Biblioteka


Zawrzeć małżeństwo.



     Zawrzeć małżeństwo. Dziękować Bogu za dar miłości. Bo przecież mogłoby być tak, że przeszedłbyś przez życie nie pokochawszy nikogo. Bo mogłoby być i tak, że byś przeszedł przez życie nie spotkawszy nikogo, kto by cię pokochał. Bo mogłoby być i tak, że miałbyś za sobą i szkoły, że pracowałbyś intensywnie i z satysfakcją, że miałbyś i kolegów, i koleżanki, znajomych i przyjaciół, ale przeszedłbyś przez życie bez miłości.
     Dziękować Bogu za miłość, która cię całego ogarnęła, porwała, poniosła, która przestawiła cię na inną płaszczyznę, dokonała rewolucji w twoim życiu. A teraz już, po etapie poznania się, zakochania, pokochania, po zachwytach, oczarowaniach, entuzjazmach, wiesz: że tak. Po spotykaniach się w kawiarni, na spacerze, po przegadaniu tysięcy godzin, po zrobieniu dziesiątków tysięcy kroków na spacerach, wycieczkach, wiesz: że tak. Po rozterkach, zazdrościach, niepokojach, po ciągłym jeszcze zapytywaniu się siebie, czy to naprawdę ten człowiek na całe życie? Czy to jest ojciec dla naszych dzieci? Czy to jest matka dla naszych dzieci? Czy się nie mylę? Po poznaniu jego środowiska, w którym się obraca, z którym się przyjaźni, kolegów i koleżanek. Po poznaniu rodziców, rodziny. Wpatrywaniu się w nich. Doszukiwaniu się w nich twojego ukochanego. Po pytaniach: Jesteś mój? Mogę cię w pełni zaakceptować? Mogę tych ludzi nazwać rodziną? Mogą mi być jak matka, jak ojciec, jak brat, jak siostra? Wiesz: że tak. Teraz już mieć przekonanie niezbite, że to jest właśnie ten człowiek, jedyny, najpiękniejszy na świecie, jakiego ci się udało spotkać, który był dla ciebie przeznaczony z wszystkich możliwości, jakie tylko istniały pod słońcem. Mieć pewność, że ten człowiek rozumie cię, wciąż chce być z tobą. Żyć w przeświadczeniu, że ma pełne zaufanie do ciebie, polega na tobie, na ciebie liczy, że masz za niego odpowiedzialność, nie możesz go zawieść.
     Zdecydować się na małżeństwo. Być wreszcie potrzebnym komuś. Wiedzieć, że on bez ciebie żyłby tylko połową życia, że dla niego straciłyby sens i noce, i dnie, i praca, i odpoczynek. Budować plany na przyszłość w oparciu o zaistnienie przy tobie tego drugiego człowieka. Budować plany założenia wspólnego miejsca na ziemi, gniazda, gdzie będzie wam dobrze. Już się nie wstydzić. Już się nie ukrywać. Już głosić całemu światu, że się kochacie, że jesteście razem i zostaniecie ze sobą na zawsze. Zdecydować się na małżeństwo. Zdawać sobie sprawę, że spośród wszystkich darów Bożych miłość jest darem największym.
     Bać się o swoją miłość. Wiedzieć, że taki jest już człowiek, że wszystko potrafi zniszczyć, najpiękniejszy, najdroższy skarb potrafi zatracić. Również z tej troski o swoją miłość dorastać do decyzji sakramentu małżeństwa. Niech Bóg pobłogosławi. Niech wyciągnie swe ręce, niech ustrzeże od niebezpieczeństw zewnętrznych. Niech pomoże mi uratować ten jedyny cud, jakim jest moja miłość, przede mną samym, przed moim egoizmem, samolubstwem, próżnością, zazdrością. Bo wiem, że już tyle zmarnowałem w swoim życiu, proszę więc o pomoc Twoją, bym mógł kochać na zawsze.
