Biblioteka


XIII  Agryppa wrogiem Kościoła



 

Agryppa wrogiem Kościoła

1.  Wyrok śmierci na Jakuba

 Ledwie ich zobaczył oczami zaropiałymi od blasku słonecznego. Rzucony na ścianę, ciężko się o nią oparł, łapiąc z trudem powietrze wyschniętymi na papier ustami. Dosłyszał pytanie:
 – Może chcesz się napić wody?
 Woda! Już od dawna przestał w nią wierzyć. Już od dawna wmówił sobie, że ona po prostu nie istnieje, że nie ma czegoś chłodnego, co wpływa przełykiem do wnętrza człowieka i ożywia go, bo jest prawdziwym życiem. Już od dawna przestał żyć. A teraz ta propozycja.
 Otworzył oczy, zamajaczył przed nim kształt dzbana. Wyciągnął w jego kierunku ręce, nie wierząc, że to rzeczywistość. Jeszcze jedna złuda? Tyle razy marzył o dzbanie wody. Tyle razy go widział, ale nigdy go nie mógł dotknąć. Aż wreszcie teraz? A jednak. Ku zdziwieniu, a nawet przerażeniu, swoimi płonącymi wciąż dłońmi dotknął szorstkiej gliny dzbana. Szorstkiej i chłodnej. Jeszcze nie wierzył. Uchwycił, szarpnął. Poczuł ciężar i zachlupotała woda. Woda! Już tylko jeden ruch i miał ją w ustach, na twarzy, na sobie. Pił! Naprawdę pił. Wielkimi haustami, na jakie go tylko było stać, wlewał w siebie życie. Nie nadążał. Woda spływała szeroką strugą po brodzie, wąsach, na ramiona, na piersi. Wobec tego ostrożniej, bo może braknąć, może nie wystarczyć. Aż do końca, do ostatniej kropli, aż skończył.
 – Nie wiedziałem, żeś taki spragniony. Jeżeli chcesz, możesz dostać tyle, ile tylko sobie życzysz.
 Jakub ujrzał wreszcie wyraźnie siedzącego przed nim człowieka, który rozparty wygodnie przyglądał mu się z ironicznym uśmiechem. – Naturalnie pod warunkiem, że zechcesz żyć dalej jak prawdziwy Izraelita – oświadczył stanowczo.
 Jakub oprzytomniał. „A więc to tylko inna metoda, aby mnie zmusić do ustępstw”.
 – Ja jestem Izraelitą i żyję jak Izraelita.
 – Jeżeli tak mówisz, jesteś wolny.
 – Mogę wracać do domu? – nie dowierzał.
 – Oczywiście. Tylko powtarzam: Pod warunkiem, że będziesz tak żył, jak wszyscy ortodoksyjni twoi bracia, zachowując na przykład wszystkie przepisy dotyczące czystości formalnej, a więc na przykład: żadne kontakty z poganami, z grzesznikami.
 – Przecież Bóg stworzył tak nas, jak pogan… – chciał mówić dalej, ale przerwał mu gwałtowny protest przesłuchującego go:
 – Zostaw! Znam to na pamięć. Nie musisz mi tych bzdur powtarzać. A jeżeli liczyłeś na to, że mnie przekonasz, to ci powiem: Nie wiesz, z kim rozmawiasz. To jest ostatnia twoja możliwość. Albo – albo: albo życie, albo śmierć.
 – Krzyż? Jak Jezusa?
 – Nie wygłupiaj się – skrzywił się z pogardą. – My nie Rzymianie. Jesteśmy praworządnym państwem. Zostaniesz ścięty jak każdy przestępca, który zasłużył na śmierć.
 – Na śmierć? – prawie że mu się wyrwało z ust to pytanie.
 – Za zdradę narodu i państwa.
 – Nie rozumiem, o czym mówisz – Jakub domagał się wyjaśnień.
 – A nikt ci tego jeszcze nie tłumaczył?
 – Ale mnie nie przekonał.
 – No to ci mogę pomóc. Jesteśmy narodem wybranym przez Boga. Pod warunkiem, że będziemy wypełniać Prawo: Przymierze. Bo inaczej odwróci się od nas i zginiemy.
 – Zgadzam się z tobą. Ja też chcę zachowywać Prawo.
 – To dlaczego nie potępiasz na przykład pogan?
 – Bo dla mnie najwyższym przykazaniem i Prawem jest miłość, miłosierdzie i przebaczenie, jest równość każdego człowieka wobec Boga. Tak mówi Pismo: Prawo i Prorocy. Tylko trzeba uważnie je czytać. Tego nauczył mnie…
 – Kto ci takie bzdury nawtykał w twój zakuty łeb? Zresztą, po co się pytam, przecież wiem. Oczywiście twój Mistrz z Nazaretu.
 – On mi otworzył oczy – Jakub potwierdził.
 – Ale ci i zamknie. Zginiesz. Wszyscy zginą, którzy Jego naukę wyznają.
 – To się napracujecie. Nas jest już wielu.
 – Jak zobaczą twoją głowę toczącą się po bruku, to się nawrócą. Jego już nie ma. Już cię nie będzie miał kto wskrzesić. A więc co? Wyrzekasz się Jezusa?
 – Nie.
 – No to na razie powrócisz do ogródka na słońce, żeby się zagrzać, a potem śmierć.

