Biblioteka


Instytucje powszednie i świąteczne
w życiu indywidualnym człowieka



 

INSTYTUCJE POWSZEDNIE I ŚWIĄTECZNE
W ŻYCIU INDYWIDUALNYM CZŁOWIEKA

 1.  Jak już powiedzieliśmy, pod słowem „instytucja” rozumiemy trwałą obiektywizację w płaszczyźnie funkcji człowieka. Instytucje podzielić możemy na dwie grupy: instytucje powszednie i instytucje świąteczne. Jedne i drugie będziemy rozpatrywać w życiu indywidualnym człowieka, jak również w jego życiu społecznym.
 Co to jest instytucja zwyczajna, czyli  p o w s z e d n i a?  Człowiek dochodzi do instytucji powszedniej na zasadzie  w y n a l a z k u.  Odkrywa coś, ponieważ znajduje się w jakiejś trudnej lub bardzo dla siebie niewygodnej sytuacji. Szuka możliwości wybrnięcia; wtedy zdarza się, że odnajduje jakiś „sposób”, który rozwiązuje mu trudność. Czasem chodzi o drobiazgi: jak przedrzeć dokładnie kartkę, jak wstawać z łóżka ruchem najkrótszym, którą ręką odkręcać kurek kranu, którą ręką chwytać szczoteczkę do zębów, jak wyciskać pastę; jak otwierać skomplikowany zamek, który się zacina, jak dojść czy dojechać najkrótszą drogą do miejsca pracy – jak usprawnić wszystkie codzienne czynności, żeby zabierały najmniej czasu, żeby były najbardziej ekonomiczne. Jeżeli człowiek zobaczy, że w kolejnych trudnościach podobnego typu ten sposób sprawdza się, stara się go zapamiętać, by przy każdej podobnej sytuacji mógł go użyć.
 Innymi słowy: instytucja jest to metoda, sposób albo wynalazek  w d r o ż o n y.  Koniecznie wdrożony, bo wynalazek jest tylko pierwszym krokiem, który potem może okazać się bezużyteczny: był potrzebny tylko na ten jeden raz. Dopiero gdy się okazuje, że on jest potrzebny w ogóle i wciąż się go opłaca stosować, wtedy staje się instytucją. Takich instytucji jest mnóstwo. Służą one ułatwieniu życia w płaszczyźnie działania. Mówiąc dokładniej: instytucje służą do tego, ażeby człowiek nie musiał wynajdywać wciąż nowych form funkcjonowania, robić nowych wynalazków dla sprostania wyłaniającym się potrzebom, szukać odpowiedzi na pytanie: „jak”, ażeby miał gotową odpowiedź w formie wypróbowanej instytucji.
 Zdajemy sobie sprawę, że słowu: instytucja przypisujemy treści, których nie uwzględnia się w języku potocznym. Pod tym słowem rozumie się na ogół działanie jednego człowieka lub grupy ludzi wykonujących jakieś funkcje, załatwiających jakieś potrzeby społeczne według ustalonych przepisów, odpowiedzialnych za te funkcje przed wyższą instancją i przed prawem. Instytucją w potocznym znaczeniu jest np. poczta, parking strzeżony, spółdzielnia lekarska. Instytucja w języku potocznym jest efektem końcowym procesu, który określiliśmy jako „wdrożony wynalazek”. Tymczasem pojęcie instytucji w naszych rozważaniach obejmuje szerszy zakres: również formy poprzedzające. Język potoczny fazy wstępne określa słowem: przyzwyczajenie, nawyk, zwyczaj. I słusznie, ponieważ bywa tak, że z nich wyrośnie kiedyś pełna instytucja, ze statusem, sankcjami prawnymi i hierarchią urzędników, a bywa tak, iż pozostaną te formy w początkowym stadium, aż zanikną zupełnie.

 2. 1.  Człowiek nie może i nie chce poprzestać na funkcjonalnych sprawnościach – na tworzeniu coraz to lepszych instytucji powszednich. On musi sobie udzielić odpowiedzi na pytanie o sens tego wszystkiego, co wypełnia jego każdy dzień. Można powiedzieć inaczej: on tylko wtedy naprawdę potrafi usprawnić swoje życie, jeżeli te instytucje znajdą uzasadnienie – jeżeli wszystkie one będą  w y r a z e m  jakiejś wielkiej struktury psychicznej człowieka, jeżeli będą służyły jej realizacji. Może to być np. instytucja wcześniejszego wstawania rano, aby się nie spóźniać do pracy, jako wyraz uruchomionej struktury uczciwości.
