Biblioteka


XV  Bunt Izraelitów



 

Bunt Izraelitów

1.  Książę Agryppa w Rzymie

 Książę Agryppa powrócił do swej rezydencji wcześnie, jak nigdy dotąd. Nie mógł wytrzymać na dworze cesarskim. Coś się stało. A nie wiedział co. Sprawa dotyczyła niewątpliwie jego osoby. O tym świadczyło zachowanie się ludzi. Te współczujące spojrzenia, półsłówka urywane na jego widok, ten mur obcości, który rósł wokół niego. Nie dopytywał się nikogo, o co chodzi. To by było poniżej jego godności. Ale z pewnością coś wyszło z kancelarii cesarskiej. Coś cezar musiał powiedzieć czy podjąć jakąś decyzję związaną z jego osobą. Ale co? Ale jaką? Wczoraj jeszcze wszystko było normalnie, przyjaźnie, ciepło. Usiłował sobie powiedzieć wszystko to, co działo się zeszłego dnia. Szczegół po szczególe. Ale nie znajdował nic, co by go obciążało. Nie widział powodu do zmiany atmosfery.
 Gdy wrócił, już na progu natknął się na majordomusa. Czekał na niego. Był poważny. A nawet głęboko zasmucony. Wręcz przybity. „A więc on też wie”. Już bez żadnych wstępów zapytał go ostro:
 – Co się stało?
 – Nic ci nie mówili na dworze?
 – Nie. A co mieli mówić?
 – O najjaśniejszym panu, królu, a twoim ojcu.
 Dopiero w tej chwili, to pytanie spowodowało, że jakby zasłony spadły mu z oczu. Ale równocześnie to pytanie zwaliło go z nóg.
 – Co z ojcem? – wyszarpnął z siebie.
 – Rozchorował się – majordomus uciekł ze wzrokiem.
 – I co z nim?
 – Ciężko. – Wyraźnie usiłował odwlec ostateczne słowo.
 – Mów dalej. Żyje?
 Majordomus nie miał dalszej drogi. Przyparty tym pytaniem do muru musiał powiedzieć prawdę:
 – Zmarł.
 Książę nagle poczuł, jakby mu ziemia uciekła spod nóg. Zachwiał się. Jeszcze próbował złapać równowagę ramionami – i stracił przytomność.
 Gdy się obudził, leżał na swoim łożu. Obok siedział majordomus i czekał na jego przebudzenie. Teraz, widząc, że książę powrócił do przytomności, uśmiechnął się smutno do niego i powiedział:
 – Trzeba dalej żyć. Chociaż będzie ciężko.
 – Opowiadaj – książę prosił. – Jak to było?
 Wobec tego opowiadał. To co wiedział. A nawet gdy skończył relację, musiał wymyślać odpowiedzi na niekończące się pytania, które starały się dociec prawdy.
 Tak zresztą było nie tylko w tej chwili, tak było w następne dnie. Chociaż stopniowo rzeczywistość zmuszała go do zmiany tematu. Przed księciem stanęło pytanie: Czy pozostawać w Rzymie, czy jechać do Jerozolimy na grób ojca. Ale szybko okazało się, że taka podróż nie miała sensu. Należało pilnować sprawy królestwa. Ale jak?
 – Być na miejscu – radził majordomus.
 W czasie żałoby przestał chodzić na dwór cesarski. Pozostawał w domu. Zgodnie z radą majordomusa nie wyjeżdżał nawet na wieś, aby odpocząć. Nie opuszczał Rzymu ani na krok.
 – Przecież niech on wie, że ty czekasz – zwykł powtarzać majordomus.
 No to czekał. Od rana do wieczora. Czekał na wezwanie cezara. Ale zaproszenie nie przychodziło. Wreszcie, za radą majordomusa, wniósł pismo do kancelarii cesarskiej z prośbą o posłuchanie. Ale kancelaria milczała. Cezar nie zapraszał go na audiencję. A wiadomym było, że ważyły się nie tylko jego losy osobiste, ale co ważniejsze, ważyły się losy królestwa Izraela.
 – To jest królestwo prawdziwe. A więc z wszystkimi prawami dynastycznymi. Po zmarłym królu obejmuje władzę jego następca, potomek, syn.
 – Ty jesteś synem, ale niedorosłym. Masz dopiero szesnaście lat.
 – Ale to nie znaczy, że sytuacja jest bez wyjścia. Możliwości jest wiele. Chociażby interrex.
 Rozmowy na ten temat trwały. Przerywane, a nawet wspomagane przeciekami, jakie dochodziły z dworu cesarskiego.
 Bo pojawiali się ludzie, aby składać kondolencje – jemu jako synowi i jemu jako reprezentantowi narodu izraelskiego, który poniósł taką stratę. Rzecz charakterystyczna, którą książę odnotował, mówiono z reguły o narodzie, nie o państwie izraelskim. Przychodzili również z wizytą koledzy księcia, przebywający na dworze na podobnym statusie co on, darzący go sympatią i zainteresowani jego losem. Przychodzili również znajomi, którzy mieli coś ważnego – ich zdaniem – do przekazania. Na podstawie tych, czasem zresztą sprzecznych, relacji można było sobie wyrobić jakieś zdanie.
 – Cezar, który darzy ciebie sympatią, przychyla się do tego, by ci przekazać władzę królewską. Mimo twojej niepełnoletności.
 – Najbliższe otoczenie cezara, zwłaszcza jego wyzwoleńcy, mają zdanie przeciwne.
 – Jakie?
 – Radzą wysłać do Palestyny człowieka w randze prefekta czy prokuratora, który by przejął pod swoją władzę całe państwo izraelskie.
 – Dlaczego?
 – Argumentują, że doświadczenie tego uczy, na przykładzie chociażby samego króla Agryppy.
 – Jakie to doświadczenie?
 – Izraelici nie dorośli jeszcze do tego, by stanowić integralną część imperium romanum.
 – W jakim sensie?
