Biblioteka


Który jesteś w niebie



 

Który jesteś w niebie
 

Niebo nie jest nad nami ani tam, ani ówdzie. Bóg jest niebem, a On jest wszędzie. On jest wymiarem pokoju, sprawiedliwości, prawdy – wymiarem miłości. Należymy do tego świata. Otrzymaliśmy go jak w ziarnie. Powołaniem naszym jest, by On w nas ustawicznie rósł: byśmy chwila po chwili świadomie Go wybierali. I dlatego, nawet gdy już wszedłeś w koleiny swojej materialności i zwierzęcości, wciąż jest szansa, że On ciebie oświeci, tobą wstrząśnie. Wciąż jest szansa, że ty Go usłyszysz i przyjmiesz. I przestraszysz się swojej małości, i zawstydzisz się swojego tchórzostwa. I zatęsknisz za prostotą, prawością i światłem. Jest szansa.
 

Albo już teraz jesteś w niebie, albo w nim nigdy nie będziesz. Albo już teraz starasz się być złączony z Bogiem, albo się nigdy z Nim nie złączysz. Albo już teraz chcesz żyć w prawdzie, sprawiedliwości, wolności, pokoju, miłości, albo tak nigdy żyć nie będziesz.
 Nawet gdyby ci się to udawało tylko czasami, nawet gdybyś tak żył tylko chwilami – przecież to dążenie jest gwarantem twojego zbawienia.
 

Co raz otwiera się przed kimś niebo. Czasem jakieś dzieci, czasem dorośli słyszą tajemnicze głosy, widzą dziwne sprawy. A to Jezus z gorejącym sercem. A to Matka Boska stojąca w grocie z różańcem. Czasem każdy może zobaczyć, że po wizerunku spływa łza, że krucyfiks krwawi. Wtedy ludzie pielgrzymują do miejsca, gdzie się to działo, do domu, gdzie żył ten, który widział i słyszał.
 Co raz otwiera się niebo. Kiedyś nawet Syn Boży przyszedł na świat. Pasterzom o tym śpiewały anioły, gwiazda szła przed Magami. Potem już było zwyczajne życie – nie mówiąc o prawdzie, którą wszystkim powiedział, o cudach, które zdziałał. Tylko po śmierci zmartwychwstał i ukazał się swoim uczniom. A my przychodzimy w niedzielę do kościoła, żeby się z Nim spotkać, choćby jak przez matową szybę, usłyszeć Go jak przez kotarę.
 Co raz otwiera się nam niebo. I chodzą po świecie tacy dziwni ludzie – nieludzie, którzy potrafią tak służyć biedzie jak siostra Teresa z Kalkuty. A my przychodzimy do nich, dziwiąc się ich zwyczajności.
 Co raz otwiera się niebo. I wtedy potrafisz być mądry i dobry, tak się zawstydzić i żałować, tak przebaczać i być bezinteresowny, jak największy święty.
 

Jesteś płomykiem miłości, wolności i prawdy, odłączonym od Słońca Słońc i umieszczonym w kostropatym naczyniu ciała. Odłączonym, a przecież zjednoczonym, bo ty dzięki Niemu wciąż płoniesz. Bo ty jesteś wciąż w Nim.
 Odłączonym – a przecież zjednoczonym z podobnymi do ciebie płomykami, umieszczonymi w podobnych do twojego naczyniach ciała. Zjednoczony z nimi, bo im więcej w tobie światła – tym więcej i w nich. Im więcej w nich – tym więcej i w tobie.
 Aż przyjdzie chwila, kiedy opadnie z ciebie to naczynie gliniane i powrócisz do Słońca Słońc, Morza miłości, do źródła prawdy. Ile przyniesiesz z tego, coś otrzymał? Rozbudujesz ten dar dwukrotnie, dziesięciokrotnie, stokrotnie – jak ziarno posiane w dobrą ziemię?
 