 Powstawanie struktur egzystencjalnych dużego formatu – jak już mówiliśmy – łączy się z reguły z wielkimi wydarzeniami w życiu człowieka. W chronologii rozwoju struktury psychicznej mogą się one znajdować na początku: te wydarzenia-bodźce powodują uruchomienie danej struktury albo też stanowią jej apogeum, są wtedy najpełniejszą formą, wyrazem jej rozwoju. W pierwszym wypadku może to być np. wiadomość o niespodziewanej śmierci ojca, w drugim – decyzja zawarcia związku małżeńskiego z ukochaną osobą. Wszystkie inne czyny i ewentualne instytucje wyrosłe z danej struktury w jakiś sposób wciąż pozostają w łączności z tymi wydarzeniami, ku nim zmierzają i stanowią ich rozwinięcie.
 Człowiek, świadomy roli, jaką te wydarzenia odegrały w jego życiu, nie chce się z nimi rozstawać, ale zachowuje je, świętując ich pamięć np. w rytmie rocznym. I tak dochodzi do powstania zupełnie innego typu instytucji, którą w odróżnieniu od instytucji codziennej nazwiemy instytucją  ś w i ą t e c z n ą.
 Przeanalizujmy ten akt „pamiętania” o wydarzeniu. W miarę upływu czasu po jakimś wielkim przeżyciu, gdy fala uniesienia opadnie, gdy człowiek wraca myślami do tamtej chwili, dziwi się sobie, przygląda się prawie z niedowierzaniem temu, co przeżył – co powiedział, co uczynił – czasem ze zdumieniem dowiaduje się od ludzi, jaki był wspaniały. Zaczyna sobie zdawać sprawę, że to było jakieś objawienie jego samego, ale objawienie, które mogło zaistnieć tylko w optymalnych warunkach zewnętrznych, a równocześnie przy bardzo wzmożonej koncentracji wewnętrznej, co przecież nieczęsto się zdarza. Stąd też coraz bardziej docenia, co otrzymał, osiągnął, docenia swoją ostateczną decyzję. Zaczyna coraz wyraźniej widzieć ten dar jako swój wyraz, reprezentację swojej osobowości: symbol tej nowej struktury, która się w nim zarysowała. Równocześnie z niepokojem stwierdza, jak tamta struktura wielkości zanika, umyka mu z rąk. I ponieważ nie chce, ażeby doszło do zaprzepaszczenia tamtego wielkiego wydarzenia w rozgardiaszu codziennych spraw, ustanawia sobie rocznice, święta, uroczystości, w których chce na nowo jeszcze raz przeżyć te wielkie dni. Dzięki instytucjom rocznicowym, które stanowią jeden z rodzajów instytucji świątecznych, człowiek nie tylko przypomina sobie wielkie chwile, ale w nich  u c z e s t n i c z y  – poprzez instytucję rocznicową uruchamia strukturę psychiczną, która wywołała wydarzenia w tej instytucji przypominane.

 3. 1.  Przejdźmy z kolei do relacji, jaka istnieje pomiędzy instytucją codzienną a świąteczną.
 W początkowym okresie poszczególne czyny, jak również powstała z czasem na ich bazie instytucja codzienna będąca symbolem nowo wyłonionej struktury, sprawiają człowiekowi satysfakcję. Można nawet powiedzieć, że odczuwa on pewne zażenowanie, iż w tak skąpej formie chce realizować tę nowo powstałą strukturę. W każdym razie towarzyszy tej czynności zrozumienie. Wypływa to stąd, iż podjęty czyn – instytucja – jest napełniony treścią: nie ma „odległości” pomiędzy instytucją a strukturą, z której ona wyszła. Ale z biegiem czasu, być może nawet po krótkim okresie, okazuje się, że tworzy się coraz większy dystans pomiędzy człowiekiem a czynem. Instytucja codzienna, którą sobie ustanowił, zaczyna coraz bardziej jałowieć. Powodem jest cofanie się struktury egzystencjalnej, z jakiej wyrosła instytucja. Nabiera ona cech czegoś obcego, co gwałci wolność człowieka. Narasta proces urzeczowiania, mechanizacji, wzmaga się niechęć, a nawet odraza, powracają, być może, struktury dawne, nieprzyjazne nowej. Dzieje się tak często dlatego, że człowiek po prostu nie może wytrzymać ciśnienia wielkości struktury, z której nowa instytucja wyrosła. Chce żyć spokojnie, codziennie, po staremu i nie słyszeć nawoływania do wielkości. Powodem może być też co innego: rozwój człowieka – z biegiem czasu narastają nowe wydarzenia, decyzje, powstają nowe struktury egzystencjalne, z nich rodzą się nowe czyny i instytucje. Tamta nie tylko przestaje już być taka ważna, ale staje się coraz bardziej obca.