 – Mają wciąż tendencje odśrodkowe. Bezustannie dążą do stworzenia państwa zupełnie niezależnego i suwerennego, co jest zupełnym nieporozumieniem, anachronizmem w nowoczesnym obrazie polityki światowej.
 – W jakim sensie król Agryppa był przykładem tej tendencji?
 – Mając pełne poparcie cezara, a nawet jego łaskawość czy przyjaźń, nie wyzbył się tendencji niepodległościowych w dawnym stylu. Dowodem: jego budowa murów obronnych wokół Jerozolimy, które były nonsensem militarnym. Bo i po co? Jeżeli można było dać jakieś wytłumaczenie tej budowy, to tylko takie, że przygotowywał się do wojny przeciwko Rzymowi.
 Tak trwały niekończące się rozmowy. Spacery w ogrodzie, ciskanie się po wnętrzach rezydencji. Monologi w pustych wnętrzach pałacu i po bezsennych nocach, rozmowy z gośćmi, konsultacje z majordomusem, w którym odkrył prawdziwego przyjaciela, niezależnie od tego, że był on kopalnią wiedzy o tym, co się dzieje w Rzymie i na dworze cesarskim. Przeciągały się posiłki ranne, południowe i wieczorne aż do późna w noc. Pojawiały się pomysły, rozwiązania jałowe, bezsilne, bezowocne.
 Aż przyszła wiadomość, która przecięła jak uderzeniem miecza wszystko, co było dotąd powiedziane, projektowane, przypuszczane, śnione, marzone: Cuspius Fadus mianowany prokuratorem Palestyny.
 Książę przeżył szok nie mniejszy prawie jak wtedy, gdy się dowiedział o śmierci ojca. Tylko teraz to była wściekłość. Właściwie pierwsza reakcja to szukanie miecza: by zabić cezara, a potem siebie, spalić Palatyn, a potem swój dom, zburzyć Rzym i wszystkich mieszkańców w nim pogrzebać. Powoli przychodziło opamiętanie.
 – Kim jest Cuspius Fadus?
 – Chodzi o nowo mianowanego namiestnika na Palestynę? – upewniał się majordomus.
 – Tak – potwierdził.
 – To człowiek twardej ręki. No i, niestety, niezbyt przyjazny Żydom.
 – To dlaczego takiego wybrał cezar? – powiedział z naiwnością dziecka.
 – Bo, wbrew pozorom, i on sam taki jest – brzmiała odpowiedź, która księciem wstrząsnęła.
 Ale ta wiadomość nie dotarła wyłącznie do niego. Gruchnęła w getto rzymskie a potem na cały świat, z Ziemią Świętą na czele. I lawina informacji, która wpadła do jego rezydencji na temat tego, co się dzieje w kraju. Bez przerwy dochodziły wiadomości, coraz bardziej zatrważające.
 To nie dotyczyło tylko spontanicznej reakcji ludności, która zaprotestowała przeciw wkraczającym wojskom rzymskim, co można było zrozumieć. Ale prawdziwie niebezpieczną reakcją była partyzantka, która rosła z dnia na dzień w siłę. Wyłonili się wszelkiej maści zeloci, grupujący się w oddziałach wokół awanturniczych dowódców. Zaroiły się od nich bezludzia, pustkowia, ugory, pustynie. Zwłaszcza Pustynia Judzka, na której zakładali swoje bazy, z których wyruszali do poszczególnych akcji zbrojnych. Atakowali posterunki, jak i oddziałki rzymskie przemieszczające się w kraju, ale również czatowali w okolicy twierdz, czy to próbując je opanować, czy nawet staczając formalne bitwy.
 Sykkaryści zostawali w mieście i – zgodnie ze swoją metodą – napadali Rzymian, którzy znaleźli się na ulicy pojedynczo czy nawet w małych grupkach, najczęściej wieczorami albo nocą. Rzymian, a więc nie tylko żołnierzy, bo za wojskami zaczęli napływać coraz tłumniej cywile, którzy zobaczyli możliwości podjęcia jakichś działań handlowych czy rzemieślniczych.
 Jeżeli te akcje terrorystyczne nasilały się, to niewątpliwie i dlatego, że prokurator Cuspius Fadus okazał się takim, jakim go określił majordomus: człowiekiem ciężkiej ręki i niechętnym Żydom. Sypały się kary i rósł odwet. Eskalacja nasilała się błyskawicznie.

 Ale nie te wiadomości najbardziej niepokoiły księcia, które dochodziły z kraju, lecz te, które płynęły ze świata, a dokładnie mówiąc: z diaspory żydowskiej. Bo w gettach żydowskich całego świata zawrzało. Owszem, getta nigdy nie były przyjazne Rzymianom. Nie wyciszyły się też w czasie królowania Heroda Agryppy, gdy powstało na nowo państwo izraelskie. Ludzie zwariowali ze szczęścia. Myśleli, że Pana Boga złapali za nogi. Zdawało im się, że należy ten sukces wygrać do końca i objąć władzę nad światem.
 Natomiast to, co się teraz stało, nie było z niczym porównywalne. Ilość zmieniła się w jakość. Ogrom nienawiści osiągnął szczyty: „Jak mogli Rzymianie tak postąpić, że odebrali naszemu narodowi znowu jego niepodległość. Pomimo że ten naród otrzymał króla, a więc wszystkie prawa z tym związane, czyli również prawo następstwa tronu. I to ten sam cezar, który przyznał Agryppie godność królewską, jednym ruchem palca potrafił ją odwołać. A więc niezgodnie z prawem. Gdzie tu mowa o praworządności rzymskiej? Jak śmie postępować tak z narodem, z którym – jak twierdził – żył w przyjaźni”. Ta teza była komentowana na wszystkie sposoby, doprowadzając poszczególnych ludzi, ale i społeczności getta, do amoku nienawiści.
