Biblioteka


ZESŁANIE DUCHA ŚWIĘTEGO



Zesłanie Ducha Świętego

 

Ześlę Go wam

To nie tylko kiedyś na zgromadzonych w Wieczerniku zstąpił Duch Święty. On może zstąpić i na ciebie, tylko Go o to proś.
Niech cię oświeci, żebyś zrozumiał, czym jest dla ciebie każdy twój dobry czyn, czym jest dla ciebie każdy twój grzech. Niech zstąpi i pomoże ci wierzyć, modlić się, kochać Boga i bliźniego. Niech usunie smutek, a przyniesie ci radość życia: radość życia Prawdą.
Proś, a zstąpi i odmieni się twoje życie.

Nie bójcie się tego, kto może ciało zatracić

Niepewność, strach, drżenie o swój los, rozpacz – to jest nasze codzienne kuszenie.
Duch Chrystusowy – to pokój, ufność, optymizm, pogoda; on sprawia, że jesteśmy w stanie w pełni żyć. Bo tylko wtedy jest się wolnym, gdy można ryzykować i gdy strata nie dotyczy rzeczy najważniejszych.

Jego Matka

Szła, mając błękit nieba nad głową, wokół zielone wzgórza i pył drogi pod stopami, ze swoim Dzieckiem na ręku. Po raz pierwszy oficjalnie, publicznie. Szczęście, uniesienie, które znają tylko matki.
Za chwilę Symeon przepowie Jej cierpienie. To będzie pierwszy ból, pierwszy miecz, który spadnie na Nią przez Syna. Potem przyjdą inne. Niezrozumiałe odezwanie się dwunastoletniego Człowieka: „Co jest, żeście mnie szukali, nie wiedzieliście, że w sprawach Ojca mego potrzeba, abym był?” – słowa, które zgasiły drżące od niepokoju i wyrzutu pytanie: „Synu, cóżeś nam uczynił?” A potem obce słowa, które tak trudno było przyjąć – w Kanie Galilejskiej: „Niewiasto, jeszcze nie przyszła godzina moja”. Po raz ostatni „niewiasto” usłyszała – pod krzyżem.
Ale to jest Jej Syn. Ale mimo wszystko, chociażby zdarzyło się coś stokroć boleśniejszego, chociażby odszedł daleko bardziej – to jest Jej Syn. Ona jest Jego Matką.

Rzekł do Niej: Niewiasto

Taka anielska, tak przebogosławiona, że prawie już nieludzka, nierealna, nierzeczywista.
A była przecież prostym człowiekiem.
W spiekocie palestyńskiego słońca, w białej prostej sukni, przewiązanej sznurem, z chustą na głowie. Znała dobrze drogę do źródła. Setki razy przemierzała ją z glinianym dzbanem.
Była w pełni człowiekiem.
Drobne kamyczki kłuły Jej bose stopy. Jej ręce były spracowane obracaniem żaren, kopaniem zeschłej ziemi.
Poznała w pełni, co to są zawiedzione nadzieje, co znaczą słowa: „Myśli moje nie są myśli wasze, drogi moje nie są drogi wasze”.
Gdy poczęła Chrystusa, gdy stało się w Niej faktem to, o czym marzyły wszystkie niewiasty żydowskie, całą swą duszą zwróciła się ku Temu, który w Niej zamieszkał. Ukochała Go wiosną swego dziewczęcego serca. O Nim myślała przy kopaniu, myciu naczyń, praniu. Jemu śpiewała. Nim się cieszyła.
Wiedziała, jaka będzie Jego przyszłość. Wiedziała, co Go czeka.
I wymarzyła sobie swoją rolę w Jego życiu: że gdy ludzie odwrócą się od Niego, ona będzie przystanią w Jego dalekich wędrówkach, odpocznieniem – będzie tym człowiekiem, który Go zrozumie najlepiej.
Rzeczywistość okazała się inna.
Pierwsza zapowiedź innego: zgubienie Jezusa. To nie było z Jej winy. Wyraźnie powiedziała: „Synu, cóżeś nam tak uczynił. Oto ojciec Twój i ja żałośnie szukaliśmy Ciebie”. Usłyszała obcą odpowiedź: „Czy nie wiecie, że w sprawach Ojca mego potrzeba, abym był?” Nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Ewangelista napisze później: „A oni nie zrozumieli słowa, które do nich mówił”. Ujrzeli jakiś mur między Synem a nimi. On ma inny świat, do którego oni nawet nie docierają.
Trzydzieści lat; Jezus wychodzi z domu, aby nauczać.
Odszedł i nigdy nie wrócił. W Ewangeliach nie znajdujemy żadnej wzmianki o pobycie Jezusa w domu rodzinnym w czasie Jego trzyletniej pracy nauczycielskiej.
A Matka Najświętsza czekała. Może przyjdzie? Powinien przyjść. Przecież wie, że Ona czeka. A jeżeli nie przychodzi, to dlaczego?
Płynęły miesiące. Gromadziły się nad Jezusem chmury nienawiści faryzeuszów. Złe wieści dochodziły do Niej. Przynosili je mniej lub bardziej życzliwi ludzie. Przynosili również oszczerstwa rzucane przez faryzeuszów na Jezusa. Wrogowie szukają pretekstu, aby Go można było skazać na śmierć, a przynajmniej aresztować. Na całą Palestynę głośne są ich podchwytliwe pytania i zwycięskie odpowiedzi Jezusa.
Jak Ona pragnęła, by przyszedł, by odpoczął, żeby powiedział Jej o swoim życiu, a przynajmniej żeby przyszedł i już nawet nic nie mówił, tylko usiadł.
Ale Jezus nie przyszedł.
Wtedy Ona poszła do Niego.
Był w jakimś domu i prowadził dysputę z faryzeuszami.
Przyszli i powiedzieli, że Matka Jego czeka przed domem.
Ale Jezus nie wyszedł.
I wtedy chyba w Niej się coś otworzyło. Zrozumiała, że inna jest Jej droga. On nie chce mieć w Niej oparcia, odpocznienia w cierpieniu. Chce cierpieć sam. Chce sam wypić do dna kielich goryczy. Ona może tylko z boku obserwować i współczuć. Pan Bóg wyznaczył Jej inną drogę, nie tę, którą sobie marzyła w młodości. Zrozumiała i przyjęła, chociaż Ją to musiało wiele kosztować. Nie widzimy Jej już przy Jezusie u Annasza, Kajfasza, Piłata. Jeden raz spotkali się oczami w czasie drogi krzyżowej. Na koniec stanęła pod krzyżem i jeszcze wtedy usłyszała słowo, którego tak bardzo nie chciała: Niewiasto.