 3. 2.  Może być tak, że wbrew wszelkim oporom człowiek nie zrezygnuje z instytucji codziennej, którą ustanowił. W takim wypadku, gdy po jakimś czasie będzie uczestniczył w instytucji rocznicowej wyrosłej na podłożu tej samej struktury egzystencjalnej, co instytucja codzienna, odżyje w nim na nowo z całą siłą ta struktura, która kiedyś była przyczyną powstania obu instytucji, i wypełni swoją treścią ten wyjałowiony już zwyczaj. Stanie się on z powrotem jej wyrazem, znów będzie wykonywany z satysfakcją.
 Stwierdzamy więc tutaj sprzężenie zwrotne: nie tylko instytucja rocznicowa przez uobecnienie dawnego wydarzenia uruchamia strukturę egzystencjalną i na skutek tego nadaje pełną treść instytucjom codziennym, ale istnieje też prawidłowość inna, gdy człowiek wciąż będzie wierny swojej instytucji codziennej. I to jest przebieg prawidłowy. Ten układ ma charakter dynamiczny: instytucje świąteczne wzbogacają się nowymi treściami, struktura psychiczna rozwija się w miarę nowych wydarzeń, jakie przynosi praktykowanie instytucji codziennych. W tym tak zharmonizowanym układzie instytucje powszednie są elastyczne: ulegają zmianie w zależności od nowych potrzeb, nie uzurpują sobie praw do autonomii: pozostają wciąż niezmiennie autentyczne dzięki bliskości ze swą macierzystą strukturą. Jest to wypadek optymalny.
 3. 3.  Ale może zaistnieć niekorzystny rozwój faktów. Gdy opadnie fala uniesienia związana z danym wydarzeniem, człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że nie ma ochoty na powtórzenie wysiłku, jakiego wymagała tamta sytuacja. Po prostu jest za leniwy. Zdobędzie się znowu na jakiś wielki czyn dopiero wtedy, gdy się znajdzie coś lub ktoś, kto go zachwyci, albo przeciwnie, gdy pełny przestrachu, w obliczu zagrożenia swojej egzystencji – jakiejś formy śmierci – w rozpaczliwym zrywie będzie zmuszony dać z siebie wszystko, na co go stać. A to się nieczęsto zdarza, bo tego sam człowiek przezornie unika. Już nie chce iść naprzód w nowe przygody. Nie chce ryzykować. Tamto przeżycie mu wystarcza również i w tym sensie, że boi się powtórzenia podobnej sytuacji. I w ten sposób to wielkie wydarzenie, które go na jakimś odcinku życia wzbogaciło, teraz staje się obciążeniem – poza nie człowiek nie potrafi wyjść. Tkwi w nim lęk przed śmiercią i stąd obawa przed intensywnym życiem, w którym wyczerpują się gwałtownie siły fizyczne i duchowe. Obawa przed ryzykiem, w którym można zbyt wiele utracić z dóbr materialnych, jak i być może stanowisko, uznanie. Z biegiem lat coraz natarczywiej prześladuje go straszydło biedy. Przykłady z najbliższego sąsiedztwa utwierdzają w nim bojaźń przed kaleką starością. I stąd narastające przekonanie, że trzeba zabezpieczyć się „na wszelki wypadek”, czyli na każdy, który mu się może zdarzyć. Stąd to, co stanowiło jego  b y ć,  w intensywnym tempie zaczyna przesuwać się w kierunku  m i e ć.  Człowiek zaczyna sobie organizować swoją małą stabilizację. Rozgaszcza się wśród tego, co nagromadził, z przezorną ostrożnością wobec swojego otoczenia, by – o ile tylko da się – nie ujawniać swoich skarbów, żeby go ktoś z nich nie okradł, żeby ktoś mu nie zagroził. I to im więcej wysiłku wymagało pierwsze szukanie, tym jest dla niego cenniejszy wynik, tym bardziej nie chce się tego pozbyć ani nawet dopuścić do jakichkolwiek zmian lub naruszenia. To jest pozycja kolekcjonera, który układa na odpowiednich półkach to, co znalazł. A równocześnie pozycja posiadacza, który chce pobierać procenty z kapitału: gdy nadarzy się sytuacja podobna w mniejszym lub większym stopniu do przeżytej, wyciąga gotowy schemat, podaje stare rozwiązanie, powiela wynik, oszczędzając sobie w ten sposób nie tylko trudu ponownego szukania, ale nawet dostosowywania do zmienionych okoliczności. Ewentualnie pozycja starego wiarusa, który otoczony wianuszkiem wdzięcznych słuchaczy powtarza po raz setny, jaki był dzielny, i pokazuje wyblakłe naszywki i zaśniedziałe ordery, rozkoszując się samym sobą i tym, że było go na tyle stać. To, co było nim samym, jego wyrazem, stało się przedmiotem, jak zasuszony liść lub przyszpilony motyl. Posiada swoje dawne przeżycia w ten sam sposób jak rękawiczki, krawat czy książkę.