 
 2.  Śmierć Jakuba

 – Gdzie jest Janek? – Piotr zapytał, gdy tylko wszedł, rozglądając się po Wieczerniku.
 – Poszedł na stadion – ktoś odpowiedział.
 – Tego się bałem, że to mu strzeli do głowy. On nie może oglądać śmierci swojego brata, bo jeszcze zwariuje z rozpaczy. Idę po niego. Chodź ze mną – zwrócił się do Andrzeja – żebym nie szedł sam.
 Na wszelki wypadek zaczęli biec, by się nie spóźnić. Ze zdumieniem stwierdzili, że prognozy niektórych, że stadion będzie pusty, nie sprawdziły się. „A tłumaczyli mi, że Jerozolima zaprotestuje przeciwko tej zbrodni Agryppy, »bo kto to widział, żeby król Żyd zabijał swojego poddanego za nic – za to, że ma inne zdanie na temat Jezusa z Nazaretu«”. A tymczasem, czym byli bliżej stadionu, tym było gęściej na ulicy, na uliczkach wiodących tam. Już nie mogli nie tylko biec, ale nawet trudno było iść szybciej. Trzeba było dostosować się do nurtu, którym poruszał się tłum.
 Tylko nie ilość ludzi była tu najważniejsza, ale atmosfera: ludzie szli jak na igrzyska za czasów Piłata. Podniecenie, błyski w oczach, głośne rozmowy, komentarze, wybuchające śmiechy. Nawet zawsze wyważony i ostrożny z opiniami Andrzej nie powstrzymał się, żeby nie powiedzieć z goryczą:
 – Idą jak na zawody gladiatorów.
 Ten i ów rozpoznawał ich. Rozmaicie reagowano. Byli tacy, którzy natychmiast znikali, wsiąkając w tłum, byli inni, którzy znajdowali słowa współczucia, ale byli i tacy, którzy zachowywali się agresywnie:
 – Poznajesz ich? To kumple Jakuba. Ci też powinni być straceni. Nie wiadomo, czy nie ważniejsi niż tamten.
 Gdy dobrnęli, stadion był prawie pełny, a wciąż przychodzili nowi ludzie. Piotr z Andrzejem zaczęli się rozglądać za Jankiem, ale to przypominało szukanie w korcu maku. Naraz usłyszeli:
 – Chodźcie do nas! – Tadek dawał znać.
 Gdy z niejakim trudem dopchali się do nich, dopatrzyli się Janka. Ten chyba przypuszczał, o co chodzi.
 – Janek, wracaj do domu z nami – Piotr chciał uniknąć awantury.
 – Ja nie pójdę.
 – Chodź ze mną natychmiast..
 – Ja tu muszę być. Ja muszę wybronić Jakuba.
 – Nie wybronisz go – Piotr tłumaczył spokojnie, choć mu się zdawało, że serce rwie mu się na strzępy. – Już nic nie pomoże.
 – Ja sobie już wszystko wymyśliłem. Pomoże na pewno. Rzucę się do nóg króla i wyproszę.
 – Janek, ty nie wiesz, z kim masz do czynienia. Tu się nic nie da już zrobić, wierz mi.
 – Nie, ja nie mogę iść.
 Nie było rady. Piotr skinął na Szymka. Wzięli Janka z obu stron pod ręce. Ten zaczął się gwałtownie wyrywać. Ale na nic to się nie zdało. Chciał krzyczeć, ale udało mu się tylko pisnąć. Zatkano mu usta i wyprowadzono ze stadionu. A to już był najwyższy czas, bo dobiegł ich szum wiwatów. Nadjeżdżał król.
 

  3.  Chasydzi u Agryppy

 Pojawili się wystrojeni jak na defiladę. Przewidział to i nie pozostał im dłużny. Wystroił się również. Przybysze zaczęli ostro:
 – Przyszliśmy do ciebie, bo niektórzy nasi bracia chasydzi mają wątpliwości.
 – Możesz mi je wymienić? – odrzekł z godnością.
 – Właśnie o tym chcemy rozmawiać. Jeżeli ty jesteś mesjaszem, to dlaczego Pan Bóg nie sprawia, że kłosy zboża nie zaczynają się tuż nad ziemią, że krowy nie dają dziesięć razy więcej mleka, a pszczoły dziesięć razy więcej miodu, żeby nasz kraj prawdziwie nazywał się krajem mlekiem i miodem płynącym?
 Odezwał się drugi:
 – My cię uważamy za mesjasza. I dlatego pytamy się, co to ma znaczyć: Dlaczego my musimy płacić podatki? W królestwie mesjańskim podatków się nie płaci.
 To przynajmniej był zarzut konkretny. Ale zareagował tak ostro, jak oni zaczęli:
 – Kto powiedział, że to królestwo jest mesjańskie? A jeżeli ktoś tak powiedział, to powiedział głupstwo.
 – Jeżeli ty mówisz, że jesteś mesjaszem, to jak może być twoje królestwo nie mesjańskie?
 – Czy ja jestem mesjaszem, czy ja nie jestem mesjaszem, to inna sprawa. Ja tylko mówię, że to królestwo nie jest mesjańskie.
 – Dlaczego nie mesjańskie, jeżeli ty jesteś mesjaszem? – nie ustępowali.
 – Jak ono może być mesjańskie, jeżeli w nim żyje tylu nieortodoksyjnych Żydów? Bo czy są wszyscy ortodoksyjni? Przecież nie są.
 Weszli mu w słowo:
 – Ty nam na pewno powiesz, że między nami są tacy, którzy uwierzyli Jezusowi i którzy nazywają Go Mesjaszem.
 – O, o, o, ja wam tego nie powiedziałem, wyście mi to donieśli. Ja wam mogę tylko potwierdzić: rzeczywiście tak to jest. No bo jak mam inaczej powiedzieć, jeżeli oni po nabożeństwie wieczornym w synagodze zamiast iść spać, udają się do jednego z domów i, jak to nazywają, Łamią Chleb. Co to znaczy „łamią chleb”? Ja też łamię chleb i wy łamiecie chleb. Ale jeżeli oni tak mówią, to znaczy, że ten chleb jest szczególny. Albo że oni go łamią w szczególny sposób.
 – Niektórzy nazywają to inaczej: że świętują Nową Paschę – uzupełnił jeden z gości.
 – Bardzo dobrze, żeś to powiedział. Tylko ja się ciebie pytam, co to jest ta „Nowa Pascha”? Bo ja nie wiem. Ja znam tylko jedną Paschę, którą się sprawuje raz do roku w miesiącu Nissan. A co to jest nowa Pascha, którą się sprawuje codziennie?
 – Tam są modlitwy i błogosławieństwa, są czytania z Tory, z Proroków i z Psalmów. Ale w czasie niej opowiadają o Jezusie. Jak On żył i czego On nauczał – pospieszył któryś z wyjaśnieniem.
 Sypały się następne informacje:
 – Opowiadają albo czytają.
 – A w ogóle, to nie jest żadna Pascha. Tylko powtórzenie tej wieczerzy, którą On sprawował w ostatnią noc przed śmiercią.
 Wreszcie Agryppa przerwał te skargi:
 – Ja nie chcę znać żadnej Nowej Paschy. To nie jest żadna Pascha. Tylko ja się chcę was spytać: I ma być dobrze w naszym kraju? Sami powiedzcie, czy to jest kraj mesjański?
 – No, ale od czego jesteś królem? – nie ustępowali.
 – O, o, o, to cała wasza wielka filozofia. Wy do mnie wciąż przychodzicie i wy mi wciąż polecacie: zrób to, zrób tamto, zrób owo. A żebyście sami coś zrobili, to was nie ma.
 – My nie mamy władzy ścinania głów – dali mu do zrozumienia, o czym myślą.
 Tu Agryppa nie wytrzymał i wybuchnął:
 – Właśnie, to, co wy umiecie, to przychodzić do mnie! – powtórzył. – A sami palcem w sandale nie ruszycie!
 – A co my mamy do zrobienia? – wyglądali na zdezorientowanych.
 – Wy się mnie pytacie, co wy macie do zrobienia? To ja wam powiem: popatrzcie się na Szawła!
 – Jego już nie ma. Szatan go opętał – bronili się.
 – Ale wtedy, kiedy on był, to on nie potrzebował do mnie przychodzić i się mnie pytać, co on ma do roboty. On wiedział. Po prostu robił porządek. Wy mówicie, że go nie ma, a ja wam powiem: on jest. I to jest najgorsze, że on jest. I biada nam – tu zatrzymał się. Ale ponieważ nie zabrali głosu, mówił dalej: – Co ja potrzebuję? Ja wam powiem, co ja potrzebuję. Ja potrzebuję drugiego takiego, jakim był Szaweł. Gdy taki się znajdzie, to ja będę miał spokój w Jerozolimie. I on przyprowadzi do spokoju również tego pierwszego Szawła.
 – A co z tym chcesz zrobić?
 – Zabić. Jak najprędzej zabić! Bo inaczej ciężko będziecie żałować.