Jej Syn

„Znowu idą”. Drgnęła. A ci już się tłoczyli w drzwiach sionki rozgadaną gromadą. Tężała wewnętrznie, gdy po złośliwych pozdrowieniach dla „matki wielkiego nauczyciela z Nazaretu” poczynali wypytywać o Jego życie. Co robił? A najważniejsze, co mówił? Była przerażona nienawiścią tych ludzi. Wiedziała, że trzeba jak najmniej mówić, a najlepiej milczeć. Oglądali bezlitosnymi oczami miejsce Jego pracy, przyglądali się Jego rzeczom, dzielili się dwuznacznymi uwagami. I przytaczali zdania z Jego nauk. I pienili się złością. I wygrażali pięściami przed Jej twarzą. Że Go tak wychowała. Że taką jest matką. A wreszcie namawiali, by wpłynęła na Niego, bo On nie zdaje sobie sprawy, co Mu grozi. Że szkoda Go, bo ma talent. Że mają Go w swych rękach. Ale z litości dla Niej nie chcą Go zniszczyć. A potem odchodzili. Pozostawała po nich głęboka cisza, tępy ból koło serca i pewność, że znowu przyjdą, że nie dadzą Jej spokoju. Potem przychodzili już po Niego. Z głębi snu wyrywało Ją dobijanie się. Otwarte oczy raził czerwony blask pochodni. Wpadali do izby. Jeden zostawał przy Niej, inni przewracali mieszkanie i gdy, jak zawsze, nie znajdowali Go, pytali, gdzie jest? Nie chcieli uwierzyć, że naprawdę Go tu nie ma i od dawna Go tu nie było. I że Ona naprawdę nie wie, gdzie jest. Wychodzili, obrzucając Ją obelgami. Może Pan Bóg nie dopuścił do tego, aby ktoś Ją uderzył.
Gdy szła uliczkami Nazaretu, tego Nazaretu, który po przemówieniu Jezusa w synagodze chciał Go zabić, dolatywały do Jej uszu szepty, uwagi, okrzyki. Natrętne spojrzenia chciały podnieść Jej powieki, ujrzeć strach, smutek czy gniew. Czuła się sama, otoczona pogardą. Poszła za Nim do Jerozolimy. Była blisko Niego, gdy konał. A potem znowu sama. I znowu podobne szepty i podobne spojrzenia. „To matka tego bandyty, ukrzyżowanego na Golgocie”. „Tego cieśli z Nazaretu, który buntował naród żydowski”.
Radość Zmartwychwstania zakłócało podglądanie i kuszenie. „Dlaczego nie idziesz na grób swego syna? Nie ma? Zmartwychwstał? Powiedz lepiej, gdzieście go ukryli?”
Może Pan Bóg nie dopuścił, żeby ktoś ze złorzeczących opluł Ją. A potem, potem prawie wszyscy apostołowie rozeszli się. Piotr i Jan prześladowani, wzywani przez sanhedryn, stale zagrożeni, prawie się nie pokazywali. Czasem tylko, gdy zmrok zapadał i można było niepostrzeżenie przemknąć uliczkami, przychodzili do Niej ci, którzy Go kochali, prosząc: „Opowiedz nam o Nim”.
Skąd to wszystko wiemy? Gdzie to wszystko słyszeliśmy? Te kroki przed domem, dobijanie się do drzwi, wypytywanie o syna, krzyki, bicie, maltretowanie? Dlaczego Ona jest nam tak bliska? Bo przeżyła to, co i nasze matki.
I dlatego choć Zielna, Siewna, Gromniczna – to zawsze Częstochowska: z poważną twarzą i dwiema bliznami od uderzenia.

Znalazła Go

To było takie proste. Gdy przychodziłeś podrapany, posiniaczony, rozżalony, rozbeczany, wgramolić się jej na kolana i wtulić głowę i słuchać, jak jej serce bije. Serce, które na pewno kocha. Płacz przechodził w pochlipywanie. Odpływała gorycz. Było ci dobrze, tak dobrze, że aż zasypiałeś.
Potem przyszedł okres, gdy denerwowała cię jej dobroć. Nie mogłeś znosić jej milczenia i smutnego spojrzenia, gdy coś złego zrobiłeś. Niechby zrobiła awanturę, niechby krzyczała, a nawet zbiła.
Potem poszedłeś w świat. Z wielkimi planami i nadziejami, pełen wiary w ludzi. A teraz wracasz. Tak jak wtedy: rozżalony. Do niej. W pokoju jest cicho, czyściutko jak dawniej, matka pomiędzy starymi meblami krząta się ucieszona, żeś przyszedł. „Może się herbaty napijesz?” Napijesz się, bo to ci da okazję do zatrzymania się tu dłużej. Ona nie wie i nigdy nie będzie wiedzieć, jak ci tego powrotu było trzeba. Może później podejdzie i pocałuje twoją głowę, nie wiedząc, jak bardzo na to czekałeś. Czujesz, jak odpływa twoja złość, nienawiść, rozgoryczenie, jak bierzesz w siebie światło, jej dobroć.
Przez te lata, które minęły, spiętrzyło się w tobie zło, stwardniałeś, skrzepłeś w egoizmie, stykając się z surowym światem.
Teraz w czasie nabożeństw majowych przychodzisz do Niej przez modlitwy, pieśni – obcujesz z Nią. Czujesz, jak odpływa od ciebie zło, jak bierzesz w siebie światło – Jej dobroć.

Przyszła do Niego

Dla ojców naszych była częstochowską, kalwaryjską, piekarską, gidelską, ostrobramską.
Dla ojców naszych była Zielną, Siewną, Gromniczną.
Zostały po nich pieśni, legendy, obrazy, rzeźby przydrożne, ryngrafy rycerskie i szkaplerze.
My, nowe pokolenie, patrzymy z zażenowaniem na to przywiązanie ojców naszych do Matki Najświętszej.
Każdy dzień rozpoczynał się Godzinkami. Oparty był o trzy punkty: Anioł Pański rano, Anioł Pański w południe, Anioł Pański wieczorem. Kończył się wspólną Koronką całego domu. Gdy do tego dodać wszystkie święta maryjne w ciągu roku, maj z jego nabożeństwami, październik z różańcem i adwent z roratami, to trudno się dziwić, że kult do Niej potrafił przemienić barbarzyńskie serca naszych przodków.
Oby weszła w nasze życie i przemieniła serca nasze nie mniej dzikie od serc naszych praojców.

Rzekł uczniowi: oto Matka twoja

Jeżeli ci to przeszkadza, to nie mów „Królowo”. Jeżeli cię to śmieszy, to nie mów „Dziewico”. Jeżeli to ci nic nie mówi, to nie mów „Pani”. Jeżeli nie rozumiesz, to nie mów „Naczynie poważne”. Mów o Niej „Ona” albo po prostu „Maria”. Jak chcesz. Byle była dla ciebie tym, czym być powinna: Matką.

Błogosławionaś Ty między niewiastami

W Twoje święto uproś nam, Matko Najświętsza, abyśmy choć trochę tak wierzyli w Jezusa, choć trochę tak Mu ufali, choć trochę tak Go kochali – jak Ty. Uproś nam u Boga, abyśmy w duszy naszej choć trochę byli tak spokojni, choć trochę tak szczęśliwi – jak Ty.

Błogosławiony owoc żywota Twego

W Niej składamy hołd tym kobietom, które część życia swojego oddały drugiemu człowiekowi: ciągi nieprzespanych nocy, dnie wypełnione gotowaniem kaszek i podgrzewaniem mleka, praniem pieluszek, drżeniem o każdy kaszel i każdy skok temperatury; w bezustannym zalataniu, żeby ze wszystkim zdążyć; potem troska o każdy samodzielny krok małego człowieka, który zaczyna nieporadnie wchodzić w życie – mając w perspektywie samotność.
W Niej oddajemy hołd kobietom, które słowu „kocham” nadały najpełniejszy kształt.

Rzekł do Matki swojej: oto syn Twój

W klasztorze św. Hildegardy umierała siostra Maria Bernarda, nosząca w świecie nazwisko Bernadetty Soubirous. To ta, której tylokrotnie ukazywała się Pani. Ale to było bardzo dawno. Po ostatnim widzeniu, w którym usłyszała, że Jej już nigdy więcej na ziemi nie zobaczy, przyszedł okres nieutulonej tęsknoty. Od siedmiu lat trwająca gruźlica kości, przy coraz cięższych stanach astmy, wyniszczyła ją. Siostry zakonne otoczyły jej łóżko. Zbliżał się koniec. Bladą twarz napiętnowaną cierpieniem powoli pokrywał cień śmierci. Coraz rzadsze oddechy i coraz delikatniejsze. I w momencie, kiedy zgromadzeni byli przekonani, że zgon już nastąpił, ona nagle uniosła się do pozycji półsiedzącej, otworzyła szeroko oczy, twarz jej rozjaśniała szczęściem – tak, jakby kogoś ukochanego ujrzała. Krzyknęła tylko jedno słowo: „j’aime” – kocham, opadła na poduszkę i skonała. Mówią, że to Najświętsza Maryja Panna ukazała się jej w ostatniej chwili życia.
„Czy ty kochasz Najświętszą Maryję Pannę?” – spytał mistrz nowicjatu św. Stanisława Kostkę, gdy przechodzili przez podwórko kolegium.
„Czy ja Ją kocham? – podniósł wielkie oczy na wychowawcę – przecież to moja Matka”.
Czy ty kochasz Najświętszą Maryję Pannę?

