najchętniej wyjechałby do swojej wiejskiej posiadłości. Nawet na zawsze.

 2.  Kajfasz wpadł do izby Annasza jak oszalały. Jeszcze dobrze nie wszedł, a już wołał od drzwi:
 – No i coś narobił?! No i coś narobił?! A ostrzegałem, prosiłem, tłumaczyłem!
 Annasz, jak zwykle w podobnych wypadkach, spokojnie na pozór starał się przeczekać ten napór burzy. Równocześnie usiłował gwałtownie sobie przypomnieć, co ostatnio tak tłumaczył Kajfasz, prosił i ostrzegał. Ale nic mu nie przychodziło na myśl. Bo gdy rzecz dotyczy apostołów, nic takiego nie miało miejsca. A ten pieklił się bez końca:
 – A tyś, jak zwykle, zlekceważył moje ostrzeżenia. A teraz masz. A właściwie nie ty masz, ale ja mam. Bo tyś jest niewinny arcykapłan na emeryturze – szydził. – To ja będę musiał wypić piwo, którego sam nie nawarzyłem. Dobrze mówię?
 Wykorzystując przerwę, Annasz wreszcie spróbował postawić pytanie:
 – Możesz mi powiedzieć, o co ci właściwie chodzi?
 Zdawało się, że Kajfasz go rozedrze. Podbiegł do swojego teścia i twarzą w twarz, prawie jakby go chciał staranować głową, wrzeszczał:
 – I ty śmiesz mnie pytać, o co mi chodzi?! Chyba po to, żebym dostał apopleksji!
 – Tyle się dzieje w Jerozolimie, gdy święta przychodzą – Annasz wciąż usiłował zbagatelizować sprawę.
 – Nie, tak nie będzie! – Kajfasz nadal szalał. – Powiedz mi: tak czy nie! Słyszałeś, co się stało w Wieczerniku?!
 Kajfasz wpił się oczami w jego oczy, aż Annasz nie wytrzymał tego i na chwilę je przymknął. Potem odrzekł niechętnie:
 – Owszem, doszły do mnie jakieś dziwne wiadomości. Częściowo sprzeczne, częściowo niedorzeczne. Jedni mówią, że się błyskało, drudzy mówią, że się nie błyskało. Jedni mówią, że grzmiało, drudzy mówią, że wcale nie grzmiało. Jedni mówią, że wiatr wiał, była zawierucha, inni mówią, że wcale nie było. Jedni pono widzieli ogień z nieba, inni nic takiego.
 – Tak! – wrzasnął Kajfasz. – Teraz chcesz to wszystko zbagatelizować! Mówisz: „Trochę dziwne, trochę sprzeczne”!
 – Ja od rana jestem na nogach, okna otwarte, nie słyszałem żadnych piorunów, nic nie wiało, żadnych grzmotów ani ognia z nieba. Pogoda jak zwyczajnie o tej porze roku. Nic się nie dzieje. Może ja już ze starości nie dosłyszę, niedowidzę, jak to ty chętnie lubisz podkreślać. Ty masz dobre młode uszy, bystry wzrok, powiedz: Ty słyszałeś? Ty coś widziałeś?
 – A nie przyszło ci do twojej starej łepetyny, że tam mogło wiać, a tu nie wiać, że tam mogło grzmieć, a tu nie grzmieć? A o kazaniu Piotra doszła do ciebie wiadomość w końcu czy nie?
 – O widzisz, tu zaczyna się ważna sprawa. Mnie tamto nie obchodzi czy wiało, czy nie wiało, czy grzmiało, czy nie grzmiało. Obchodzi mnie to przemówienie i ten chrzest, którego zaczęli udzielać apostołowie.
 – A mówiłeś, że to głuptaki – wybuchnął znowu Kajfasz – i tchórze! I możemy ich odpuścić!
 – I nie wycofuję się z tego. Za takich ich mam. Za prostaków i to podszytych skórą zajęczą. Ale przyznam się, że nie rozumiem tego ich dzisiejszego wystąpienia. Że tak się nagle odmienili. Z drugiej strony przyznam się, że nie traktuję tego poważnie. Natury nie da się poprawić. A oni są tacy, jak mówię: prymitywni i zające gotowe do ucieczki.
