Biblioteka


ZESŁANIE DUCHA ŚWIĘTEGO  (cd.)



 

Zesłanie Ducha Świętego (cd.)

Synowie tego świata

  Coraz ciaśniej na chodnikach, na szosach, w kamienicach – coraz ciaśniej ludziom przez ciebie, coraz ciaśniej tobie przez ludzi.
 Coraz głośniej w mieszkaniu, za ścianą, za oknem, coraz trudniej ludziom usłyszeć ciebie.
 Coraz więcej masz spraw, rozrywek, obowiązków, kłopotów – coraz mniej czasu masz dla innych, coraz mniej czasu inni mają dla ciebie.
 Coraz bardziej nie rozumiemy, co to jest miłość bliźniego.

Samotnie

   Nie odtrącaj ręki, która ci poprawia szalik pod szyją, przygładza włosy, strzepuje kurz z płaszcza; nie denerwuj się, gdy cię wypytują o to, jak się czujesz, czy cię głowa nie boli, czy nie jesteś zaziębiony, jak ci się spało, czy masz jakieś zmartwienie; nie narzekaj, że się tobą interesują, że się wtrącają w twoje sprawy; nie narzekaj, że cię upominają, ostrzegają, przekonują. Bo przyjdzie taki czas, bo dojdzie do tego, że nikogo nie będziesz obchodził, że nikt nie będzie cię pytał ani ostrzegał, ani prosił. Stanie się to, czego chciałeś: nikt się nie będzie tobą interesował. Zostaniesz sam. A gdy przyjdzie tragedia, wtedy może zabraknąć ręki, która by cię uratowała przed rozpaczą.
 Nie odtrącaj od siebie miłości, bo nie można jej znajdować w nieskończoność.
 


Który znalazł perłę

  Powinieneś czynić dobrze nie tylko dlatego, że taki jest nakaz Boga. To ma wypływać od ciebie: od ciebie, który przyjąłeś Słowo, który żyjesz w kręgu działania Ducha – od ciebie, który wierzysz, który kochasz, który masz Boga w swej duszy.
 Twój dobry czyn powinien wypływać z głębi twojej osobowości, z twojej ciszy, z tego szczęścia, jakie ci Bóg daje.
 


Dziękując Mu

  Nie zapominaj prosić i dziękować za usługi, które ci się, ściśle biorąc, nie należą. Bo inaczej ten, kto ci je wyświadcza, odczyta twoje milczenie jako zamach na swoją wolność, jako uzurpowanie sobie nowych praw wobec jego osoby. A człowiek boi się popadnięcia w nową zależność, buntuje się przeciwko każdemu roszczeniu, choćby pochodziło nawet od najbliższej mu osoby. Dziękując, prosząc, dajesz do zrozumienia, że uznajesz wolną wolę drugiego człowieka i jesteś mu za nią wdzięczny, że jego czyn traktujesz jako jednorazowy, że nie dopatrujesz się w nim jakiegokolwiek precedensu.
 Nie zapominaj prosić i dziękować za usługi, które się tobie należą. W ten sposób okazujesz temu, kto jest do nich zobowiązany, że nie traktujesz go jak swoją własność, ale zdajesz sobie sprawę z przypadkowości takiego układu – uznajesz za równego sobie.
 


Abyście się wzajemnie miłowali

  Tylko wtedy człowiek może w pełni żyć, gdy go ktoś zauważy: cieszy się jego osiągnięciami, martwi jego niepowodzeniami, jest przy nim swoją troską, gdy mu jest wdzięczny za każde spełnione dobro, a boleje nad jego złem.
Tylko wtedy człowiek może w pełni żyć, gdy komuś zależy na jego życiu.
 


Aby go podchwycić

  Jest łatwo pracować, jest łatwo być dobrym, jeżeli ktoś to widzi, przyjmuje, cieszy się. Jeżeli uzyskujemy akceptację otoczenia, pochwały, uznanie, szacunek. Jeżeli ta nasza praca jest na świeczniku, przez wszystkich uważana za osiągnięcie, za sukces.
 Nie jest łatwo pracować, jeżeli nas nikt nie widzi, nikt nie ocenia naszego trudu, poświęcenia, wysiłku, który ciągnie się dzień za dniem. Jeżeli żyjemy w pustce, w zapomnieniu.
 Ale jeszcze ciężej jest pracować, kiedy mimo iż dajemy wszystko, na co nas stać, ludzie się odwracają. Jeżeli spotykamy brak zaufania, dezaprobatę, naganę; już nie obojętność – ale wrogość. Wtedy pracować, wtedy się poświęcać, być dobrym, wtedy wytrwać – to jest dopiero ranga człowieczeństwa.
 


Na obraz i podobieństwo swoje

  Pozostań takim, jakiego cię Bóg stworzył. W całej niepowtarzalności swoich reakcji, odczuć, myślenia. Nie daj się zetrzeć przez społeczeństwo. Nie zuniformizuj się przez nacisk grupy, w której żyjesz.
 To jest możliwe, ale tylko wtedy, jeżeli będziesz wobec siebie bardzo wymagający, jeżeli wciąż będziesz szedł naprzód.
 Uszanuj człowieka, który żyje obok ciebie. Pozwól mu rozwijać się. Nie chciej dopasowywać go do siebie. Nie zazdrość mu, że zachował swoją naturalność.
 


I uwierzył ów człowiek

  „Przepraszam, ale ja nie piję”.
 „Dlaczego? Co ci się stało? Chory jesteś?”
 Niech ktoś zacznie częściej chodzić do kościoła, niech ktoś zacznie w każdą niedzielę przystępować do Komunii świętej, niech ktoś zmieni dość wyraźnie temat rozmowy, gdy zaczęto „prać brudy” – „Aha! Naszło go. Wpadł w histerię religijną. Ciekawe, kiedy mu to przejdzie? Trzeba mu to wybić z głowy, żeby był znów normalnym człowiekiem”. Wyśmieją jego „nieżyciową postawę, wywloką wszystkie świństwa tych „porządnych”, szanowanych.
 „Szkoda cię, wracaj, masz talent malarski. Dla kogo się poświęcasz? Dla tej hołoty? Dla tych nożowników, pijaków, próżniaków?” A Adam Chmielowski stał w worku, który nazwali habitem, i uśmiechał się. On wiedział swoje.
 „Ależ to nie ma sensu – mówili do o. Beyzyma – twoje miejsce jest między młodzieżą, a nie między trędowatymi. Młodzież pójdzie w świat i będzie budowała królestwo Boże na ziemi. Na co twój wkład pracy w nieuleczalnie chorych?”
 Tłumaczyli i tłumaczą wszystkim, którzy zabrali się do jakiegoś czynu miłości. Wszystkim, z których maleńka grupa jest ludziom znana, a jeszcze mniejsza wyniesiona na ołtarze.
 Tłumaczyli im tak, jak tłumaczą i tobie.
 Gdy znajdziesz grosz, nie pozwól go sobie odebrać.
 


Przyjaciele twoi

  Spotykamy się i rozchodzimy.
Drobne grzeczności, uprzejmości, wzajemne usługi, serdeczności, sympatie, stałe kontakty, przyjaźnie, poświęcenia. Po nich następują przeważnie pożegnania oficjalne albo niezauważone rozstania. Na miejsce dawnych powstają nowe znajomości, tworzą się nowe zobowiązania; dla kogoś innego podejmujesz wysiłki, dla kogo innego zdobywasz się na akt ofiary.
 Nurt miłości. Czasem głęboko ukryty, ledwie dostrzegalny, czasem występuje na plan pierwszy, stanowi istotną treść życia. Ale zawsze musi być obecny. Jego brak oznacza śmierć duszy. To, co prozaicznie nazywa się egoizmem.
 