Jak to: podobnie? Co to znaczy, że mamy podobnie kochać bliźniego jak Boga samego? Jeżeli kochać Boga, to dlatego, że jest Pięknem, Dobrem, Prawdą. A człowieka podobnie? – Bo w człowieku jest cząstka Boga. Bo w człowieku też jest piękno, sprawiedliwość, wolność, pokój.
 A człowieka złego? To jest płacz nad rozbitym dzbanem. Że to, co miało rozrosnąć się we wspaniałe drzewo, rozkwitnąć kwiatem, sczezło, skarłowaciało. Choć nie całkiem. Są tam jakieś okruchy wspaniałości Bożej. Jeżeli cię na to stać, pochyl się nad nim.
 

Pukać, dobijać się, łomotać; prosić, błagać, żebrać, domagać się, żądać; trwać uparcie, nieustępliwie; zaufać, oddać się, poświęcić, wydzierać ze swej tchórzliwości, głupoty, małości okruchy odwagi, wspaniałomyślności, wiary; a tylko wtedy otrzymasz, znajdziesz, będzie ci otwarte, a tylko wtedy tworzysz siebie ponad miarę swoich wygodnych wyobrażeń, schematów, modeli – a tylko wtedy możesz stać się człowiekiem.
 

O czym marzysz? Pytam się, bo wiedz o tym, że spełni ci się to, o czym wciąż marzysz. Tak to, z czego się chętnie zwierzasz, tak to, czego nie chciałbyś nikomu zdradzić, czego się wstydzisz przed samym sobą, jak i to, o czym jeszcze nie wiesz, czego sobie jeszcze sam nie uświadamiasz, a co już tętni pragnieniami, tęsknotami i jest równie ważne jak tamte.
 To jest ten podziemny twój świat, którym się sam niewiele zajmujesz, o którym jeszcze ludzie nie wiedzą, a który zdecyduje o kształcie twojego losu. Bo jeżeli pragniesz dobra – aniołem się staniesz. Ale jeżeli pragniesz zła – szatanem będziesz.
 Dlatego musisz zachować kontrolę nad swoimi marzeniami, pragnieniami, tęsknotami, dążeniami. Żebyś się o nich nie dowiedział za późno. Zwłaszcza o tych utajonych. Bo gdy się ziszczą, wtedy sam się nie rozpoznasz ani cię ludzie nie poznają. Dobrze, gdy powiedzą: taki wielki, mądry i święty. Ale co wtedy, gdy powiedzą, gdy sam powiesz o sobie: mały, podły, przeklęty?
 Jak się zabezpieczyć? Módl się. Nawet niekoniecznie o spełnienie dobrych marzeń, w ogóle: bądź blisko Boga. On cię przeistoczy dla samej głębi. On jest tą siłą, która wszystko, co nawet nieuświadomione w tobie a złe, dźwignie w górę.
 

I
ty bywasz na górze przemienienia. I w twoim życiu tak się zdarza, że jesteś podniesiony do siódmego nieba, zdaje ci się, że nie po ziemi, a po chmurach stąpasz, jesteś najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, niczego ci już nie potrzeba, chciałbyś tak trwać do końca życia, promieniejesz szczęściem, światłem i nasycasz nim ludzi wokół siebie.
 Ale przebywanie na górze przemienienia trwa krótko, po czym trzeba zejść w życie codzienne, w cierpienie. A nawet reguła jest taka, że im bardziej jesteś szczęśliwy na swojej górze Tabor, tym więcej będziesz cierpieć za chwilę. Sam się przekonałeś o tym wielokrotnie. To już wiesz. Chciałbym, żebyś uwierzył w co innego. Mówię do ciebie pogrążonego w cierpieniu, w nieszczęściu, tkwiącego w beznadziejnej sytuacji. Uwierz, że i ty wejdziesz na górę przemienienia, i to wcześniej, niż ci się zdaje.
 