 Ale człowiek nie tylko nie ma zamiaru podrywać się do nowych wielkich czynów, jemu się nie chce nawet myślą wracać do przeżytych wielkich chwil. Nie ma chęci uruchamiać tamtej struktury wielkości, bo ona zmusiłaby go do intensywnego życia, na które już teraz nie ma ochoty – bo trzeba by było zburzyć tę małą stabilizację, w której się zadomowił. Zostały mu jednak rocznice wielkich dni: rocznice bitwy, ślubu, dyplomu, zgłoszenia się do pracy. Trudno z nich zrezygnować tak przed samym sobą, jak i przed otoczeniem, z którym te wydarzenia są związane, gdyż ono się do tych rocznic przyzwyczaiło. Wobec tego człowiek stara się je „oswoić”, ażeby nic nie uruchamiały. A więc nie „święci”, ale „obchodzi” te rocznice czy uroczystości. Już to słowo „obchodzić” charakteryzuje sposób traktowania ich przez człowieka: nie dochodzi on do centrum, do jądra, ale pozostaje w jakiejś bezpiecznej odległości. Zatrzymuje się na powierzchni, nie sięgając do tej rzeczywistości, którą one reprezentowały. Równocześnie uważa, że jest usprawiedliwiony w swoim sumieniu, bo przecież czyni zadość: nie zapomniał, pozostał „wierny” tamtym wielkim wydarzeniom. Tak dochodzi do paradoksu: instytucje rocznicowe stają się tarczą ochronną przed tą rzeczywistością, która je stworzyła.
 Takie potraktowanie instytucji świątecznej rzutuje oczywiście na instytucje codzienne. Wprawdzie one w dalszym ciągu funkcjonują siłą rozpędu, jak i siłą konieczności: tkwią w miąższu życia, ponieważ brak im, przynajmniej na razie, kontrpropozycji, ale naprawdę zawisają w próżni, nie mają już pokrycia w strukturze egzystencjalnej, z której wyrosły – stąd ich statyczność i nienaruszalność – stają się celem same dla siebie, uzyskują autonomię, żyją własnym nierealnym życiem.
 Dla przykładu możemy podać różnicę, jaka często zachodzi pomiędzy sposobem obchodzenia drugiej rocznicy ślubu czy też otrzymania stanowiska, a np. siedemnastej rocznicy tych wydarzeń. W zasadzie ceremoniał zostaje ten sam: kwiaty, prezent, wielkie słowa, ale po latach one nie zawierają już treści, a przynajmniej tak wielkiej treści jak wtedy, gdy rocznice te były obchodzone po raz pierwszy. To jest już tylko rytuał, poprzez który człowiek uczestniczy w tamtych wielkich wydarzeniach w daleko słabszej mierze niż poprzednio, niż dawniej albo nawet nie uczestniczy wcale. Stąd też uroczystość ta nie uruchamia w człowieku struktury, z której wyrosła, w takim stopniu jak za pierwszym razem albo nie uruchamia jej wcale.
 3. 4.  Aby instytucja powszednia nie została całkowicie wyjałowiona ze struktury, z której przecież wyrosła, najprostszym rozwiązaniem wydaje się zwiększenie ilości instytucji świątecznych, w tym celu, aby instytucje codzienne były wciąż zasilane intensywnie uruchomioną strukturą. Ale, jak wskazują przykłady, gdy dojdzie do przerostu instytucji świątecznych, wtedy staną się one celem dla siebie, życie ludzkie przemieni się w ciągłe świętowanie, a życie codzienne będzie traktowane jako malum necessarium. Poza tym wtedy, przez częste powtarzanie, instytucje świąteczne spowszednieją, przestaną być zdarzeniami wyjątkowymi i tym samym osłabnie siła ich oddziaływania.