 4.  Jakub Młodszy biskupem Jerozolimy

 – No, dosyć tych opowiadań, co kto widział i jak to było ze ścięciem Jakuba – Piotr usiłował przyprowadzić do porządku rozgadaną gromadę przyjaciół.
 I faktycznie uciszało się powoli, tylko Janek, przytulony do Matki Jezusa, płakał, przerywając szlochy narzekaniem:
 – Wyciągnęli mnie na siłę! Nie pozwolili być przy śmierci mojego brata!
 Maria bez słowa głaskała go po głowie, z martwą twarzą, po której płynęły łzy żalu i współczucia.
 Ale niewiele kto na nich zwracał uwagę oprócz Filipa, który wytrwale go pocieszał:
 – Modliliśmy się za Jakuba do Boga przez Jezusa Chrystusa i będziemy się modlić.
 – Umarł jak prawdziwy prorok – Piotr naraz przerwał ten rozgardiasz – i Bóg go przyjął do swego królestwa, w to głęboko wierzę – mówił powoli i z namaszczeniem. – Nie chcę nikogo straszyć, ale wygląda na to, że to nie koniec, z tego zdają sobie sprawę nasi ludzie i gwałtownie opuszczają Jerozolimę.
 – Masz im to za złe? – wtrącił się Tomasz.
 – W żadnym wypadku – Piotr prawie że wykrzyknął. – Każdy ma prawo postępować, jak uważa. Pozostaje jednak sprawa: co my, apostołowie, mamy robić?
 – Siedzieć na miejscu, nie ruszać się – oświadczył kategorycznie Bartłomiej. – Dawać dobry przykład dla reszty. Gdy my uciekniemy, ruszą wszyscy z Jerozolimy.
 – A ja byłbym przeciwnego zdania – zabrał głos Tomasz, przeciągając słowa modą faryzeuszów, co świadczyło, jak zwykle, że był zdenerwowany. – My przede wszystkim powinniśmy opuścić Jerozolimę. Gdy tu zostaniemy, wyłapią nas po kolei i wymordują, tak jak Jakuba. I kto będzie przekazywał Ewangelię?
 – Podzielam zdanie Tomasza – zaczął poważnie Andrzej. – Tylko, po pierwsze, tak jak dotąd powinniśmy wyznaczać dostateczną ilość starszych w gminie, aby mieli prawo przewodniczenia w Łamaniu Chleba. Oczywiście, należy dobierać ludzi starannie. Ale po drugie, musimy iść za ludźmi. Tam gdzie oni, tam my. Trzeba się więc wreszcie rozdzielić. Wciąż sobie to obiecujemy, ale na tym się kończy. Teraz każdy będzie działał indywidualnie. Punktem odniesienia, symbolem jedności pozostanie Piotr, jako zwornik w tym naszym związku miłości.
 – Zresztą z Betanii, jak się orientuję – dodał Piotr – nasza Matka nie ma zamiaru odchodzić.
 – Gdyby nawet chciała – wybuchła śmiechem Magdalena – to ani ja, ani Marta nie puściłybyśmy Jej.
 Przepraszam Cię, Mario – Piotr jakby się zawstydził – że nazwałem Cię naszą Matką. Ale w ten sposób dowiedziałaś się, że tak Cię nazywamy w naszych rozmowach. I jeżeli Marta i Magdalena będą nadal dla nas takie wyrozumiałe, to Betania będzie stanowiła oazę, do której wciąż będziemy zdążać.
 – A co z Jerozolimą? – spytał Bartłomiej. – Zrobimy z niej prezent Agryppie? Bo Janka nie wyobrażam sobie w tej sytuacji, jaka zaistniała.
 – Dlaczego nie? Dlaczego nie? – Janek upomniał się o swoje prawa. – Ja z Jerozolimy nie odchodzę.
 – Ja będę w Jerozolimie tak czy tak – Piotr oświadczył.
 – Nie, nie – Andrzej nie wyrażał zgody. – Ty masz nadal czuwać nad całością. Nie możesz się więc wiązać z jakimś miastem, nawet z Jerozolimą. Tu musi zostać ktoś inny.
 – Może któryś z kuzynów Jezusa. Tak się dopominali, by mogli sobie porządzić – Szymek ironizował.
 – My nietutejsi, a w ogóle, za mało znamy Jerozolimę – odpowiedział Juda za resztę.
 – A co, strach was obleciał – Szymek mu dociął.
 – Ej, Szymek, Szymek, wstydziłbyś się – upomniał go Tadek.
 – W porządku, przepraszam – Szymek się wycofywał.
 – Jeżeli nikt się nie decyduje na Jerozolimę, to ja mogę tu zostać – Kuba oświadczył. – A przy okazji jestem też kuzynem Jezusa. Oczywiście, gdy mnie zaakceptujecie. A jeżeli Janek się zgodzi, to będziemy sobie pomagać nawzajem.
 – Ty mnie, czy ja tobie? – Janek chciał wiedzieć dokładnie.
 – Wspólnie. Raz ty mnie, raz ja tobie.
 – Nie widzę innych chętnych – Piotr odezwał się wpatrzony w zgromadzonych, po chwili wyczekiwania. – No to służ ludziom.
 Kuba wyszedł z głębi izby, uklęknął przed Piotrem, a ten, trzymając nad jego głową wyciągnięte dłonie, modlił się:
 – Wszechmogący mocny Boże, prosimy Cię przez Twojego Syna Jezusa Chrystusa, weź w sposób szczególny Jakuba w swoje Ojcowskie dłonie na tę trudną służbę, na którą go wyznaczamy. Strzeż go od wszelkich niebezpieczeństw, od złych ludzi, od własnej słabości. Daj światło rozumu, by to, co usłyszał od Twojego Syna, przekazywał ludziom: prawdę Ewangelii nieskażoną. Daj mu wielkość serca, by mu starczyło miłości i dobroci dla wszystkich. O to Cię prosimy przez Chrystusa Pana naszego.
 Potem Kuba podszedł do Marii, przy której wciąż trwał Janek, a Ona obu przytuliła do siebie, mówiąc z uśmiechem przez łzy:
– Ale teraz będę musiała was szczególnie pilnować.
 