Są policzone

  Pan Bóg stworzył teściową i zięcia, wnuki i sąsiadki. A więc są potrzebni. Każdy człowiek ma głębokie poczucie swej niezbędności. Sprawdzianem jej jest dla każdego wdzięczność ludzka.
 Bądź wdzięczny drugim za każdy dobry czyn, za każde dobre słowo, za każdy uśmiech.
 Tylko wtedy człowiek może normalnie żyć.
 Jeżelibyś udowodnił drugiemu, że jest na świecie zbyteczny, postawisz go na granicy rozpaczy, na granicy samobójstwa.
 

Tak ci się stanie, jak chcesz

  Od ciebie zależy, czy będziesz samotny.
 Ty sam decydujesz o tym, czy jesteś potrzebny innym ludziom. Ty sam wyłączasz się z ich życia i tylko ty sam możesz do nich wrócić.
 Drugi człowiek jest w stanie ci pomóc: dobrocią. Tak samo ty możesz drugiego człowieka wyrwać z kręgu jego samotności – okazując mu dobroć.
 


Brat twój

  Nie chcesz pozwolić, by traktowano cię jak rzecz, którą się dowolnie ustawia, widza, przed którym inni się produkują. Chcesz, żeby cię dostrzegano, żeby liczono się z twoim zdaniem. Chcesz coś znaczyć.
 Ale abyś w tym dopominaniu się o własne prawa nie przeoczył, że obok ciebie żyją inni ludzie. Nikt z nich nie chce, abyś go traktował jak szczebel, po którym mógłbyś się wspiąć wyżej. Każdy chce, abyś go poważał, dostrzegał jego starania, uznawał jego wkład.
 Jeżeli to wiesz – to już jest dużo. Jeżeli się z tym liczysz – to jest sprawiedliwość. Miłość jest wtedy, jeżeli uczestniczysz w życiu drugiego człowieka.
 


Błogosławieni pokój czyniący

  Boisz się przełożonych, kolegów, koleżanek, ludzi z ulicy – że odkryją twoją niewiedzę, słabość, nieporadność, że cię wyśmieją, że tobą zawładną. Stąd ta pozycja obronna: sztywność, nienaturalność, usiłowanie, aby wydać się mądrzejszym, silniejszym; stąd atak zapobiegający agresji: szorstkość, kpina albo niszczenie przeciwnika poza jego oczami – plotka, obmowa, oszczerstwo.
 Ale wiedz: oni również boją się ciebie. Abyś nie odsłonił ich braków umysłowych, fizycznych ułomności, śmiesznostek. Stąd ta sztuczna mina, surowość, ironia, intrygi.
 Po co się męczyć? Spróbuj ich oswoić. Przekonaj, że nie masz zamiaru wyrządzać im krzywdy, że jesteś do nich usposobiony przyjaźnie. Bądź dla nich dobry.
 


Będziesz miłował bliźniego

  Nie zawsze to jest róża na klombie, kryształowy wazon, jakieś cudo architektoniczne. Częściej tę różę zarastają chwasty, wazon jest nadtłuczony, nawet zupełnie rozbity. Ktoś rzuci okiem na skorupy, na połamane kolumny, strzaskane kapitele, architrawy.
 „Co ona widzi w tym pijaku?”
 „Tyle jest innych ładniejszych dziewcząt, a ten nic, tylko ta i ta”.
 A jeszcze dawniej, z czasów szkolnych: dwóch siedziało w jednej ławce. Chciano ich rozdzielić. Płacz. Sprawa oparła się o rodziców. Ostatecznie zostali. Byli zawsze razem. Gdy jeden nie przyszedł do szkoły, dla drugiego dzień był szary. Nie mogłeś tego wszystkiego zrozumieć, patrząc na nich z boku.
 To jest właśnie pokrewieństwo duchowe, jakiś wspólny koloryt. Ty masz inny. A tu trzeba kochać każdego człowieka, i to miłością autentyczną. A przecież kocha się dla czegoś, dla jakiegoś dobra. Najpierw trzeba je więc zobaczyć.
 Komunia święta trwa tylko chwilę, ale ty w oczach poniesiesz w świat zachwycenie każdym pięknem i każdym dobrem, które spotkasz po drodze u ludzi – jak Jezus.
 


Jeślibyście miłowali tych, którzy was miłują

  Jest tylu smutnych, zahamowanych, odcinających się od otoczenia, ustosunkowanych wrogo, wypaczonych, z kompleksami. To ci, którzy się bali, którzy się boją, dla których ludzie nie byli dobrzy, dla których ludzie nie są dobrzy.
 Jesteś odpowiedzialny za niesympatycznych, brzydkich, ponurych, zamkniętych.
 


Jako i my odpuszczamy

  Mówią: gdy chcesz wejść do domu, którego strzegą psy, najpierw rzuć między nie kość”.
 Różnica między człowiekiem a psem jest ta, że pies może szarpać kość, no, powiedzmy, pół godziny. A człowiek może przy niej pozostać całe życie. Czasem chodzi o krytyczną uwagę, o podniesiony czynsz, o garnki we wspólnej kuchni, o mycie korytarza, o jeden stopień w karierze.
 Okręt, który wyruszał w daleką drogę, miał zobaczyć rozmaite lądy, ludzi mówiących różnymi językami, zachody i wschody, cisze i burze – zaraz na początku, tuż za portem, osiadł na mieliźnie. I tak został. Przekrzywiony, nad brudną wodą opluwającą jego burty, patrzy na stare domy z dziurawymi dachami, na usychające wokół nich drzewa.
 Przebacz. To znaczy: zapomnij.
 


Jam jest Życie

  Uważaj na człowieka, który zaczyna mówić: „Wszystko mi jest obojętne. Nic mnie nie obchodzi. Na niczym mi nie zależy”.
 Uważaj na siebie, gdy zaczynasz mówić: „Wszystko mi obojętne. Nic mnie nie obchodzi. Na niczym mi nie zależy”; gdy widzisz, że wszystkie miejsca zajęte, wszystkie drogi zabarykadowane, że nie ma dla ciebie przyszłości.
 Wtedy nie zostawaj sam w pokoju. Nie podejmuj żadnych decyzji. Idź w świat, między ludzi, albo do kościoła – żeby szukać Życia, które z ciebie uszło.
 


Któremu nie jestem godzien zawiązać rzemyka

  „Niech pan sobie zażywa te kropelki przed snem, a te proszki trzy razy dziennie po jedzeniu; ale najważniejszą rzeczą dla pana jest spokój. Byłoby najlepiej, gdyby pan mógł gdzieś wyjechać, oderwać się od dotychczasowego środowiska i zapomnieć o wszystkim…”
 „Proszę wziąć serię tych zastrzyków, a gdy je pani skończy, proszę przyjść znowu. Ale proszę pamiętać, że one pomogą, jeśli się pani nie będzie denerwowała. Nie należy się martwić, trzeba trochę weselej popatrzeć na świat…”
 Na wielu klepsydrach i nagrobkach zamiast napisów: „pozostają w nieutulonym żalu mąż, dzieci, wnuki i synowa”, zamiast: „cześć jego pamięci”, zamiast: „najukochańszej matce”, zamiast: „wierni koledzy” – powinno być: „zagryzły ją dzieci”, „wykończył go kierownik”, „dobiły ją plotki”.
 Nie wiem, czy jest świętym, ale wiem, że umie delikatnie zamykać drzwi.
 