 Sprawa nie ograniczała się tylko do słów. W każdym getcie – czy to w Aleksandrii, czy to w Antiochii, czy gdziekolwiek na świecie – pojawili się, tak jak w Judei i całym Izraelu, wszystkich odcieni zeloci i sykkaryści.. I tak stało się prawem niepisanym, że żaden Rzymianin nie miał prawa wejść do getta. A gdy wejdzie, to nie wyjdzie z niego żywy. Jeżeli najpierw dotyczyło to tylko nocy, to potem i dnia.
 Nie dość na tym, zaczęli ginąć ludzie w mieście. Zeloci i sykkaryści nie ograniczyli się do gett, ale objęli swoją akcją teren całych miast. Tak już było wszędzie, również w Rzymie.
 Na tej zasadzie do księcia – poza wiadomościami, które wciąż napływały – przyszły prośby o interwencje. Pojawiła się u niego delegacja z zarządu miasta stołecznego Rzymu. Zastrzegli się, że zdają sobie sprawę, że nie jest on odpowiedzialny za to, co się dzieje w getcie żydowskim stolicy. Że wiedzą, iż on nie pełni żadnych funkcji administracyjnych. Jednak do niego przyszli, bo – jak się tłumaczyli:
 – Pomimo swojego młodego wieku jesteś wybitnym autorytetem, rosnącym w poważanie, tak w naszym środowisku, jak i w żydowskim. Dlatego prosimy cię, abyś wytłumaczył swoim rodakom, że my odpowiadamy za spokój w mieście, że to jest nasz obowiązek. I będziemy dbać o niego za wszelką cenę – tu mówiący przerwał.
Książę się zaniepokoił:
– O czym myślisz? – zapytał.
– Wśród rajców miejskich pojawiło się zdanie, że jeżeli te niepokoje nie ustaną, należy usunąć wszystkich Żydów ze stolicy.
Znowu przerwał. Zaskoczony książę też milczał. Wobec tego delegat władz miejskich zdecydował się wyjaśnić szerzej:
– Prawo nasze jest tolerancyjne dla wszystkich ludzi, niezależnie od narodowości czy religii. Ale pod jednym warunkiem: jeżeli człowiek czy dana społeczność nie szkodzi innym. Żydzi w Rzymie mogą mieszkać. Ale pod tym warunkiem. Cezar Tyberiusz usunął z tych samych powodów kilka tysięcy młodych Żydów. Nazwaliście go antysemitą. Ale rada miejska wniesie do sekretariatu cezara taką propozycję, gdy sytuacja się nie zmieni. Ludzie stolicy nie mogą żyć niepewni swojego losu z powodu terrorystów żydowskich.

 
2.  Przygotowywanie powstania

Przyszli na Eucharystię rozdygotani do najwyższego stopnia, przejęci tym, co się dzieje w ich mieście, Antiochii Syryjskiej: na ulicach, w synagogach, po domach, zasypywali się nawzajem informacjami o tym, co widzieli na własne oczy, co słyszeli od świadków zajść.
– Byliście tam? Ilu było naszych, ilu Syryjczyków?
– No i co? Doszło do łomotów?
– Ilu rannych? Są jacyś zabici?
– Tak to bywa, że niewinni najbardziej ucierpią.
– A kto zaczął? Co mówca wykrzykiwał?
– Co oni sobie wyobrażają?
– A tak naprawdę, naszym braciom starozakonnym zupełnie się w głowie pomieszało przez Agryppę. I to od dawna.
– No właśnie. Ale to nie tylko u nas. W innych miastach też się dzieje to samo. Też huczy.
– Przedtem awanturowali się, że nie mieli króla. Potem, gdy mieli króla, znowu się awanturowali. A teraz się awanturują, bo już nie mają króla. Kto by im dogodził.
Ale wszystkie te rozmowy miały charakter migawek, niedających możliwości jakiegoś szerszego spojrzenia, oceny, wyciągnięcia wniosków. To było jeszcze zbyt gorące, by umieli uzyskać dystans.
Zaczęła się Eucharystia. W dalszym ciągu byli myślami w mieście. Dopiero jej rytm uspokoił ich. Po Łamaniu Chleba nie wstawali od stołu. Wszyscy chyba stwierdzali, jak im potrzebna była ta liturgia.
Siedzieli przy stole, który porządkowano, i nie ruszali się z miejsca nie tylko dlatego, że im było dobrze razem i chcieli trochę ze sobą pobyć. Ale chyba właśnie dlatego, że gnębiła ich sytuacja w mieście, do której nie umieli się ustosunkować. Czuli, że takie plotkowanie, licytowanie się sensacjami niczego nie daje, że za nimi kryje się jakaś groźna przyszłość. Bo to nie jeszcze jedna bijatyka, ale rosnąca fala nienawiści. Właściwie już nie fala, ale góra, która nie wiadomo kogo przykryje.
Nikt tego słowa nie chciał wypowiadać, ale przecież nie można go było bez końca skrywać. A ono brzmiało: wojna. Może również dlatego unikali tego krwiożerczego słowa, że trudno było dokładnie określić, kto przeciwko komu. I w imię czego. Na pozór było łatwo powiedzieć: Żydzi przeciwko Rzymianom. Ale czy tylko przeciwko wojskom rzymskim? Czy nie naprawdę przeciwko całemu imperium romanum? A więc przeciwko systemowi administracyjnemu całego państwa, przeciwko wszystkim ludom, które należą do imperium, które wchodzą w jego skład, które go stanowią. A jeżeli tak, to absurd, szaleństwo, idiotyzm.
A przecież nie można tej sytuacji potraktować na zasadzie wyśmiania. Bo tak to jest: cały naród izraelski płonie nienawiścią, protestem przeciwko wkroczeniu wojsk rzymskich do Ziemi Świętej, przeciwko zniszczeniu państwowości, przeciwko rządom prokuratora rzymskiego.
Stąd więc ta sprawa wciąż nie dawała im spokoju, domagała się odpowiedzi. Sami czuli, że na nią ich jeszcze nie stać, że do tego jeszcze nie dorośli.
