Biblioteka





ŚLUB



                                                                     A kiedy będziesz moją żoną 
                                                                     umiłowaną, poślubioną,
                                                                     wówczas się ogród nam otworzy 
                                                                     ogród świetlisty, pełen zorzy
.
                                                                                                                       (K. Przerwa-Tetmajer)


     Gdy przekraczam bramę, widzę przed kościołem na dziedzińcu grupę gości weselnych, chociaż nie spostrzegam jeszcze młodych. Przed moim kościołem jest duży dziedziniec z trawnikiem, ze starymi lipami, z paroma gruszami. Od ruchu ulicznego odcina go wysoki mur. Jest jeszcze klomb z św. Józefem w centrum. O kwiaty wokół niego troszczą się siostry zakonne. Podchodzę. Witam się z ojcami i matkami młodych. Z wszystkimi innymi, wśród których jeszcze parę znajomych twarzy. Reszta – jak przypuszczam – to koledzy i koleżanki młodych, może dalsi krewni. Wszyscy uroczyście ubrani i uroczyście nastrojeni. Uśmiechnięci, ruchliwi. Wchodzę do zakrystii. Tak, młodzi już są, tu na mnie czekają. Skryli się przed witaniami, uściskami, uśmiechami, odpowiedziami. To sobie chcą zachować dla siebie. Są szczęśliwi i piękni. Ona w białej długiej sukni, z krótkim welonem spadającym na plecy, z delikatnym wianuszkiem utrzymującym zwieńczenie welonu na czubku głowy. On w czarnym ubraniu. Pod szyją na białej koszuli odcina się czernią wielka mucha. Skąd on na to przyszedł, zapytuję w głębi duszy. Jeszcze się pytają zatroskani:
     – Bo my nie bardzo wiemy, jak się mamy tam zachować, co tam trzeba robić.
     – Macie tylko powiedzieć „tak”, i to dość wyraźnie i głośno. Reszta jest nieważna. Zresztą ja tam wciąż będę – odpowiadam żartobliwie, pragnąc ich choć trochę odprężyć.
     Wyprawiam ich z zakrystii przez główne drzwi w momencie, gdy już widzę, że wszyscy prawie goście weszli do kościoła. Jeszcze ostrzegam, że mają iść powoli, dojść do klęczników i tam uklęknąć.
     – Pomódlcie się za siebie i za wszystkich w kościele – dodaję na odchodne.
     Żałuję, że nie ma u nas japońskiego zwyczaju, gdzie teść wprowadza do kościoła pannę młodą, a pana młodego teściowa, czy może na odwrót – zdążyłem zapomnieć. Ubieram się. Organista zaczyna grać. Wychodzę. Staję przy pulpicie.
     Patrzę na zgromadzonych w kościele. Niewielka grupa ludzi. Ale wszyscy bardzo przejęci. Młodzi też wpatrzeni we mnie. Najwyraźniej dość niepewni, jak to wszystko będzie przebiegać. Zaczynam mówić:
     – Bardzo się cieszę, że jesteśmy razem. Dziękuję, że zaprosiliście mnie na to wasze święto. Wielkie święto. Bo to tak jest, że jest to najważniejszy dzień waszego życia. Odejść z domu, w którym urodziliście się. Od waszych rodziców, którym zawdzięczacie życie, wychowanie, od waszych braci i sióstr, z którymi razem wzrastaliście. Odejść od stołu, przy którym tyle lat wspólnie spożywaliście posiłki i zacząć nowe życie z drugim człowiekiem. Jest to największa, najważniejsza decyzja waszego życia.
     Od czasu do czasu patrzę na zgromadzonych. Młodzi przysłuchują się temu, co mówię, spokojni. Rodzice są wzruszeni. Mamy sięgają po chusteczki.
     – Dorastaliście do tej decyzji, dorastaliście do tego dzisiejszego dnia powoli. Towarzyszyłem temu procesowi. Patrzyłem, jak zaczęliście chodzić ze sobą, jak rozwijała się wasza miłość aż dorośliście do tego, żeby sobie powiedzieć: tylko ty i nikt inny. Z tobą chcę zostać na zawsze. Dzisiaj macie to wyznać publicznie przed Kościołem. My zebraliśmy się tutaj, żeby wam towarzyszyć. Dziękuję, żeście mnie zaprosili, bym uczestniczył w waszej radości, bym w imieniu Kościoła przyjął wasze wyznanie. Ślub jest wkomponowany w Mszę świętą, która będzie odprawiana w waszej intencji. Teraz więc przeprośmy Boga, abyśmy mogli godnie uczestniczyć w tej najświętszej ofierze:
     Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu…
     Towarzyszą mi głosy z całego kościoła. Potem Kyrie. Modlitwa. Do czytania pierwszego proszę pannę młodą. Jest zaskoczona, ale opanowuje się, podchodzi do pulpitu. Pokazuję jej dokładnie, odkąd dokąd ma czytać. To przepiękny tekst „Pieśni nad pieśniami”:


     Ukochany mój! 
          Oto On! Oto nadchodzi!
     Biegnie przez góry,
          skacze po pagórkach.
     Umiłowany mój podobny do gazeli,
          do młodego jelenia.
     Oto stoi za naszym murem,
          patrzy przez okno,
          zagląda przez kraty.
     Miły mój odzywa się
          i mówi do mnie:
     „Powstań, przyjaciółko moja,
          piękna moja, i pójdź!
     Gołąbko moja, ukryta w zagłębieniach skały,
          w szczelinach przepaści,
     ukaż mi swą twarz,
          daj mi usłyszeć swój głos!
     Bo słodki jest głos twój
          i twarz pełna wdzięku”.
     Mój miły należy do mnie, a ja do niego. 
          On mi powiedział:
     Połóż mię jak pieczęć na twoim sercu,
          jak pieczęć na twoim ramieniu,
     bo jak śmierć potężna jest miłość,
          a zazdrość jej nieprzejednana jak otchłań,
     żar jej to żar ognia,
          płomień Pana.
     Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości,
          nie zatopią jej rzeki.


     Czyta wzruszona. Czasami załamuje się jej głos. Ale stara się być opanowana. Kończy, odchodzi. Mówię jej:
     – Bóg zapłać.
     Teraz śpiewam Psalm międzylekcyjny. Refren śpiewa cały kościół. Do drugiego czytania proszę pana młodego. On już domyślał się, że taka będzie kolej rzeczy. Jest przygotowany, idzie pewnie. Wskazuję mu tekst do odczytania. To fragment z Pierwszego Listu świętego Pawła do Koryntian (1 Kor 13). Najpiękniejszy fragment listów Pawłowych:


     Bracia: starajcie się o większe dary:
     a ja wam wskażę drogę jeszcze doskonalszą.
     Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
     a miłości bym nie miał,
     stałbym się jak miedź brzęcząca
     albo cymbał brzmiący.
     Gdybym też miał dar prorokowania
     i znał wszystkie tajemnice,
     i posiadał wszelką wiedzę,
     i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił,
     a miłości bym nie miał,
     byłbym niczym.
     I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
     a ciało wystawił na spalenie,
     lecz miłości bym nie miał,
     nic bym nie zyskał.
     Miłość cierpliwa jest,
     łaskawa jest.
     Miłość nie zazdrości,
     nie szuka poklasku,
     nie unosi się pychą;
     nie dopuszcza się bezwstydu,
     nie szuka swego,
     nie unosi się gniewem,
     nie pamięta złego;
     nie cieszy się z niesprawiedliwości,
     lecz współweseli się z prawdą.
     Wszystko znosi,
     wszystkiemu wierzy,
     we wszystkim pokłada nadzieję,
     wszystko przetrzyma.
     Miłość nigdy nie ustaje.