Byłem głodny, a daliście mi jeść

  Tu nie wystarczy św. Marcin, który rozciął swój płaszcz na dwoje, aby przyodziać biednego. Nie wystarczy jałmużna. Tu trzeba uprzemysłowienia i zagospodarowania kraju, szkolenia kadr naukowców o wąskich specjalizacjach, solidnej pracy na każdym szczeblu gospodarki – od niewykwalifikowanego robotnika, murarza, maszynistki, agronoma, inżyniera, po eksperta handlu zagranicznego i przewodniczącego miejskiej rady narodowej. Na to, żeby nasz naród miał gdzie mieszkać, miał co jeść, miał się w co ubierać – żeby mógł normalnie żyć. I żeby stać nas było na pomoc innym krajom, gdzie rokrocznie tysiące ludzi umierają z głodu, a miliony głodują.
 Religia chrześcijańska przez prawdę o tym, że Bóg jest miłością, stoi twardo obiema nogami na ziemi. I dlatego nie można jej zamknąć w kościele, bo i tak wyjdzie razem z ludźmi na ulicę.
 


Cokolwiek uczyniliście jednemu z braci najmniejszych

  Gdybyśmy my, którzy uważamy, że wierzymy w Boga, gdybyśmy tak naprawdę zaczęli pracować w swoich zakładach: gdybyśmy nie tylko przychodzili punktualnie, ale punktualnie rozpoczynali intensywną pracę, gdybyśmy zlikwidowali, a przynajmniej ograniczyli do koniecznego minimum, załatwianie spraw osobistych podczas godzin służbowych, gdybyśmy nie tracili czasu na rzeczy niemające nic wspólnego z tym, czym powinniśmy się zajmować – to w przeciągu krótkiego czasu zniknęłaby w życiu narodu większość trudności, o które rozbija się przeciętny człowiek.
 Gdybyśmy my, którzy uważamy, że wierzymy… ale to jest niemożliwe: my już z tego powodu nie mamy wyrzutów sumienia.
 


Czyniąc dobrze

 

 Sprawą miłości są dziury w nawierzchni, zabłocone chodniki, obdrapane tynki, brudne szyby, niekompletne neony, oberwane klamki, niedomykające się bramy, zaśmiecone klatki schodowe, zaplute korytarze, rozpaczliwe toalety.
 Sprawą miłości jest nieuprzejmość wobec petenta, klienta, strony – człowieka, który przyszedł do ciebie coś urzędowo załatwić; odsyłanie pod byle jakim pretekstem, ordynarne powiedzenia, wulgarność, chamstwo.
 Sprawą miłości jest brak punktualności, bez końca trwające picie herbaty czy kawy, godzinami przeciągające się rozmowy na „tematy zasadnicze”, brak organizacji pracy, brak dążenia do eliminowania czynności zbędnych, do usprawnienia metod – brak zaangażowania się.
 I nie pomoże tłumaczenie – że „za te dwa tysiące”, czy też że nie podoba ci się kierownik, dyrektor – bo to jest po prostu zło, oddzielające cię od Boga, który jest miłością.
 


I ty czyń podobnie

 

 Dzisiaj w oknie nowego bloku ujrzałem kwiaty. Ten blok budowali od ubiegłej wiosny. Codziennie w drodze do pracy obserwowałem powolne dążenie do tej chwili. Od wykopów, a nawet wcześniej, od zażartych dyskusji nad jego potrzebą, planami i lokalizacją.
 A teraz ludzie zaczynają się sprowadzać. Po południu byłem u nich. Niech Pan Bóg zapłaci tym, którzy podejmują trud budowy nowych domów.
 To też jest dobry uczynek. Widziałem, jak ci ludzie dawniej mieszkali. Ci, którzy teraz mają swoje wejście, swój przedpokój, swoją kuchnię, swój pokój, swój ustęp i swoją łazienkę. Cieszą się jak dzieci.
 Jeżeli cię stać na to, jeżeli masz na tyle zdolności i czasu – to odmiataj ścieżki ludziom, chociaż sam po nich chodzić nie będziesz. Walcz o to, ażeby ludzie mieszkali po ludzku, aby mieli się gdzie bawić, aby rosły drzewa. Choć tablicy pamiątkowej nikt nie wmuruje.
 Niebezpieczeństwo, jakie grozi nam, katolikom, płynie nie z zapoznania nadprzyrodzonego charakteru naszej religii. Z tego dość dobrze zdajemy sobie sprawę. Czy jednak umiemy dostrzegać wartości nadprzyrodzone w codziennym nurcie życia?
 


Latorośle

  Równo położyć cegły, ugotować smaczniejszy obiad, prawidłowo wziąć zakręt, zaprojektować najpraktyczniejsze mieszkanie, znaleźć najlepsze podejście do dziecka, postawić najtrafniejszą diagnozę, spełnić wszystkie zabiegi koło chorego, wykorzystać czas do nocy, dać ze siebie wszystko – to jest odnajdywanie Boga. Bo każdy dobry pomysł, każda chęć pełnienia dobra, każdy wyrzut sumienia – jest Łaską. A inkarnacja Boga w nas następuje wtedy, gdy podejmujemy to, co On w nas zaczął.
 Nie jesteśmy w tym samotni. To samo dzieje się w braciach naszych. I w ten sposób jesteśmy w Nim złączeni.
 


Jeśli chcesz

  Przyszła do Karmelu, aby oddać się Bogu bez reszty. Miała lat szesnaście. Wierzyła, że starsi jej pomogą, poprowadzą do świętości. Nie wiedziała, że w klasztorze w Lisieux było źle. Stanowisko przełożonej zajmowała osoba niestojąca na wysokości zadania.
 Zły przykład idący z góry demoralizował siostry.
 Spotkała się z zimnym przyjęciem, z brakiem zrozumienia. Jej dziecinny zachwyt, bezgraniczna ufność zostały zmrożone. Tego się nie spodziewała.
 Samotna, krzywdzona w rozmaity sposób, rozgoryczona mogła wystąpić z klasztoru i nawet napisać książkę przeciwko zakonnicom i księżom. Zebrała dostateczną ilość materiału. Książka z pewnością rozeszłaby się w dużych nakładach. Talent pisarski miała.
 Mogła pójść z prądem, czyli postępować zgodnie z przykładem, jaki szedł z góry.
 Albo iść na własną rękę. I tak zrobiła. Zaczęła od dokładnego wypełniania reguły zakonnej, a skończyła na słynnej „małej drodze do świętości”.
 Przed każdym człowiekiem, który zaczyna traktować poważnie religię, zawsze stoją otworem takie możliwości.
 


A kto by rzekł bratu swemu: głupcze, będzie winien ognia piekielnego

 

 Walcz z drugim człowiekiem, gdy trzeba, ale go nie zabijaj. Naucz się dyskutować, sprzeczać, ale nie gardź nikim, nie udowadniaj nikomu, że niepotrzebnie zabiera głos, bo się na niczym nie zna, i na pewno nie ma nic ważnego ani ciekawego do powiedzenia, czyli: że nic nie wie, jest niczym. To, po pierwsze, nie jest prawdą, a po drugie, gdybyś mu to potrafił wmówić, wepchniesz go w rozpacz.
 Strzeż się, abyś nie uwierzył, że wszystko, co mądre, ważne i ciekawe, powiedzieli mądrzejsi od ciebie, a tobie pozostaje jedynie przekalkowywanie złotych myśli i odkrytych prawd. To zabiłoby w tobie twórczość. Zagroziłoby twemu człowieczeństwu.
 