 – Co radzisz? – Kajfasz się zmienił jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej. Jakby przed chwilą jeszcze nie szalał. Jakby przed chwilą nie dyszał chęcią zamordowania swojego teścia. Teraz zadawał pytania spokojniutki, opanowany, gotowy do wszelkiego dialogu, do usłyszenia nawet trudnej do przyjęcia opinii: – Co radzisz?
 – Ja bym przeczekał – Annasz mówił powoli, z namysłem.
 – Na co czekać? Tu już nie ma na co czekać. Trzeba ich wytłuc jak wszy.
 – Teraz jest już za późno na taką operację.
 – Ty mówisz „za późno”. A jak ja chciałem wcześniej…
 – Zostaw, nie nudź. Co się stało, to się już nie odstanie. A poza tym, za co ich chcesz skazać na śmierć? Widziałeś, co się działo w czasie procesu Jezusa. Nie znalazłeś powodu do wyroku śmierci. Choć miałeś, jak mówiłeś, pewnych świadków. I to po sam sufit.
 Annasz mówił uparcie, biorąc odwet za niedawną porażkę. Choć widział, że Kajfasz prawie się zwija ze złości, jak nadepnięty wąż. Ale nie darował mu niczego:
 – A więc nie rozpędzaj się tak do doprowadzenia apostołów przed sąd, bo możesz się po raz drugi skompromitować. Przypomnij sobie, co by było, gdybym nie zadał Jezusowi pytania: „Poprzysięgam Cię na Boga żywego, żebyś nam powiedział, czyś Ty jest Chrystus…”
 Annasz chciał przygiąć swojego zięcia aż do samej ziemi, ale ten już dłużej nie wytrzymał:
 – Zostaw! – wykrzyknął, zatykając sobie uszy. – Zostaw, bo cię zamorduję!
 – Odpowiadam ci tylko na pytanie – Annasz wyjaśniał na pozór dobrodusznie. – Tłumaczę ci, bo chcesz ich posłać na krzyż. A więc za późno na to. Odczekajmy. Może to wybryk natury. Dopiero gdy się to powtórzy, spróbujemy przyłapać ich na jakiejś nieformalności i ukarać, żeby ich przestraszyć. Ja zdania nie zmieniam: uważam, że to są tchórze. Może na początek ubiczować. Nawet nie po rzymsku, ale tak po naszemu, żeby zatkać im gębę. Lepiej mi powiedz, czy ty wiesz przynajmniej, o czym było kazanie? – Annasz zdecydował się przerwać dokuczanie zięciowi i zmienił temat.
 – Oczywiście. O tym, że Jezus został wskrzeszony przez Boga – Kajfasz wyskrzeczał z obrzydzeniem. – I pod tym względem przyznaję ci rację. – Już był znowu spokojny, przyjazny, gotowy do prowadzenia rozmowy. – To głupcy. W tym kazaniu nic nie było. Czysta woda.
 – Rzymianie mają takie dobre przysłowie – Annasz uzupełnił – Si tacuisses, philosophum vidisses. „Gdybyś milczał, można by cię mieć za filozofa”. No i sprawdziło się.
 – Jak on mógł tym kazaniem wywołać taką reakcję, że setki ludzi dało się ochrzcić, tego nie rozumiem.
 – Jest takie stare powiedzenie: Jedno kazanie może powiedzieć nawet dureń. I nawet może nie takie złe. Ale mówić codziennie – na to durnia nie stać. I dlatego uważam, że on się sam skończy.
 – No tak. Jak zacznie mówić codziennie to samo, to oni zaczną wymiotować tym kazaniem. A on tymczasem będzie powtarzał to samo: że Jezus był sprawiedliwym Człowiekiem, a nawet Synem Bożym, a wyście Go zabili, ale żałujcie, to będziecie zbawieni.