     Przyjść do Jezusa – zaprosić Jezusa na wasze wielkie święto, tak jak zaprosiła Go młoda para z Kany Galilejskiej – z prośbą o pomoc dla siebie i dla ukochanego człowieka. Aby Ten, który jest Nauczycielem najlepszym miłości, nauczył oboje was kochać. Uczył cię kochać przez całe dotychczasowe życie, niech uczy cię i teraz, na tym nowym etapie: w tym twoim nowym stanie. By cię było stać, jak na początku tak do końca, na dawanie, ciągłe dawanie twojemu ukochanemu człowiekowi: twojego czasu, twoich uśmiechów, twojej cierpliwości, wyrozumiałości. Abyś nigdy nie liczył, ile otrzymałeś a ileś dał, abyś nie dawał tylko tyle, ile otrzymałeś, abyś po prostu kochał, czyli był bezinteresowny.
     Nie pierwsi startujecie. Było tylu przed wami, a wielu z nich po krótszym czy dłuższym czasie rozeszło się. Wy też będziecie mieli trudne chwile. Żeby wtedy stać was było na tyle mądrości, tyle dobroci, ile potrzeba będzie, by przezwyciężyć ten kryzys. O miłość Cię proszę. Prosić o miłość dla człowieka, którego kochasz, z którym się łączysz na całe życie. Nie dlatego tylko, aby ciebie do śmierci kochał, nie dlatego tylko, abyś ty był szczęśliwy, ale by i on przez miłość był szczęśliwy.
     Zaprosić Jezusa, aby pozostał z wami na zawsze. Żeby wam pomógł zbudować prawdziwy dom, jakiście sobie wymarzyli. Gdzie będzie wam dobrze i waszym dzieciom. Dom, w którym będzie zawsze słońce waszej miłości i w tym słońcu będą dojrzewać wasze dzieci, w dobroci, w wolności, w pokoju, w poczuciu bezpieczeństwa. Dom, do którego będzie mógł przyjść każdy, kto potrzebuje trochę ciepła, kto zechce się podzielić z wami swoją mądrością albo swoimi trudnościami. Dom otwarty dla bliskich i dalekich.
     Zbudować dom. Ale najpierw odejść z domu rodziców. Z domu, który wydawał ci się już od dawna za ciasny, za duszny. Brakowało ci już w nim powietrza, przestrzeni, horyzontów, narzekałeś na jego stanie w miejscu, tradycyjność, wstecznictwo, gdy cały świat, a ty z nim idziecie do przodu, w przyszłość. Narzekałeś nawet na meble, obrazy, dywany. Na wszystko. Bo wszystko cię to jakoś zatrzymywało w przeszłości, podczas gdy ty taki już wychylony w przyszłość. Ale gdy teraz masz odejść z tego miejsca, związanego z twoim dzieciństwem, latami szkolnymi, gdy zgarniasz twoje rzeczy, żeby wziąć je do twojego mieszkania, które jeszcze nie stało się twoim domem, wiesz, że kończy się jedna epoka – przecież w końcu stabilna – i zaczyna się następna. I choć za wszelką cenę chcesz tego dokonać, aby twoje mieszkanie stało się domem dla was dwojga i dla waszych dzieci, to przecież już wiesz, że to wcale nie jest takie łatwe.
     Odejść od rodziców. Na których tak narzekałeś nie raz. Zamknąć kartę waszej historii: okresów pogody, przyjaźni, zrozumienia, zwierzeń, wspólnych kłopotów, wspólnego ich rozwiązywania, kiedy nie było między wami tajemnic, okresów walk, starć, buntów, awantur, ucieczek, kłamstw, oszustw, zachcianek, samowoli, płaczów matki, zgryzoty ojca, twojego zbyt wczesnego wyrastania spod posłuszeństwa, twojej mniej lub więcej udanej samodzielności.
     Pożegnać rodziców. Przeprosić ich za siwe włosy, za zmarszczki na twarzy, za nieprzespane noce z twojego powodu. Za skrócone życie.
     Odejść, może już teraz przeczuwając, że i przed tobą wychowywanie swoich dzieci. Że twoje nieposłuszeństwo, krnąbrność i oszukiwanie przekażesz im, że twoje zło wyrządzone rodzicom powróci do ciebie w krnąbrności, fałszu twoich dzieci względem ciebie. Wiedzieć o tym, że to nie rozstanie na zawsze. Przyjdą do ciebie, żeby się zająć twoimi narodzonymi dziećmi. Powrócisz tu ze swoimi szybko rosnącymi dziećmi, aby odwiedzać dziadziów.