Nagle, jakby odpowiadając na oczekiwania wszystkich, odezwał się Barnaba:
– Dobrze nam. Siedzimy tu w Antiochii jak u Pana Boga za piecem. Cieszymy się z tego, że jesteśmy razem. I bardzo dobrze. Patrzymy na nich ze współczuciem, z żalem, nawet z litością. Ale to nie o to chodzi. To jest nasz naród. To jesteśmy my sami. To nie oni są w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Ale my. I musi paść pytanie: co dalej?
– Niby z czym? – Manahem czekał na konkrety.
– Nie z czym, a z kim – poprawił go Barnaba. – Czyli: z nami. Dokładnie to o nas chodzi. Bo co? Będziesz dalej w naszym ciepłym grajdole? Nie zważając na to, co się dzieje na zewnątrz? A nie przyszło ci do głowy, że to może Pan Bóg chciał, żebyśmy się tu znaleźli i zobaczyli nowymi oczami tę tragedię naszego narodu. No bo jak to inaczej nazwać. Ja przyznam się, że gdy szliśmy do was z Jerozolimy, nie spodziewałem się, że to zastanę.
– I coś zastał? – Niger nie wiedział, o co chodzi.
– Nienawiść! – Barnaba wykrzyknął głęboko oburzony, że go nie rozumieją. – Nienawiść między naszymi braćmi starozakonnymi a poganami.
– A w Ziemi Świętej tego nie ma? – ten zapytał z naiwnością dziecka.
I to chyba ostudziło Barnabę.
– Wyobraź sobie, że nie pomyślałem o tym. Jakoś tam przywykłem do tej nienawiści. Ale tam jesteśmy gospodarzami u siebie. Podczas gdy myślałem, że tu jest normalnie. Tymczasem tu gorzej niż tam. A przecież tu jesteśmy gośćmi. W pogańskim kraju. I widzę, że tu jest ta sama nienawiść, ta sama pogarda. I stąd to moje olśnienie.
– Jakie znowu olśnienie?
– Przyznam się, że takim pierwszym progiem, który mnie ostatecznie obudził, była Aleksandria.
– Byłeś tam? – ktoś się odezwał z końca stołu.
– Ale skądże. Znam to ze słyszenia.
Jan-Marek nieoczekiwanie wtrącił się i rzucił pytanie do tego kogoś z końca stołu:
– A możeś ty tam był?
– Owszem, tak – podniósł się jeden ze siedzących. – Ja stamtąd jestem. A tu w Antiochii znalazłem się jako uciekinier…
– Siedzisz i nic nie mówisz, a ja się żołądkuję – Barnaba mu wskoczył w słowo. – Opowiadaj przecież.
– Na samym początku poszło o głupstwa. Zaczęło się wtedy, gdy Agryppa otrzymał tytuł królewski od Caliguli. A nasi zwariowali ze szczęścia. Pełne synagogi, homilie – czasem mądre, czasem wariackie. A to – mesjasz przyszedł na ziemię, który odbuduje królestwo Izraela, takie jak Heroda Wielkiego, tylko już naprawdę. A to – że jeszcze chwila i Żydzi zapanują nad światem. Runie potęga Rzymu i my będziemy władcami. Tak też po wyjściu z bóżnic procesje, śpiewy, tańce, pochodnie, ogniska.
– A co na to mieszkańcy Aleksandrii?
– Oczywiście, doszło to do nich. Trudno inaczej sobie wyobrazić. A ci – jak to ludzie – jedni wzruszali ramionami, drudzy się denerwowali, a inni się wyśmiewali. Ubrali miejscowego wariata w strój królewski i składali mu pokłony.
– Widziałeś to?
– Na własne oczy. I dlatego mogę wam to opowiedzieć. Zaczęły się pyskówki, a od tego – do bijatyk. Potem już całe ulice, całe dzielnice włączały się w bójki uliczne. Wreszcie, aby uspokoić rozwścieczone tłumy, namiestnik Flaccus odebrał nam, Żydom Aleksandrii, prawa obywatelskie. Wypędzono nas z dzielnic, które zamieszkiwaliśmy dotąd, wtłoczono z czterech w jedną. Nazywa się Delta. Nad przystanią. Nasze opuszczone domostwa splądrowano, częściowo spalono. Deltę odcięto od wszelkich dostaw, czekając na to, że umrzemy tam z głodu, z gorąca, z braku wody. Co się działo potem, to wiecie. Ja stamtąd jakimś cudem się wydostałem i tu jestem.
Ludzie zgromadzeni przy stole słuchali tych relacji wstrząśnięci. Chociaż wiedziano o tych wydarzeniach, przecież relacja najnowsza, relacja naocznego świadka, zrobiła duże wrażenie.
– Bardzo ci dziękuję, że opowiedziałeś. Szczerze współczujemy i tobie, i wszystkim naszym braciom w Aleksandrii. Ale to, co opowiadasz, potwierdza tezę, którą chcę wam przedstawić.
– Co to za teza?
– Naprawdę to sam nie wiem, co trzeba zrobić. Wiem tylko, że nie można tej sprawy zostawić. Powiedzmy do końca: to, co się stało w Aleksandrii, stać się może gdzie bądź. Rozglądnijcie się, co się dzieje u nas, tu w Antiochii, w tym przyjaznym dla Żydów kraju.
– Nie panikujmy – Lucjusz usiłował uspokajać. – Tak nieraz bywało, tak jest i tak będzie.
– To, że tak było – Barnaba nie dał się zbić z tropu – zgoda. Ale to, co teraz się dzieje, na moje rozeznanie prowadzi do tragedii. Coś trzeba z tym zrobić.
– Do jakiej tragedii? – ktoś spytał, domagając się konkretnej odpowiedzi.
– Wszystko wskazuje na to, że nie skończy się na tych bijatykach, wyzwiskach i rzucaniu kamieniami, ale dojdzie do prawdziwej wojny – Jan poparł Barnabę.