Niech się nie odwraca

 

 Nie dopominaj się wciąż o swoje prawa. Bo się tylko wwikłasz, wplączesz w beznadziejną bijatykę.
 Nie szukaj zemsty – nie tylko ze względu na miłość bliźniego, ale najpierw ze względu na samego siebie. Szkoda cię. Twojej energii, twojego czasu. Zostaw. Rób swoje.
 


Panie, gdybyś tu był, nie umarłby brat mój

  Aż stanie się. I wtedy wybuchnie jazgot zgorszonych, zacznie się kiwanie głowami, zachłystywanie każdym szczegółem sprawy. I okaże się, że to był długi proces, który coraz bardziej nabrzmiewał. Od dawna szeptano przy czarnej kawie, urywały się telefony, podawano sobie kolejne fragmenty narastającego zagrożenia.
 Ale nie było takiego, który by pomógł.
 „Byłem głodny, a nie daliście mi jeść.
 Byłem spragniony, a nie napoiliście mnie”.
 


Nie zabijaj

  Jest nienawiść i chęć zabijania. Nie, nie z pistoletu. Słowami. Albo wytoczyć atak frontalny z ciężką artylerią i wszystkimi rodzajami broni: z niedyskrecją, kpiną, oszczerstwem, z wywlekaniem najbardziej intymnych spraw, z przytaczaniem nieistniejących dowodów – żeby na przedpolu nie zostało nic, żeby zrównać z ziemią, zniszczyć, zlikwidować. Albo wepchnąć jak sztylet uwagę, złośliwość, tak mimochodem, na marginesie, ale w momencie wyczekanym, kiedy jest pewność, że chwyci, że zapadnie w głąb duszy.
 A potem cieszyć się owocem swojej akcji, gdy od tych ofiar ludzie odwracają się jak od trupów.
 


I rzekła Matka Jezusa do Niego

  Powiedz sobie wreszcie, że nie chcesz wygrywać pojedynków słownych. Nie usiłuj zaklepywać swojej racji błyskotliwym powiedzeniem. Zaufaj człowieczeństwu swojego rozmówcy, uwierz, że słowa trwają dłużej niż ich wypowiedzenie, że on nieraz jeszcze do nich powróci, że jeszcze nieraz wypróbuje twoje i swoje argumenty.
 A gdy mówisz o Bogu, mów tylko to, w co głęboko wierzysz; nie pokrywaj wewnętrznej pustki wielością słów – jej nie da się niczym zasłonić. Słowo Boże może być skuteczne tylko wtedy, gdy płynie z wiary.
 A gdy mówisz o Bogu, nie uprawiaj propagandy, nie nadużywaj Słowa. Nie usiłuj nawrócić wszystkich za wszelką cenę. Ty nie masz władzy nad Słowem. Nawrócenie nie jest twoim dziełem.
 


Jeden z braci najmniejszych

  Zwróć uwagę na człowieka, który jako nowy wchodzi do twego środowiska. Niech cię nie zraża jego sztywność, oschłość, nieufność. Wyrwano go ze społeczności, gdzie się liczył, gdzie miał ustaloną funkcję i pozycję. Ten twój świat, w który wszedł, przeraża go swoją innością, jest dla niego obcy i niezrozumiały. Czuje się w nim zagubiony i nikomu niepotrzebny. Pomóż mu się otworzyć. Okaż, że go spostrzegasz, rozumiesz. Zaopiekuj się nim, objaśnij, pokieruj w drobiazgach, o które na pewno boleśnie się obija.
 Zwróć uwagę na człowieka, który odchodzi z twego środowiska. Niech cię nie zraża jego zaniedbywanie się w kontaktach z tobą i w korespondencji. Traci świat, do którego przynależał, a nie wrósł i nieprędko wrośnie w nowy. Trudno pisać i rozmawiać, gdy się zawisło w próżni. Podtrzymaj z nim kontakt. Niech przez ciebie wierzy, że jest kimś, że przedstawia wartość, niech uwierzy, że ktoś go widzi i uznaje jego pracę.
 


Ci, którzy przyszli

  Bądź ostrożny z krytykowaniem środowiska, w które wchodzisz. Nie spiesz się z wygłaszaniem autorytatywnych sądów. Nie podawaj za szybko recept, które, twoim zdaniem, mogłyby uleczyć wszystkie jego bolączki. Po prostu nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo ta nowa rzeczywistość jest inna. Chcesz ująć nowy świat kategoriami swego dawnego świata, a to zakończyć się może tylko fiaskiem.
 Bądź świadomy, że napotykasz tutaj nowe problemy, że wartości dobrze ci znane mają tutaj inną formę i innych sposobów trzeba dla ich urzeczywistnienia. Ludzie, wśród których się znalazłeś, trudzą się nad tym od dawna. Musisz uszanować ich pracę, a jeżeli chcesz między nimi zostać, musisz się w nią włączyć, nie rezygnując zresztą z własnych koncepcji.
 


Nie sądźcie

  Po prostu nie wiesz, dlaczego on tak postąpił. Może mu coś dolegało, a może miał jakieś zmartwienie? Ale nawet gdyby był w normalnej formie, to ty i tak nie znasz motywów, jakimi się powodował. Przypisujesz mu jeden z tych, które, według twojej logiki, powinny nim kierować. I dlatego twój osąd ma minimalne widoki na to, żeby mógł być prawdziwy.
 


Abyście byli synami Ojca waszego

  Nie tylko to jest ważne, jaka jest obiektywna prawda, nie tylko to jest ważne, kto ma rację, ale jest również ważne, że drugi człowiek coś uważa za prawdę, że ma o czymś najgłębsze przekonanie i chce zgodnie z nim żyć. Do tego każdy ma zwyczajne ludzkie prawo, a ty masz obowiązek to prawo szanować.
 Taka jest podstawa tego rodzaju sprawiedliwości, który nazywa się tolerancją.
 


Prawda was wyswobodzi

  Traktuj drugiego człowieka poważnie. Strzeż się zarówno czułostkowości, jak lekceważenia; zachwytów, jak i ironii; łatwego usprawiedliwienia, jak i surowej krytyki; pobłażliwości, jak i oburzenia. Traktuj drugiego człowieka poważnie nawet wtedy, a nawet zwłaszcza wtedy, gdy on zdaje się prowokować do czegoś zupełnie przeciwnego.
 Tylko w ten sposób możesz mu pomóc, aby ujrzał się w prawdzie.
 


Nachylił się nad nim

 

 Strzeż się, żebyś drugiemu nie dał do zrozumienia, że przestajesz go uważać za tego, kim on całym wysiłkiem swojej dobrej woli stara się być. Bo możesz spowodować, że przestanie widzieć sens swoich wysiłków – zrezygnuje.
 Strzeż się, żebyś nie dał drugiemu do zrozumienia, że go uważasz za złoczyńcę. Nawet gdy on twoją opinię uzna za krzywdzącą, i tak może to go zdemobilizować, a więc – może otworzyć bariery, jakimi ubezpieczył się przed złem.
 