     Patrzę na pannę młodą, która wychylona do przodu słucha swojego chłopca. Tekst skończony. Znowu mówię:
     – Bóg zapłać.
     Śpiewam „Alleluja” i czytam Ewangelię. Wybrałem wesele w Kanie Galilejskiej. Nie znam lepszego tekstu na tę okoliczność. O młodej parze, która w Kanie Galilejskiej świętowała swoje wesele i która zaprosiła Jezusa. Zaczynam kazanie:
     – Dzisiaj jest podobnie jak w Kanie. Jesteście młodą parą, która sprosiła na swoje święto swoich przyjaciół. Zaprosiła również i Jezusa. Nie przypadkiem. Jest waszym przyjacielem od początku waszego życia. Tak więc i na tej nowej drodze życia chcecie, aby był z wami. To jest istotą sakramentu małżeństwa. Jest to od strony człowieka decyzja, by żyć w małżeństwie tak jak Chrystus uczył, zgodnie z Jego Ewangelią. Bo tylko wtedy jest szansa, że uda wam się cud, który nazywa się małżeństwem. A nie zawsze się udaje. Tylu już takich było podobnych do was, którym się nie udało. Rozeszli się po roku czy po paru latach. Udać się może wtedy, jeżeli będziecie tak żyli jak Jezus, a Jego nauką jest dawać. Tak uczył, tak żył. Dawać. Uśmiechy, pomoc, dobre słowa, przebaczenie, wyrozumiałość, serdeczność. Dawać. Nie liczyć. Nie obliczać. Ile ja tobie, ile ty mnie. Odkąd zaczniecie liczyć – ile ja tobie dobrych słów a ile ty, ile razy mojej tobie pomocy, a ile razy twojej dla mnie – wtedy jest już koniec. A na to, żeby was było stać dawać w dobrym czasie, ale i w złym czasie, żebyście potrafili przetrzymać wszystkie kryzysy i trudności, na to jest niedzielna Msza święta, na to jest Komunia święta, na to jest codzienna modlitwa, która stawia nas wciąż przed Chrystusa, naszego Mistrza i Pana. Życzę wam w imieniu swoim i wszystkich zgromadzonych, żeby się wam udał ten cud, który się nazywa małżeństwo.
     Idę przed środek ołtarza, wychodzę po schodach, zapraszam do siebie młodych. Biorę w rękę rytuał. Zwracam się do młodych z następującymi pytaniami:
     – Wysłuchaliście słowa Bożego i przypomnieliście sobie znaczenie ludzkiej miłości i małżeństwa. W imieniu Kościoła pytam was, jakie są wasze postanowienia.
     Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?
     – Chcemy.
     – Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia?
     – Chcemy.
     – Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?
     – Chcemy.
     Śpiewam hymn: „O Stworzycielu, Duchu, przyjdź”. Towarzyszy mi organista. Przechodzę do najważniejszej części sakramentu. Nachylam się nad klęczącymi narzeczonymi. Końcem stuły związuję im dłonie, które sobie podali. Trzymam swoją dłonią ich dłonie oplecione stułą i przepowiadam słowa przysięgi, które oni za mną powtarzają:
     – Ja, Tomasz, biorę ciebie, Anno, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy Jedyny i wszyscy święci.
     – Ja, Anna, biorę ciebie, Tomaszu, za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy Jedyny i wszyscy święci.
     Odwijam stułę z ich rąk i już wyprostowany wypowiadam formułę:
     – „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Małżeństwo przez was zawarte ja powagą Kościoła katolickiego potwierdzam i błogosławię w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”.
     I żegnam ich krzyżem świętym. Zwracam się do chłopca, który stoi z boku w białym ubranku, w białych rękawiczkach, trzyma tackę – na niej leżą obrączki. Teraz podchodzi do mnie całkiem blisko. Błogosławię obrączki:


     Pobłogosław, Boże, te obrączki,
     które poświęcamy w Twoim imieniu;
     Spraw, aby ci, którzy będą je nosić,
     dochowali sobie doskonałej wierności,
     trwali w Twoim pokoju, pełnili Twoją wolę
     i zawsze się miłowali.
     Przez Chrystusa, Pana naszego.


     Biorę mniejszą, podaję młodemu małżonkowi i mówię: 
     – Na znak zawartego małżeństwa nałóż swojej żonie obrączkę i powtarzaj za mną: Przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
     Potem z kolei podaję żonie obrączkę męża i proszę o to samo. Ceremonia skończona. Mówię młodemu mężowi, aby wziął swoją żonę i wraz z nią by zajęli miejsca na klęczniku. Powracam do Mszy świętej. Teraz następuje modlitwa powszechna przed składaniem darów. Zapraszam do pulpitu świadka. Sam czytam krótką modlitwę wstępną:
     Módlmy się za nową rodzinę, która dzisiaj rozpoczęła swoje istnienie, i za wielką rodzinę ludzkości.
     Z kolei świadkowi podsuwam wezwania do odczytania:
     Módlmy się za nowych małżonków, aby kochając się wzajemnie, coraz więcej kochali Boga.
     Módlmy się za rodziców i wychowawców, aby Pan Bóg wynagrodził ich trudy.
     Módlmy się za młodzież, aby trafnie rozpoznała swoje powołanie.
     Módlmy się za wszystkie rodziny na ziemi, aby żyły w miłości i pokoju.
     Módlmy się za zmarłych z naszych rodzin, aby Pan Bóg przyjął ich do swojej chwały.
     Módlmy się za Kościół święty, niepokalaną Oblubienicę Chrystusa, aby ogarnął wszystkich Jego wyznawców.
     Na zakończenie modlę się wyznaczoną modlitwą:
     Ojcze Niebieski, wejrzyj na Twoje dzieci, które przed Tobą zawierają związek małżeński, i spraw, aby przez swoją wierność i miłość były radością Kościoła świętego. Przez Chrystusa, Pana naszego.
     Kościelny, wciągnięty w obrzędy ślubne przeze mnie, podchodzi do młodych, zaprasza. Wraz z nimi idzie do stoliczka. Wręcza panu młodemu kielich z komunikantami i hostią, zaś pannie młodej wino i wodę. Prowadzi ich do ołtarza, gdzie na nich czekam. Odbieram od nich dary ofiarne. Oni zajmują miejsca na klęczniku, ja powracam na środek ołtarza. Kontynuuję akt ofiarowania.
     Msza święta biegnie jak zwyczajnie. Tylko prefację biorę o małżonkach, bo piękna i pełna treści:


     Zaprawdę godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne,
     abyśmy zawsze i wszędzie Tobie składali dziękczynienie,
     Panie, Ojcze Święty, wszechmogący wieczny Boże:
     Przez naszego Pana, Jezusa Chrystusa.
     Zawarłeś bowiem z Twoim ludem nowe przymierze,
     aby odkupiony przez misterium śmierci
     i zmartwychwstania Chrystusa,
     w Nim otrzymał uczestnictwo w boskiej naturze
     i stał się współdziedzicem Jego chwały w niebie. 
     Ty sprawiłeś, że związek małżeński mężczyzny i kobiety
     stał się znakiem hojnej łaski Chrystusa
     i jako sakrament wprowadza nas, ludzi,
     w niewysłowione plany Twojej zbawczej miłości.
     Dlatego z Aniołami i wszystkimi Świętymi
     wysławiamy Ciebie, bez końca wołając…


     Potem Przeistoczenie. Po „Ojcze nasz” modlę się tekstem, który jest wyznaczony w rytuale specjalnie na te właśnie okazje:


     Módlmy się do Boga za tych zaślubionych,
     którzy zawierając związek małżeński, zbliżają się do ołtarza,
     aby (posileni Ciałem i Krwią Chrystusa)
     złączyli się na zawsze we wzajemnej miłości.
     Ojcze Święty,
     Ty, stwarzając człowieka na swój obraz i podobieństwo,
     powołałeś do istnienia mężczyznę i kobietę,
     aby jako mąż i żona, złączeni w jedno ciałem i duszą,
     spełniali w świecie swoje posłannictwo.
     Dla objawienia planu swojej miłości
     Chciałeś, Boże, we wzajemnej miłości małżonków
    ukazać to przymierze, które sam zawarłeś z Twoim ludem.
    Z Twojej woli sakramentalna wspólnota małżeńska
    Twoich wiernych
    ma objawić misterium zaślubin Chrystusa z Kościołem.
     Dlatego prosimy Cię: wyciągnij swoją prawicę
     nad sługami swymi, Anną i Tomaszem.
     Spraw, Panie, aby żyjąc w tej sakramentalnej wspólnocie,
     którą dziś zapoczątkowali,
     obdarzali się wzajemnie miłością
     i świadcząc w ten sposób, że jesteś
     wśród nich obecny,
     stanowili jedno serce i jedną duszę.
     Udziel im też pomocy, Panie, aby dom,
     który zakładają,
     podtrzymywali wspólnym wysiłkiem,
     a dzieci swoje, chowane w duchu Ewangelii,
     przygotowywali do wspólnoty z Tobą w niebie.
     Błogosław Twej służebnicy, Annie,
     aby pełniąc zadania małżonki i matki,
     czystą miłością ożywiała swój dom,
     a zawsze życzliwa i dobra, była jego ozdobą.
     Błogosław też swemu słudze, Tomaszowi,
     niechaj dobrze wypełnia obowiązki wiernego męża i troskliwego ojca.
     Ojcze Święty, spraw, aby ci,
     którzy wobec Ciebie zawarli małżeństwo
     (i pragną teraz przystąpić do Twego stołu),
     radowali się w wieczności udziałem
     w obiecanej im uczcie niebieskiej.
     Przez Chrystusa, Pana naszego.