– Nie przesadzaj.
Barnaba się nie spieszył i zaczął obszerny wykład.
– Teraz, po śmierci Agryppy, gdy Rzymianie zajęli Ziemię Świętą, wiecie, co się tam dzieje. Bo gdyby jeszcze Rzym posłał kogoś mądrego i taktownego. Ale obecny prokurator Cuspius Fadus postępuje tak, jakby nas nie znał. Albo… – tu zatrzymał się.
Ktoś go przynaglił:
– Mów dalej.
Barnaba zaczął z namysłem:
– Albo jakby prowokował nas i sam chciał, by doszło do powstania. Tak czy inaczej, powiedzmy sobie szczerze, idzie ku temu, że wybuchnie powstanie. Bo ludzi z gorącą głową jest u nas pod dostatkiem.
– Faktycznie, zelotów i sykkaryjczyków wysypało jak grzyby po deszczu – Jan potwierdził.
– Ale się na tym nie skończy – Barnaba znowu przerwał.
Manahem go zapytał:
– O czym myślisz?
– A więc myślę o tym, że na powstaniu w Ziemi Świętej się nie skończy, że dojdzie do czegoś gorszego, bo wybuchną powstania we wszystkich gettach na terenie całego imperium rzymskiego. A wtedy… Nie chcę o tym myśleć.
– Wobec tego po co to mówisz?
– Bo my jednak jesteśmy jakoś odpowiedzialni za to wszystko.
– Odpowiedzialni za co? – Manahem zdumiał się aż pod samo niebo.
– Jeżeli Pan Bóg sprawił, że zrozumieliśmy przez Jezusa, że Bóg jest miłością i kocha nie tylko Żydów, ale wszystkich ludzi na całym świecie, to nie możemy tej prawdy schować pod korcem, ale trzeba ją postawić na świeczniku, aby oświeciła tych, którzy tego nie wiedzą.
– Pięknieś to wygłosił, ale powiedz konkretnie, o co ci chodzi, co z tego wynika? – Niger chciał konkretów.
– Ruszmy w świat. Idźmy do tych zwłaszcza miast, gdzie naszych jest wielu, gdzie sytuacja jest napięta i próbujmy tam zbudować nową atmosferę. Żebyśmy nie patrzyli na pogan jak na nieprzyjaciół. Bo jesteśmy mądrzejsi o to, czego Jezus nas nauczył – wreszcie Barnaba określił, do czego zmierza.
– Czyś ty zwariował? Chcesz głowę stracić? Szaweł próbował to i o mało a by go zabili – Lucjusz prawie się przestraszył.
– Ale go nie zabili. Może nas też nie zabiją. No to co, chłopcy, ruszamy się? Kto idzie?
– Tyś nie Jezus, żeby nas wysyłać – ktoś się nerwowo zaśmiał.
– Nie, ja nie jestem Jezus i ja was nie wysyłam. Ja sam siebie wysyłam. Albo, lepiej powiedziawszy: czuję, że Jezus mnie wysyła. I szukam towarzystwa. Kto gotowy do wielkiej przygody? No, tak jak Jezus powiedział: Nie bierzemy dwóch sukni ani dwóch par sandałów, po drodze nikogo nie pozdrawiamy. I za darmo. „Darmo wzięliście, darmo dawajcie”. Może się uda świat zmienić. Powstrzymać wojnę, pożogi, burzenia, śmierć Żydów i pogan.
– A cóż ci nagle wpadło do głowy?
– To nie mój pomysł. Przyznam się wam, że nie mogę zapomnieć o tym, jak Jezus płakał nad Jerozolimą, mówiąc, że kamień na kamieniu nie zostanie z niej, że „oblegną cię, i otoczą cię wałem i powalą na ziemię, iżeś nie poznało czasu nawiedzenia twego”. Tkwi mi ciągle jak drzazga w głowie scena, kiedy, idąc na Golgotę, zatrzymał się przy płaczących niewiastach i powiedział: „Nie płaczcie nade mną, ale same nad sobą i nad synami waszymi. Bo przyjdą dni, kiedy będziecie wołały: Pagórki przykryjcie nas”. Te słowa mnie prześladują. – Na moment przerwał.
Lucjusz go wyręczył, mówiąc:
– Nawet Jezusowi nie udało się zlikwidować nienawiści.
Barnaba podjął temat:
– Tak, masz rację, Jezusowi nie udało się powstrzymać procesu nienawiści. Zgoda. Ale przecież wszystko robił, co tylko mógł, żeby lać oliwę na wzburzone fale nienawiści między Żydami i poganami. Teraz powinniśmy przejąć pałeczkę. Gdybyśmy inaczej postępowali, to nie jesteśmy uczniami Jezusa. No, kto idzie ze mną?
Ale chętnych nie było. Ludzie wstawali od stołu, pogadywali, tu i ówdzie pojawiały się śmiechy. Rozluźniło się wokół Barnaby i Jana. Wreszcie zrobiło się pusto.
Już tak na odchodne, żeby coś powiedzieć, zwrócił się do Nigra z zapytaniem:
– A może byś ty ze mną poszedł?
Ale Niger wyraźnie nie przewidywał siebie na bohatera tej imprezy. Unikając wzroku Barnaby, odpowiedział, siląc się na wesołość:
– To ty faktycznie chcesz ruszać w drogę? Myślałem, że podpuszczasz nas, chcesz nas wypróbować.
– Ja często żartuję, ale sytuacja jest taka, że nie czas na żarty.
– Nie, nie, na mnie nie licz. Ja nie mógłbym sobie teraz pozwolić na taką wyprawę. Bo na ile cię rozumiem, to jest sprawa paru miesięcy, nawet kilku. Mam tutaj swoje obowiązki. Związałem się z rozmaitymi ludźmi. Są grupy, które prowadzę. To na pewno byłoby dla nich z dużą niekorzyścią, gdybym ich zostawił. To jeszcze początkujący. A poza tym, mam tu dobrą pracę. Wolałbym jej nie stracić. Wierz mi, bardzo chętnie bym ruszył z tobą w drogę. Ale może innym razem. Tylko musiałbym wcześniej o tym wiedzieć, żeby się przygotować do takiej eskapady.