5.  Wyrok na Piotra

– A krakaliście, że nikt nie przyjdzie na stadion, że ludzie zbojkotują tę egzekucję. I co, i co? – Agryppa już nie potrafił dłużej usiedzieć na tronie, poderwał się i maszerował tam i z powrotem.
Annasz i Jonathan też się porwali na równe nogi, bo przecież nie wypadało siedzieć, gdy król stał, a ten dalej wykrzykiwał:
– I stadion był pełny! Nawet nie pełny, ale nabity. Nawet wielu stało przed wejściami, ale nie weszło, bo się już nie pomieścili. Powiedziałbym: drugie tyle stało na zewnątrz, co w środku. Tak, drugie tyle. A może nawet więcej. I gdy skończyłem mówić, wołali: „To głos Boga, a nie człowieka”. Słyszeliście?
Tu przystanął przed najwyższymi kapłanami, wpatrując się w ich oczy, czy zgadzają się z tym, co powiedział. Przytaknęli. Nawet nie potrzebowali się do tego zmuszać. Tak było istotnie. Cały stadion oszalał. Ludzie wołali, skandowali jak opętani: „To głos Boga, nie człowieka”. Rzeczywiście tak było, ale Jonathan, a nawet jego ojciec Annasz, który niejedno przeżył i niejedno widział w swoim życiu, wstydził się za króla. Zamiast przyjąć to, co ludzie wołali, jeżeli nie ze zgorszeniem, to przynajmniej z pokorą – on to brał poważnie.
Wreszcie Annasz nie wytrzymał i zdając sobie sprawę z tego, co robi, ale również świadomy tego, że nie ma nic do stracenia, zaczął mówić z troską:
– To grzeszne, co wołali. Pogańskie! Poganie mogą uważać swoich wybitnych władców za bogów wcielonych. Ale nie my, dla których Bóg jest najwyższą świętością.
Mówił to na pozór spokojnie, choć wiedział, jaki Agryppa jest wrażliwy na swoim punkcie.
Agryppa nie spodziewał się takiej reakcji Annasza. Patrzył na niego nieruchomymi oczami bazyliszka jakiś czas, jakby czekając, aż on odwoła to, co powiedział, i dopiero po dłuższej chwili rozpoczął atak:
– I ty to mówisz, który byłeś kiedyś najwyższym kapłanem Izraela? Jakbyś nie znał historii naszego narodu! A prorocy? Czy ty nie wierzysz w proroków? Przecież mówili w imieniu Boga. Ludzie wierzyli, że Bóg przez nich przemawiał? A król Dawid. Czy nie był głosem Boga. Ja wiem. Ty uważasz, że historia Izraela skończyła się na Mojżeszu.
Tu Annasz chciał coś powiedzieć, ale ten nie dopuścił go do głosu.
– I Pismo Święte to dla ciebie Pentateuch i więcej nic. Nie mam zamiaru cię przekonywać. Ale powinno ci dać do myślenia zachowanie się ludzi na stadionie. Rzymianie mówią: Vox populi – vox Dei. „Głos ludu – głosem Boga” – przetłumaczył, jakby się obawiał, czy zrozumieją po łacinie. – A więc nieprawdą jest to, coście mówili, że ludzie są zawiedzeni, bo pszenica nie rodzi dziesięciokrotnie większych kłosów, bo krowy nie dają dziesięciokrotnie więcej mleka. Ludzie potrzebują żyć zgodnie z Prawem Bożym i to jest dla nich ważniejsze niż zbiory zbóż czy winogron. Wobec tego pójdziemy dalej tym torem.
– Co masz na myśli? – spytał zaniepokojony Jonathan.
– Na święta Paschy przygotujemy ludziom podobną uroczystość.
– Jaką? Egzekucję?
– Tak.
– Kogo chcesz zgładzić?
– Piotra. I tak będziemy ich po kolei wybierali jak ryby z saka, aż wytłuczemy wszystkich dwunastu.
Już się zabierali do wychodzenia, gdy Agryppa zatrzymał ich ruchem ręki:
– Byłbym zapomniał. A co z Szawłem? Nie złapali go? Bo jak dotąd, nic takiego nie doszło do mnie.
– Również i my na ten temat nic nie wiemy. Zniknął jak kamień w wodzie – informował Annasz. – A więc pozostaje alternatywa: albo go nasi jacyś gorliwi bracia zatłukli i gdzieś zagrzebali po cichu, żeby nie robić sensacji, albo… – tu Annasz przerwał z namysłem – udało mu się umknąć. W takim razie za jakiś czas powinien dać znać o sobie, bo jak go znam, on nie usiedzi spokojnie.

