Biblioteka


Zanurzać się w swoją starość.



     Zanurzać się w swoją starość. Wciąż jeszcze nie dowierzać, że jesteś już stary. Wciąż nie dowierzać swojej metryce. Aż ktoś ci powie z twoich znajomych, może nawet nie złośliwie, nie z chęcią, aby ci dokuczyć, a może faktycznie zazdrosny właśnie, że tak dobrze wyglądasz, że masz taką kondycję: „Jak na swoje lata, faktycznie wyglądasz świetnie”. Aż nagle zobaczysz swoje koleżanki szkolne – czcigodne matrony albo zasuszone sufrażystki, swoich kolegów szkolnych – podtatusiałych panów, albo wysportowanych, żylastych old-boyów. I choć się wciąż do nich nie przyznajesz, to jednak to odkrycie wyraźnie cię zaniepokoiło. Przebudzić się, aby znaleźć się w nie swoim świecie. Aż sam się siebie pytasz, jak to mogło się stać. Aż odkryć, żeś się zasiedział ze swoimi kumplami. Zasiedziałeś się w swoim środowisku, przy swojej robocie. Stwierdzić, że przeskoczył cię czas. Że w którymś momencie  nastąpił próg jakościowy, za którym nie nadążyłeś. Teraz rozglądasz się po współczesności jak po obcym świecie, w którym znalazłeś się, sam nie wiedząc jak. Inne ideały, sposoby życia, cele życiowe, pragnienia, inne myślenie. Inne piosenki, pieśniarze, zespoły, inny język w rozmowach, inny sposób bycia. Inne ubrania, fryzury, makijaże. Inne buty, spodnie, bluzki, kolory, materiały ubraniowe. Wiesz, że w to, co oni noszą, ty byś się nie ubrał, byłbyś śmieszny w swoich oczach.
     Wchodzić w swoją starość. Spotykać się z tymi samymi, wciąż z tymi samymi, z których wciąż ktoś ubywa. Wraz z nimi gorszysz się tym nowym światem, dziwisz się. Stwierdzać, że to, co dotąd było, jest niczym wobec tego, co się teraz dzieje. Jesteście wspólnie przerażeni rosnącą brutalnością nowego pokolenia, które po was idzie, przestępczością, brakiem szacunku dla ludzi starszych, odrzucaniem waszych norm postępowania. Ale wciąż ci się zdaje, że to, co się dzieje, to fala, która przejdzie, a po niej powrócą normalne, czyli dawne, spokojne, twoje czasy. Choć sam podejrzewasz, że to są twoje złudzenia, próżne pocieszania się, że to nie przelotny okres, który jak wiosenna opryszczka zejdzie beż śladu, ale to jest zmiana, po której nie wróci twój czas, lecz jeszcze ostrzejsze transformacje. Coraz bardziej jesteś przekonany, że ten świat jest nie dla ciebie, nie dla was, nie dla twojego pokolenia, że już czas odejść, że już nie masz w nim nic do spełnienia, że to, co miałeś zrobić, to zrobiłeś, zresztą, że jest tego nad wyraz mało.