     Przy Komunii świętej podaję młodym świętą Hostię a potem święty Kielich. Trochę są tym zaskoczeni, ale i tę niespodziankę przechodzą z radością. Msza święta dobiega końca. Śpiewam uroczyste błogosławieństwo:
     – Bóg Ojciec Wszechmogący
     niech was napełni swoją radością
     i błogosławi wam i waszym dzieciom.
     – Amen.
     – Jednorodzony Syn Boży niech was wspomaga
     w dniach pomyślności i w chwilach doświadczeń.
     – Amen.
     – Duch Święty niech zawsze udziela waszym sercom swojej miłości.
     – Amen.
     – Was wszystkich, tutaj zgromadzonych,
     niech błogosławi Bóg wszechmogący:
     Ojciec i Syn, i Duch Święty.
     – Amen.


     Jeszcze podchodzę do młodych z krzyżem do pocałowania. Jeszcze kropię ich głowy wodą święconą. Zanim odejdę od ołtarza, mówię młodym już całkiem prywatnie:
     – Bardzo się cieszę, że doszło do tej chwili. Życzę wam, byście zawsze byli szczęśliwi. Tak jak dzisiaj. Dziękuję za wasze zaproszenie.
     Odchodzę do zakrystii, rozbieram się z szat liturgicznych. Młodzi mnie tam przyłapują. Cali rozradowani:
     – Ślicznie było. Dziękujemy. Ale ksiądz przyjdzie do nas choćby na chwilkę.
     – Owszem, przyjdę. Ale nie czekajcie na mnie z rozpoczęciem. Zaczynajcie, a ja tam wpadnę.
     Jadę pod wskazany adres dopiero po dwóch godzinach. Duża sala, wynajęta od jakiegoś przedsiębiorstwa, i tak pęka w szwach. Żadnym cudem nie potrafiłoby się tylu ludzi zmieścić w ich mieszkaniu. Stoły w podkowę. Krzesło czeka na mnie pomiędzy panną młodą a panem młodym. Witam się ogólnie z całą salą, zajmuję swoje miejsce, podaję rękę najbliżej siedzącym. Przede mną ląduje śledź w oliwie, barszcz z krokiecikiem. Muszę nadganiać, bo oni są już przy mięsie.
     Gdy podają tort, proszę o głos:
     – Jest taki polski zwyczaj, że na ważnych przyjęciach wygłaszane są przemówienia. Nie wiem, czy już ktoś dzisiaj zabierał głos, ale czuję się w obowiązku zwrócić się do państwa z paroma słowami. – Przy pierwszych moich słowach jeszcze trwał szum głosów, ale teraz panuje cisza. Wszyscy uważnie słuchają. – Nie chcę kierować tego przemówienia do młodych. Im powiedziałem w kościele wszystko, co miałem powiedzieć. Teraz chcę się zwrócić do rodziców. Chcę wam podziękować. Za wychowanie Ani i Tomka. Znam ich od dawna. Przyjaźnię się z nimi i cenię sobie bardzo tę ich przyjaźń, bo ich oboje uważam za uczciwych, prawych ludzi. To, że są tacy jak są, to po pierwsze łaska Boża, po drugie ich dobra wola, ale po trzecie to wasz trud. Dziękuję wam, że wychowaliście ich religijnie. To że oni, Ania i Tomasz, zdecydowali się na ślub kościelny, jest tego dowodem. Nie mówię o tym dlatego, bom tak powinien, z tego tytułu, że jestem księdzem. Ale to jest moje najgłębsze przekonanie, że ludziom religijnym łatwiej jest żyć. A więc dziękuję i za to, że tak religijnie wychowaliście swoje dzieci. I życzę wam, byście mieli z nich dalszą pociechę. Tracicie je, bo odchodzą z domu, aby założyć swój dom, ale życzę wam, abyście mieli poczucie, że to nie strata, lecz zysk: zyskujecie kolejne dziecko w swojej rodzinie. Dziecko, które do was będzie mówiło: mamo, tato. Życzę wam, abyście wkrótce zyskali i wnuki. A teraz wznoszę toast na waszą cześć i życzę wam długiego, zdrowego, szczęśliwego życia.
     Śpiewam „Sto lat”.
     Wszyscy wstają. Śpiewają ze mną. Idę do rodziców, aby się stuknąć kieliszkami. Widzę teraz, jak są wzruszeni. Korzystam z lekkiego zamieszania. Żegnam się ogólnie z wszystkimi. Odprowadzają mnie młodzi do drzwi. Odchodzę w noc, zostawiając za sobą rozświetloną, huczącą salę.