 Właściwie Annasz powinien być usatysfakcjonowany tym, co teraz słyszał. W końcu wyszło na jego. Kajfasz musiał mu przyznać rację. Ale mu to w pewnym momencie zabrzmiało zbyt łatwo. Zaniepokoił się, że okłamuje siebie sam i pociesza swojego zięcia. A sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Wobec tego podjął problem, choć naprawdę z ciężkim sercem, bo się czuł zmęczony:
 – To, co ja usłyszałem o tym kazaniu, nie dotyczyło ono tylko śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Piotr mówił również o nawróceniu się od grzechu czy raczej od grzechów.
 – Tak, właśnie mówię: od grzechu ukrzyżowania Jezusa.
 – Też. Ale nie tylko – Annasz nie ustępował. – Jak na przykład: „Bóg wskrzesił Sługę swego, posłał Go przede wszystkim do was, Izraelici, abyście odwróciwszy się od swoich grzechów, otrzymali Jego błogosławieństwo”. To zdanie zapamiętałem bardzo dokładnie. Rozumiesz je?
 – A jak mam rozumieć? – Kajfasz faktycznie nie wiedział, co teść chce od niego.
 – Jezus wbił im do głowy, że Bóg jest miłością. Dla nich grzech to nie grzech celnika czy garbarza. Według nich grzeszy ten, kto gardzi poganinem, biednym, chorym, kimkolwiek. Trzeba się w ich mowie dosłuchać tego, co dla nich jest prawdą podstawową. Inaczej go nie zrozumiesz. Tematem jego kazań będzie nauka miłości Boga, człowieka, świata.

 3.  A więc trzeba było zrezygnować z Wieczernika i nawet nie można było pomieścić się z ludźmi w obszernej przecież synagodze Galilejczyków. Trzeba było powrócić do świątyni. Okazało się, że Krużganek Salomona, gdzie zawsze Jezus nauczał, jest najodpowiedniejszym miejscem również dla nich. Ludzi się mieściło a mieściło. Było idealnie i pod tym względem, że przed słońcem – ale i ewentualnym deszczem – chronił ich wysoki, przyjemny i piękny strop cedrowy. Dopływ powietrza szedł od strony Dziedzińca Pogan, od którego odgradzała ich tylko kolumnada podtrzymująca strop. I nie musieli wynajdywać form dla spotkań z ludźmi. Kontynuowali „nabożeństwa”, jakie Jezus prowadził: Recytowali modlitwy, śpiewali psalmy, czytali Pismo Święte i wygłaszali homilie. Jego miejsce na schodach zajmował najczęściej Piotr albo któryś z apostołów. Tak jak Jezus, tak jak się to odbywało w synagodze, czytał kolejny fragment Pisma Świętego. A potem komentarze i odpowiedzi na pytania, które się podrywały ze strony uczestników, a potem śpiewy, recytacje i tak dalej, co im tylko przyszło do głowy, aby wielbić Boga.
 Wieczorami spotykali się po domach. Wieczernik nie mieścił chętnych, ale poza tym wyznawcy Jezusa byli porozrzucani po całym mieście. Wobec tego apostołowie szli do domów czy do obozowisk, by przewodniczyć w Łamaniu Chleba – jak nazywali powtarzanie Ostatniej Wieczerzy. Z tym, że z czasem, z powodu wielkiej liczby uczestników, zanikło mycie nóg przez prowadzącego. Najwięcej zresztą na ten obrzęd narzekał Tomasz, że musi się schylać, a stary już i krew uderza mu do głowy.
 Z dnia na dzień przybywało ludzi. Szli rozmaitymi nurtami. Najczęściej rodziny i rodu – ojca, matki, dzieci, wnuków, ciotek, wujków, kuzynów, siostrzeńców, bratanków. Albo nurtem sąsiedzkim. Na zasadzie: „Co tam się u was nowego dzieje?”. Trwała radość. Może nie euforia, ale radość. Że wreszcie naród izraelski znalazł się na właściwej drodze. Że odkrył swoje miejsce wśród narodów świata. Swoją rolę, swoją funkcję, swoją misję. Zwłaszcza odczuli to wyraźnie ci, którzy mieszkali w diasporze: poza terenem Ziemi Świętej.