Mowa twoja

  Odezwij się do człowieka. Który jest obok ciebie. Milczenie bardzo krótko bywa obojętne. Szybko przeradza się w obcość, wrogość – do nienawiści włącznie. Tylko milczeniu wobec przyjaciela nie grozi żadne niebezpieczeństwo.
 


Dawajcie, a będzie wam dane

  Wtedy otrzymujesz, gdy dajesz. Skąpstwo, chciwość, zazdrość zamykają cię w sobie. Gdy chcesz wszystko zachować, gdy nie chcesz się udzielać, aby inni nie nauczyli się czegoś od ciebie, aby nie stali się tobie równi – wtedy nie tylko zamykasz siebie dla nich, ale i ich zamykasz dla siebie.
 Gdy dajesz, otwierasz się dla innych. I tylko wtedy otrzymujesz.
 


Darował mu

 

 Dlaczego ktoś tam procesuje się przez dwadzieścia lat o kawałek pola? O jakąś tam polną drogę? Za pieniądze, które dał adwokatom, mógłby dziesięć takich kawałków kupić. Ale nie zrobi tego. Bo „ja ci pokażę”.
 Wspólna kuchnia. Jedna z lokatorek zainstalowała kontakt, ale drugiej nie da z niego korzystać. Czy myślisz, że z obawy, aby tamta go nie zniszczyła? Nie – bo „ja ci pokażę”.
 Sprawa na podwórku o kurę, o dzieci. Czy naprawdę o kurę, czy naprawdę o dzieci? Nie, „ja ci pokażę”.
 Niezależnie od tego, ile masz lat, mam dla ciebie najgłębszy szacunek, gdy potrafiłeś powiedzieć „przepraszam”, „wybacz mi”, „zapomniałem”, „nie wiem”.
 


I będą nieprzyjaciółmi człowieka domownicy jego

 

 Znasz już dobrze jej suknie, spódnice i bluzki. Znasz miny, jakie robi przed lustrem podczas rannego czesania i gdy podmalowuje się, wychodząc do miasta. Znasz jej powiedzonka i wiesz, co myśli o swoich sąsiadkach; i to wszystko zresztą coraz bardziej cię denerwuje. Aż naraz dowiesz się, że ktoś się nią zainteresował albo nawet zakochał się w niej. Wprawia cię to w bezmierne zdumienie. Zakochał? W czym? W jej rozdeptanych pantoflach, w wyraźnie brzydkich uszach, w naderwanym ramiączku? Przecież znasz ją najlepiej.
 Nie, nie znasz jej. Na pewno byłeś bliższy prawdy wtedy, gdy ją zauważyłeś po raz pierwszy.
 


Zdaj sprawę

  Dlaczego tak łatwo odróżnić parę małżeńską od niemałżeńskiej – na ulicy, w pociągu, w kinie?
 Dlaczego dopiero wtedy dbasz o swój wygląd, gdy wychodzisz z domu? Dlaczego dopiero wtedy jesteś uśmiechnięta i tak czarująco potrafisz rozmawiać, gdy przychodzą z wizytą mili znajomi?
 Na straży miłości małżeńskiej nie można stać w brudnym szlafroku, z rozczochranymi włosami. Miłości małżeńskiej nie można bronić szczeciną nieogolonej brody, scenami zazdrości i awanturami.
 Jeżeli każda miłość jest kwiatem, to małżeńska również, ale zwyczajnym, nie nieśmiertelnikiem.
 Jeżeli miłość jest motylem, to prawdziwym, nie przyszpilonym do korka.
 Trzeba strzec, żeby nie odleciał.
 


Będziesz miłował Pana Boga twego

  To nie małżeństwo przeżywa kryzys, to jest kryzys naszej wiary w Boga i kryzys miłości ku Niemu. Jeżeli nie dość wierzysz, jeżeli Go nie dość kochasz, to chociażbyś sto lat szukał swego ideału, chociażbyś znalazł swoją dziewczynę, chociażbyś znalazła swego chłopca, chociażbyście przeżywali swoją szaloną miłość, to i tak ona się skończy. Bo człowiek jest istotą skończoną. Skończy się dla ciebie jego mądrość, prawość; skończy się jej dobroć, kobiecość, urok. Bo każdy człowiek tęskni za pełnią piękna, za pełnią prawdy. I dlatego jest tyle smutnych miłości – bo człowiek od człowieka żąda tego, czego ten dać mu nie może.
 


Albowiem oni Boga oglądać będą

  Zburzyliśmy tabu seksu. Powiedzieliśmy wszystko, pokazaliśmy wszystko, co dotyczy tak fizjologii, jak i psychiki człowieka. Obaliliśmy mit małżeństwa. Wydrwiliśmy dziewictwo, celibat, wierność małżeńską. Nie ma tematu w tej dziedzinie życia, który nie byłby wyśmiany.
 Ale dręczy nas niepokój, że coś najważniejszego wymknęło nam się z rąk. Coś najistotniejszego dla naszego człowieczeństwa: coraz mniej wiemy, co to jest miłość.
 


Owce i wilki

  Tylko w jasełkach jest zły Herod i dobrzy pastuszkowie.
 Posłuchaj rozchodzących się małżonków. Posłuchaj, co mówi o tym samym fakcie teściowa i synowa. Posłuchaj, jak oceniają uczniowie profesorów, a jak profesorowie uczniów. Posłuchaj, jakie mają zdanie dzieci o swoich rodzicach, a jakie rodzice o dzieciach.
 Gdy mówiła jedna strona, sprawa nie budziła żadnej wątpliwości, wszystko było dla ciebie jasne – wina drugiej strony była zupełnie oczywista. Gdy wysłuchałeś drugiej strony, nie wiedziałeś nic.
 Gdybyś zaczął odwrotnie, od sprawozdania z ust drugiej strony, wszystko byłoby identycznie.
 W nieporozumieniach z ludźmi nie stawiaj siebie w rzędzie dobrych pastuszków, a przeciwnika nie uważaj za złego Heroda albo nawet za diabła.
 


Właściciel

  Strzeż się, abyś nie zmarnował miłości.
 Czy to: chłopiec – dziewczyna, mąż – żona, rodzice – dziecko. Grozi ci, że z ukochanej osoby zrobić zechcesz swoją własność; wiedzieć o każdym kroku, poznać wszystkich przyjaciół, kontrolować czas pracy i czas rozrywki, być wciąż razem, nie spuszczać z oka, wypytywać, śledzić; a potem zaabsorbować swoimi zainteresowaniami, sprawami, wypełnić sobą, ażeby nie zostawić czasu na samodzielne myślenie, na własną inicjatywę, na osobiste życie, nie dopuścić do żadnego samodzielnego przedsięwzięcia; związać ze sobą prośbą, błaganiem, ostrzeżeniem; uzależnić od swojej decyzji, podporządkować swojemu życiu, narzucić swój schemat, swoje poglądy na sprawy wielkie i małe, ukształtować na swoje podobieństwo, wydrążyć siłą albo sprytem ścieżki myślenia, tory reakcji na swój wzór –
 aż wreszcie znać będziesz każde pytanie i każdą odpowiedź, każdą reakcję i każdą myśl. I to jest koniec. Nie miłości, bo jej już dawno nie było. To jest po prostu nuda. I odejdziesz. Chyba, że człowiek, który kochał cię dawno temu, zdążył już wcześniej uciec, ratując swoją wolność, swoją osobę.
 