Matka Jezusa

Najpiękniejsza. A przy tym taka człowiecza, taka prosta, taka macierzyńska, serdeczna. Nie przeraża ogromem. Nie odpycha sprawiedliwością. Jest nam bliska. Z taką miłością uśmiecha się. Do kogo? Do Jezusa, którego trzyma na rękach.
Po maju idzie czerwiec.
Naucz nas, Święta Maryjo, kochać Jezusa.

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego

On stworzył świat, On stworzył każdego z nas.
On wyznaczył każdemu początek i koniec.
On wytyczył krętą ścieżkę każdego życia.
On jest w pięknie świata i rzeczy ręką ludzką robionych.
On jest prawdą świata odkrywaną przez nas.
On jest wartością każdej sprawy.
On stał się człowiekiem i umarł za nas na krzyżu.
On dał nam łaskę uczestniczenia w swoim Bóstwie i swojej Ofierze.
On jest przy początku każdego dobrego czynu, każdej naszej dobrej myśli i słowa.
On nam towarzyszy przez całe życie, i gdy wstajemy, i gdy kładziemy się spać.
On – Bóg w Trójcy Świętej Jedyny.

Syn człowieczy

Twoja religijność: tu chodzi o twój całkiem osobisty kontakt z Jezusem. Chodzi o to, żebyś codziennie, wciąż na nowo, chciał wychodzić ze swojej nieobecności, ze swojej obojętności; więcej: ze swojej pozycji przyjaznego obserwatora; więcej: z pozycji człowieka, który na zasadzie przyzwyczajenia albo sympatii, albo obowiązku, zachowuje w domu zwyczaje katolickie albo nawet uczestniczy we Mszach świętych czy odmawia codzienne modlitwy. Chodzi o to, żebyś mówił do Boga: „TY”.

Wszedł do świątyni, aby się modlić

Nie bój się zwracać do Boga wtedy, gdy nie jesteś w kościele, a przynajmniej na klęczkach. Nie bój się zwracać do Boga, gdy już leżysz w łóżku i przypominasz sobie, że znowu nie mówiłeś wieczornego pacierza, bo zapomniałeś albo uznałeś się za wystarczająco zmęczonego. Nie bój się zwracać do Boga, gdy idziesz czy jedziesz do swoich zajęć i przypominasz sobie, że jak zwykle nie odmówiłeś rannego pacierza, bo nie było już czasu albo po prostu dlatego, że ci się nie chciało. Nie bój się zwracać do Boga, gdy jesteś świadom popełnionego grzechu, nie bój się nawet wtedy, gdy zdajesz sobie sprawę, że grzech twój nie jest wyjątkiem, że trwasz w nim od dawna i nie ma widoków na to, abyś w najbliższym czasie mógł to zmienić.

A gdy się modlić będziecie

Wejść w rozmowę, to znaczy wystawić na próbę swoje dotychczasowe stanowisko: zgodzić się na to, że – być może – zostanie ono potwierdzone, że hierarchia wartości zostanie jeszcze bardziej wzmocniona, a poglądy pogłębione; ale wejść w rozmowę to znaczy również zdecydować się na ryzyko: że trzeba będzie ustąpić z zajmowanych pozycji, zrezygnować z głoszonych poglądów, dokonać przesunięć w hierarchii wartości, zmienić sposób patrzenia na siebie i innych.
Wejść w rozmowę, to znaczy, że może trzeba będzie przyjąć za swoje coś, co dotąd było mi obce. A może nawet – że trzeba będzie stać się innym człowiekiem.
Modlitwa jest rozmową z Bogiem.

Naucz nas modlić się

Można przez wiele lat chodzić w niedzielę do kościoła i codziennie odmawiać pacierz rano i wieczorem i ani przez chwilę się nie modlić. Modlitwa jest usunięciem muru obcości między człowiekiem a Bogiem. Jest odszukaniem: W samotności – Przyjaciela. W grzeszności – przebaczającego spojrzenia. W przemijalności – wiecznego trwania. W codziennych prostych czynnościach – wartości wiecznych. W cierpieniu – odkupienia.

Módlcie się

Nie wynajdziesz dla swego dziecka lekarstwa na raka. Nie osłonisz przed samotnością. Nie uratujesz od rozpaczy. Naucz je żyć z Bogiem. Aby razem z Nim było na spacerze i w szkole, aby razem z Nim oceniało życie: pracę, rozrywki, politykę, książki, ludzi i samego siebie.
Szkołą jest modlitwa. Trzeba więc z jak największą uwagą, z wczuciem się w psychikę dziecięcą dobierać słowa najprostsze albo je razem z nim układać. Trzeba w miarę rozwoju umysłowego pogłębiać przeżycia religijne młodego człowieka.
Nie wynajdziesz sobie lekarstwa na raka. Nie osłonisz się przed samotnością. Nie uratujesz się od rozpaczy. Naucz się żyć z Bogiem.

Jam jest chleb żywy

Pierwsza Komunia święta dzieci. – Już wcześniej krawiec i seria przymiarek. A potem kupowanie podkolanówek, białych bucików, wstążek. W przeddzień Spowiedzi świętej przychodzi dzieciak z głową obwiązaną kolorowymi chustkami, aby jako tako przykryć węzełki papilotów. W sam dzień Komunii świętej dziecko budzą o szóstej, czasem o piątej. Czesanie, ubieranie, naciąganie, ostatnie wskazówki: „Uważaj, żebyś nie przydeptała, uważaj, jak idziesz, bo się pochlapiesz błotem, żebyś się świecą nie oblała”, potem taksówka – znowu trzeba uważać, żeby się nie pomiąć. Przyjazd na miejsce. Ciągłe zbiórki, wieczne ustawianie, szarpanie dzieckiem na lewo i prawo. Wejście do kościoła, przemówienie księdza proboszcza, którego zupełnie nie słychać, potem śpiewy, orkiestry, organy.
Tak trudno ujrzeć Jezusa.

Na Krzyżu

Przychodzą na nas dni, kiedy trudno się modlić. Męczymy się podczas pacierza, kościół nas odpycha, nie potrafimy się skupić przed Panem Jezusem w Najświętszym Sakramencie. Msze święte wydają się skomplikowaną ceremonią. Wtedy wypełzają wątpliwości co do prawd religijnych dotąd dla nas najprostszych. Pojawiają się pytania o dobroć Bożą, o sprawiedliwość na ziemi. Pan Bóg oddala się tak bardzo, że prawie przestaje istnieć.
Nie myśl, że to zdarzyło się tobie pierwszemu; to jest próba, która dotyka każdego człowieka, która dotknęła nawet Chrystusa.
Żebyś wtedy nie bał się mówić tak jak On: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił…”

W dzień święty

Odłożone narzędzia, zastawione maszyny, przykryte deski rysownice, ciche hale fabryczne, puste pokoje biurowe, bezczynne telefony.
Nie jesteśmy na to tylko, aby wykonywać plany i wypełniać normy. Nie jesteśmy na to tylko, aby pracować fizycznie i umysłowo, pisać, liczyć, załatwiać, kupować, prać, sprzątać, spieszyć się.

Dzień Pański

Czas dzielimy dzisiaj tak, jak go dzielił człowiek pierwotny: na kwadry księżycowe trwające siedem dni. Po sześciu dniach pracy ludzkość jeden dzień odpoczywa. A ściślej: pierwszy dzień tygodnia jest wolny od pracy, po nim biegnie sześć dni roboczych. Tak rozumieli tydzień nasi przodkowie. Panu Bogu trzeba oddać pierwocinę z lasów, pastwisk i pól na znak, że wszystko w Nim ma początek, że On jest Panem wszystkiego – Panu Bogu trzeba oddać coś więcej: cząstkę samego siebie – swój czas przeznaczony na pracę. Tak jak tamte pierwociny: zwierzęta upolowane, wyhodowane, zbiory pól – tak w pierwszy dzień tygodnia dla Niego należy się wstrzymać od pracy.
Dla wielu niedziela pozostała tylko dniem wolnym od pracy, jednym z praw człowieka. Dla nas niech zachowa pełną treść: niech będzie ofiarą naszego życia złożoną Bogu.