 – Dlaczego tak mówisz? – pytał Piotr swojego rozmówcę przy stole.
 – Ty sobie nie zdajesz sprawy z tego, bo żyjesz wciąż w Ziemi Świętej, wśród swoich. Jedyna twoja droga to z Galilei do Jerozolimy.
 – No, ale idziemy przez kraj Samarytan.
 – Ano rzeczywiście. Tylko to trochę inny rozdział. Ale gdybyś żył tak jak ja w Rzymie, to byś dopiero zrozumiał, jak ja odbieram naukę Jezusa.
 – Mów, bo jeszcze nie wiem, o co ci chodzi.
 – Spróbuję ci to wytłumaczyć. Chociaż naprawdę może zrozumieć to tylko ten, kto sam doświadczy na własnej skórze. Przyjedź do Rzymu. Pożyj czas jakiś. To się przekonasz, co to znaczy być tam Żydem.
 – Może i kiedyś przyjadę. Choć nie wiem, co miałbym tam robić. Ale na razie opowiadaj.
 – Oni patrzą na nas jak na bandę wariatów. A przynajmniej dziwaków. A przecież my tam i tak nie przestrzegamy jednej dziesiątej tych przepisów, do których zmuszają was tutaj faryzeusze. Gdybyśmy tak jak wy uważali, żeby nawet cień poganina na nas nie padł, gdybyśmy tak jak wy nie wchodzili do domu poganina, gdybyśmy tak jak wy unikali kontaktów z nimi…
 – Nie mów tak „wy”, bo my akurat, nauczeni przez Jezusa, tak nie postępowaliśmy.
 – Ano właśnie. W tym jest genialność Jezusa. A gdy jeszcze dołożyć całą Jego naukę, podbudowę takich waszych zachowań, to sobie choć trochę powinieneś zdawać z tego sprawę, jak my przyjmujemy Jego Ewangelię. Teraz już nie będziemy przez Rzymian traktowani jak banda dziwaków ani sami nie będziemy się tak traktować. Oczywiście, są chasydzi: tacy, którzy zachowują i zachowywać będą wszystkie przepisy faryzejskie tak, jakby żyli w Jerozolimie. I stąd nasze getta rzymskie. To tacy, którzy chodzą ubrani tam tak jak tu, jedzą tak jak tu, mają synagogę. Ale też jest wielu spośród nas, którzy kontaktujemy się z Rzymianami. Przyjedź, zobacz, jak żyjemy. Myślę, że nawet powinieneś do nas przyjechać. W Rzymie ludzi jest ponad milion. W Jerozolimie około pięćdziesięciu tysięcy. Mogę cię zapewnić, że w Rzymie mieszka więcej Izraelitów niż w Jerozolimie. A więc jest do kogo przyjechać.
 – No, ale w Święta Pielgrzymkowe przyjeżdża do Jerozolimy prawie milion.
 – Tak, ale to są kontakty świąteczne. Trzeba do nas przyjechać, pobyć rok, no, może kilka miesięcy, żeby nas zrozumieć.
 – Jezus faktycznie nam polecił, abyśmy poszli na cały świat i nauczali wszystkie narody.
 – A, jeżeli tak, to miałem dobrego nosa, namawiając cię do przyjazdu.

 4.  Król Antypas tym razem zaprosił najwyższych kapłanów na wieczerzę. Przyjęli to zaproszenie, wiedząc, że chodzi znowu o jakąś ważną sprawę – jak to w takich przypadkach zwyczajnie bywało. Mając w pamięci to, co przeżyli w czasie procesu Jezusa, spodziewali się najgorszego. Ale spotkało ich miłe zaskoczenie. Przy centralnym stole znaleźli się tylko codzienni członkowie dworu królewskiego. Sala w głębi pozostawała w cieniu. Herod Antypas, który się pojawił przy stole, był zupełnie niepodobny do tamtego sprzed paru miesięcy. Przywitał się z Annaszem i Kajfaszem uprzejmie, ale zarazem z dystansem. Już przy stole omówił jakieś bieżące sprawy z poszczególnymi dostojnikami i urzędnikami. Dopiero wtedy zwrócił się do najwyższych kapłanów:
 – Czy wy jeszcze macie coś do powiedzenia w świątyni? – spytał ironicznie.
