Biblioteka




3. Budowanie bezludnej wyspy


 


     Ale nam nie będzie nic darowane. Musimy się znaleźć na bezludnej wyspie i odbudować intuicję Boga, ten człowieczy instynkt duchowy wrażliwy na Bożą obecność. Dlatego też musimy całą teologię, łącznie z dowodami na istnienie Boga, odsunąć za horyzont myślowy. Tę teologię, której nas nauczyli księża, zakonnice, katecheci świeccy, wcześniej mama i tata, musimy przesunąć na zaplecze i sami – nadzy, wrażliwi jak małe dzieci – wejść w ten świat, w którym żyjemy.
     Dopiero wtedy odczujemy, że świat jest Boży, że nie jest tak, że Bóg go kiedyś stworzył i pchnął do samotnego bytu, ale wciąż jest w nim obecny, wciąż budujący, stwarzający, tworzący i świat, i nas. Nas – nie tylko jako tych, którzy mają ciało, ale również jako osobowość. Wciąż z nami przez życie idzie, wciąż współpracuje. My jesteśmy z Nim złączeni w sposób nierozerwalny.
     Pozostaje pytanie: ale jak spotkać Boga samego? Jak?! Skąd teraz wziąć bezludną wyspę, gdzie ją znaleźć?
     Trzeba ją mieć w sobie. A jeżeli nie znajdujemy jej w sobie, to trzeba ją zbudować na wzburzonym morzu swojego życia. A to w tym celu, żeby przeorientować swoje życie.
     Na to potrzebna jest modlitwa, żeby spotykać się z Bogiem – nie raz, od święta, od wielkiego dzwonu, tylko od rana do wieczora. „Jak?” – ktoś spyta.
     Jest taki budynek, który nazywa się „dom modlitwy”. To znaczy: kościół. Trzeba przychodzić do kościoła codziennie na pół godziny – jeżeli tylko sobie można na to pozwolić. Nie na Mszę świętą, a na modlitwę. Nie żeby adorować Najświętszy Sakrament, ale żeby się modlić. Owszem, Jezus, obecny w Najświętszym Sakramencie, będzie nam towarzyszył. Ale my spotykamy się z Ojcem! Bezpośrednio. Osobiście. Osobowo.
     Jak to robić? Najlepiej przyjść do kościoła i usiąść. I czekać, aż spłynie na nas świadomość, że Bóg jest przy nas – aż Go odkryjemy, aż Go odczujemy, aż się z Nim zjednoczymy. A na to potrzeba tej półgodziny, żebyśmy się uciszyli, uspokoili, żeby ten kalejdoskop obrazów, który się przetacza przez naszą wyobraźnię, powoli zwalniał, zwalniał, zwalniał – aż zwolni.
     Bo nawet sobie z tego sprawy nie zdajemy, jak jesteśmy zagonieni. W ciągłym biegu – od zajęcia do zajęcia, od sprawy do sprawy, od człowieka do człowieka. Nawet sobie sprawy nie zdajemy z tego, ile w nas napięcia, żalów, gniewów, oburzenia, pogardy, wściekłości, ironii, szyderstwa, kpiny, zwyczajnej złości, chęci wyrównywania rachunków, nieprzejednanej niechęci, wstrętu, obrzydzenia.
     To wszystko powoli zacznie blaknąć, rozpływać się, ostre kontury zaczną się zamazywać, czerń zszarzeje. Nasza przestrzeń duchowa napełni się światłem. I zrobi się cisza. W tej półgodzinie będzie narastała świadomość Jego obecności. A wobec niej tamto wszystko opadnie z nas – te nerwy, na których wisieliśmy cały dzień, napięte jak postronki – to wszystko się zwolni w nas. Nawet sami się nie spostrzeżemy, jak i kiedy, a ogarnie nas fala wyrozumiałości, tolerancji, wielkoduszności, poczujemy możliwość prostego przebaczenia, powiedzenia „nieważne”. Może pod koniec tej półgodziny wyraźnie odczujemy, jak On jest w nas obecny, że jesteśmy z Nim złączeni – z Nim, który jest Miłością, Przebaczeniem, Pokojem, Ciepłem, Serdecznością. Bo i w nas te uczucia zapanowały.
     Może ktoś powie: „Nie potrafię tak siedzieć pół godziny w kościele i nic nie robić. Nie jestem przyzwyczajony do nicnierobienia. Mnie pilno do roboty: żeby jeszcze to, jeszcze tamto. Załatwić, przynieść, zanieść, napisać. Ja nie potrafię tak siedzieć”.
     No to powiem inaczej: odmawiaj różaniec. Przyjdź do kościoła, siądź i zmów różaniec. Masz robotę: różaniec służy właśnie do tego, żeby się człowiek uciszył, uspokoił w Bożej obecności, żeby w nią wszedł. To jest narzędzie pomocne, żeby w nas zaistniała świadomość Bożej obecności, żebyśmy się z Nim złączyli.
     Ktoś spyta: „Wobec tego co z pacierzem porannym i wieczornym?”. On jest również w tym samym celu co półgodzinne siedzenie w kościele – z różańcem czy bez. 
     A więc pacierz to nie modlitwa. Pacierz to jest sposób na modlitwę, sposób na uciszenie. Powinien doprowadzić do tego, że odczujemy duchem swoim Boga samego. To jest narzędzie służące, ażeby w nas zapanowała cisza, pokój, jasność. Bo On jest Jasnością, bo jest Pokojem, bo jest Ciszą.