 
6.  Szaweł w Jerozolimie

Szaweł do Jerozolimy wchodził przed zachodem słońca. Odczekał na górze Oliwnej cierpliwie do tego momentu. Ruszył dopiero na chwilę przed zamknięciem bramy, aby do minimum zmniejszyć niebezpieczeństwo, że go ktoś rozpozna. Choć i tak owinął twarz szalem aż po same oczy. Szedł w zapadającym dniu ulicami świętego miasta, przyglądając się pilnie starym-nowym widokom. Dawno tu nie był. Po Damaszku, Antiochii i Tarsie tak jakoś zmalało mu to miasto, skurczyło się, zapadło się w ziemię, zszarzało, posmutniało. Zrobiło się jakieś nieswoje, obce. Nawet świątynia, która mu została w pamięci ogromna, błyszcząca bielą i tęczami kolorowych marmurów, jakoś przyblakła.
Nie poznawał ludzi. Nie natrafiał na nikogo znajomego. To niby całe szczęście. Tego się obawiał. Ale przecież za kimś tęsknił, kogo by rozpoznał, sam nie będąc rozpoznany.
Szedł na niepewne. Doradzili mu, żeby pogadał z Piotrem na temat chrztu pogan, jaki praktykował już od pewnego czasu. On sam z Piotrem nigdy nie rozmawiał. Znał go z widzenia. A to, co o nim słyszał, nie nastrajało go optymistycznie. „Rybak z Galilei” już mówiło samo za siebie. Ale przecież było wydarzenie, na którym mógł się oprzeć. Które tworzyło wspólną bazę, płaszczyznę porozumienia. To był chrzest Corneliusza, to było opowiadanie o widzeniu, które potwierdzono mu w Antiochii, widzeniu jakie skłoniło Piotra do ochrzczenia setnika rzymskiego.
I prawdę mówiąc, wybrał się w drogę, żeby zapytać, co dalej. Bo już miał dość tych przepychanek. Z jednej strony: poganie przyjmujący z zachwytem chrzest od niego, a z drugiej strony: narastające protesty Izraelitów, którzy uwierzyli Chrystusowi i którzy coraz bardziej energicznie żądali, aby poganie zachowywali przepisy mojżeszowe; tak jak oni. A przy tym powoływali się na Jakuba, a również i na Piotra.
Już po ciemku dotarł do Wieczernika. Tak jak mu doradzono, że od tego miejsca powinien zacząć szukać Piotra, bo wieczorami tam najczęściej Łamie Chleb. I od razu trafił w dziesiątkę. Na piętrze, w tej samej obszernej sali, w której według relacji Dwunastki Jezus sprawował Ostatnią Wieczerzę, było pełno ludzi i cicho. Już gdy szedł po schodach na górę, wiedział, że tak jest i sprawuje się powtórzenie tamtej Wieczerzy. Zdawało mu się, gdy tak wspinał się krok za krokiem, nie przyspieszając, że czas się zatrzymał – czy też że powtórzył się – i za chwilę wejdzie do sali on, Szaweł, jakby Judasz, który wyszedł, by wydać Jezusa, ale powrócił. I za chwilę ujrzy swojego Mistrza przy stole. Otoczonego apostołami. Przeprosi Go, albo nawet nic nie powie, i będzie nadal uczestniczył w Jego świętym obrzędzie. Otrząsnął się z tych zwid dopiero na szczycie schodów, wszedł do obszernego wnętrza słabo rozjaśnionego kagankami oliwnymi.
Przewodniczył Piotr. Sen się skończył. Ale przynajmniej jest Piotr. Ten, którego szuka.
Zwyczajność. Zaścianek. Tak jakby nic się na świecie nie stało. Jakby się nic nie działo. A on musiał przewędrować takie góry, pokonać takie przestrzenie, przepłynąć tyle rzek, przedrzeć się przez tyle lasów, tyle odkryć, przemyśleć, przeżyć, ucieszyć się i przestraszyć się, zachwycić się.
Przysiadł się dyskretnie i włączył się w modlący krąg. Ktoś go rozpoznał w najbliższym sąsiedztwie i zareagował zaskoczeniem i uśmiechem – i do tego się ograniczył.
A więc słuchał, odmawiał, brał w ręce podany Chleb Pański, spożywał go. Potem pił ze świętego kielicha. Wreszcie, gdy przyjęli z rąk Piotra Boże błogosławieństwo i odśpiewali wspólnie końcową pieśń, człowiek, który go rozpoznał, zwracając się do Piotra, powiedział:
– Jest wśród nas Szaweł z Tarsu.
Gdyby gruchnął grom z jasnego nieba, nie zrobiłby większego wrażenia. Najpierw osłupienie, jeszcze moment niepewności, a potem radość pod samo niebo. Zdawało się, że go zaduszą w uściskach. Jednym z ostatnich, który przebił się do niego, był Piotr.
– Tak czekałem na ciebie – powiedział.
Potem, gdy fala entuzjazmu powoli się uciszała i Piotr poprosił o zajęcie miejsc, gdy ludzie przynieśli owoce i wino, rozpoczęły się rozmowy, rozmowy, rozmowy. A więc jak to było z tym jego nawróceniem, z pobytem w Damaszku, z ucieczką stamtąd, z pracą w Arabii, czym się tam zajmował, z czego żył, dlaczego powrócił do Damaszku i co robił w Antiochii. Ale zauważył, że nie padło pytanie o pogan, o chrzest pogan, którego on udziela. Nie wiedział, czy to przypadkiem, czy nie przypadkiem. Rozmowy trwałyby do białego rana, gdyby ich Piotr nie przerwał, tłumacząc:
– Jutro dzień pracy i najwyższy czas na powrót do domu i na spoczynek.
Ale i nie zapomniał przestrzec:
– Na wszelki wypadek proszę, nie opowiadajcie, że Szaweł jest między nami.
Gdy się wszyscy poczęli rozchodzić, Piotr mu zaproponował:
– Może zamieszkasz u mnie?
– Z radością – odpowiedział.
– Tylko nie licz na jakieś wygody. Żyję skromnie.
– Ja do takiego życia przyzwyczajony – odparł ze śmiechem.
Kuba wprosił się:
– Mogę wam jeszcze chwilę towarzyszyć?
– Ależ oczywiście – Piotr przygarnął go ramieniem. – Co się pytasz. Nie proponowałem ci, bo już późno, a dzień był bogaty w wydarzenia. – A zwracając się do Szawła, objaśniał go: – Z pewnością wiesz, że Agryppa zabił Jakuba Starszego, który był biskupem Jerozolimy.