 Kajfasz, który zawsze pierwszy zabierał głos, został tym pytaniem tak zaskoczony, że zaniemówił. Uratował sprawę Annasz:
 – Skąd taka wątpliwość waszej wysokości?
 – Nie domyślasz się?
 – Nie. Naprawdę nie wiem.
 – Zawsze cię uważałem za inteligentnego. Czyżby to skleroza? Bo innego powodu nie widzę.
 – Mój zięć jest młodszy ode mnie. A wygląda na to, że i on się nie domyśla – odparł spokojnie, nie dając się sprowokować.
 – To z tego wynika, że obaj się nie orientujecie, co się dzieje w świątyni. Albo też, że staliście się tak tolerancyjni, że zgadzacie się, by na jej terenie głoszone były oficjalnie nauki heretyckie.
 – Domyślam się – teraz dopiero zaskrzeczał Kajfasz – że chodzi ci o uczniów Jezusa, którzy zbierają się na Dziedzińcu Pogan, a ściśle biorąc, w Krużganku Salomona.
 – Dość długo czekałem na to, aż się domyślisz. Ale lepiej później niż wcale.
 – Jak sama nazwa wskazuje – Kajfasz ciągnął dalej, jakby nie czuł, że w królu narasta gniew jak burza – to jest Dziedziniec Pogan i tam mają prawo…
 Dotąd tylko dobrnął, bo w tym momencie Antypas zagrzmiał:
 – Nie mają prawa! Nikt nie ma prawa! To jest świątynia Boga najwyższego. I na to wybudował ją mój ojciec, Herod Wielki, aby w niej był wielbiony prawdziwy Bóg! I jeżelibym ja to tolerował dłużej, co się tam dzieje, to nie jestem jego synem, to nie jestem prawdziwym Izraelitą.
 – Ale oni… – zaczął znowu Kajfasz.
 Herod mu przerwał:
 – Właśnie, co oni głoszą? No powiedz, czego oni w tym Krużganku Salomonowym nauczają? Czego?
 – Mniej więcej tego, czego nauczał Jezus.
 – Tyś powiedział! Nie ja, tyś powiedział! To „mniej więcej” możesz schować sobie do kieszeni. Oni tego nauczają, czego nauczał Jezus. I On za to został skazany na śmierć. Tak przez Sanhedryn, jak przez Piłata. Możeś już zapomniał – Herod wisiał nad Kajfaszem z rozczapierzonymi rękami jak jastrząb nad kurczęciem. – No powiedz, za co został skazany na śmierć: bo głosił, że poganie są równi Izraelitom i że Bóg jednych i drugich tak samo kocha. A czasem nawet pogan bardziej niż Izraelitów! Przypominasz to sobie?
 Antypas nie szedł dalej, tylko uparcie czekał na odpowiedź, aż Kajfasz skinął głową i powiedział:
 – Tak.
 – Głosił, że każdy człowiek jest kochany przez Boga. Tak król, jak niewolnik, tak bogaty, jak nędzarz, tak zdrowy, jak chory, tak święty, jak grzesznik! Po równo. Tak uczył?
 Znowu Kajfasz musiał potwierdzić.
 – Że ludzie za grzechy nie są karani przez Boga chorobą czy biedą. Że ludzie nie są wynagradzani za sprawiedliwe życie zdrowiem, bogactwem, pozycją w społeczeństwie. Czy tak?!
 – Tak. – Kajfasz był już chyba tym przepytywaniem zmęczony, bo powiedział to prawie mechanicznie.