Na moją pamiątkę

Co to jest Msza święta? To nie jest odtwarzanie filmu nakręconego w czasie Męki. W takim wypadku obserwowalibyśmy fakt, który się stał. Msza święta to uobecnienie Męki Pana Jezusa. Tu tkwi tajemnica Mszy świętej, której w pełni nie potrafimy nigdy zrozumieć. To jest jej cud. Mówiąc obrazowo, w czasie Podniesienia czas cofa się do momentu, gdy Pan Jezus umierał na krzyżu.

Dar twój

Pomyśl: za co chcemy osiągnąć Boga? Za co chcemy otrzymać szczęście wieczne, które jest przecież szczęściem nadprzyrodzonym? Za dwie minuty wieczornego i rannego paciorka? Za drogę do pracy? Za zliczanie kolumn cyfr? Za ucieranie nosa dzieciom? Za tych kilkadziesiąt lat troski najpowszedniejszej, chociażby spełnianej jak najsumienniej?
Tak, bo przez życie bezinteresowne dosięgamy Tego, który stoi na końcu każdego Zachwytu, Troski, Miłości, Żalu. Jednoczymy się z Tym, który jest Sprawiedliwością, Porządkiem, Miłosierdziem – który jest Bogiem samym.

Gdy przyjdziesz do ołtarza

Wszystkim nam bardzo zależy na jak najlepszej liturgii Mszy świętej: żeby celebrans sprawował pobożnie swoje czynności, żeby modlił się językiem zrozumiałym i ubrany był w piękne szaty – i żeby wszystko w kościele pomagało dobrze uczestniczyć w świętych obrzędach.
Ale musisz zdawać sobie sprawę, że to nie jest najważniejsze. Istotne jest to, żeby za liturgicznym twoim uczestnictwem w Ofierze Chrystusa stała ofiara twojego chrześcijańskiego życia – czyn twojej miłości. Inaczej Msza święta będzie dla ciebie ceremonią bez wielkiego znaczenia. Inaczej wkrótce przestaniesz widzieć sens niedzielnego chodzenia do kościoła.

Wziął chleb w ręce Swoje

On został z nami nie po to, żeby nasz dzień powszedni przemienić w świąteczny.
On został z nami w Znaku Męki: jako ten zdradzony przez przyjaciela, lękający się śmierci aż do krwawego potu, biczowany, cierniem koronowany, osądzony na śmierć, upadający pod krzyżem, ukrzyżowany – ale nieugięty.
On został z nami w Znaku Dnia Codziennego: chleba, żebyśmy mieli siłę nieść swój codzienny krzyż i nie załamać się, nie cofnąć, nie zaprzeć – mimo zmęczenia, zdrad i prześladowania. Żebyśmy mieli siłę dźwigać się z upadku i iść dalej.

Dom mój

Pod słowem „kościół” rozumieć trzeba przede wszystkim nie dom modlitwy, ale dom Boga. Do kościoła przychodzić ci wolno nie tylko wtedy, gdy chcesz się pomodlić. Zdarzają się takie dni, a nawet długie tygodnie, gdy jesteś zmęczony, rozbity, bardzo smutny, gdy sama myśl o modlitwie cię przeraża.
Wtedy również wolno ci wejść do kościoła, gdzie możesz trwać przed twoim Bogiem.

Miej mnie za wymówionego

Jesteśmy przyzwyczajeni do działania z pobudek ekonomicznych. Od samego rana, „bo pensja, bo stanowisko, bo opłaca się”. Jesteśmy przyzwyczajeni do ulegania wpływowi społeczności, kieruje nami jej rytm. To jest wygodne, zwalnia od trudu zajęcia własnej pozycji, od brania odpowiedzialności.
Akty religijne nie niosą doraźnych, namacalnych korzyści, a wymagają osobistego zaangażowania, zajmowania pozycji i brania odpowiedzialności. Nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Unikamy.

Aby nie ustali w drodze

Zapomnieć o sobie, poświęcać się dla drugich w pracy zawodowej, w codziennym kontakcie z ludźmi. Zawsze.
A jeżeli z biegiem lat miłość zacznie ciążyć?
Młodość jest rozrzutna, nie liczy się; sądzi, że studnia energii życia jest bez dna. Wiek dojrzały oblicza, chce zabezpieczenia, gwarancji, zapłaty, wdzięczności.
A jeżeli jeszcze za miłość otrzymasz lekceważenie, obmowę? Jeśli cię posądzą, wypaczą twoje najczystsze intencje, skrytykują, wyśmieją?
Żeby ci ludzie nie zbrzydli.
Żeby ci nie zbrzydła twoja praca.
Żebyś się nie zniechęcił.
Żebyś się nie zapiekł.
Żebyś niecierpliwie nie czekał na wdzięczność, sprawiedliwość, uznanie.
Żeby to nie było dla ciebie ważne.
Czy już wiesz, dlaczego powinieneś przyjmować Najświętszy Sakrament?

Szedł przez całą krainę

Procesja Bożego Ciała. Jeżeli wypadł ci mecz w tym czasie, to nie idź. Niech raz bez ciebie wygrają albo przegrają. Jeżeli umówiłaś się ze swoim chłopcem, to przyjdźcie razem. Gdy planowałaś z mężem i dziećmi iść na spacer, to będziesz miała najpiękniejszy spacer w roku – z Jezusem.
Chciałbym, żeby Pan Jezus przeszedł dzisiaj wszystkimi ulicami naszej parafii. Chciałbym, żeby przeszedł ulicami wszystkich miast i wsi i żeby uświęcił bruki, asfalty, betony, polne drogi, chodniki, samochody, autobusy, tramwaje. Chciałbym, by się zatrzymał na chwilę nie tylko w czterech miejscach parafii przy czterech ołtarzach, ale żeby wchodził do mieszkań – jak wtedy, jak przed dwoma tysiącami lat.

Przyszedł do swoich

Siedziałeś przy stole, czytając gazetę, gdy wpadł przyjaciel z okrzykiem, że Pan Jezus chodzi po mieście! Wstrząsnąłeś się wewnętrznie: „Co ty opowiadasz?” Wyjrzałeś: ulica była niezwykle ożywiona, z chodników strumień ludzi wylewał się na jezdnię, samochody z trudem torowały sobie drogę. Porwałeś marynarkę i wybiegłeś. Zmieszałeś się z tłumem. Im bliżej rynku, tym większe masy ludzi. Tłum gęstniał, poruszałeś się coraz wolniej, aż wreszcie musiałeś stanąć.
Gdybyś przylepiony kurczowo do ściany kamienicy, wspinając się na jakiś kamień, miał to szczęście i zobaczył Go z daleka… Gdybyś miał to szczęście, że On podszedłby do ciebie całkiem blisko, popatrzył ci w oczy, położył rękę na ramieniu… Wystarczyłoby ci to do końca życia. Śmierć byłaby dla ciebie czymś bardzo prostym: powtórnym spotkaniem.
Czy naprawdę wierzysz w obecność Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie?

Jam jest źródło wody żywej

Nie może nam stanąć na drodze do Jezusa ksiądz. Nie może wyrosnąć na autorytet obok Niego – Jezusa Chrystusa – nawet najmądrzejszy ksiądz. Nie może stać się przedmiotem uwielbienia obok Niego żaden, nawet najświętszy ksiądz. Wtedy to już nie jest chrześcijaństwo.
Nie przychodzimy do kościoła wysłuchiwać w kazaniach prywatnych poglądów jakiegoś człowieka, ale aby usłyszeć, co dzisiaj głosi Jezus.
Nie przychodzimy do księdza dobrze spowiadającego, ale do Niego, aby nam odpuścił grzechy, tak jak w Ostatnim Namaszczeniu On przyjdzie jako dobry Samarytanin, aby nam pomóc w ostatniej godzinie.