– Tak, wiem. Przeżyliśmy to ciężko z moimi braćmi w Chrystusie.
– Kuba jest jego następcą – Piotr wyjaśniał. – To może też wiesz? Pomaga mu Janek. Ale dziś go nie ma.
– Tak, doszło to do mnie – Szaweł najwyraźniej był zorientowany w tym, co się dzieje w Kościele.
– Więc też nie dziw się, że chce uczestniczyć w naszej rozmowie.
– Nie, nie dziwię się. I dobrze, że będzie jeszcze jedna głowa do myślenia – Szaweł się zgodził.
Dopiero na kwaterze zaczęli rozmowę, do której Szaweł się gotował. Zaczął po prostu, zwracając się wprost do Piotra:
– Co ty na to, co ja robię?
Piotr jakby czekał na to pytanie:
– Masz na myśli chrzest pogan? Wiesz, że to dla mnie nie nowość. Ochrzciłem poganina imieniem Corneliusz, setnika rzymskiego z Cezarei Nadmorskiej, i cały jego dom.
– Tak, słyszałem o tym. I przyznam się, że nie spodziewałem się tego po tobie. Czyli nie doceniłem cię – Szaweł przyznał z pokorą.
– Bóg mnie pchnął na tę drogę – Piotr pospieszył z wytłumaczeniem.
– O twoim widzeniu też słyszałem. I powiem ci, że moim zdaniem, chrzest Corneliusza był aktem zupełnie przełomowym dla całej ludzkości. Poprowadziłeś Kościół na nową drogę. A ja poszedłem twoim śladem.
– Ale mamy problem – Piotr najwyraźniej chciał odejść od tamtych faktów i przejść do teraźniejszości.
– Jaki? – Szaweł się nie domyślał.
– Sprawa rozbicia.
– O czym myślisz? – Szaweł spytał zaskoczony.
– Będą uczniowie Jezusa z Żydów i z pogan – tłumaczył. – Obrzezani i nieobrzezani. Chodzący do świątyni i niechodzący do świątyni. Zachowujący przepisy Mojżeszowe odnośnie nie tylko jedzenia, ale przede wszystkim szabatu, i niezachowujący.
– No i bardzo dobrze. Niech będą różnice – Szaweł nie widział problemu. – Dlaczego nie ma ich być? Jeżeli są jedni przyzwyczajeni do  swoich żydowskich obyczajów, niechby byli. Ja też będę chodził do świątyni i tam się modlił. Tak jak to robiłem całe życie.
– Nie rozpędzaj się – Kuba go zatrzymał. – Bo zaraz dla uczniów Chrystusa, którzy przyszli z pogaństwa, powstaje pytanie: Należy tak robić, jak nasi bracia z Żydów, czy nie należy? A nawet bardziej groźne: To tamten jest prawdziwym uczniem Jezusa, a ja tylko przyuczonym. Będziemy mieli dwie kategorie uczniów Jezusa: lepszych – tych z Żydów, i gorszych – tych z pogan. A tego nie chcemy, tego się boimy.
– O czym ty mówisz! – Szaweł zaprotestował. – Przecież jesteśmy wyznawcami Boga, który jest miłością. Musimy stwarzać atmosferę wolności dla każdego człowieka. Nie może być pogardy wobec drugiego. Nie może być oceny: „ja jestem lepszy, bo chodzę do świątyni, a ty jesteś gorszy, bo nie dałeś się obrzezać”. Bo jeżeli w innych kategoriach zaczniemy myśleć i mówić, to nie jest Ewangelia.
– Szaweł, Szaweł, mówisz tak, jakbyś nie znał ludzi – Kuba prawie z politowaniem zaczął tłumaczyć. – Ja wiem, że teoretycznie ty masz rację, ale człowiek jest człowiekiem i siedzą w nim złe instynkty. I my się musimy z tym liczyć. I nie stwarzać ludziom pokus, nie wystawiać ich na próby, gdy to niekonieczne. Zresztą, co ci będę dużo mówił. Już teraz możesz się przekonać, że nie są to nasze przypuszczenia, ale rzeczywistość. Rozglądnij się tylko, jak jest już dziś. A możesz się domyślić, jak będzie jutro.
– No to co proponujesz?
– Rozwiązanie może trudne dla pogan, ale proste i gwarantujące, że nie będzie rozbicia.
– To znaczy?
– Dużo na ten temat myślałem. Poza tym rozmawiałem z ludźmi – Kuba zaczął ostrożnie.
– No i do jakich doszedłeś wniosków? – Szaweł go podganiał niecierpliwie. – Mów wyraźnie.
– Poganie, którzy przyjmą prawdę o Bogu-Miłości, muszą poddać się obrzezaniu i wypełniać Prawo mojżeszowe.
Zapanowała cisza. Najwyraźniej Szaweł nie spodziewał się, że to usłyszy. Ale nawet Piotr poczuł się niemile zaskoczony. Bo przecież opinia Kuby była potępieniem również jego koncepcji, a także objawienia, które przeżył. Cisza trwała. Wreszcie wstał Szaweł. Pomyśleli w pierwszej chwili, że odejdzie bez słowa. Ale on przespacerował się po izbie i powiedział bardzo spokojnym jak na niego głosem:
– To nie chodzi o to, że już zaistniały pewne fakty. Że ja ochrzciłem wielu pogan, nie wymagając od nich, aby wcześniej czy później dali się obrzezać, nie zobowiązując ich do przestrzegania przepisów Mojżeszowych. Bo na upartego, można wszystko nadrobić…
– Ale co? – przerwał mu Kuba. – Ja tu nie widzę potrzeby jakiegoś „ale”.
– Pozwól mi skończyć.
– No to kończ – Kuba ustąpił.
– Bo wtedy jesteśmy niezgodni z Jezusem.
– A to dlaczego? – Kuba się zaperzył.
– Tyś powinien to lepiej wiedzieć niż ja. Może ci wytłumaczę przykładem. Przecież, jak słyszałem od was, Jezus kiedyś powiedział, że nie ma zwierząt czystych i nieczystych. Że wszystko można spożywać. Powiem ci, jak ja to rozumiem.
– Proszę cię bardzo – Kuba starał się być cierpliwy.
– Kiedyś Mojżesz to wymyślił w czasie pielgrzymowania do Ziemi Obiecanej. Mówmy dokładnie: ze względów czysto higienicznych. Ale na naszym etapie są te przepisy kompletnie bezzasadne. I Jezus po prostu to powiedział. Podobnie jest ze sprawą obrzezania. A więc po co to podtrzymywać.
– A więc nie – Kuba się już zaparł czterema łapami. – Nie, powtarzam. Musimy przy tych tradycjach pozostać, nawet gdy są bezzasadne.