 – Że będziemy sądzeni tylko za dobre uczynki, a nie za to czy składamy Bogu ofiary w świątyni – teraz Antypas nie musiał czekać, bo Kajfasz swoim „tak” prawie wszedł mu w słowo. – Wystarczy? Bo mógłbym mówić dalej: że dla Niego jest człowiek najważniejszy – Antypas znowu coraz bardziej się unosił. – Nie święty naród wybrany tylko człowiek. Dla Niego człowiek jest najważniejszy, nie szabat! – Antypas teraz już krzyczał, z rękami wyciągniętymi do góry w geście zgorszenia i oburzenia. – To powiedział wyraźnie: „Nie człowiek jest dla szabatu, ale szabat dla człowieka”! Mówił, że to cytuje z jakiegoś Ozeasza. Ale i tak sens przekręcił dla własnych potrzeb. Już nie powiem – Antypas przycichł – że bratał się z grzesznikami, nawet z poganami, nawet z Rzymianami, choćby setnikiem w Kafarnaum, i celnikami. Jadł z nimi, wchodził do ich domów, choćby do Zebedeusza. Ale że nawet jednego celnika wziął na apostoła, drugiego – bandytę, zelotę też na apostoła. Nie przestrzegał przepisów, co jest koszerne, a co nie.
 Tu Antypas zamilkł. Ale po krótkiej przerwie, zwracając się do Kajfasza, zapytał go:
 – I co ty na to? Potępiasz taką naukę?
 – Potępiam – Kajfasz odpowiedział jak echo.
 – Słusznie został skazany na śmierć, żeby Go święta ziemia dłużej nie nosiła?
 – Słusznie – Kajfasz potwierdził.
 Nagle Antypas ryknął:
 – To dlaczego ty tolerujesz teraz to wszystko, co powtarzają Jego uczniowie! Gdzie twoja konsekwencja! Jak możesz tak postępować, ty, najwyższy kapłan Izraela. Powtarzają to samo! Zdajesz sobie sprawę?! A ty nic! Czy cię szatan opętał?! Czyś przystąpił do Niego?! Czy może tylko zgłupiał. Bo przecież oni już nie tylko powtarzają Ewangelię Jezusa. Oni dodali jeszcze jedno głupstwo: oni mówią, że On zmartwychwstał, że w niebo wstąpił.
 Annasz, dotąd wciąż milczący, coraz bardziej był świadomy, że Antypas atakuje nie tylko Kajfasza, ale i jego. Nie ośmiela się krzyknąć wprost na niego, niemniej przecież zdaje sobie sprawę, jaką rolę on, Annasz, pełni przy Kajfaszu. Wobec tego swoim sposobem włączył się, bo najwyraźniej już nie wytrzymywał nerwowo tej połajanki:
 – A co byś ty, królu, radził? Jak powinniśmy postępować wobec nich? – spytał głosem opanowanym, a nawet pełnym szacunku.
 Kontra była trafna. Antypas poczuł się zaskoczony, ale nie dał się wybić z uderzenia:
 – Ja nie jestem od porad. Chcesz, to spytaj mojego kanclerza. On daje dobre rady. Ja tylko widzę zło i ostrzegam.
 – Bo jak chcesz, to ich uwięzimy i przyprowadzimy ci ich pod sąd – Annasz przejął już pełną inicjatywę.
 – Ja w Jerozolimie nie mam nic do gadania. Tu rządzi Piłat. Chcecie, proszę bardzo, to do Tyberiady w Galilei albo Macherus w Perei – Antypas wykręcał się, jak mógł.
 – No, ale może Piłat zlecić ci władzę wydawania wyroków śmierci, tak jak i wtedy się stało, gdy Jezus był sądzony. Skażesz ich na śmierć? – Annasz był nieustępliwy i przyciskał go do muru. – Wszystkich? Dwunastu apostołów i siedemdziesięciu dwóch uczniów? I paręset tych, którzy się do nich przyłączyli i przyjęli chrzest z ich rąk?
