Biblioteka




 


NIEŚMIAŁOŚĆ


                                               Bo widzisz tu są tacy którzy się kochają
                                               i muszą się spotkać aby się ominąć  
                                               bliscy i oddaleni jakby stali w lustrze 
                                               piszą do siebie listy gorące i zimne 
                                               rozchodzą się jak w śmiechu porzucone kwiaty                                                 by nie wiedzieć do końca czemu tak się stało 
                                                                                                                                  (Jan Twardowski)


     – Ja nie mam żadnej dziewczyny, ja nie znam żadnej dziewczyny, ja nie chodzę z żadną dziewczyną.
     Zdałem sobie sprawę ze zdumieniem, że w naszym dziwnym świecie zdarzają się i takie sytuacje. A on mówi mi dalej:
     – Przyszedłem dlatego, że nie mam pewności, czy to wszystko jest w porządku. Bo ja mogę w końcu tak pozostać, ale czy ja nie jestem jakoś winien, czy jakiegoś błędu nie popełniłem?
     Wypytuję go najpierw dokładnie: czy pracuje, od jak dawna i gdzie pracuje, skąd pochodzi.
     Pracuje w naszym mieście, ale pochodzi nie stąd. Pracuje od dwóch lat. Zaczął zaraz po studiach.
     A jak kontakty tam, w miejscu skąd pochodzi, z kolegami i koleżankami szkolnymi, jak się to wszystko układało, czy nigdy się z żadną dziewczyną nie przyjaźnił.
     W końcu utworzyłem sobie jakąś wizję tego człowieka. Znalazłem klucz – na pozór zupełnie błahy: nieśmiałość.
     – Były niejedne święta, był komers, a czy był pan raz kiedyś w życiu na zabawie?
     Zupełnie naiwne pytanie. Okazało się, że nie był ani razu. Ale zrobił kurs tańca. A więc coś go jednak niepokoiło, że coś tam powinien robić z tym fantem, z tą swoją nieśmiałością. Oczywiście, że najlepiej się zapisać na taki kurs – wolał iść na kurs tańca niż na zabawę z kolegami i koleżankami z pracy.
     Sprawa nieśmiałości to jest po pierwsze sprawa unikania ludzi. Najlepiej w czterech ścianach, w domu – uciec w książkę, w telewizor, w radio, w płyty. Wyjście za próg mieszkania to już jest problem. Tak jak każdy kontakt z ludźmi. Ludzie nieśmiali bronią się rozmaicie.
     Byłem na imieninach u mojego przyjaciela. Przyszła młoda dziewczyna, pianistka. Zachowywała się tak, że powinienem się czuć przynajmniej lekko dotknięty. Bo w końcu ona ani moja przyjaciółka, ani moja krewna, a zachowywała się wobec wszystkich, delikatnie mówiąc, nonszalancko. Ale ja wiem, że jest piekielnie nieśmiała. Gdy idzie do fortepianu na jakimś występie, to zdaje się, że całą salę ma w nosie i z nikogo sobie nic nie robi. A ona przed koncertem nie śpi, a ona na to, żeby wyjść w ogóle do klawiatury, przełamuje się z największym wysiłkiem. Zresztą bardzo zdolna dziewczyna.
     A więc z tym ostrożnie. Nieśmiałość to nie wtedy tylko, gdy ktoś tak się zachowuje, jakby stracił swoją głowę i chował ją pod pachą, jakby wczołgiwał się we wszystkie dziurki w stole, które kornik pozostawił. To nie tylko tacy, którzy mają oczy spuszczone, ręce drżące, bladość na licach albo czerwoność i bladość. To nie są jedyne objawy nieśmiałości, że ręce mu się pocą i w ogóle nie wie, co z nimi zrobić, widać jak wszystko mu przeszkadza – kołnierzyk mu przeszkadza, marynarka mu przeszkadza, najchętniej by się zdematerializował. Ale to są również ci, którzy na pozór wyglądają na zarozumiałe wieże z kości słoniowej, zimne, bezuczuciowe automaty – a pod tymi zewnętrznymi formami nonszalancji albo nawet arogancji kryje się przestraszony mały kret, który drży, aby się za chwilę nie rozsypać.
     Unikanie ludzi to jest pierwsza podstawowa bariera, którą nieśmiały człowiek ma do przełamania. A przede wszystkim unikanie ludzi obcych, bo jeszcze między swoimi potrafi jakoś operować – obce środowisko jest dla niego barierą prawie nie do przejścia.
