Biblioteka






J
ESTEŚ ODPOWIEDZIALNY ZA SWOJĄ RÓŻĘ


                                                                        
                                                – Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to,  
                                           co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za twoją różę. 
                                                – Jestem odpowiedzialny za moją różę… –                                             powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać. 
                                                                                                                               (A. Saint-Exupery)


     Była prywatka. Przy adapterze siedziało brzydkie kaczątko. Nie nadawała się do niczego innego, jak tylko do zmieniania płyt. Było o tym przekonane całe towarzystwo, a także i ona sama. Bo i kto chciałby z nią tańczyć? Tak się złożyło, że przyszedł tam taki studencki Don Juan – miał te swoje 19 lat. Nie wiadomo dlaczego podszedł do tej dziewczyny, ze swojej wysokości wspaniałomyślnie i łaskawie schylił się nad jej nicością i powiedział:
     – Chodź, zatańczymy.
     I zdawało mu się – jemu, któremu jak wieść gminna niesie, żadna dziewczyna się nie oparła, że zobaczy spojrzenie zamglone ze szczęścia. Tymczasem usłyszał:
     – Nie.
     W pierwszej chwili nie wiedział, czy dobrze zrozumiał. Przechodziło to bowiem jego wyobraźnię. Dopiero teraz ją zobaczył. Zobaczył, że jest faktycznie brzydka i niezgrabna, ale ma w sobie coś interesującego. Tym zdopingowany zaatakował po raz drugi, będąc pewny, że zwycięży, gdy mu się zechce choćby trochę potrudzić. Ale i druga próba się nie powiodła. Wobec tego wytoczył ciężką artylerię, otoczył okopami, postawił drabiny – zastosował wszystkie środki, jakie miał tylko do dyspozycji. Bezskutecznie – szklana góra. I w ten sposób stała się ta dziewczyna jego punktem honoru. Tu już wchodziła w grę dotknięta ambicja – czegoś podobnego jeszcze w życiu nie przeżył. A mówili mu nawet niektórzy koledzy:
     – Zostaw ją, stary. Co ci tak na niej zaczęło zależeć.
     Ale on zawziął się. Musi tę dziewczynę zdobyć. To miało być potwierdzeniem jego męskości, jego mocy, jego osobowości.
     A ona? Długi czas nie traktowała go poważnie, bo przecież nasłuchała się tyle o jego „powodzeniu”, że czuła dla niego wyraźną pogardę. Intelektualistka, z nosem w książkach, nie o takim jak on marzyła – jeżeli w ogóle marzyła o jakimś. Ale z czasem zainteresował ją. Przekonała się, że nie jest taki głupi, jak sądziła, że choć wielu rzeczy nie wie, to słucha chętnie, interesuje się, jest ciekawy. Chodziła z nim do teatru i na koncerty. Polubiła go. Pokochała.
     I tak doszło do ślubu. Wtedy dopiero on zdał sobie sprawę, że przecież tej dziewczyny nigdy nie kochał, że w ogóle małżeństwo nigdy nie wchodziło w rachubę, że naprawdę to tylko chciał pokazać sobie, kolegom, światu całemu, jaki jest „dobry”.
     Spytasz, co dalej. To małżeństwo po krótkim czasie rozpadło się. Napotkał kolejną dziewczynę i odszedł. Powiedziałem to tak lekko, a naprawdę lekko to nie było. To było najpierw parę lat wspólnego życia. Wspólnego – to znowu jest fałszywe słowo, bo tam niewiele było wspólnego. Potem nastąpił rozwód, poprzedzony szeregiem rozpraw, po którym ona była na granicy rozstroju nerwowego i samobójstwa. – Bo ona go po prostu kochała. Uwierzyła w tamte zapewnienia i przysięgi. Nie przyszło jej do głowy, że to wszystko kłamstwo, że jemu chodzi tylko o postawienie na swoim.
     Nie chciałbym, żebyś skwitował to wydarzenie słowami: idiota, po co się żenił? Zgoda, to też prawda, ale nie tylko o to mi chodzi.
     Gdzie problem. Problemem jest poczucie odpowiedzialności za drugiego człowieka. Może powiedzmy: za wszystko – za siebie, za świat, za pracę. Bo albo się jest człowiekiem odpowiedzialnym – powiedzmy w skrócie: człowiekiem – albo nie. Odpowiedzialnym za wszystko. A najbardziej za drugiego człowieka. Teraz bierzesz odpowiedzialność za tego człowieka, z którym się zetknąłeś. A zwłaszcza w wypadku, gdy spostrzeżesz, że w tym człowieku, któregoś spotkał, coś się zaczyna dziać. Uważaj, żebyś nie zrobił nikomu krzywdy. Uważaj, żebyś nikogo nie zawiódł. Żebyś nie powiedział słowa za dużo.