Barnaba słuchał go z przykrością. „Czemu mi wprost nie powie, że się boi albo że go to po prostu nie interesuje”. Na koniec Niger zdobył się prawie na dowcip:
– A może byś tak z tym zwrócił się do Szawła? On ma już wprawę w uciekaniu. To mógłby ci się przydać.
To miał być żart – kiepski zresztą – ale dla Barnaby to było odkrycie. „Rzeczywiście. Szaweł. No oczywiście, tylko Szaweł Nie trzeba było tym ludziom głowy zawracać, tylko wprost zwrócić się do niego”.
– Dziękuję ci za pomysł. Wpadnę do Szawła, może się zgodzi.

Na drugi dzień już był z Janem-Markiem w drodze. Jeszcze gdy jechał, miotały nim rozmaite wątpliwości: „Czy to wszystko, co wymyśliłem, ma jakikolwiek sens? Czy to nie szaleństwo? Czy to nie szczeniacki wybryk, powstały w ferworze dyskusji? Czy nie było dostatecznym znakiem ostrzegawczym dla mnie to, że nikt za moim pomysłem się nie opowiedział, że zostałem sam jak palec? Czy to nie był wyraźny znak Boży, żebym dał sobie spokój?” Wreszcie zadecydował, żeby przerwać tę huśtawkę: „Jeżeli Szaweł uzna to za niedorzeczność – rezygnuję. I zapominamy o sprawie”.

 
3. Barnaba i Szaweł

Szawła zastał w domu przy tkaniu płócien namiotowych z sierści wielbłądziej. Nie spodziewał się tego. Myślał, że powiedzą mu w domu, żeby Szawła szukać w synagodze, że zastanie go podczas wygłaszania homilii południowej. Po kilku grzecznościowych pytaniach i odpowiedziach, zdecydował się zapytać:
– To ty zrezygnowałeś z apostołowania?
– Nie, nie, ale tak mi zalecono, żebym w swojej rodzinnej miejscowości zaszył się na jakiś czas, bo podobne wzbudzam emocje. Jednak codziennie wieczorami spotykam się z ludźmi to tu, to tam na Łamaniu Chleba. A w ciągu dnia często się ktoś tu u mnie zjawia. Pojedynczo i grupami. Miałeś szczęście, że trafiłeś akuratnie na taki luz.
– Ale co, nudzisz się, nie masz nic innego do roboty, że się zajmujesz tkactwem? Nie mógłbyś zająć się czytaniem Pisma Świętego?
– Nie chcę być od nikogo zależny, więc pracuję na własne utrzymanie.
– A w nauczaniu nie robią ci trudności?
– Na razie spokój. Co będzie dalej, zobaczymy. Pan Bóg na pewno drogę wskaże.
Wtedy dopiero Barnaba wyjaśnił cel swojego przyjazdu do niego. Relacjonował szeroko i obserwował reakcję. Widział naocznie, jak w miarę mówienia twarz Szawła rozjaśnia się. Wreszcie ten nie wytrzymał, przerwał swoją robotę, podszedł do niego, uścisnął go, mówiąc:
– Bratem mi jesteś. Czekałem na takiego jak ty. Idziemy. Choćby dzisiaj.
Gdy już siedzieli przy stole, dogadywali szczegóły. Barnaba precyzował swoje stanowisko:
– Tylko żeby to nie było tak, że to my, że to nasz pomysł, nasza inicjatywa, nasze dzieło. Ludzie są ludźmi. Nam nie wolno popełnić żadnego nietaktu. Pójdziemy do naszej gminy w Antiochii, uzyskamy od nich potwierdzenie.
– Ale, o ile cię dobrze zrozumiałem, to zaczynamy od Aleksandrii? – Szaweł chciał znać trasę.
Barnaba przeląkł się:
– Nie, nie. Na początek to za wysoka poprzeczka. Tam pójdziemy na pewno. Ale nie od razu.
– Co proponujesz?
– Zacznijmy od spokojniejszych krajów, dopiero gdy nabierzemy wprawy, wtedy weźmiemy się za tereny trudniejsze.
– A więc, od czego chcesz zacząć?
– Choćby mój Cypr.

 I tak też się stało. Udali się do Antiochii, przedstawili swój plan gminie. Jak się tego spodziewali, ich plan nie spotkał się u wszystkich z zachwytem. Byli tacy, którzy ukazywali trudności. Nawet nie tyle dla nich samych, ale dla sprawy, dla Ewangelii, dla gminy. Były nawet chwile, kiedy zdawało się, że ich propozycja padnie. Że gmina nie wyrazi zgody. Że się od całej tej imprezy odetnie albo nawet im zakaże tej działalności, wprost im zabroni – co byłoby dla nich tragiczne. W końcu jednak wystąpił Niger. Co go do tego wystąpienia skłoniło, trudno powiedzieć, ale chyba wyrzuty sumienia z powodu tego, jak potraktował Barnabę na początku. Powiedział po prostu:
– Nie będę obwijał w bawełnę. To, na co się poważyli Barnaba i Szaweł, jest szaleństwem. I wszystkie głosy, które padły w naszej rozmowie dotąd, świadczą o tym. Ale powiem coś, co może was zaboli. A mianowicie, jest w tej naszej dyskusji również oścień zazdrości.
Tu przerwał. Spodziewał się jakichś protestów. Ale było wprost przeciwnie, zebrani jakby przycichli i czekali na dalsze jego słowa. Wobec tego mówił:
– Zazdrościmy im, że to nie my, że to oni. Że ktoś inny się podjął tej niebezpiecznej roboty. A nas na to nie stać, bośmy tchórze, bośmy za wygodni. Albo po prostu za słabi, żeby udźwignąć ten trud. Dlatego ja proponuję: niech idą.