     Druga zasada charakterystyczna dla nieśmiałych ludzi to – skryć się. Gdy już nie da się inaczej i trzeba wejść między ludzi, to należy skryć się. To tak jak żołnierze, gdy idą w pole, to sobie biorą takie rozmaite mundury, których kolory są przystosowane do terenu, a więc pomalowane w jakieś ciapki i kreski, tak jak samoloty maluje się na kolor nieba albo chmur – tak ubiór dziewczyny i chłopca nieśmiałego jest dostosowany do otoczenia, żeby go nie było widać, żeby nie rzucać się w oczy. Taka dziewczyna nie uczesze się modnie, chociażby o tym marzyła – „bo jak ja się tak uczeszę, to wszyscy się będą za mną oglądali, jeden za drugim”, nie nałoży takiej spódnicy, o jakiej marzy, sukienki, bluzeczki – z tego samego powodu. Identyczna sprawa z chłopcami. Żeby tylko nie zdjąć ochronnych kolorów i nie wyjść na światło dzienne.
     Trzecia zasada nieśmiałych to unikanie wydarzeń nietypowych, nadzwyczajnych, które postawią człowieka w sytuacji takiej, że nie będzie wiedział, jak się powinien zachować. Bo dopóki ma szablon, wszystko jest do zniesienia. Tak więc pierwszy raz wejść na uczelnię, to był horror, ale już trzeci, czwarty, piąty, ósmy dzień, to już jakoś szło, gdy już poznał tryby tej machiny, odkrył, jak się inni zachowują.
     – A może byśmy do Bułgarii kiedyś pojechali?
     – Do Bułgarii, do Bułgarii, no dobrze, ale tam w tej Bułgarii to co?
     Okazuje się, że w Bułgarii na pewno wszystko będzie inaczej i w ogóle. A więc unikanie wydarzeń, rozmów, dyskusji, sytuacji nietypowych, nieschematycznych, o których nie ma pojęcia, jak się potoczą.
     No i w tym wszystkim mieści się i ta ostatnia sprawa, do której zmierzamy: chłopiec – dziewczyna. Jeżeli się zbudzi w takim nieśmiałym człowieku jakieś – nieśmiałe oczywiście – uczucie sympatii, reakcja przebiega po linii tamtych schematów. Tylko to nie jest wykład, to nie jest seminarium ani pisanie referatu, to nie jest nawet egzamin – to gorsze do n-tej potęgi. Człowiek nieśmiały jest ciężko przestraszony tym nowym przeżyciem, które zaczyna go obejmować szeroką falą. Co to jest miłość, co z tym fantem zrobić, jak to się je? Na wszelki wypadek schować. Żeby u tego chłopca, o którym mówiłem, nie zaczęła się kluć jakaś sympatia – nawet gdyby nie szalona miłość – to jest niemożliwe. To by było nieczłowiecze. Gdy się ma te dwadzieścia ileś tam lat. Jeżeli on przeszedł tak równiutko te swoje lata, to dowód na to, że wszystko robił, podejmował najróżniejsze zabiegi, żeby nic w nim nie wybuchło, nie wyrosło kwiatem, nie wstrząsnęło jego ledwo tylko uporządkowanym życiem, bo co by on ze sobą zrobił, gdyby to przeżycie w nim rozkwitło, gdyby go to opanowało? Co on wtedy zrobi? Na pewno jakieś głupstwo. A poza tym będzie śmieszny itd. A gdy się okaże, że dziewczyna nie wyrazi zainteresowania nim, a może nawet go odrzuci z pogardą? Na wszelki wypadek do ziemi wbić się z powrotem i święty spokój – tak można dalej jeszcze trochę pożyć.
     No dobrze, ale jeżeli już sobie tyle powiedzieliśmy – zapytasz mnie – co dalej? Jako terapię podałbym następujące generalne zalecenie: primo – nie wolno absolutnie do siebie podchodzić z nożem. Innymi słowy: jeśli rozpoznasz w sobie taki stan, to nie wolno ci postępować wobec siebie brutalnie, bo najwyżej sobie narobisz kompleksów, zrazisz się i popadniesz w taką nieśmiałość, że się nie wygrzebiesz. Trzeba bardzo mądrze i bardzo spokojnie spróbować robić drobniutkie kroczki do przodu. Drobniutkie. A więc nie od razu taaaką fryzurę, nie od razu taaakie kolory na spódnicy. Jeżeli na to, żeby wreszcie zwalczyć swoją nieśmiałość, rzucisz się dziewczynie rozpaczliwie na szyję, to nie zawsze jest pewne, że to się dobrze skończy – możesz dostać w twarz, a to załatwi cię dokładnie. A więc nie tak ostro. Spraw sobie na początek np. ładne oprawki okularów. Jak chcesz, zacznij od butów. A więc nie od razu na prywatkę, najpierw do kina, a na prywatkę jeszcze za jakiś czas.
