RANNE WSTAWANIE
Jeszcze tkwiłeś w snach: były szerokie i zielone łąki, ogromny przestwór nieba. To wszystko niespodziewanie zmroził wiatr, powyginał drzewa, pozakrywał słońce. Nagle usłyszałeś wycie syren. Podrywasz się. Budzik dzwoni. Wyuczony ruch ręki. Nie trafiasz za pierwszym razem. W końcu zamykasz go. Chętnie poleżałbyś trochę, ale znasz siebie. Wiesz, że to pułapka. Dźwigasz się z łóżka. Wstajesz niechętny na dzień, który masz przed sobą. Piętrzy ci się góra nie do zdobycia. Już teraz jesteś świadomy, że i tak nie zdążysz w ciągu tego dnia zrobić wszystkiego, coś powinien. Łazienka. Tusz zmywa z ciebie resztki nocy. Ubierasz się szybko, metodą wypracowaną przez lata. Jesteś trzeźwy, choć jeszcze czujesz ociężałość snu. Usiłujesz zachowywać się cicho, żeby nikogo nie zbudzić. Śniadanie przygotowujesz sam. Nie lubisz tego, choć wszystko jest na swoim miejscu w lodówce i w szafce. Nastawiasz wodę. Krajesz chleb. Szybki posiłek. Prawie nie czujesz smaku i zapachu. Minuty niepostrzeżenie biegną. Kończysz ubieranie się. Mechanicznie wykonywane czynności nie przeszkadzają twojemu patrzeniu w dzień, który się przed tobą otwiera. Jesteś przestraszony ilością spraw, zadań do wykonania, które się kłębią przed tobą. Czas pobytu w domu przeciągasz prawie do granic możliwości. Spostrzegasz wreszcie, że jest późno. To cię podrywa do pośpiechu. Mobilizujesz się. Już wiesz, że tylko szybkość w decyzjach, pełna koncentracja, twoja dzielność, dobrze zorganizowana praca mogą dać jakieś efekty. Ostatni rzut oka w lustro. Stwierdzasz, że nie jest jeszcze tak źle. Tylko twarz trochę opuchła od snu. Poprawiasz na sobie ubranie. Jesteś gotowy do pracy. Ale zanim wykonasz ten twój codzienny skok w topiel dnia, przeżegnaj się i proś Boga o pomoc w tym wszystkim, co będziesz robił. Proś o opiekę nad tymi, których pozostawiasz w domu i zamknij po cichu drzwi, żeby nikogo nie zbudzić.