 – Jak przyniesiecie dostateczne dowody winy, to oczywiście – Antypas oświadczył zdecydowanym głosem. Ale zaraz się opamiętał i, uśmiechnąwszy się domyślnie do Annasza, powiedział:
 – Ty mnie nie nabieraj. I nie doprowadzaj mojego rozumowania ad absurdum. Wiesz dobrze, o co chodzi. Rzecz w tym, aby ludzi wychować, wyprowadzić na prawdziwą, słuszną drogę, a nie karać czy nawet rozlewać krew. W końcu jesteśmy narodem tolerancyjnym.
 – No, nie wszyscy, nie wszyscy – zastrzegł się Kajfasz. – Tego o faryzeuszach bym nie powiedział. Już zaczynają się nam, saduceuszom, dobierać do skóry. Jeszcze chwila, a opanują cały Sanhedryn. A przynajmniej będą mieli większość.
 – Jeżeli już przy nich jesteśmy – tu Herod spoważniał, zaczął mówić powoli – to warto zauważyć, że oni coraz wyraźniej szukają poparcia w Rzymie. U mojego krewnego. U księcia Agryppy, wnuka Heroda Wielkiego, który od pewnego czasu stał się fanatycznym chasydem, prawie faryzeuszem.
 – A czy nie przyszło ci, królu, do głowy, że to sytuacja raczej odwrotna? – spytał Annasz.
 – Co masz na myśli?
 – To może książę Agryppa szuka poparcia u faryzeuszów. I dlatego dołączył do nich.
 Antypas poruszył się niespokojnie:
 – Wyobraź sobie, że to samo podejrzewałem. Ale myślałem, że jestem przewrażliwiony, że Agryppie ani w głowie, żeby powracać do naszego kraju.
 Wszyscy przy stole siedzieli zaskoczeni, słysząc te nieoczekiwane zwierzenia króla.
 – No bo po co mu się pchać na prowincję, jeżeli w stolicy imperium ma wszystko. Piękną posiadłość, dobre stosunki z arystokracją tamtejszą, przyjęcia, igrzyska, teatry, cyrk. I nagle taka wolta? Nawiązał kontakty z faryzeuszami? I zaczął żyć jak oni? – Antypas wciąż mówił, ni to do nich, ni to do siebie: – W pierwszej chwili pomyślałem sobie: fanaberie. Jeden hoduje tygrysy, drugi lwy, a on z nudów bawi się w faryzeusza.
 Herodiada od pewnego czasu wpiła się wzrokiem w niego, jakby go chciała upomnieć, przestrzec, przerwać mu ten monolog, zabronić mu, żeby się nie zwierzał, nie odsłaniał przed swymi wrogami. Ale on tego nie przyjmował i mówił dalej:
 – Ale potem zaczęło mi świtać w głowie. Czyżby on chciał powrócić do Ziemi Świętej, do Cezarei Filipowej na miejsce Heroda Filipa? Ale przecież ta Bathanea to odludzie. Trachon to pustynie, góry, skały. Tylko samo miasto niczego sobie. Ale mi się coś nie zgadzało.
 – No bo gdyby do Cezarei Filipowej – wyskoczył Kajfasz – to po co ta komedia z faryzeuszami. Tam kraj prawie pogański.
 – No właśnie – Antypas podniósł wzrok na Kajfasza. – Izraelici żyją tam tylko w diasporze greckiej.
 – Wobec tego co pozostaje? – Annasz chciał, by na to pytanie nie musiał on sam odpowiadać. Sądził, że Antypas nie odważy się wyjawić, co myśli na ten temat. Ale on tym razem go zaskoczył.
 Antypas bez żadnych oporów kontynuował analizę:
 – Pozostaje tylko taka odpowiedź: Agryppa celuje albo na Cezareę Nadmorską, albo na Tyberiadę.
 – Albo na jedną i drugą stolicę – Kajfasz dorzucił.
 – Na razie – Annasz mówił powoli i ostrożnie – Piłat jest pełen sił i stara się realizować posłusznie polecenia Rzymu. Wobec tego Cezarea Nadmorska jest obsadzona. Również i ty nie masz zamiaru umierać. A Rzym nie ma zastrzeżeń do twojej działalności. Wobec tego Tyberiada jest również obsadzona.