Przyszedłem ogień rzucić na ziemię

  Wstaje wcześnie rano. Sprząta, robi śniadanie. Potem wychodzi na zakupy i żeby zobaczyć, co nowego w sklepach. Przychodzi koło dwunastej. Robi sobie obiad, myje naczynie i ucina drzemkę – bo wtedy dobrze się trawi. Z kolei czyta całą gazetę i przerabia sobie sweter. Idzie spać dość wcześnie, bo lubi wstawać „do dnia”.
 Ten plan przedstawiła mi po to, aby mnie przekonać, że naprawdę nie ma kiedy zająć się chorą staruszką, o co ją prosiłem.
 


A kto by zgorszył jedno z tych małych

  Restauracja – jedyna w tej wczasowej dziurze – była wciąż zamknięta. Kucharka poinformowała, że nie przyszła sprzątająca i nie ma kto pozamiatać lokalu po wczorajszym dansingu. Wreszcie otworzono z godzinnym opóźnieniem. Zapach starego piwa pomieszany z zapachem dymu papierosowego. Czarna podłoga pociągnięta płynem pyłochłonnym, plamy z wody po niedawnym zamiataniu. Ściany pomalowane „na Picassa” przez domorosłego artystę.
 Po chwili weszła na salę kobieta z dziewczynką może czteroletnią. Zamówiła śniadanie. Do jej stolika dosiadła się bufetowa.
 „To jest to dziecko, z którym pani była na dansingu?”
 „Tak, to moja siostrzenica. Siostra pracuje, prosiła mnie, żebym ją wzięła nad morze, bo była blada, nie miała apetytu. A tu je, poprawiła się. No, a wczoraj znowu nie dała się odprowadzić, tylko ze mną była do samego końca, do dwunastej. Właściwie była grzeczna, tylko zaczęła płakać, gdy doszło do tej bijatyki”.
 Dziewczynka siedziała na podium dla orkiestry i bawiła się patykiem. Naraz zaczęła śpiewać, trochę fałszując: „Gdy mi ciebie zabraknie, gdy zabraknie mi ciebie, gdy zabraknie mi ciebie”. Panie uśmiechnęły się porozumiewawczo – jaką ma dobrą pamięć. Dziecko dalej śpiewało: „Gdy mi ciebie zabraknie, gdy zabraknie mi ciebie”…
 


Życie twoje

  Miała ciężkie, inaczej mówiąc bardzo zwyczajne życie: gotowanie, sprzątanie, palenie w piecach, troska o cały dom, pomoc dorosłym już dzieciom, comiesięczne wiązanie końca z końcem. Aż zaczęła się źle czuć. Na piersi pojawiło się jakieś małe, okrągłe stwardnienie. Lekarz, dobry znajomy, powiedział, co o tym myśli: podejrzenie o nowotwór. Przed pójściem na klinikę rozmawiała ze mną. Zasadniczo była spokojna. Liczyła się poważnie z możliwością nowotworu złośliwego i szybką śmiercią.
 Na klinice okazało się, że to nie rak. Po małym zabiegu powróciła do domu. Przyszła przywitać się. Chyba to jest najtrafniejsze określenie. Witała się z wszystkimi i wszystkim. Mówiła, że zaczyna żyć po raz drugi. Mówiła, jak w sali szpitalnej tęskniła za najprostszymi domowymi czynnościami. Mówiła, że odkryła rzecz najprostszą: jak wielkim darem jest życie i jak wielkim darem jest móc pracować.
 


Nie sądźcie

  Przed południem opowiadano mi z oburzeniem o wypadku, który zdarzył się w centrum miasta o rannej godzinie. Jakiś człowiek wysiadł z tramwaju kompletnie pijany, z trudem dowlókł się do ławki na skwerze i wymiotował. „Już tak rano! Taki przystojny! Porządnie ubrany”. Byłem również oburzony.
 Wieczorem dowiedziałem się, kim był ten człowiek. To był mój przyjaciel. Rano około ósmej wypił u mnie herbatę, mówił, że trochę dokucza mu serce. Poradziłem mu, żeby zażył lekarstwo. Ale on zrobił to już wcześniej, zaraz po przyjeździe, jeszcze na stacji. Odprowadziłem go do tramwaju. Dalej było zgodnie z tym, co mi opowiadano.
 Dodam zakończenie: leżącym zainteresował się milicjant. Gdy przyjechało pogotowie, jeszcze żył, ale już tylko parę minut. Lekarz oświadczył, że gdyby mu udzielono natychmiastowej pomocy, mógłby żyć.
 


Nie wiecie

  Oparł się o ścianę magazynu. Nogi miał miękkie w kolanach. Po raz tysięczny klął tego, kto projektował szoferkę w „starze” – „Człowiek musi siedzieć prawie w kucki, nie ma mowy o wyprostowaniu nóg”. I ten upał, tak od silnika, jak i od nieizolowanej blachy, którą słońce rozgrzewa jak szabaśnik. Placek mokrej koszuli chłodził mu teraz plecy jak okład z lodu. Zapalił papierosa. Ręce mu drżały od kierownicy – „strasznie bije”. Patrzył na ładowaczy wynoszących towar. „Tym to dobrze – pomyślał – siedzieli przez trzy godziny, teraz w pół godziny rozładują wóz i po robocie. Żadnej odpowiedzialności”. Stanęła mu przed oczyma przebyta droga pełna wsi, miasteczek, wiecznych dziur, o których trzeba pamiętać, zakrętów idiotycznych, dzieci uczących się jeździć na rowerach, dzieci wożących niemowlęta w wózkach, stad gęsi, baranów, krów, przelatujących kur, przypomniał mu się obraz wylatującej na niego z polnej drogi WFM-ki z siedzącym na niej jak na kozie blondynem o bezmyślnej twarzy. Aż cały drgnął na to wspomnienie. Wtedy uprzytomnił sobie, że ładowacze coś mówili na jego temat. Z trudem przywołał ich słowa: „Takiemu to dobrze. Siedzi w szoferce, a teraz se kurzy papierosa i ani palcem nie pomoże”.
 


A oni nie rozumieli

  Wszedł szybkim krokiem na podium. Kurczowo uchwycił blat stołu. Wparł oczy w zgromadzonych. Rozmowy ucichły. Zaczął: „Nie chcę dyskutować…” Teraz już zapanowała na sali zupełna cisza. „Chciałem tylko tyle powiedzieć…” Swoją skupioną postawą skoncentrował uwagę wszystkich. Mówił podniesionym głosem. Formułował zdania krótkie, ale jakoś niejasne. Ciągle nie wiadomo było, o co mu chodzi. Napięcie sali rozpływało się. Po chwili dla wszystkich stało się oczywiste, że się powtarza. „Tylko on o tym nie wie”. Ktoś zarechotał, podniosły się oklaski. Najwidoczniej tego nie zrozumiał, bo mówił dalej. Rozmawiano już na głos. Gdzieniegdzie wybuchały śmiechy. Wreszcie zorientował się. Przerwał. Bezradnie rozejrzał się po sali, szukając zrozumienia, ale chyba nie znalazł, bo zwiesił głowę i wrócił zgarbiony na miejsce. Kroczył ciężko przez salę wśród oklasków i śmiechów.
 