 Jak więc osiągnąć to, by instytucja świąteczna nie była „obchodzona”, lecz „świętowana”. Odpowiedź brzmi: instytucja świąteczna musi być wciąż zasilana przez autentycznie przeżyte instytucje codzienne, tzn. przez zaangażowane codzienne życie. Ponieważ jednak instytucje codzienne wyrastają ze struktur egzystencjalnych, możliwa jest więc również droga odwrotna: instytucje powszednie są w stanie uruchomić te struktury. A w związku z tym przyczyniają się do nasycenia pełną treścią instytucji świątecznych. W ten sposób znowu jesteśmy na linii działania instytucji świątecznych, których celem pierwszorzędnym jest właśnie uruchamianie struktury przez uobecnianie wydarzeń, z jakich wyrosły. I tak krąg się zamyka.
 Istnieje więc wzajemna zależność pomiędzy tymi dwoma niewątpliwie różnymi instytucjami, jakimi są instytucje świąteczne i codzienne.
 3. 5.  Może dojść do takiej sytuacji, że instytucja rocznicowa staje się zupełnie martwa. Nie stanowi przekazu żadnej rzeczywistości. Zniknęło to, co wyrażała. Zanikły instytucje codzienne, do których ożywiania była przeznaczona. W człowieku narosły już nowe struktury psychiczne do tego stopnia, że ona wśród nich jest martwym ciałem. Logicznie rzecz biorąc, powinna przestać istnieć samorzutnie. Tak czasem bywa, ale częściej obserwujemy zjawisko niezmiernie ciekawe: instytucja jest silniejsza niż rzeczywistość, którą reprezentowała. Wzmagają się opory wyrosłe z prawie zabobonnego lęku przeciwko usunięciu tych świętości, symboli prawd, z których człowiek budował swoją osobowość. Działają również tutaj mechanizmy przyzwyczajenia, które utrzymują na powierzchni życia coś, co już jest bez żadnej treści. I tak często bywa, że instytucja świąteczna zaczyna żyć własnym życiem. Nie dość na tym, ona zaczyna szukać nowych uzasadnień. Adoptuje sobie inne treści albo podobne do tych wartości, które stanowiły jej podstawę, albo czasem zupełnie różne, podobne tylko na zasadzie skojarzenia.
 3. 6.  Reasumując: człowiek tkwi wewnątrz świata, w którym się coś dzieje: należy do niego. Sam jest światem, w którym się coś dzieje. Wciąż coś napotyka, z czymś się zderza, coś zauważa, próbuje, wycofuje się. To, czego doświadcza, nie jest wcale oczywiste. Często jest tym zaskoczony, zdziwiony. Każde wielkie i autentyczne doświadczenie jest zachwianiem równowagi człowieka, doprowadza do pogłębienia istniejących w nim struktur egzystencjalnych albo uruchomienia nowych. Krokiem następnym jest usiłowanie, żeby z tym nowym odkryciem, z tą nową strukturą dalej żyć: stworzyć nowe instytucje, przebudować na bazie nowej struktury wszelkie dotychczasowe albo nadać niezmienionym instytucjom nową treść. Ten ciąg idzie w nieskończoność: nie ma ostatecznego doświadczenia, które by wszystko zakończyło. Każde doświadczenie otwiera drogę do odkrywania nowych struktur egzystencjalnych. I tak nie ma końca tworzącej się osobowości i przekształcającej się (nie przekształcanej) pod wpływem kolejnych doświadczeń.
 Tak jest w optymalnych układach. Wtedy instytucja potrafi przechować wszystkie wartości uruchomionej w człowieku struktury egzystencjalnej. Ale życie biegnie dalej. Rozwijające się nowe struktury egzystencjalne przynoszą nowe wartości, rodzą nowe potrzeby. Powinny się więc modyfikować i instytucje, by unieść i zmieścić w sobie te nowe wartości. Niestety, często instytucja pozostaje nienaruszona albo zmienia się w stopniu niewystarczającym. Wtedy takie instytucje stają się elementem ograniczającym wolność, hamują postęp człowieka zamiast być mu pomocą.
 Taki jest obraz instytucji – jej roli – w życiu indywidualnego człowieka. Podobnie rzecz się ma w życiu społecznym. Tylko wtedy zalety i wady instytucji otrzymują nowy wymiar: stają się źródłem katastrofy albo odnowy społeczeństw, narodów, ludzkości i – co nas szczególnie interesuje – religii. Tym zagadnieniem zajmiemy się w następnym rozdziale.