     Zwrot do ciebie, który nie jesteś nieśmiały: jak się spostrzeżesz, że twoja koleżanka, twój kolega jest taki, to mu pomóż. Niewybaczalnym okrucieństwem jest, jeżeli zgrana paka wypożyczy sobie taką dziewczynę albo takiego chłopca i go zniszczy. Może akurat ten człowiek zdecydował się podjąć walkę ze swoją nieśmiałością. A teraz, doświadczywszy takich udręk, powie sobie tylko: No proszę, a mówiłem, a było mi trzeba. To potwierdzi, że miał rację, że trzeba było siedzieć w chałupie, że trzeba było nigdzie nie wychodzić, a tak to tylko się naraził. To co zaszło, jest potwierdzeniem jego tezy o konieczności uciekania od społeczeństwa.
     Przy normalnym chowaniu dzieci najlepszą terapią na wszelkie psychiczne zahamowania jest środowisko rodzinne. W rodzinie wszystko się tak wygładza jak te kamienie w rzece. Starsze dzieci z natury rzeczy pchają do przodu młodsze rodzeństwo, całkiem po prostu: „No to chodź, ty jeszcze jesteś taki trochę zielony, ale chodź” – i bierze się go to tu, to tam. Starsze rodzeństwo zastępuje rodziców w opiekuńczej trosce o młodszych, toruje im drogę w nurcie życia – na koncerty i do morza, na prywatkę i w góry, na narty i do dyskoteki – „chociaż jesteś jeszcze głupi, ale spróbuj, może się nauczysz”, bierze go za rękę i prowadzi go grzecznie do teatru. I ten chcąc nie chcąc, podszczypywany, podkopywany, jakoś się do tego teatru udaje, no i uczy się tego nowego życia. Potem się uczy tańczyć „takiego bęcwała, boś ty duży a cielę i nic nie umiesz”. „Poznamy cię z naszą koleżanką, będziesz miał z kim chodzić”. I uczy się go tańczyć, i jakoś się to wszystko udaje. To jest normalny proces.
     Taką funkcję wychowawcy może spełnić również wobec nieśmiałego chłopca dziewczyna, która go pokocha – wobec nieśmiałej dziewczyny chłopiec, który ją pokocha. Zobaczy w tym wciąż nastroszonym i nienaturalnym chłopcu to coś, co zabłyśnie przed jej oczami jak kamień najdroższy, zobaczy go choćby na moment w pełnym świetle i podejmie się odwalać warstwę po warstwie jego zahamowania, uprzedzenia, obawy, opory, i prowadzi go w życie jeszcze drżącego, na miękkich nogach, jeszcze bojącego się, że za następnym krokiem ziemia rozpadnie mu się pod nogami. Uczy go mówić to, co myśli, bronić swoich racji, uzasadniać, przytaczać argumenty. Uczy go jeździć na nartach, śmiać się ze swoich upadków, głośno, odważnie, uczy go wkładać kolorową koszulę, czesać się na taki sposób, jak ludzie się czeszą, uczy go upominać się o swoje prawa, nie dać się deptać i poniewierać. Jest jego nauczycielką, siłą i oparciem. Przed nią musi robić sprawozdania z kolejnych osiągnięć czy nawet jeszcze ucieczek, wymijań, zamilczeń.
     Nie jest to łatwa droga. Wprost przeciwnie: ciernista i pełna pułapek. Przecież to nie chodzi o dziecko łatwe do kształtowania, ale o dorosłego, ukształtowanego już chłopca czy dziewczynę. Nabyte urazy, nagromadzone niechęci niełatwo ustępują. Przyzwyczajenia, nawyki, już wygodne i bezpieczne, nieprędko poddają się temu nowemu, którego się wymaga. Tylko kochająca dłoń jest w stanie z cierpliwością i wyrozumiałością, ale uparcie i stanowczo prowadzić przez wszystkie mielizny i rafy.
     Nie jest to łatwa droga i nie zawsze wdzięczna. Może się zdarzyć przecież, że ten oswojony do życia człowiek skieruje swoją miłość akurat nie do swojego wybawiciela, ale do kogoś zupełnie innego.