     Gdzieś poprzednio stwierdziliśmy: nie wolno powiedzieć za wcześnie słowa „kocham”, gdyż człowieka nieprzygotowanego możesz w ten sposób zrazić do siebie. Teraz uzupełnijmy tę tezę: nie mów za wcześnie słowa „kocham” – za wcześnie dla siebie, gdy ty nie jesteś do tego przygotowany, gdy to słowo nie ma pokrycia – gdy jest jeszcze w tobie kłamstwem. Bo może się zdarzyć, że trafisz na podatny grunt. Może się zdarzyć po prostu, że trafisz na człowieka, który o tobie od dawna myślał, marzył o twojej miłości, chciał być z tobą. I ten ktoś sądząc, że jesteś człowiekiem uczciwym, uwierzy, że ty go naprawdę kochasz. A to jest jedna z największych krzywd, jakie człowiek człowiekowi może wyrządzić. Zresztą to nie tylko sprawa słów. Tu takie samo znaczenie mają spojrzenia, pocałunki, zachowanie się – gdy dziewczynę przygarniesz do siebie, przytulisz, obejmiesz. To, co dla ciebie jest może wyłącznie przyjemnością, podnieceniem, dla tamtej drugiej osoby może być gestem o pełnym znaczeniu – wyrazem miłości.
     Nie zaczynaj więc gry, gdy nie masz kart. Nie udawaj miłości po to, aby kogoś zdobyć; po to, żeby zaimponować – jakie masz powodzenie; dlatego, że się litujesz nad kimś; dlatego, że chcesz zdobyć czyjeś pieniądze; dlatego, że ktoś ci imponuje mądrością, powiązaniami z ludźmi dla ciebie ważnymi; albo po prostu tylko dlatego, że chcesz go komuś odebrać. Nigdy. Nie udawaj zakochanego, gdy nie kochasz. Nie mów o miłości, gdy jej nie ma w tobie.
     Nie tłumacz mi, żebym nie tragizował, że ty tego wszystkiego nie traktujesz poważnie. Że to ot, taki zwyczajny, drobny flirt. Że ty nie masz niczego wielkiego w planie. Ani ty, ani on (ona). Co ty wiesz na ten temat, jak w nim, w niej jest naprawdę. Co ty wiesz o tym, co w tobie się potem może narodzić. Nie myśl, że odpowiedzialnym trzeba być dopiero kiedyś, przy tak zwanych ostatecznych decyzjach. Trzeba nim być na każdym etapie i we wszystkich pozornie drobnych posunięciach. Bo potem się może okazać za późno. I będziesz winien tragedii tamtego człowieka i swojej.
     Nie broń się tłumacząc, że ona sama pcha ci się w ręce. Nie będę ci zaprzeczał i twierdził, że takich dziewcząt nie ma na świecie. Wiem, że są. Ale i za taką jesteś odpowiedzialny. Za taką, u której – jak mówisz – jeden więcej czy jeden mniej nie zrobi żadnej różnicy. Wiesz, co chcę powiedzieć – że możesz być tym, który ten kamień toczący się z lawiną w dół powinien zatrzymać. Właśnie ty.
     Może w głębi duszy zaśmiejesz się i powiesz z chichotem: „A co mi tam”. Otóż nie. To jest sprawa, która nie dzieje się wyłącznie na zewnątrz ciebie. Nie ma takiej sprawy, która by dotyczyła tylko bliźniego, a ciebie – nie. Wierz mi, to wszystko nie ujdzie ci bezkarnie. Nie spłynie jak woda po kaczce. Gdy mówię: miej odpowiedzialność za drugiego człowieka, to natychmiast dodaję: bo miej odpowiedzialność również za siebie samego. Jeżeli cię tamto nie przejmuje, to przynajmniej powinieneś zwrócić uwagę na tę drugą sprawę. Osobowość ludzka – osobowość twoja – kształtuje się wciąż. Ale kształtuje się przede wszystkim w czasach gorących. W okresach, gdy żyjesz intensywnie, gdy angażujesz się całym sobą. I jeżeli jest prawdą, że ty postępujesz tak a nie inaczej, bo jesteś właśnie taki, czyli jeżeli konkretny czyn jest wynikiem twojej osobowości, to istnieje prawda odwrotna: to, jak postępujesz, kształtuje twoją osobowość. Innymi słowy: decyzja, którą podejmujesz w danej chwili, pozostaje w tobie na zawsze.
     To dotyczy i tych sytuacji, o których mówimy: twoich miłości – pisanych małą literą i raczej w cudzysłowie. W zależności od tego, jak rozgrywasz te kontakty, taki będziesz i na przyszłość.
     Gdy to piszę, mam przed oczami chłopca, który prawie zawodowo zajmował się „podrywaniem”. Wszystko inne, co robił, było jak gdyby marginesem jego życia. Śmiali się koledzy, gdy się gubili w imionach jego dziewcząt – tak szybko się zmieniały. Zdjęciami swoich „sympatii” miał wytapetowaną ścianę. Mówili, że kolekcjonuje je jak myśliwy, który liczy ustrzelone sztuki. Można i tak. Pewnie. Tylko nasuwa się pytanie: po co to wszystko.
     Czy patrzyłeś w twarz takim specjalistom od podrywania dziewcząt? Czy patrzyłeś w twarz takim dziewczętom, które – jak to się mówi – mają wielkie powodzenie? Zgoda, gdy są ludźmi o silnych nerwach, mogą długo wytrzymać taką zabawę, ale niech się liczą z konsekwencjami. Po pierwsze, ich nigdy nie będzie stać na wielką miłość – po prostu roztrwonią się, rozmienią na drobne. W człowieku nie ma złóż niewyczerpanych. Po prostu oni nie potrafią już nigdy pokochać tak, jakby mogli. I nawet, gdy pojawi się miłość, na którą czekali lub na którą powinni byli czekać, to zeszmacą ją jak każdą inną. Zeszmacą tego człowieka tak jak siebie. I dlatego prawdą jest teza, że masz taką miłość, na jaką cię stać. Wielkość twojej miłości nadaje rangę twojej osobie.