Pochodnie gorejące w rękach waszych

Już minął rok od twojej Pierwszej Komunii Świętej, minęło już dziesięć lat, już dwadzieścia. Gdyby był zwyczaj zbierania się uczestników tej uroczystości w jej rocznicę, to tak jak we wszystkie rocznice kogoś by zawsze brakowało. „Bo sukienka się poplamiła i mamusia nie zdążyła uprasować”. Potem: „Trzeba było zostać przy dziecku”. Potem coraz częściej: „Jak to, nie wiedziałeś? Przecież w tamtym roku umarł”.
W niektórych okolicach w dniu Pierwszej Komunii Świętej dzieci oddają świece, które trzymały podczas uroczystości – symbol swego życia – aby potem paliły się na ołtarzu. Nie w stajni, nie w piwnicy, nie na strychu, ale właśnie na ołtarzu.
Świece od Pierwszej Komunii Świętej – symbol życia.
Czy w twojej parafii był też taki zwyczaj?

Słudzy gospodarza

Jeżeli będzie chodził w kapeluszu, powiedzą: „kto dzisiaj jeszcze chodzi w kapeluszu”, jeżeli włoży beret: „choruje na nowoczesność”. Jeżeli będzie miał przyzwoitą sutannę i buty: „popatrz, jaki elegancik”, jeżeli będzie nosił sutannę połataną i buty byle jakie: „udaje biedaka”. Jeżeli będzie zdrowo wyglądał: „temu to dobrze”, jeżeli będzie chudy: „podejrzane życie prowadzi”. Jeżeli będzie uśmiechał się do dzieci, dorosłych i w ogóle do świata: „wygłupia się”, jeżeli będzie chodził smutny: „odstrasza ludzi od religii Chrystusowej”. Jeżeli będzie chodził zawsze w sutannie: „inni księża też są pobożni, a chodzą na cywila, a on udaje pobożnego”, jeżeli będzie chodził w garniturze: „sutanna mu ciąży”. Jeżeli będzie zorientowany w zagadnieniach współczesnych: „minął się z powołaniem, powinien zostać (zależnie od okoliczności) szoferem, przedsiębiorcą handlowym, ekspertem damskiej mody”, jeżeli nie będzie się orientował: „nie zna życia”. Jeżeli będzie w kazaniach poruszał tematy ogólne, powiedzą, że jest nieżyciowy, jeżeli będzie wchodził w szczegóły, obrażą się na niego po kolei: rodzice, młodzież, nauczyciele, lekarze, zarzucając, że wtrąca się w ich sprawy. Jeżeli będzie w chorobie leczył się: „mówi o niebie, a boi się umrzeć”, jeżeli nie będzie się leczył: „uczy, że trzeba szanować zdrowie, a sam tego nie robi”. Jeżeli będzie Mszę świętą odprawiał powoli: „wystać nie można”, jeżeli szybko: „spieszy mu się”. Jeżeli będzie mówił kazania długie, powiedzą: „nudzi”, jeżeli krótkie: „nie chciało mu się przygotować”.
I źle byłoby, gdyby nic nie mówili. Dobrze, że tak jest. To świadczy, że ludziom zależy na księżach.

Proszę Cię

To Ty sprawiasz, że jesteśmy niespokojni, że jesteśmy niezadowoleni z siebie, że Cię szukamy. I niech tak będzie. Ale prosimy Cię, daj nam trochę radości: radości kupca po znalezieniu upragnionej perły; radości kobiety, która odzyskała zagubioną drachmę; radości syna marnotrawnego, który wrócił do ojca.

Kościół mój

Wszystko, czym Kościół jest albo co go stanowi: sakramenty z Eucharystią; liturgia z najrozmaitszymi nabożeństwami, obrzędami, procesjami, święceniami – w rytmie roku liturgicznego od Adwentu po Zesłanie Ducha Świętego; hierarchia począwszy od wikariuszów poprzez prałatów, kardynałów, aż po papieża; to, co nazywamy nauczaniem Kościoła, z prostym kazaniem i dociekliwymi analizami teologów włącznie; sztuka kościelna w całym bogactwie muzyki, parametrów, naczyń, architektury, malarstwa, witrażownictwa, rzeźby, wystroju kościołów – wszystko, czym kościół jest albo co go stanowi – ma tylko jeden cel: abyś więcej wierzył, abyś więcej ufał, abyś więcej kochał.

Kto chce iść za mną

Droga wielkich ludzi wydaje się nam prostą, białą smugą. I to nas deprymuje; szczególnie gdy patrzymy na swoje życie – pełne błądzeń, upadków, powrotów, ślepych uliczek.
Droga wielkich ludzi wydaje się nam jasną plamą słońca. Ale to jest złudzenie. Gdy się jej przyjrzymy z bliska, jest pełna błądzeń, upadków, powrotów, ślepych uliczek.
Tylko że na niej więcej jest niż u nas cierpliwości w podnoszeniu się z upadków, wytrwałości w szukaniu własnego kształtu, konsekwencji w dążeniu do wyznaczonych celów.

Sprzedaj wszystko, co masz, i pójdź za mną

Twoje życie może być wspaniałe.
W tych konkretnych warunkach, w tej konstelacji politycznej, w tym układzie społecznym i gospodarczym, w twojej konkretnej sytuacji rodzinnej – twoje życie może być wspaniałe.
Ale tylko wtedy, jeśli wobec swego życia pozostaniesz wolny. Gdy żadna rzecz nie urośnie do tak gigantycznych rozmiarów, że ci zasłoni ciebie. Gdy żadna rzecz – niezależnie od tego, czy to będzie twoja praca zawodowa, sprawa mieszkania, tytułu, stanowiska czy jakaś osoba – nie urośnie do tak gigantycznych rozmiarów, że aż stanie się tobą.

Ogień nie spali

Nie potrafisz zgromadzić wszystkiego, co chciałbyś mieć, a nawet gdybyś potrafił, to powiedz: po co?
Nie może ci chodzić o to, żebyś coraz więcej miał, ale masz starać się o to, abyś coraz bardziej  b y ł.  Każda rzecz, którą masz, sama w sobie nie ma sensu; musi tobie służyć. Służy, jeżeli pomaga ci stawać się – stawać się coraz bardziej człowiekiem.

Abyście sprawiedliwości waszej nie czynili przed ludźmi

Pracuj, odmawiaj, mów, zaprzeczaj, uśmiechaj się lub bądź obojętny tylko wtedy, gdy uważasz, że tak powinieneś postąpić dla dobra, które ten czyn niesie – wtedy jesteś osobą.
Jeżeli w twoim postępowaniu argumentem jest nagroda, strach, pochwała, opinia środowiska, to znaczy, że jesteś tylko jednostką kierowaną automatyzmem bodźców zewnętrznych.

Niech mowa wasza będzie: tak – tak; nie – nie

Nie kłam. Nie rób min poważnych ani smutnych, ani mądrych, ani groźnych. Oducz się fałszywych gestów. Bo życie stanie się dla ciebie nieznośne.
Bądź wolny. To jest osiągnięcie większe niż korzystne kontakty, komfort mieszkaniowy, sukcesy życiowe, które mógłbyś zdobyć za cenę swojej wolności.

Coście wyszli widzieć, trzcinę chwiejącą się od wiatru?

Być rzeczą – to dawać się kształtować, ulegać: światu, ludziom, sobie.
Być człowiekiem – to stawić czoło: sobie, ludziom, światu. Przełamywać swoją nieśmiałość, strach, lenistwo, niechęć do wysiłku, do myślenia, do osądzania, do wyłamywania się, do zajmowania pozycji.
Człowiekiem stajesz się dopiero przez wolny czyn.

Nie mówcie

Nie zakładaj, że  j e s t e ś  uczniem, artystą, żoną, profesorem, księdzem, kierowcą. Nie zakładaj, że jesteś katolikiem. Nie zakładaj, że jesteś człowiekiem. To jest nie tylko twój stan, to przede wszystkim wezwanie.  S t a j e s z  się uczniem, mężem, aktorem, zakonnikiem, inżynierem; stajesz się katolikiem; stajesz się człowiekiem – przez kolejny swój czyn. Albo przez ten czyn stan swój zdradzasz.