Czy chodziłeś kiedyś po morzu? Czy miałeś taki okres w życiu, kiedyś naprawdę żył Ewangelią? Tak w jednej parze sandałów, w jednej sukni i bez torby podróżnej. W bezgranicznym zaufaniu Bogu, w głębokim spokoju wewnętrznym i radości pragnącej ogarnąć cały świat. Co się stało, żeś teraz taki ostrożny, ubezpieczający się, podejrzliwy, wyczekujący, zabierający głos ostatni albo niezabierający go wcale?
 Czyś był kiedyś chodzącym po morzu? Bo jeżeli tak, to przyznasz, że był to najpiękniejszy okres w twoim życiu.
 

Światłem bądź. Bądź światłem, im większa ciemność wokół nas. Bądź światłem rozumu, światłem mądrości dla tych, którzy tracą drogę.
 Światłem bądź. Bądź światłem, im bardziej zimno wokół nas. Bądź światłem miłości dla tych, którzy w rozpaczy i w zniechęceniu.
 Na ile w tobie darów Bożych? Choćby na mały ogarek, na ledwo tlejące światełko. A może jak pochodnia? Albo jak płonący stóg? Na ile cię stać?
 

Nie ma podziału na świat ludzki i świat Boży. Nie ma podziału na życie świeckie i życie religijne. Jesteśmy jednością. A jeżeli chcemy rozdzielić Boga od świata, to tylko na zasadzie dobra i zła, a zresztą wszystko jest w Bogu.
 

Jeżeli jest miejsce spotkania się nieba z ziemią, to wykłada się jednym słowem: bezinteresowność. To jest to przejście z teorii do praktyki, wypróbowanie w życiu i sprawdzenie tego, co tkwi w naszej głębi, probierz naszej wiary w Boga. Tu możemy się przekonać, czy żyjemy dla Boga, czy na sprzedaż. Czy to, co robimy, mówimy, czy nasza codzienna praca, czy nasze kontakty z ludźmi, czy to wszystko płynie stąd, że tego wymaga Uczciwość, Sprawiedliwość, Prawda – Bóg, czy też dlatego, „aby pokazać się przed ludźmi”.
 Bo tylko wtedy, gdy naprawdę wierzymy w Pana Boga, gdy nam On naprawdę wystarcza, stać nas na bezinteresowność. A jeżeli w Pana Boga nie wierzymy – choć nam się zdaje, że wierzymy, a nawet innych o tym zapewniamy – to wciąż będziemy biegali po prośbie, aby być uznanym przez ludzi. Aby nam zapłacili za nasze uczciwe, dobre życie wdzięcznością, dobrym słowem, rewanżem.
 

Są dwie postawy życiowe: pozycja statyczna albo dynamiczna, forteca albo wyjście w pole, obawa przed utratą tego, co się zdobyło, albo ryzyko gry dalej. Traktowanie moralności jako zbioru zakazów albo nakazów, religii jako unikania grzechów albo spotkania z Bogiem. Życia jako zdążania ku śmierci albo ku zmartwychwstaniu.
 

Każdy ma swoje wielkie dni. Czas wielkich radości, wzruszeń, uniesień, zachwytów, entuzjazmu.
 Wtedy widzimy – jakby po raz pierwszy – to, co przecież już tyle razy widzieliśmy. Słyszymy – jakby po raz pierwszy – to, co przecież już tyle razy słyszeliśmy. Rozumiemy – jakby po raz pierwszy – to, co przecież już tyle razy rozumieliśmy: wielkie sprawy Boże i ludzkie. Czujemy, jakbyśmy się na nowo narodzili – tak jesteśmy prości, wrażliwi.
 Ale potem przychodzą popołudniowe zmęczenia, wieczorne lęki, niedzielne wygodnictwa, roztropność tego świata. Wypełza z powrotem nasza zaborczość, cwaniactwo, interesowność, spekulanctwo, zachłanność, chciwość, lenistwo, strach.
 A przecież za wszelką cenę musisz uratować tamten najpiękniejszy kształt twojej osobowości odkryty choćby na moment – wartości, które stanowią o tobie. Do tego służą postanowienia.
 