Znowu przerwał, czekając na jakąś reakcję. Ale gdy jej i tym razem nie było, mówił dalej:
– Dajmy im błogosławieństwo. Wspierajmy ich swoją modlitwą. I zobaczymy, co będzie. Albo wrócą jeszcze w tym tygodniu, albo zginą gdzieś po drodze, zatłuczeni przez fanatycznych nieprzyjaciół. A na pewno zedrą się w tej pracy. A na pewno nic z nich nie zostanie. Powiedzmy sobie szczerze: spełniają polecenie Jezusa, które brzmi: „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody”.
– Nie cytuj Jezusa, przekręcając Jego myśl – ktoś zaprotestował. – Oni nie idą na cały świat nauczać Ewangelii, tylko oni spełniają misję pokojową, chcą zapobiec wojnie pomiędzy Izraelitami a poganami.
– Ale czy to nie na jedno wychodzi? – Niger poderwał się. – Chcą uładzić nienawiść, doprowadzić do tego, żeby Żydzi i poganie nie patrzyli na siebie wrogo, ale żeby nawet spróbowali nazwać się braćmi. Ale czy wy sobie z tego zdajecie sprawę, że to jest istota chrześcijaństwa? Że w tym, co określamy słowem „pokój”, mieści się cała nasza misja? Bo cóż to jest pokój? Skąd się bierze pokój? Właśnie z miłości. I to nas, chrześcijan, powinno charakteryzować.
Opadł, zmęczony tym przemówieniem, a zwłaszcza tym ostatnim wyskokiem. Tylko jak przez mgłę dosłyszał:
– No to przynajmniej wiemy, jak się nazywamy. Nazywamy się chrześcijanie.

 
4.  Książę Agryppa u cezara Claudiusza

Tymczasem w Jerozolimie doszło do czegoś, co wstrząsnęło całym Izraelem: prokurator Cuspius Fadus zabrał ze świątyni szaty pontyfikalne najwyższego kapłana, aby jeszcze bardziej sobie podporządkować świątynię i naród izraelski. To wprawiło w osłupienie Jerozolimę, Ziemię Świętą i wszystkich Żydów mieszkających w całym świecie. Niesprawiedliwość wołająca o pomstę do nieba. Przecież szaty zostały oddane świątyni przez legata Syrii Viteliusza w sposób ostateczny i nieodwołalny. Zresztą nie za darmo. I teraz taka krzywda. Dla ludzi postronnych, zwłaszcza da pogan – drobiazg. W ogóle nie wiadomo, o co chodzi, jakie znaczenie mogą mieć szaty pontyfikalne. Ale dla samych Żydów – dosłownie tragedia. I stąd nienawiść, jaka wybuchła pod samo niebo.
Do księcia o tym wydarzeniu najpierw doszła wiadomość, a potem delegacja, która przypłynęła z Jerozolimy w błyskawicznym tempie. Już nie tylko błagali, nie prosili, ale przeklinali, złorzeczyli i grozili, żądali. Znakomicie złożyło się to w czasie, bo książę akuratnie przygotowywał się do wizyty u cezara. Wstrząśnięty do głębi, obiecał interwencję. Ci oświadczyli, że nie ruszą się z Rzymu, dopóki nie uzyskają odpowiedzi pozytywnej. W dodatku uparli się, że z nim pójdą. Nie dali sobie wytłumaczyć, że to jest zupełnie zbyteczne. Na szczęście jeszcze od wyznaczonego terminu dzieliło księcia parę dni. Był czas na szczegółowe przemyślenie sytuacji i przedyskutowanie jej, oczywiście przede wszystkim z majordomusem. Ustalili, że delegację zostawią w poczekalni, a gdy się okaże, że będzie ona potrzebna, to przedstawią ją cezarowi.
Po pierwsze, nie wiedział, jak zostanie przyjęty przez cezara. Majordomus zalecał zachować ten sam styl, w którym się rozstał podczas ostatniego pobytu w Rzymie. A więc żadne narzekania, żadne żale, żadne wyrzuty, żadna mina obrażona.
I to się udało. Cezar najwyraźniej w pierwszej chwili był przygotowany na te żale i pretensje, i na narzekania. I gdy spotkał się z uśmiechem przyjaźni – nawet nieco wymuszonym – i z serdecznością młodego księcia, podjął ten styl. I wróciły dawne chwile, kiedy to książę siedział z ojcem królem przy stole i zachwycał rzymskiego cezara swoją kulturą bycia i wiadomościami. Tak stało się i teraz. Mówili o wszystkim. Cezar o Brytanii, Agryppa o Etruskach. Również o tym, jak pusty był Rzym, gdy cezara nie było. Wreszcie przeszli na tematy polityczne. Już na końcu, prawie przy deserze, cezar rozbawiony i rozluźniony powiedział mu całkiem po prostu:
– Tyś jest Rzymianinem. Twoja prawdziwa ojczyzna to Rzym, to Grecja. Co ty masz wspólnego z narodem izraelskim? Nie widzę cię w Jerozolimie. I nie chciałbym cię tam mieć. Sam powiedz. To niedobry kraj. Niezdrowa atmosfera. Nawet dla najsilniejszych. Nawet w twoim ojcu, którego uważałem i uważam za przyjaciela, gdy dłużej w Jerozolimie posiedział, zrodził się nacjonalizm i fanatyzm izraelski, którego przedtem zupełnie nie widziałem.
Gdy książę chciał stanąć w obronie ojca, Claudiusz mu przerwał:
– Nie, nie, rozumiem cię, ty jako syn masz prawo i masz obowiązek ojca bronić. Ale ja go widzę swoimi oczami. Mam dowody w ręce. Po co zaczął budować mury wokół Jerozolimy? Przecież miał nasze gwarancje. W razie napadu Partów czy kogokolwiek bądź jedno słowo i przyszłyby mu legiony syryjskie z pomocą i z obroną. Więc po co? A jeżeli? No to wróciły w nim stare marzenia o niezawisłości państwa Izraela, które są nonsensem. Bo trzeba się zdecydować: albo z nami, albo z naszymi przeciwnikami, z inną potęgą militarną i państwową. Bo sami się nie utrzymacie. A więc, ja cię nie widzę w Jerozolimie.
