Biblioteka


ZESŁANIE DUCHA ŚWIĘTEGO  (cd.)



 

Zesłanie Ducha Świętego (cd.)

 

 

Dosyć ma dzień troski swojej

  Patrzysz na starego, zniedołężniałego człowieka. Taki sam będziesz i ty. Twoim człowieczym prawem jest walczyć ze starością i chorobą, ale twoim człowieczym obowiązkiem jest przyjąć je, gdy cię zwyciężą – przyjąć, jako cierpienie wiodące ku odkupieniu.
Ale to przyjdzie kiedyś. Teraz o tym nie myśl. Nie martw się niepotrzebnie. Zaufaj Bogu.

 

Niech się nie trwoży serce wasze

Krzyż trochę trzeba poprawić, bo się przechylił, przystrzyc trawę, zagrabić ziemię. Na przyszły rok może się postawi jakiś pomniczek. Ziemia musi osiąść. A teraz trzeba wkopać ze dwie chryzantemy.
I wtedy ręce ci opadają. Co to pomoże? Czy to będzie dla niego klamrą, która zamknie krąg jego życia? Znałeś go. Pamiętasz jego słowa, myśli, zamiary, plany. Śmierć uderzyła niespodziewanie, przerwała wszystko.
Idziesz cmentarzem. Napotykasz od czasu do czasu znane ci nazwiska. Stają przed oczami ludzie, którzy odeszli. Młodzi, starzy, różni.
Najbardziej prosta jest chyba śmierć dziecka. Ono jeszcze nic nie wie. Ono jeszcze niczego nie potrafiło głęboko ukochać. W miarę upływu lat, gdy człowiek poznał swoje możliwości, gdy otworzyły się przed nim całe światy, gdy zrozumiał swoje zadanie – teraz dopiero, gdy przywiązał się do życia – trzeba odchodzić.
Czy życie ludzkie może być dokonane bez życia wiecznego?

Za braci swoich

Powiedziano im, że trzeba. W sumieniu swoim rozważyli ten fakt, że nie wolno oglądać się na innych, że wezwanie jest zwrócone do nich. Świadomi niebezpieczeństwa podejmowali walkę.
Rozmaicie oceniają politycy i historycy potrzebę powstań. Naród składa się z tych, którzy wydają rozkazy, i tych, którzy słuchają. Oni byli tymi, którzy słuchali.
„Nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś duszę swoją odda za braci swoich”.
To jest ocena ich bohaterstwa. I taka musi być nasza ocena.
Oni oddali swoje życie jednorazowo. Bóg żąda od każdego miłości Ojczyzny. Od nas na co dzień. Obydwie są trudne.

Za was

Dzień zmarłych.
Przychodzisz przed swego ojca, jak żołnierz z własnym raportem. Podnosisz nieśmiało oczy w niemym pytaniu: „Czy jesteś ze mnie zadowolony?” Wiesz dobrze, co mu się w tobie nie podoba. To może być tak silne, że oderwiesz się od grobu i zmieszasz z tłumem – uciekniesz.
Dzisiaj stajesz i przed tymi, którzy zginęli za ludzkość, za Polskę, za ciebie.
Jakaś złamana sylwetka z automatem lecąca z barykady. Skurczona postać w zbożu pod lasem. Wielka góra prochu z ciał ludzkich w oswobodzonym obozie. Szereg stojących pod ścianą na chwilę przed egzekucją. Jeden z nich ma otwarte usta, może krzyczał „Niech żyje Polska!” Jakby tego krzyku trzeba było do dopełnienia życia.
A gdyby teraz temu skatowanemu, z wybitymi zębami, pokazać ciebie, mnie: „Za takich jak my zginąłeś”.

Jam jest zmartwychwstanie

W końcu najważniejsza jest dla nas nasza śmierć.
Od chwili, gdy ją zobaczysz, już cię nie opuści; zostanie w podświadomości jak drzazga, czasem urośnie do apokaliptycznych rozmiarów, a zawsze sączy smutek.
I dlatego On został jako znak nadziei: jeżeli wierzysz w Niego, uwierz w realność swego życia wiecznego.

Kto wierzy we mnie, żyć będzie

Przyjdzie chwila, gdy zobaczysz swoją smugę cienia. Odtąd będzie ci ona stale towarzyszyć: staniesz się tym, który wie. I gdy pojawi się jakaś choroba, będziesz pytał: „Czy to już?” I gdy pojawi się jakaś dolegliwość, będziesz pytał: „Czy to to?” Ale nawet wtedy, kiedy sobie odpowiesz: „Jeszcze nie”, to w tym uśmiechu nie będzie pełnego zwycięstwa, bo wiesz, że ulegniesz.
Jesteśmy tymi, którzy wiedzą. Coraz bliżej nam do tych, którzy do niedawna byli wśród nas. Coraz większą czujemy z nimi łączność, coraz większą jedność.

W ów czas

Zostanie po tobie kilka par rozdeptanych butów, trochę znoszonej odzieży, jakieś rachunki, zapiski, których nikomu nie będzie się chciało czytać. Ktoś na to wszystko popatrzy i powie: „No, to niewiele tego zostało”.
Ale gdy ty tak patrzysz na to „niewiele”, które zostało po bliskim ci człowieku, wiesz, że to nieprawda: że on jest przed Bogiem taki, jakim się stawał z dnia na dzień przez całe swoje życie.

Zbawiony będzie

Toboły z pościelą, walizy, pakunki owinięte w koc i papier. Brudni, niewyspani, zdenerwowani, roztrzęsieni, rozgorączkowani. Po długich tygodniach mordęgi – powrót do domu. A on stoi jak stał. Spokojny, czysty, z lśniącymi z dala szybami, wśród bzów i jaśminów.
Szum maszyn. Brzęczenie prętów na automatach i rewolwerówkach. Huk rzucanych płyt żelaznych. Turkot wózków. Przekrzykiwanie robotników. Przez górne okna – upalne słońce czerwcowe. Na sali zaduch od płynów chłodzących skrawany metal. Gryzące strużki potu, ręce uczernione pyłem metalowym. Krzyże bolą od schylania się, nogi drżą. „Jeszcze trochę, jeszcze trochę”. Aż wreszcie sygnał. Wyłączyć maszynę. Odłożyć narzędzia. Zdjąć przepoconą koszulę. Chłodna łazienka, czyste ubranie i przez uśmiechnięte ulice powrót do domu.
Sala pełna dymu tytoniowego. Nieznośne stukanie maszyn do pisania. Grzechot maszyn do liczenia. Cyfry, cyfry, cyfry. Pochylone głowy, nerwowe ruchy rąk. Czasem ktoś się oderwie i nieprzytomnymi oczami szuka jakiegoś wyciągu czy zestawienia. Aż wreszcie głos głównego księgowego: „Proszę państwa, bilans się zgadza”. Odgiąć grzbiet, oprzeć się wygodnie, pozwolić, aby fala zmęczenia ogarnęła całe ciało, i stwierdzić, że człowiek dorosły potrafi się cieszyć jak dziecko.
Dogasający rok szkolny w upale dni czerwcowych. Wreszcie ostatni dzwonek. Koniec ostatniej godziny. Wakacje.
Kadłub kutra rybackiego zżarty wodą morską. Brudny pokład. Zwoje podartych lin. Obrosłe twarze, pochylone postacie wycieńczone walką z morzem. Dłoń przytknięta do czoła. Aż przekrwione z niewyspania oczy ujrzą niebieską smugę swojego lądu.
Gdy będziemy wracali do DOMU.

[Tekst wg Wyd. ZNAK, Kraków 1973, wyd. II]