 – No to w tym nowym świetle spróbujmy jeszcze raz przyjrzeć się Jezusowi. Albo może Jego wyznawcom – włączyła się do rozmowy milcząca dotąd Herodiada.
 – Proszę bardzo – Antypas liczył na nowości.
 – Pierwszym głupstwem, któregoście wspólnie dokonali, jest zamordowanie Jezusa. – Tu przerwała, jakby chciała, aby ta informacja dotarła do wszystkich dostatecznie głęboko.
 Przy stole zapadła kamienna cisza. Dopiero po chwili Antypas zażądał:
 – Udowodnij to.
 – Jezus występował przede wszystkim przeciwko faryzeuszom. Śmierć Jezusa to ewidentne zwycięstwo faryzeuszów. Wzmocnienie ich pozycji. Na niekorzyść Świątyni, kapłanów, no i na niekorzyść twoją, mój mężu. Była jakaś równowaga w układzie sił. Faryzeusze byli skupieni na walce z Jezusem. Teraz mają tylko jednego przeciwnika – Herodiada urwała.
 – O jakim myślisz przeciwniku? – Kajfasz domagał się kropki nad i. I otrzymał:
 – Was. I was zniszczą z pomocą Agryppy.
 Cisza zapadła po raz drugi.
 – Co radzisz?
 – Trzeba działać na paru frontach równocześnie.
 – Co masz na uwadze przede wszystkim? – Antypas domagał się planu.
 – Po pierwsze, zostawić w spokoju wyznawców Jezusa. Może się wzmocnią i będą stanowili przeciwwagę dla faryzeuszów.
 – A gdy oni zwyciężą?
 – Nie mają szans. Faryzeusze są zorganizowani, mają w swoich rękach prawie wszystkie synagogi. Chodzi mi tylko o to, żeby zagrozili faryzeuszom. A gdyby nawet, to wolę ich niż faryzeuszów.
 – Po drugie? – Kajfasz nie mógł usiedzieć z ciekawości.
 – Po drugie, znaleźć ludzi w Rzymie, którzy by przyglądnęli się bliżej Agryppie. No i według swoich możliwości przyhamowali go. Pierwsza sprawa nie będzie nas nic kosztować, ale na drugą sprawę nie wolno żałować pieniędzy. Bo w przeciwnym razie możemy wkrótce utracić wszystko, co posiadamy.
 – No to nam się teraz tajemnica wyjaśniła – westchnął Annasz prawie z rozpaczą w głosie.
 – A tak na marginesie – dodała Herodiada – zabicie Łazarza było oczywiście kolejnym nonsensem, z czego ucieszyli się tylko faryzeusze. A myśmy osłabili uczniów Jezusa. Jest takie stare powiedzenie: „Kogo Pan Bóg chce skarać, to mu rozum odbierze”. I to chyba jest ten wypadek, który się do nas odnosi. Przecież Jezus był jedynym, który konsekwentnie i systemowo punktował wszystkie głupstwa faryzeuszów.
 – Stara szkoła głosi: trzeba się przyczaić i cierpliwie czekać na okazję – Antypas usiłował pocieszyć spanikowane towarzystwo. – Wcześniej czy później faryzeusze wyłożą się. I wtedy trzeba uderzyć. Ale należy być przygotowanym już wcześniej, żeby okazja was nie zaskoczyła. Na razie tyle. Co miałem do powiedzenia, powiedziałem. I czekam na wasze postępowanie zgodnie z tymi wytycznymi, jakieśmy ustalili.
 Gdy już kapłani wyszli, Herodiada niespodziewanie zapytała:
 – Myślisz o zamordowaniu Agryppy?
 – To, po pierwsze, nie takie łatwe. On się z tym na pewno liczy i jest obstawiony tak, jak trzeba – Herod niezaskoczony spokojnie odpowiedział.
 – A po drugie?
 – Nic „po drugie”. Na to jest zawsze czas. Gdy zagrozi nam, wtedy będzie sam sobie winien – zamknął sprawę Antypas.