Nie czekaj na koniec świata, mówiąc, po co pracować, budować, uczyć się, porządkować, orać i siać, po co spełniać swoje obowiązki i tak przyjdzie katastrofa, która wszystko zmiecie – nie usprawiedliwiaj swojego lenistwa, swojej nieodpowiedzialności wiszącym nad światem zagrożeniem.
 Nie czekaj na koniec świata, mówiąc, jeżeli nam tylko trochę czasu zostało, to przynajmniej użyjmy, odpoczywajmy, zabawmy się. Czy naprawdę jesteś przekonany, że to nasza epoka wynalazła miecz Damoklesa?
 Nie czekaj na koniec świata, ale na przyjście Pana. A Pan powinien cię zastać w służbie, w drodze. Bo On, który jest naszym Ojcem, jest i Sędzią sprawiedliwym i zażąda sprawozdania z każdego dnia, z każdego czynu i każdego słowa – z wypełnienia powołania, które ci dał.
 Nie czekaj na koniec świata, ale na przyjście Pana, które na pewno będzie wcześniejsze, niż ci się wydaje.
 

Gdyby się tak dało nam raz na zawsze zostać chrześcijaninem. Gdyby się tak dało – gdy zobaczysz pod wpływem jakiejś szczególnej łaski czy klęski sens swojego życia i mądrość Ewangelii Jezusa – powiedzieć raz na zawsze: Jezu, chcę tak żyć jak Ty. Gdyby się tak dało zostać chrześcijaninem w jednej swojej wielkiej decyzji życiowej. Gdybyś był komputerem i mógł się tak zaprogramować.
 Ale nie jesteś komputerem. Ale nie jesteś istotą jednej decyzji. A ponieważ jesteś człowiekiem, więc i tym skłonniejszym do złego niż do dobrego. Stąd też, mimo że niedawno przyrzekałeś wierność Chrystusowi – bez przerwy masz dewiacje, odchylenia, bez przerwy wyrastają na twojej drodze egoizmy, ani się nie spodziejesz, a postępujesz jak niechrześcijanin, chociaż się za takiego wciąż jeszcze uważasz.
 I dlatego niedzielny obowiązek przychodzenia do kościoła. Właśnie na to, żeby cię Jezus prowadził swoimi naukami, swoim życiem – sobą samym. Robi to systematycznie. W kolejne niedziele podejmuje nowy temat. W kolejnej Ewangelii mówi o innym problemie szczegółowym twojego życia. Bo zna cię i wie, że trzeba budować twoją osobowość, kładąc cegłę  po cegle.
 

Na to jest Msza święta, abyś spotkał się z Bogiem. W niej przychodzi do ciebie pod postacią słów Jezusa i pod postacią Jego Chleba i Wina.
 Nie mów: mogę się bez Mszy świętej obejść, bo z Bogiem obcuję w ciszy lasu, w potędze morza, w bezmiarze wygwieżdżonego nieba, choćby wtedy, gdy wejdę do pustego kościoła; a poza tym dotykam Go w mądrości ludzkiej, w nachyleniu miłosiernego człowieka, w jego poświeceniu i oddaniu.
 Owszem, również na tej drodze. Ale tak, jak staje się On obecny we Mszy świętej, tego kształtu nie zastąpisz w żaden inny sposób. Potrzeba, żeby Bóg przychodził do ciebie w mądrości słów swojego Syna, w Chlebie i Winie Jego życia.
 