     Jesteś z innego świata, a w tym nowym świecie już nie masz nic do zrobienia. Trochę dziwić się. Po to było rodzić się, tyle lat się uczyć, aby tak niewiele zdziałać. Wobec tego wspominać. Jako ucieczka, jako samopotwierdzenie. Żyć wspomnieniami. Tamtymi wielkimi wydarzeniami, chwilami, latami. Podziwiać siebie, że było cię stać na takie zrywy, pomysły. Żeś był taki odważny, wspaniały, bohaterski, kolorowy, ciekawy. Mieć na to potwierdzenia. Dowiadywać się z przyjemnością, że krążyły na twój temat anegdoty, wprost legendy, że powtarzano sobie twoje powiedzenia, że opowiadano sobie o twoich wyczynach, że zaśmiewano się z twoich, pełnych fantazji dowcipów, powiedzeń. Wspominać zrywy, kiedy w przeciągu krótkiego czasu, nieprawdopodobnie krótkiego czasu, potrafiłeś wykonać gigantyczną pracę, kiedy przestała istnieć jakakolwiek trudność niemożliwa do przezwyciężenia, dzień łączył się z nocą, kiedy zmobilizowałeś maksymalnie całą swoją uwagę, całą swoją inteligencję, byłeś samą twórczością, kiedy potrafiłeś poderwać do współpracy swoich najbliższych i oni wpatrzeni w ciebie – wpatrzeni w sprawę, której służyłeś, dawali ci swój czas i pracę. Szli z tobą ręka w rękę. Wspominać bez żalu, choć to cię kosztowało ogromny wysiłek, choć to ci zżarło mnóstwo sił i czasu, być z siebie dumnym, że cię na to było stać, choć w efekcie kto inny zebrał plon z twojej pracy, kto inny zarobił, kto inny został nagrodzony, komu innemu przypisano zasługi i chwałę. Nie żałować tamtych wielkich chwil. Wtedy tamten okres traktowałeś jako epizod, po którym przyjdą dopiero prawdziwie wielkie dokonania. Nie wiedziałeś, że to będzie twoje prawdziwe, pomnikowe dzieło, po którym już nic podobnego ci się nie zdarzy. Zadawać sobie pytanie, czy ono nie stanowiło jedynej istotnej wartości twojego życia. Wspominać, zachodzić w tamte miejsca by się z lodem w sercu przekonać, że po twoich trudach niewiele zostało.
     Szukać tamtych ludzi, aby stwierdzić ze smutkiem, że już tam ich nie ma, a ci co są, nie pamiętają, nie wiedzą, aby coś podobnego miało miejsce.
     Starzeć się. Stwierdzać ze smutkiem, jak robi się coraz bardziej pusto wokół ciebie – że jesteś samotny i że ta samotność będzie się coraz bardziej pogłębiała, że życie toczy się obok ciebie. Stwierdzać, że jesteś nikomu niepotrzebny. Nikt nie potrzebuje ani twojej pomocy, ani twojej mądrości i rady. Nawet twoje dzieci dorosłe. Oni już są mądrzejsi od ciebie, bogatsi, pewni swojej wiedzy teoretycznej i swojego doświadczenia, a przede wszystkim pewni swojej młodości, swojej siły, swojej inteligencji, swojego dawania sobie rady w życiu. Przekonani, że ty, ze swoim dawnym doświadczeniem, w dawnych warunkach, jesteś zupełnie nieużyteczny a nawet obciążający.
     Odkryć z zażenowaniem, że ty coraz bardziej stajesz się przedmiotem ich troski, że to już nie ty im służysz i pomagasz, ale że to oni tobie pomagają żyć. Pomagają włożyć płaszcz, podrzucają cię do domu, załatwiają za ciebie uciążliwe sprawy administracyjne, organizują twoje przyjazdy, odjazdy, posiłki, lekarzy, sprzątanie domu, mycie okien, badania, wczasy. I może się opamiętasz, gdy twoja synowa weźmie twoją torbę, żeby ci pomóc i odprowadza cię do taksówki. Przeprosisz, zażartujesz, że z tobą nie jest jeszcze aż tak źle. Odbierzesz torbę i zadasz sobie pytanie, gdzie twój błąd? Znaleźć nie bez trudu odpowiedź. Nie wolno ci było żyć w getcie, zamknąć się w getcie twoich równolatków. Trzeba było żyć w społecznościach różnowiekowych. Na zasadzie normalnego życia: że ty jesteś potrzebny komuś, a ktoś tobie. Nie wolno ci było żyć przeszłością.
     Ważna jest zawsze teraźniejszość i przyszłość. Nie wolno ci było zgadzać się na opiekowanie się tobą, przechodzić na pozycję bezradnego staruszka. Niezależnie od tego, ile masz lat. Tylko w wypadku ciężkiej choroby, i tylko tak długo, jak ona trwa.
     Opamiętać się. Wrócić do pozycji równowartościowego partnera swoich dzieci. Nie dozwolić, aby tylko oni interesowali się tobą i pomagali ci, ale ażebyś i ty interesował się nimi; i pomagać im.