– W imię czego? – Szaweł opanował chęć wykrzyczenia swojego protestu i powiedział to spokojnie, żeby nie doprowadzać do awantury.
– W imię zachowania naszej tożsamości narodowej! – Kuba wykrzyknął.
– Widzisz – Szaweł zaczął mu tłumaczyć na spokojnie – był między nami, faryzeuszami, spór. Starsi nosili filakterie krótkie. Młodzi ostro je wydłużyli.
– Co ty mi opowiadasz jakieś głupstwa, gdy my rozmawiamy o poważnych sprawach – Kuba się rzucił.
– Pozwól, że skończę.
– Dobrze, kończ, tylko krótko – zgodził się niechętnie zezłoszczony Kuba.
– A więc doszło do sporu. Bo młodsi żądali, by starsi też wydłużyli filakterie. A starsi domagali się, by młodzi zrezygnowali z tej nowej mody. Sprawa oparła się o Gamaliela. On odpowiedział: „Niech jedni noszą takie, a drudzy takie. Niech jedni nie zmuszają drugich do zmiany”. Bo to są drobiazgi nieistotne. Rozumiesz?
– Ale tu sprawa nie o filakterie – Kuba znowu zaczął się pieklić – ale o zasadnicze obrzędy.
– Wybacz, ale ja je traktuję analogicznie. Jeżeli jedni chcą się obrzezać, proszę bardzo. Jeżeli drudzy uważają, że to zbędne, niech jedni drugich nie zmuszają. Bo to sprawa nieistotna. Istotna jest miłość. To nas powinno wyróżniać. A nie obrzezanie. Bo ono nawet wpędza nas w getto.
– Ja proponuję takie rozwiązanie, jak słyszysz – Kuba nie ustąpił na krok. – Ty się nie zgadzasz. Spytajmy Piotra. Powiedz, Piotrze, bo my tu się sprzeczamy, a ty nic nie mówisz – skończył i zwrócony ku Piotrowi czekał na jego wypowiedź.
Ten milczał jeszcze chwilę, a potem powiedział:
– To jest zbyt ważna sprawa, ja tu sam nie chcę decydować. Musimy usiąść wszyscy: cała Dwunastka spokojnie razem i naradzić się. Ja sam pochopnej decyzji nie podejmę.
Ale Kubie najwyraźniej ta sprawa nie dawała spokoju. I nie chciał tak zakończyć rozmowy. Wrócił do swoich argumentów:
– Zrozum, mnie o to chodzi, że będzie różnica między uczniami Jezusa, którzy przyszli do Jego Ewangelii z żydostwa, a tymi, którzy przyszli z pogaństwa.
– Nie stawiajmy kropki nad i zbyt szybko – Piotr nie rezygnował. – Powiedziałem: spotkamy się razem i naradzimy.
– Ja bym nie używał słowa „różnica” – Szaweł nawiązał do określenia Kuby. – Bo istotnej różnicy między nami nie będzie. Ja bym użył słowa „odmiana”. Bo przecież i Egipcjanie, dla przykładu, którzy uwierzą w Jezusa, przyjdą ze swoją kulturą religijną. Inaczej chowają zmarłych niż my, inaczej czczą ich po śmierci. Inną kulturę religijną mają Rzymianie, inną Grecy, inną Asyryjczycy. Pismo Święte z Ewangelią ma uzupełniać to, czego im nie dostaje.
– A więc wreszcie jednak powiedziałeś to, na co czekałem – ucieszył się Kuba. – Jednak my, Izraelici, nie kto inny, mamy Pismo Święte zawierające Objawienie Boże. Nam Bóg przekazał najważniejsze prawdy religijne. Wszyscy inni, niezależnie czy Egipcjanie, Rzymianie czy Grecy, muszą je czytać i do niego się dostosować.
– To cię zaskoczyło? – Szaweł się zdziwił. – Ależ oczywiście. Z tym, że kluczem do Pisma Świętego, nazwijmy go: Starego Testamentu, jest Ewangelia, która jest jakimś Nowym Testamentem: Prawda o Bogu-Miłości. Która zresztą jest zawarta w Piśmie Świętym, właśnie tym starym. Choć jest przywalona stertami opisów historycznych, a to o Samuelu, a to o Saulu, a to o Elizeuszu, a to o Eliaszu, a to o bitwach, a to o zwycięstwach, a to o klęskach – na wpół historycznych.
– Tak czy owak z tego wynika, że jesteśmy pierwsi między narodami – Kuba postawił na swoim.
– Oj, Kuba, Kuba – zaśmiał się Szaweł. – Mówisz jak dziecko, które nie zdaje sobie sprawy z tego, co mówi.
– A cóż ja takiego powiedziałem? – Kuba prawie się obraził.
– Wiesz, jak to usłyszałem? – odpowiedział mu.
– No jak?
– Tak na marginesie, odpowiedz mi: Dlaczego nas Rzymianie nie cierpią? – Szaweł pozornie zmienił temat.
– Bo walczymy o niepodległe państwo.
– A dlaczego Grecy, Fenicjanie, Macedończycy? Dlaczego nas nie cierpią Antiocheńczycy, Aleksandryjczycy? Jak to wytłumaczysz?
– Bo ja wiem… – Kuba zaczął powoli. – Nie znam tak świata jak ty, ale myślę, że dlatego, że inaczej się ubieramy, że świętujemy szabat, że jemy koszernie. Na pewno zazdroszczą nam, że razem się trzymamy, że popieramy jeden drugiego.
– A więc nie – Szaweł odpowiedział stanowczo. – To wszystko, co wymieniasz, to mogą tolerować jako dziwactwa czy oryginalności narodowe czy religijne.
– No to powiedz, dlaczego nas nienawidzą?
– Wiesz, powiem ci całkiem wyraźnie, że my Izraelici dokładnie nosimy się tak, jak ty to określiłeś.
– To znaczy jak? – Kuba nie rozumiał.
– Że jesteśmy pierwsi wśród narodów, a nawet nad wszystkimi narodami – Szaweł mówił coraz bardziej przejęty. – A nawet ponad wszystko, co jest na świecie – nasilał stopniowo głos. – Jesteśmy pyszni, zarozumiali, pewni siebie – mówił już podniesionym głosem. – Gardzimy poganami, pogardzamy wszystkimi! – tu zatrzymał się, jakby się spostrzegł, że krzyczy, i zaczął spokojniej: – Bo jak inaczej można interpretować nasz zakaz kontaktu z nie-Izraelitami, zakaz wchodzenia do ich domów? Nawet mamy unikać, aby cień poganina na nas nie padł! Cóż to znaczy tak zwana czystość formalna? – Szaweł wciąż trwał w oburzeniu. – Pogarda wszystkich nie-Żydów! Jak ich nazywamy?! Świniożercy! Goje! Że nie wymienię jeszcze gorszych przezwisk! – Już nie wytrzymał, zerwał się na równe nogi, stanął przed Kubą i wpatrując się w jego oczy, wołał do niego prosto w twarz: -I potem narzekamy, że nas prześladują! Że dochodzi do pogromów! A naprawdę, w końcu ludzie mają nas dość! Dość tej arogancji, pychy, bezczelności!