Żebyś, przychodząc na Mszę świętą, nie zagubił się w labiryncie obrzędów, śpiewów, modlitw, intencji, rzeźb, obrazów, dywanów. Żebyś nie dał się zagubić przez księdza sympatycznego czy niesympatycznego, przez kazanie dobre czy kiepskie, przez muzykę organową wielką czy małą. Żebyś nie wychodził z kościoła z wrażeniem, że kazanie było świetne czy słabiutkie, że ornat na celebransie był piękny czy brzydki, a ktoś obok ciebie śpiewał znakomicie albo fałszował. Ale umiej zawsze dotrzeć do obecnego we Mszy świętej Jezusa Chrystusa. A wszystko, co zastajesz w kościele i co w nim się dzieje, niech ci posłuży do tego, abyś mógł lepiej uczestniczyć w Jego życiu, a On w twoim.
 I tak idź z Nim przez cały rok liturgiczny – od Jego narodzin aż do wniebowstąpienia. Idź z Nim niedziela w niedzielę przez całe swoje życie, od dzieciństwa aż do nieba, ku któremu On cię prowadzi.
 

Czym lepsza twoja Msza święta, tym lepsze twoje życie. Czym lepsze twoje życie, tym lepsza twoja Msza święta. Im lepsza twoja Msza święta, im lepiej się jednoczysz z Bogiem, im więcej bierzesz Go w siebie, tym więcej masz miłości, pokoju, ciszy, wolności, prawdy, by dawać twoim w domu rodzinnym i twoim w zakładzie pracy. Im lepsze twoje życie zwyczajne, tym lepsza twoja Msza święta. Po prostu masz co Bogu dać.
 

Tajemnica spotkania człowieka. My, tacy materialni. Najchętniej chcielibyśmy dotknąć ręką, słuchać i patrzeć. A przecież to tylko środek pomocniczy. Spotkanie z człowiekiem polega na tym, by on w tobie zaistniał, by on stał się w tobie obecny.
 Tajemnica Eucharystii. My, tacy materialni. Najchętniej byśmy się ograniczyli do tego, by przyjąć krążek konsekrowanego Opłatka. A przecież to tylko środek pomocniczy. Chodzi o to, by Jezus stał się w tobie obecny, aby w tobie zaistniał.. Nie w sposób materialny, lecz duchowy.
 

Jak być księdzem? Jak być takim samym jak inni ludzie, a nieść w sobie dar odprawiania Mszy świętej, udzielania sakramentów, głoszenia Dobrej Nowiny? Jak być takim samym, a widzieć głębiej, a kochać goręcej, a być mądrzejszym mądrością Ewangelii? Jak być takim samym, chodzić tymi samymi drogami, a iść nad kurzem obojętności, nad bagnem grzechu, a być wrażliwym na każdy płacz, okrzyk trwogi, wołanie o pomoc? A mieć odwagę, by wnieść w górę każde dobro, prawdę, piękno. A mieć odwagę, by potępiać każdą krzywdę, niesprawiedliwość. Jak być takim samym i troszczyć się o ludzi ich troskami, kłopotać się ich kłopotami, martwić się ich zmartwieniami, oczekiwać ich oczekiwaniami, szukać ratunku ich szukaniami? A budzić się po nocach z przerażeniem, że mało masz mądrości, że nie dostaje ci wielkości, że brakuje miłości. Drżeć wobec odpowiedzialności za ludzi, których zgorszyłeś, bo wciąż jesteś byle jakim księdzem.
 

Być wiernym sobie. Być wiernym drugiemu. Być wiernym Bogu. Być wiernym. Życie ludzkie nie składa się z samych entuzjazmów, zachwytów, olśnień, odkryć. One czasem przychodzą jak błysk piorunu albo jak łagodny deszcz wiosenny. W tej godzinie objawienia widzimy tak, jak nigdy dotąd nie widzieliśmy, wiemy tak, jak nigdy dotąd nie wiedzieliśmy, chcemy tak, jak nigdy dotąd nie chcieliśmy. Wtedy wyrastają nasze postanowienia, rozstrzygnięcia, decyzje. Przy nich trzeba trwać, gdy idzie się codzienną drogą zwyczajnego trudu, zwyczajnych szarych dni.

 cdn.