Nie możecie Bogu służyć i mamonie

Nie sprzedawaj się za mamonę. Nie sprzedawaj swoich najczulszych przeżyć, największych tajemnic, najgłębszych przekonań; nie sprzedawaj przyjaciół – za mamonę powodzenia, uznania, podziwu, stanowiska, pieniędzy.
Bo w końcu się okaże, żeś nic nie zyskał – żeś wszystko stracił.

Jedni drugich brzemiona noście

Chociaż ci trudno będzie się z tym pogodzić, to musisz przyjąć, że nie tylko są ludzie, których ty nie znosisz, ale są także tacy, którzy ciebie nie darzą sympatią. Nie tylko ty masz wokół siebie ludzi, których uważasz za płytkich, ale są tacy, u których ty masz opinię ograniczonego. Nie tylko ty znasz ludzi, do których czujesz wstręt, ale są tacy, którzy ciebie panicznie unikają. Nie tylko ty możesz wskazać ludzi, których oceniasz jako niemoralnych, ale są tacy, którzy mają głębokie przekonanie o twojej nieuczciwości.
I co najsmutniejsze: oni przynajmniej częściowo mają rację.

Bądźcie doskonałymi

To była też pokusa – pokusa świętości. Gdy nam się zdawało, że życie nasze może być jedną wielką świetlistą smugą.
Dopiero potem okazało się, że do naszej rzeczywistości nie można dobrać klucza, że nie można znaleźć równania, które by prowadziło do rozwiązania niewiadomych, że ciągle kręcimy się wśród tych samych upadków. – I wtedy przyszła rezygnacja.
Ale jest w nas pragnienie wielkości. Jest strach, żeby życie nie przeszło obok. Żebyśmy nie poprzestali na pospolitości.
Oby ta iskra rozgorzała jak płomień.

Dla którego wszystko, co jest – istnieje

Nie myśl, że znajomi wciąż o tobie rozmawiają. To nieprawda, że na twój temat ciągle dyskutują przełożeni. Nie łudź się, że jesteś przedmiotem aż takiego zainteresowania.
Ludzie po prostu cię nie widzą. Nie istniejesz dla nich. Przelotnie cię zauważają ci, którym jesteś potrzebny. Od czasu do czasu spostrzegają ci, którzy cię nie lubią.
Istniejesz tylko dla przyjaciół, choć też w ograniczonym zakresie. Ale to jest i tak bardzo wiele.

Nie wiedzą, co czynią

Krzywdzą cię nie tylko ci, którzy cię nienawidzą – tych jest najmniej. Krzywdzą cię przede wszystkim ci, których ani ty nie znasz, ani którzy ciebie nie znają. Krzywdzą cię znajomi, przyjaciele – pełni najlepszej wiary, że działają dla twego dobra. A jest tak dlatego, że nikt z ludzi nie wie naprawdę, co może być dla ciebie szczęściem lub co może dla ciebie szczęściem nie być – nawet ty sam.

Chwała wasza

Nie uprawiaj własnej apologetyki. Nie usiłuj usprawiedliwiać wszystkich swoich błędów. Nie tłumacz się. Nie szukaj uznania. Nie staraj się wykazywać, jak byłeś potrzebny, nie staraj się udowadniać, jak wielkie oddałeś usługi. Nie tylko dlatego, że to jest obrzydliwe, ale że to po prostu nikogo nie interesuje.

Kto stara się zachować życie swoje, straci je

Nie wpatruj się w siebie: ani w swoją przeszłość, ani w przyszłość, ani w swoje powodzenia, ani w klęski, ani w swoją młodość, ani w starość, bo ogarnie cię obłędny strach, rozpacz. Trzeba przekroczyć krąg własnego „ja” przez zaangażowanie, poświęcenie, miłość, ufność, wiarę.
To jest droga prawdziwych artystów, prawdziwych rodziców, prawdziwych działaczy, prawdziwych twórców, prawdziwych chrześcijan – prawdziwych ludzi.

Ojciec wasz niebieski wie…

Nie wolno ci uwierzyć w to, że jesteś nieinteligentny, a tylko przez przypadek nie wszyscy o tym wiedzą; że jesteś podły, a tylko niektórzy zdążyli się o tym przekonać; że jesteś brzydki, a tylko rozmaitymi zabiegami udaje ci się to ukryć; że jesteś niezaradny, a tylko przypadkiem utrzymujesz się na powierzchni życia; że jesteś za stary, bo masz już aż piętnaście lat albo aż lat osiemdziesiąt. Nie wmawiaj sobie tego sam i nie daj sobie tego wmówić niepowodzeniom, które cię spotykają. Nie obrzydzaj sobie samego siebie, nie gardź sobą. To nie jest pokora, to jest brak godności osobistej.

A On rzekł: tyś powiedział

„Odwaga była potrzebna, gdy smoki zamieszkiwały jaskinie, gdy w niedostępnych borach kryły się czarownice, a na przejeżdżających czyhali zbóje z maczugami. Odwaga była potrzebna, by zatrzasnąć przyłbicę i oko w oko zmierzyć się w szrankach «na miecze alibo topory».
Dzisiaj smoków nie ma. Przez lasy prowadzą asfaltowe szosy. Policja pilnuje porządku i bezpieczeństwa. Odwagę można odłożyć wraz z szyszakiem i husarskimi skrzydłami do muzeum. Odwaga to cnota dziś anachroniczna”.
Czyżby więc naprawdę odwaga nie była dziś potrzebna? A więc nie ma strachu? Urzędnik nie boi się kierownika, a kierownik dyrektora, dyrektor zaś inspekcji ze stolicy? Uczeń – profesora, student – asystenta, kolega – kolegi, a sąsiadka – sąsiadki?
Nie boisz się? To dlaczego się tak uśmiechasz, przytakujesz, kłaniasz, gorąco zapewniasz, czemu się tak ślinisz? A potem, za plecami, wybuchasz złością, odgrażasz się, obiecujesz zemstę, wywlekasz brudy, zdradzasz osobistą tajemnicę, cieszysz się z niepowodzeń, przejaskrawiasz fakty, mówisz nieprawdę – gryziesz milczkiem.
Podnieś głowę, popatrz w oczy, zaatakuj po ludzku: powiedz prawdę, którą powinieneś powiedzieć. Chociaż będziesz drżał, chociaż będziesz się pocił ze strachu. Zachowaj się tak, żebyś potem nie miał obrzydzenia do siebie.

Jeśli się nie staniecie jako dzieci

Spróbuj odpowiedzieć sobie na pytanie: ile w tobie pozostało jeszcze z dziecka? Czy potrafisz cieszyć się drobiazgami: że słońce zaświeciło, że nowy dom postawili, że ktoś był dla kogoś uprzejmy? Bo tylko wtedy dostrzeżesz dobro w drugim człowieku, potrafisz przeżyć zachwyt, bez którego nie ma miłości.

Posyłam do was proroków, a wy ich kamienujecie

Nie potrafimy znieść wielkości. Im większe prawdy, tym więcej herezji, fałszu; im większy człowiek, tym więcej wokół niego oszustów, szalbierzy; im większa miłość, tym większa przeciw niej nienawiść; im większe poświęcenie, bezinteresowność, tym więcej plotek, oszczerstw; im większe szczęście, tym więcej grozi mu tragedii, rozpaczy.
Wiedz o tym. I strzeż swego szczęścia. Strzeż swojej bezinteresowności, prawdy,. swojej miłości. Aby ci jej nie wydarli, nie zbrukali, nie zbezcześcili.

W skrytości

Dopiero wtedy możesz poznać, kto jest kto, gdy powstanie luka w normalnym biegu rzeczy i gdy za cenę jakiejś nieuczciwości można coś zyskać, przy czym wszystko wskazuje na to, że nikt się o tym fakcie nie dowie.
Tylko wtedy możesz się przekonać, w jakiej mierze jesteś człowiekiem, jeżeli znajdziesz się w takiej sytuacji.