– A gdzie? – spytał, zachęcony tak postawionym stwierdzeniem.
– W Cezarei Filipowej. To jest dla ciebie miejsce. Widzisz, żebyś mnie dobrze rozumiał, ja nie uważam wszystkich potomków Heroda Wielkiego za niewydarzone jego dzieci. Jest książę Herod z Chalkis, ożeniony z twoją siostrą Bereniką. Był Herod Filip, tetrarcha Trachonu i Batanei i żyliśmy w zgodzie. Jemu było dobrze i nam też z nim. Przejmij jego funkcję, jego rolę i władzę. Gdybyś chciał poszerzyć swoje tereny, to nie widzę przeszkód. Bardzo proszę, wyjdziesz z propozycjami, pomyślimy. Ale nie dalej jak do Jeziora Galilejskiego. Bo już w samej Galilei nie chcę cię mieć. Bardziej na północ, na wschód, na zachód, owszem, zgoda. Tobie będzie dobrze i ludziom z tobą.
Przerwał. Może czekał na wypowiedź chłopca. Ale ten milczał. Wobec tego po chwili cezar podjął monolog:
– Zresztą na to wszystko masz jeszcze czas. Zanim dojdziesz do pełnoletności, jeszcze trochę potrwa. Spędzisz te lata tam, gdzie chcesz. Ale ja ci radzę: posiedź w Rzymie. Nie jest to najmilsze miasto na świecie, ale na pewno dla ciebie dobra szkoła. W razie czego masz drzwi do mnie otwarte, przychodź, kiedy zechcesz. Mam do ciebie zaufanie, to wiedz i chciałbym, żebyś i ty miał do mnie zaufanie i będziemy żyli w zgodzie. A Izraelitów zostaw prokuratorom rzymskim. Oni ich nauczą rozumu. Masz rację, Cuspius Fadus idzie czasem za daleko. Ma zbyt twardą rękę, ale z Izraelitami nie można inaczej.
I tu książę Agryppa uznał, że może w takiej atmosferze poruszyć sprawę szat pontyfikalnych:
– Ja mam drobną prośbę. Chodzi o szaty pontyfikalne najwyższego kapłana. To drobiazg może, twoim zdaniem, ale dla nas nie. I tu już nie chodzi o sprawę prestiżu. Ale pokoju. Czasem jeden płomyk może spalić cały dom. Przybyła w tej sprawie delegacja z Jerozolimy i czeka w poczekalni.
Mówiłby nawet dłużej na ten temat, ale przerwał mu cezar:
– Słyszałem o tym. I owszem, uważam, że to była przesada ze strony mojego namiestnika. Dobrze, że słyszę twoje zdanie na ten temat. Z delegacją się przywitam. Napiszę do Fadusa list, ale napiszę również do najwyższych kapłanów, żeby on wyszedł z twarzą z tej sprawy, żeby nie był poderwany jego autorytet. Bądź spokojny, szaty pontyfikalne wrócą do świątyni. Jeżeli chcesz, mogę ten list napisać natychmiast.
– Byłbym bardzo wdzięczny.
Cezar zwrócił się do sekretarza:
– Poproś skrybę.
Wszedł, gotowy do pracy. Claudiusz zaczął dyktowanie:
– Claudiusz cezar Germanik, trybun ludu po raz piąty, obrany konsulem po raz czwarty, imperator po raz dziesiąty, ojciec ojczyzny, pozdrawia urzędników, radę i lud Jerozolimy i cały naród żydowski. Ponieważ bawiący u mnie drogi mi Agryppa, mój wychowanek i mąż wielce nabożny, przedstawił mi waszych posłów, którzy dziękowali mi za troskliwość okazaną waszemu narodowi i z całą powagą usilnie prosili, abym pozostawił świętą szatę i wieniec w waszym ręku, zezwalam na to, zgodnie z zarządzeniem wydanym przez znakomitego i wielce przeze mnie cenionego Viteliusza. Przychyliłem się do tej prośby najpierw dlatego, że nakazuje mi tak moja pobożność i pragnienie, aby wszyscy zachowali swoje narodowe praktyki religijne, następnie dlatego, że wiem, iż czyniąc tak, sprawiam wielką przyjemność samemu królowi Herodowi i Arystobulowi Młodszemu, których szczere oddanie dla mnie i troskliwość o was znane mi jest i względem których, jako drogich mi i szlachetnych mężów, mam liczne obowiązki przyjaźni. Napisałem o tych sprawach także do mojego prokuratora Cuspiusa Fadusa. Imiona zaś oddawców listu są…
W tym miejscu cezar przerwał i, zwracając się do księcia, zapytał:
– Pamiętasz imiona tych ludzi, którzy czekają?
– Tak.
– To podyktuj.
– Corneliusz syn Creona, Tryfon syn Teudiona, Doroteos syn Natanaela i Jan syn Jana.
– To wszyscy?
– Tak – książę odpowiedział.
– No to kończ – cezar polecił skrybie: – Napisano czwartego dnia przed Kalendami lipcowymi za konsulatu Rufusa i Pompejusza Sylwana.
Skryba wyszedł.
– I żebyś wiedział – powiedział, zwracając się do Agryppy – że mam jak najlepsze zamiary, wobec tego zrobię dla ciebie jeszcze jedno. Uchronię świątynię od surowości prokuratora i pieczę nad świątynią i jej skarbcem oraz prawo do mianowania i usuwania najwyższych kapłanów powierzam księciu Herodowi z Chalkis, mężowi twojej ukochanej siostry Bereniki. Tak będzie, dopóki nie dojdziesz do pełnoletności. A potem ty przejmiesz tę funkcję.