– Nie wrzeszcz, bo ludzi pobudzisz. A tak w ogóle, przesadzasz – mitygował go Kuba.
– Nie przesadzam, ani słowa. Mógłbym ci teraz na spokojnie jeszcze raz wszystko powtórzyć. Nie zmieniając nic. Jeżeli my zamordujemy poganina, to jest wszystko w porządku. Ale jeżeli poganin zabije jednego Żyda, a bywa: i słusznie, to idzie krzyk aż pod samo niebo. Że antysemityzm… Czy ty zdajesz sobie z tego sprawę, że potrafimy lamentować pod samo niebo, że poganie nas nienawidzą i prześladują! – Znowu się opamiętał. Przerwał i mówił już spokojnie: – To znaczy, że z nami jest już aż tak źle, aż tak daleko. I gdy my prześladujemy, to mamy prawo, bośmy są pierwsi i wybrani. A jeżeli oni nas prześladują, to nie mają prawa, bo powinni nas szanować jako pierwszych. Ale nigdy nie potrafimy sobie postawić pytania, czy przypadkowo poganie nie mają racji, przynajmniej jakiejś racji, że nas nienawidzą i prześladują. Co to znaczy!
– To ty chcesz zaprzeczyć, że jesteśmy narodem wybranym – Kuba zaczął od innego końca. – A naród wybrany, tak czy owak, znaczy pierwszy.
– Co Jezus mówi o takim, kto chce być pierwszym? To ten, kto najwięcej kocha. Kto najbardziej jest bezinteresowny. Kto najwięcej służy. Kto najszybciej przebacza. Jeżeli to potrafisz, to jesteś pierwszy. Ale tylko wtedy. I to mieliśmy ludziom przekazać. A nie przekazujemy. Przekazujemy nienawiść. I dlatego tracimy prawo do pierwszeństwa. Byliśmy wybrani nie w sensie: wybrani spośród innych, tylko: wybrani do niesienia ludziom prawdy o miłości. I jeżeli tak tego nie potraktujemy, to dojdzie do katastrofy.
– Jakiej katastrofy?
– Pamiętasz, jak Jezus ostrzegł, że przyjdą ze Wschodu i Zachodu, czyli poganie, i wyprzedzą nas w drodze do królestwa niebieskiego.
– Nie ma obawy.
– Nie ma obawy? – tu Szaweł się znowu wściekł. – Nie ma obawy? – powtórzył. – Ja widzę, co się dzieje. Nasi bracia Izraelici wszystko potrafiliby przyjąć od Jezusa, nawet to, że Bóg jest miłością, ale pod jednym warunkiem.
– Pod jakim?
– Że będą pierwsi – Szaweł oświadczył.
– Nie przesadzaj.
– Kiedy Jezus miał być zamordowany po raz pierwszy i za co, no kiedy? W Nazarecie! – Szaweł wykrzyknął. – Gdy powiedział, że Bóg kocha tak Izraelitów, jak pogan. Mówi ci to wszystko? Bo mnie tak.
Zdawało się, że skończył, że rozmowa przejdzie na inne sprawy. Ale nie. Szaweł za moment podjął ten sam temat:
– Ale ci jeszcze jedno powiem.
– Myślałem, że to już wszystko – Kuba się uśmiechnął żartobliwie.
– Nie, Kuba, ja nie żartuję, ale drżę ze strachu.
– Boisz się, że poganie uprzedzą nas w drodze do królestwa niebieskiego? – Kuba nie zrezygnował z żartowania.
– Boję się, że może dojść do szaleństwa.
– O co ci chodzi? – dopiero teraz się Kuba zaniepokoił.
– Wiesz, że nie lubię króla Agryppy, bo błazen. Ale się cieszę, że jest. Widzisz, jak się wszystko uspokoiło. Po Jerozolimie chodzą Rzymianie, tak jak chodzą Izraelici. Zniknęli zeloci, sykkaryści. Mamy niepodległe państwo. Jakie ono niepodległe, to już inna rzecz, ale niech będzie. I tak jest nie tylko u nas. Jak wiesz, chodzę trochę po świecie. I widzę, ale i słucham, co się dzieje w innych gettach na terenie imperium romanum. Czy to w Aleksandrii, czy to w Antiochii. Powinno się uciszyć. Przedtem wrzało. Tłumaczyliśmy sobie, że to Żydzi protestują przeciw okupacji rzymskiej Ziemi Świętej. Ale teraz znowu wrze we wszystkich gettach – Szaweł wyskoczył na środek izby z rękami wzniesionymi do góry. – Czy ty to rozumiesz? I jak to ty rozumiesz? Bo ja to tak rozumiem, że nam się we łbie przewróciło i chcemy podbić cały świat pod swoje panowanie. I do czego to może doprowadzić? Do kompletnego szaleństwa. Czyli do powstania Izraelitów przeciwko wszystkim. Już nie tylko przeciwko Rzymianom. Ale i przeciwko Egipcjanom, Syryjczykom, Grekom i przeciwko wszystkim. Żeby przejąć władzę nad światem. A to jest szaleństwo.
– No i co dalej ty prorokujesz?
– Ja sam nie wiem, co będzie. Ale wyobraź sobie, że po najdłuższym życiu Agryppy Rzymianie będą mieli podjąć decyzję odnośnie do dalszego statusu tak zwanego państwa izraelskiego.
– Agryppa ma syna, a więc następcę, o czym ty mówisz?
– Bądź przytomny. Jak było po śmierci Heroda Wielkiego? Rzymianie rozdzielili Ziemię Świętą pomiędzy poszczególnych synów.
– No, ale jest tylko jeden następca obecnie.
– A jeżeli… – tu Szaweł zawiesił głos – zamiast tego do Jerozolimy wyślą namiestnika rzymskiego?
– To wtedy dojdzie do powstania – Kuba wyskoczył.
– A widzisz.
– Rzymianie tego głupstwa nie mogą zrobić.
– Właśnie ja nie wiem, czy nie mogą zrobić. Po tych doświadczeniach, jakie mają obecnie.
Piotr przerwał im:
– Jest późno. A przecież ty jutro nie wyjeżdżasz. Zostaniesz na pewno jakiś czas. Stąd będzie sposobność na to, żeby omówić inne sprawy.
– A jakie to inne sprawy masz na myśli? – Szaweł spytał ciekawie.
– Myślałem, że wiesz. Chodzi o twoją teologię odkupienia. Ale nie mów na ten temat ani słowa, bo będziemy siedzieli do rana, a jutro będziemy nieprzytomni.