Jaką miarą mierzysz

Na tyle przeżyjesz Paryż, na ile cię stać. Powiesz potem, że jest piękny albo brzydki, wspaniały albo płaski, święty albo zepsuty. Na tyle przeżyjesz Rzym, Warszawę, Kraków – na tyle przeżyjesz całe swoje życie. A potem powiedzą o tobie, że byłeś wielki albo mały, głęboki albo płytki, święty albo egoista.

Począł się lękać

Każdy człowiek boi się, nie tylko ty.
Nawet najmędrszy, nawet najbardziej pewny siebie, nawet najpiękniejsza – zna swoje braki.
Każdy człowiek boi się swojej kompromitacji, nie tylko ty.
I przed każdym, nie tylko przed tobą, stoi droga przełamywania własnej głupoty, nieśmiałości, tchórzostwa. Chociażby ci się zdawało, że nigdy nie potrafisz tego zrozumieć, że nigdy się tego nie nauczysz.

Kim jesteś?

Załatwiaj wszystko, o ile to możliwe, na bieżąco. Nie odkładaj przeprowadzenia koniecznych rozmów, sprecyzowania swego stanowiska, powzięcia ważnej decyzji. Bo wcześniej czy później zagrożą ci w sytuacji, która będzie dla ciebie jeszcze mniej korzystna niż obecnie.
Staraj się dookreślać. Strzeż się półtonów, półświateł, półcieni, unikaj dwuznacznych sytuacji, niedopowiedzeń. Bo inaczej nagromadzi się tyle niejasności i nieporządku, że sam przestaniesz wiedzieć, kim jesteś i kim są ludzie, którzy cię otaczają. A wtedy życie stanie się nieznośne.

I żyć będziecie

Jak długo zależy ci na kimś albo na czymś, martwi cię, gnębi, nie daje spokoju – tak długo żyjesz. Gdy ogarnia cię cisza i nikt ani nic cię nie obchodzi, a zależy ci już tylko na sobie – to znaczy, że obumierasz, że giniesz.

Jeden jest dobry: Bóg

Gdzie kończy się odpoczynek, a zaczyna się lenistwo?
Gdzie kończy się stanowczość, a zaczyna upór?
Gdzie kończy się prawdomówność, a zaczyna się naiwność?
Gdzie kończy się krytyka, a zaczyna się złośliwość?
Gdzie kończy się lojalność, a zaczyna się pochlebstwo?
Gdzie kończy się prostota, a zaczyna się brutalność?
Gdzie kończy się dobroć, a zaczyna się słabość?
To jest rozdarcie, które stanowi twój chleb codzienny.

Onej godziny

Nie daj się ponieść ciśnieniu chwili. Nie wolno ci dopuścić, żebyś to  t e r a z  usiłował zdobyć za wszelką cenę, jakby po nim miała nastąpić próżnia. Po  t e r a z  następuje jutro i trzeba będzie spojrzeć w oczy tym, których właśnie wczoraj chciałeś olśnić, zdobyć, przekonać, od których chciałeś uzyskać, a nawet wyłudzić rzeczy drobne lub rzeczy wielkie. Czas nieubłaganie ujawni motywy twego działania – najmniejszy fałsz, oszustwo – i odsłoni prawdę.

To czyń, a będziesz żył

Jest tylko jedno Szczęście i jedno Dobro, przez które Szczęście można osiągnąć. Innymi słowy: szczęście możesz zdobyć tylko przez pełnienie dobra; nie tylko szczęście po śmierci, ale i szczęście na ziemi. Podobnie każde popełnione zło czyni cię nieszczęśliwym, nie tylko po śmierci, ale i tu na ziemi; nie zawsze natychmiast, ale na pewno wcześniej czy później. To jest bardzo proste stwierdzenie, ale trzeba przejść kawał życia, żeby się o tym przekonać.

Będziesz miłował bliźniego swego

Jeśli chcesz wszystkim mówić po imieniu, to zawsze będziesz samotny. Jeżeli chcesz być przyjacielem całego świata, to nie będziesz miał wcale przyjaciela. Jeżeli chcesz być we wszystkich zakochany, to nie potrafisz naprawdę kochać.

A On odpowiedział: nie

Naucz się mówić „nie”. Naucz się odmawiać.
Zachowaj kontrolę nad czasem, który oddajesz innym.
Bo inaczej ludzie wyrwą ci życie z ręki, złamią twój rytm, oderwą od realizacji twoich planów, zaabsorbują swoimi sprawami, wciągną w swoje prace, a jak przestaniesz być użyteczny, odrzucą. Wtedy może być za późno, żebyś swoje życie zaczął sklejać.
Naucz się odmawiać. To, wbrew pozorom, trudniej przychodzi niż zgadzać się. Naucz się mówić „nie” – chyba, że się tego nauczyłeś już zbyt dobrze.

Synowie tego świata

Gdy się zaczynasz dusić; gdy oplątują cię coraz ciaśniej swoimi prośbami, naleganiami, żądaniami; gdy zmuszają cię do wysłuchiwania bez końca swoich kłopotów; gdy terroryzują cię swoimi zmartwieniami i zmuszają w ten sposób do załatwiania za nich najprostszych spraw – przy czym okazuje się, że twoja pomoc wcale nie była konieczna, że mogliby to przy niewielkim wysiłku załatwić sami; gdy zabierają ci niefrasobliwie godziny, podczas gdy ty trzęsiesz się nad każdą zmarnowaną chwilą – a twoją jakąkolwiek prośbę przyjmują ze zdziwieniem i albo o niej zapominają, albo wręcz odmawiają – gdy widzisz, że nie liczą się z twoimi obowiązkami ani możliwościami, a szukają tylko swojej wygody; gdy już nie masz czasu na żadne swoje sprawy osobiste i zaniedbujesz swoje powinności, i jesteś zalatany od rana do wieczora – to odskocz. Bo ty i oni straciliście proporcje i to, co robisz, nie jest już miłością.

A On spał

Pan Jezus zaczął nauczać, mając lat trzydzieści. Zaczął czterdziestodniowym postem na pustyni. A potem raz po raz odchodził, z uczniami albo sam, od apostołowania. I ograniczył się tylko do Palestyny.
Obok raka i chorób serca, choroby psychiczne stają się wielką groźbą społeczną. Jednym z powodów tego zagrożenia jest nieumiejętność odpoczywania. Wyczerpuje nas jednostajna praca zawodowa, wyczerpuje labirynt miejskiego życia: sklepów, samów, stoisk, stołówek, przechodniów, godzin szczytu, hałas ulicy i hałas mieszkania.
I dlatego musisz wpleść w rytm swojej pracy – rytm odpoczynków: dłuższych raz w roku i krótszych w każdym tygodniu, w każdym dniu. Nie masz czasu? Trudno. Pomimo to wyjedź na wakacje. Pomimo to idź na spacer, na koncert, do przyjaciół; spędź wieczór nad książką czy czasopismem.
I tak nie dasz rady wszystkiego zrobić. Odpocznij. Nie jesteś niezastąpiony. Odpocznij.
A jeżeli nie chcesz i jeszcze się upierasz przy swoim, to znaczy, że jest już z tobą źle.

I odpocznijcie trochę

Odpocznij w czasie wakacji.
Zobacz, że trawa jest zielona, że niebo jest niebieskie, że po niebie wędrują białe obłoki. Idź miedzą pośród zbóż, po których wiatr chodzi. Połóż się nad brzegiem morza i słuchaj, jak ono szumi.
Może zechcesz inaczej spędzić ten czas. Dobrze. Byleś tylko znowu odnalazł siebie, byleś znowu uchwycił swój rytm, odzyskał spokojne spojrzenie na siebie, na ludzi, na sprawy, na świat – byleś znowu poczuł się wolny.