Są jako te owce bez pasterza

  Zauważyłem je po wejściu do trolejbusu. Stały oparte o tylną ścianę wozu, miały tarcze przyczepione na rękawach poniżej łokcia, jadły lody „Bambino”, śmiały się hałaśliwie i bardzo głośno rozmawiały. Wóz był prawie pusty i rozmowę można było słyszeć doskonale. Była jakaś wulgarna. Doszło do mnie ostatnie zdanie: „Musisz iść na «Kobieta diabeł», mówię ci, klawy film”. Zaraz potem usłyszałem, jak ktoś podniesionym głosem mówił, prawie krzyczał: „A ja bym takie dziewczyny wyłożył na kolano i lał pasem ażby trzeszczało! No nie, panie starszy?” Był to jakiś mężczyzna w średnim wieku, o wyglądzie rzemieślnika. Z projektem owej terapii zwrócił się do drobnego staruszka, przeszedł obok mnie ze wściekłym uśmiechem i wysiadł. Wysiadłem również i ja. Czekałem aż trolejbus odjedzie. Wiedziałem, że jeszcze raz zobaczę te dziewczyny. Byłem przekonany, że ujrzę je chichoczące. Ale się pomyliłem: oparte o ścianę wozu zastygły w bezbrzeżnym zdziwieniu.
 


Kto jest mój bliźni

  Padał drobny deszcz. Kostka lśniła jak polukrowana. Przed nimi jechała nowa czarna skoda. Prowadziła ją kobieta. Jechała niepewnie. Zrównała się z tramwajem i nie miała zamiaru wyprzedzać. W dali ukazała się grupa ludzi czekających na przystanku tramwajowym.
 „Daj sygnał. Niech pospieszy. Zablokuje nas na przystanku”.
 „Zostaw, widzisz, że jedzie niepewnie”.
 „Jak nie umie jeździć, to niech nie siada za kierownicą. Daj sygnał”.
 Z niechęcią nacisnął klakson. Reakcja była natychmiastowa. Skoda zwiększyła szybkość, ale już po kilku metrach wpadła w poślizg. Kobieta przyhamowała i wóz na dobre zaczął tańczyć po ulicy. Uderzył tyłem o krawężnik. Balansowanie zwiększyło się. Uderzył po raz drugi. Patrzyli z przerażeniem, co teraz nastąpi. Przystanek był tuż. To trzecie uderzenie albo zlikwiduje poślizg, albo wywróci wóz do góry kołami na czekających na przystanku. Uderzył po raz trzeci. Posypały się iskry. Poleciały jakieś blachy, ale skoda z wytraconą już szybkością, choć z kiwającym się tylnym kołem, potoczyła się naprzód.
 „Ma baba szczęście, co?”
 


Poszli za Nim

  Tramwaj z trudem przepychał się przez wilgotną noc miasta. Trząsł, zgrzytał na zakrętach, tłukł pomęczonymi pasażerami. Nagle w biegu wskoczył na stopień on. Nie wszedł głębiej. Był bez nakrycia głowy, kołnierz płaszcza sterczał niedbale podniesiony, pod szyją coś wściekle kolorowego, modne spodnie, modne buty. Stał bez oparcia. Ręce trzymał głęboko w kieszeniach. Najbardziej charakterystyczny był jednak jego uśmiech w kąciku ust. Ściągał uwagę jadących. Patrzyli na niego jak na stworzenie z innej planety. Jak na motyla, który usiadł na szarym murze. Ale on już kogoś spostrzegł w blasku latarni, wychylił się, krzyknął. Wiatr zerwał mu słowa z ust. Nie wysiadł z innymi. Wyskoczył przed przystankiem z klasycznym wychyleniem do tyłu. Wpadł w grupę chłopców, trzepnął kogoś po plecach, przepchnął się przez resztę i zniknął w mroku przecznicy. Pomyślałem: „Taki przydałby się w akcji podczas okupacji”.
 Tacy dawniej podbijali nowe lądy, krwawili się w walkach o wolność; podobni polecą zdobywać nowe planety. Im nie wystarcza normalne życie.
 Nasz wiek ma wielu specjalistów i teoretyków, którzy piszą o młodzieży współczesnej wyczerpujące, uczone rozprawy. Ale nasz wiek nie ma wychowawcy, który młodzież współczesną umiałby oswoić.
 


A z Nim szli uczniowie Jego

  Zapach struganych ołówków. Przeglądane na stołku w kącie nowe książki: chemia, fizyka i ta najukochańsza – do polskiego, przeglądana prawie z zapartym tchem. Powakacyjne wejście do klasy. Czy sala zmalała? Czy raczej koledzy i koleżanki podrośli? Tak dobrze znowu razem. Dzwonek. Wchodzi wychowawca.
 Nie przypuszczałem nigdy, ani na chwilę, że my, uczniowie, zajmujemy tyle miejsca w twojej duszy.
 Nie spodziewałem się, że każdy z nas był tak bardzo twoim uczniem. Że każde nasze odezwanie się, postawa, odpowiedź były dla ciebie takim przeżyciem. Nie domyślałem się, że uczenie tyle kosztuje. Nie przeczuwałem, że to jest kawał duszy oddanej małemu człowiekowi. Że czujesz się uboższy o to, coś dał. Że gdy spotkasz swego dawnego ucznia, to z drżeniem wypatrujesz, czy zostało w nim coś z ciebie.
 Nie wiedziałem nic o miłości nauczyciela do uczniów.
 Teraz już wiem – sam uczę dzieci.
 


Onego czasu były gody małżeńskie w Kanie Galilejskiej

  Po głównych ulicach Kany, Jerozolimy, Nazaretu czy innej Cezarei spacerowali młodzi, modnie ubrani ludzie. Chłopcy noszący inaczej zawijane turbany, szersze czy węższe rękawy, dłuższe czy krótsze suknie, sandały o długich albo krótkich nosach, na cienkiej albo grubej podeszwie, wiązane jedno albo różnokolorowymi rzemieniami. Chodziły kobiety, używające innych kosmetyków niż dotychczas.
 Ewangelie święte nie podają, aby Pan Jezus piętnował ówczesną modę.
 Jeżeli ksiądz na kazaniu, mówiąc o wychowaniu młodzieży, wystąpi przeciwko kolorowi pończoch, przeciwko krojowi płaszcza alb butów, przeciwko wstążkom czy krawatom, fryzurom czy kapeluszom… I chociażby potem mówił najprawdziwsze rzeczy o Trójcy Przenajświętszej i Mistycznym Ciele Chrystusa…
 Jeżeli rodzice, jeżeli wychowawcy, jeżeli starsze pokolenie…
 Na każde zagadnienie trzeba znaleźć spojrzenie istotne. Trzeba walczyć o istotne wartości u młodzieży: o pracowitość, o uczciwość, o punktualność. A nie czepiać się fryzury albo wąskich czy szerokich spodni.
 


Dopuśćcie dzieciom przyjść do mnie

  Wychowawcą możesz być tylko wtedy, gdy cię stać na to, aby zaufać tym, których ci powierzono, gdy potrafisz zdobyć się na to, aby wciąż stawiać na ich dobrą wolę, na to, co w nich rozumne – na ich człowieczeństwo.
 Jeżeli cię na to nie stać, wycofaj się z kadr wychowawczych, bo wszystko, co zrobisz, będzie już tylko administracją, która nie ma nic wspólnego z wychowaniem, choć może doskonale zachowywać jego pozory. Wszystko, co zrobisz, będzie już tylko jedną wielką krzywdą, wyrządzoną tym, których powinieneś uczyć stawania się człowiekiem.
 