Ptaki niebieskie i lilie polne

W podręczniku na którąś klasę szkoły podstawowej była czytanka o pracowitej mrówce i lekkomyślnym motylu. Z czytanki miała płynąć pochwała mrówki i potępienie motyla. Żal mi było mrówki.
Na dansingu zauważyłem młodego człowieka, który był bardzo modnie ubrany, modnie uczesany, dobrze tańczył. „Kto to jest?” – spytałem.
„Ach, to kawał łobuza i lenia. Już się na nim poznali. Szukał szczęścia na niejednej posadzie. Kompletne zero”.
„A ten drugi?”
„To jego kumpel, rozrabiają razem”. Znajomy kontynuował: „Ale mamy też i wartościowych ludzi… O na przykład ten, co stoi pod ścianą. Pierwszy raz chyba widzę go na dansingu. To jest człowiek pracy”.
Stał pod ścianą w staromodnym ubraniu i rozglądał się bezradnie.
Żal mi było tego człowieka.
Kiedy się doczekamy ludzi, którzy będą realizować rozwój pełni osobowości, a nie tylko jej fragmentu?

A wy mi świadkami będziecie

Bóg, który przez wiarę mieszka w tobie, chce przyjść do słowa, chce się przez ciebie objawić. Ty masz o Nim świadczyć. Ci, którzy się z tobą stykają, muszą uwierzyć, poprzez świadectwo twego życia, że On jest miłością.

Poszli za Nim

Miłość nie jest postulatem tylko chrześcijaństwa. Miłość jest postulatem człowieczeństwa. I tu nie chodzi o to, żeby ktoś ciebie kochał, ale żebyś ty wyszedł z zamkniętego kręgu własnego ja, gdzie problemy egzystencjalne puchną do karykaturalnych rozmiarów, zasłaniając ci wszystko, i gdzie życie przeradza się w czekanie na śmierć.
Na to, żeby naprawdę żyć, trzeba zapomnieć o sobie, wyjść ze siebie, otworzyć się, zachwycić.
I to jest największym darem, jaki człowiek może otrzymać.

Miłość

Zrodziła się w tobie myśl, projekt; doszedłeś na drodze nagłego olśnienia do kapitalnego wniosku, koncepcji. Jeszcze nie bardzo wierzyłeś, czy to naprawdę jest tak, ale kompetentni orzekli, że się nie mylisz, że to dobra myśl, że to słuszne przedsięwzięcie. Mówiono wtedy o tobie, że straciłeś głowę, że zakochałeś się w swojej pracy, w studiach, w dziewczynie. I faktycznie tak można było określić ten stan. Przeżywałeś wiosnę swego życia, świat wydał ci się inny, tak jakbyś go zobaczył po raz pierwszy. Życie nabrało sensu.
Ale to było bardzo dawno; tak dawno, że wydaje się prawie nieprawdą. Teraz patrzysz na książkę, nad którą już tak długo siedzisz, na sutannę, którą wtedy włożyłeś, na stosy obliczeń, szkiców swego projektu, na żonę, z którą już żyjesz dwadzieścia, dziesięć czy pięć lat; szukasz w niej tamtej dziewczyny i jesteś przerażony.
„Czy to była pomyłka? Czy uległem złudzeniu, czy to nie była miłość?”
Nie, nie mów tak. To nie tylko była miłość, to  j e s t  miłość. Nie myl miłości z uczuciami. Miłość to nie uczucie, miłość to postawa wynikająca z obiektywnego poznania wartości przedmiotu. A więc tkwi w woli. Uczucia jej towarzyszą: tęsknota – gdy nieobecny, smutek – gdy nieosiągalny, nadzieja – gdy może powrócić, rozpacz – gdy ulega zagładzie, radość – gdy obecny. Ale z czasem uczucia tracą pierwotną gwałtowność – taka jest ich natura. Przestają być „dotykalne”, „zmysłowe”, schodzą w głąb psychiki, do fundamentów woli.
Kochasz, bądź spokojny.

Jeżeli wierzysz

Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo przywarliśmy do świata, wrośli w jego biologię, związali się z jego materią; Jak bardzo należmy do społeczności, w której żyjemy: jak myślimy jej kategoriami, ulegamy jej ideologiom, reagujemy jej odruchami, tętnimy jej rytmem.
Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo strach przed śmiercią wyznacza drogę naszych czynów; jak bardzo śmierć jest motorem naszych wykroczeń: posługiwania się innymi, żeby oszczędzić siebie, niszczenia konkurentów, żeby zwiększyć własne szanse, gromadzenia środków materialnych wszelkimi sposobami.
I dlatego tak wielkiego formatu nabiera każdy dobry czyn: dlatego tak trudno poświęcać się, przebaczać, ufać, kochać, bo to jest zawsze krok w ciemność – ryzyko swego umniejszenia, zniszczenia, zbliżenia ku śmierci.

Który widzi w ciemności

Miarą naszej wiary jest margines czynów, za które nam nikt nie płaci: ani pieniędzmi, ani rewanżem, ani wdzięcznością. Miarą naszej wiary jest margines dobrych czynów, o których nikt nie wie. Miarą wiary i człowieczeństwa.
Bo inaczej jesteśmy jak faryzeusze, którzy na skrzyżowaniach ulic rozdawali jałmużnę ubogim.

Dług mu darował

Nie możesz układać współżycia z ludźmi wyłącznie na zasadzie sprawiedliwości: ile dałeś i ile ci się od nich należy. Musisz coś odliczać na straty, musisz coś podarować, chociaż nie usłyszysz za to słów podziękowania.
Ale nie myśl, że to tylko ty tak postępujesz. Rozejrzyj się: inni wobec ciebie czynią podobnie.

Sprawiedliwość wasza

Łatwiej wydawać pieniądze na prezenty, niż płacić należności. Łatwiej wyświadczyć grzeczność miłym znajomym niż załatwić sprawę podwładnemu. Łatwiej pasjonować się zagadnieniami z rozmaitych atrakcyjnych dziedzin niż studiować i pogłębiać swoją specjalność. Łatwiej siedzieć bez końca w towarzystwie, dyskutując nad sposobami poprawy gospodarczej kraju, niż dotrwać w pracy do wyznaczonej godziny.
Lubimy być wspaniałomyślni – o uczciwość trzeba się starać.

A Jezus pochylił się nad nim

Chodzi o uczynek miłości bliźniego. Ty nie masz być dobroczynnym nababem, który z filantropii rzuca jałmużnę dobrego słowa, pieniędzy czy nawet czasu. To ma być czyn z miłości. Ale na to musisz wyjść z ciasnego światka swoich własnych interesów. I pochylić się nad człowiekiem. Zobaczyć go. Zobaczyć dobro, jakie on stanowi.

A gdy będziecie mówić…

Gdy chcesz mówić kazanie o miłości, niech ono nie będzie w stylu: „Miłość przyszła na świat” albo: „Naszym największym i pierwszym obowiązkiem jest miłość”. To już dziś niewiele mówi.
Gdy chcesz koniecznie mówić o miłości, to najpierw wytłumacz się przed swoimi wiernymi, dlaczego tyle razy zaniedbałeś obowiązki, dlaczego byłeś tyle razy szorstki, nonszalancki, smutny i zgryźliwy. Przeproś wszystkich skrzywdzonych i zgorszonych, o których wiesz, i liczniejszych, o których nie wiesz. Poproś, aby ci zawsze w oczy powiedzieli, gdy tylko wykroczysz przeciw uczciwości czy życzliwości. To będzie na pewno kazanie o miłości, chociaż ani razu nie padnie to słowo.

Samarytanin

Miłość chrześcijańska to nie jest tępy czyn. Miłość chrześcijańska nie może być czymś, co ty chcesz narzucić światu, wartością, którą chcesz uszczęśliwić innych.
Miłość chrześcijańska to jest prawdziwa miłość, a więc wrażliwość i otwartość na to, co się wokół ciebie dzieje. Dopiero z tej otwartości wypływa wtórnie – jeśli uznasz, że jest potrzebny – czyn: zapobieganie złu, pomoc, opieka. Ale najpierw wrażliwość, najpierw otwartość. Bo w przeciwnym razie tylko skrzywdzisz ludzi czynem, któremu przyczepiłeś etykietkę miłości chrześcijańskiej.