Sobie

  Dlatego był św. Jan Bosco, że byli ulicznicy. Dlatego był św. Ignacy Loyola, że była reformacja. Dlatego był św. Franciszek z Asyżu, dlatego był Brat Albert…
 Na środku ulicy leżał papier. Albo go wcale nie zauważyłeś, albo go kopnąłeś. Na szosie asfaltowej leżał kamień. Spadł chyba przy transporcie. Na chodniku ktoś przewrócił kosz ze śmieciami. Klamka coraz bardziej się kiwa. Kolega się nie uczy. „Takie ślimaki, a palą papierosy. Żeby ich tylko kto nie zobaczył”. „A tam na prywatce pili wódkę. No, popatrz, popatrz!”
 Tylko na tyle cię stać?
 „Ja jestem uczciwym człowiekiem, a tamten nie”. „Ja mam męża legalnego, a ona żyje na wiarę”. „Ja sobie chodzę do kościoła, a on sobie idzie na śniadanko”. „Ja sobie wierzę, a on sobie nie wierzy”. „Żyjemy sobie jak Bóg zdarzy, zrywamy kartki z kalendarzy”.
 Bodajbyś był gorący lub zimny; ale żeś letni, pocznę wyrzucać cię z ust swoich”.
 


A pot Jego był jako krople krwi

  Boję się o ładne dzieci, na które się zwraca uwagę, o dzieci, które w szkole podstawowej bez trudu zajmują pierwsze miejsca; o ładnych chłopców i ładne dziewczyny, które w szkole średniej z łatwością utrzymują się w pierwszej dziesiątce; o młodych ludzi, którzy nie mają problemu z wyborem uczelni, a na studiach spotykają się z uznaniem wykładowców. Boję się o ludzi, którzy nie wiedzą, jak można mieć kłopoty z samym sobą, którzy są ze siebie zadowoleni; o tych, którzy umiejętnie nawiązują kontakty z osobami wpływowymi – o tych, którzy sobie dają radę w życiu.
 Tylko wtedy człowiek może tworzyć siebie i wokół siebie, jeżeli żąda się od niego więcej niż potrafi, jeżeli on sam wymaga od siebie więcej, niż to, na co go stać, gdy jest zmobilizowany do najwyższego wysiłku, gdy spotyka się z trudnościami nie do przezwyciężenia, gdy musi podejmować zasadnicze decyzje, gdy przeprowadza gruntowne rewizje swego postępowania.
 


Faryzeusze

  Nie możesz apostołować przy pomocy chwytów. Apostołować możesz tylko sobą: swoją osobowością ukształtowaną przez Łaskę i własną wolę. W apostołowaniu na pewno jedynie ważne jest to, jaki ty sam jesteś: czy jest w tobie tyle dobrej woli i Łaski, abyś był w stanie przekazać je innym.
 


Idźcie i nauczajcie

  Wróciłeś właśnie z wycieczki. Masz w sobie całą wolność gór, wiatr i głębię nieba, cienie lasów i wysokość traw. I pytają cię: „Jak tam było?”
 Jak było? To takie proste: „Wiesz, gdy słońce zachodziło, to niebo było takie, jak… jak…” Chcesz dobrać słowo, które by mogło oddać w najdalszym przybliżeniu to, co widziałeś nad ziemią, gdy słońce zachodziło, ale nie znajdujesz, jąkasz się i w końcu dajesz za wygraną; jesteś bezradny, jak dziecko stojące pod drzwiami, gdy klamki dosięgnąć nie może.
 Czyż jest coś dziwnego w tym, że ludzie tak niechętnie mówią o Bogu?
 A uczyć o Panu Bogu trzeba. Muszą to robić wszyscy: matki, ojcowie, nauczyciele, wychowawcy, siostry i bracia. Trzeba wydobyć z głębi duszy jakieś najpiękniejsze słowa,, najczulsze opowiadania o najprostszej treści. Aby ci, o których troska leży nam na sercu, potrafili Pana Boga kochać tak, jak tylko człowiek kochać potrafi.
 


Jam jest Pan Bóg twój

  Nawrócić człowieka do Boga, to najpierw oddać go samemu sobie, pomóc mu znaleźć siebie.
 Dlatego nie narzucaj nikomu swoich poglądów, nie chciej, żeby potwierdzał twoje odkrycia, myślał twoim sposobem, przyjmował twoje formułki i wypełniał praktyki religijne tak jak ty. Nie spodziewaj się natychmiastowego wyniku swoich zabiegów.
 Musisz wejść w rytm jego życia, w jego sposób reagowania, w jego metodę rozwiązywania trudności i pomóc mu dojść do jego autentycznych przeżyć – odnaleźć, wraz z nim, jego człowieczeństwo.
 


Królestwo Twoje

  W porządku nadprzyrodzonym jesteśmy również układem zamkniętym: ktoś musi cierpieć za szaleństwa drugiego, ktoś musi się modlić, aby nawrócił się błądzący; przez czyjeś umartwienie przychodzi Łaska żalu na grzesznika. Nasza świętość ma wpływ na świętość innych, nasza grzeszność wpływa na grzeszność innych. Dopiero w tym układzie jest możliwy do zrozumienia sens surowych klasztorów, oddanych wyłącznie modlitwie i umartwieniu. Dopiero wówczas znajduje prawdziwie społeczny sens każdy dobry czyn, chociażby przez nikogo niezauważony, każda dobra myśl, każdy akt miłości Bożej.
 


Razem

  Na polanie przygasa ognisko. Skończona gawęda. Teraz krąg. Złączeni dłońmi, losem, przyjaźnią.
 „Gdyby ten krąg mógł tak trwać”.
 Ale za chwilę ręce rozłączą się i trzeba będzie iść samemu w ciemną noc.
 A przecież naprawdę zawsze jesteś złączony z ludźmi: człowieczeństwem, losem, miłością, łaską. To nieważne, czy chcesz, czy nie. Tak jest.
 


A faryzeusz stojąc na środku świątyni

  Nie ma sytuacji, która byłaby końcową. Nie istnieje punkt dojścia, po którym miałaby nastąpić stabilizacja. Nie ma stanu doskonałego. Nie ma formy ostatecznej. Nie ma kształtu idealnego. Wszystko jest etapem, po którym trzeba iść natychmiast dalej, bo inaczej już jesteśmy nieaktualni: znajdujemy się w śmiesznej sytuacji zadowolonego z siebie faryzeusza.
 I to w każdej dziedzinie: tak postępu naukowego i technicznego, polityki, kultury, jak rozwoju osobowego.
 I dlatego, gdy będziesz umierał, nie powinieneś żałować, że nie załatwiłeś masy spraw ani nie doczekałeś pełni swoich czasów, że nie przeżyłeś lat spokoju i stabilizacji. Takich tutaj nie ma.
 Spotkasz je po tamtej stronie.
 


Nie wiedzą

  Przed grobami żołnierzy i przed mauzoleum z prochami pomordowanych w obozach koncentracyjnych stoją w Dzień Zmarłych młodzi chłopcy i młode dziewczęta – warty honorowe.
 Czy oni wiedzą, co to znaczy słowo „Ojczyzna”? Stojąc na baczność, czczą tych, co zginęli. Czczą ich bohaterstwo. Ale czy oni wiedzą, że dla tamtych walka nie była celem samym w sobie, że była tylko drogą do wolności? I że w wolności chcieli budować Ojczyznę?
 Na podwórkach naszych domów dzieci bawią się w rozstrzeliwanie.
 

cd. s. 7