Biblioteka





TWOJE TALENTY


     Przypadkiem, szukając czegoś na półkach, natrafiłeś na poniewierające się jakieś stare egzemplarze twoich czasopism fachowych. Patrzysz na nie z zażenowaniem. Przestałeś się dokształcać, przestałeś czytać, przestałeś rękę trzymać na pulsie. Nawet trudno by ci było określić, od kiedy to się zaczęło.
     Zabiegany, zajęty codziennymi sprawami tylko z rzadka masz możność głębszej refleksji nad swoim życiem. Zresztą unikasz jej. Boisz się tego pytania: Czy tak miało moje życie wyglądać? Wtedy nagle stwierdzasz, że wszystko, co robisz, nie jest tym, co chciałeś robić. O czym innym marzyłeś, na co innego czekałeś. Ale w tej twojej konkretnej sytuacji nie widzisz żadnej możliwości na jakikolwiek swobodny ruch. Czujesz się jak bydlę przywiązane do jarzma, które wie, że nigdy z niego nie wyjdzie. Patrzysz z rozpaczą w swoją przeszłość. Tyle lat przeminęło – twoje najlepsze lata, wszystkie nadzieje zawiodły. To, co uważałeś za stan przejściowy, nawet przygotowawczy do wielkich zadań, okazało się stacją końcową, na której wylądowałeś bezpowrotnie. I gdy patrzysz w przyszłość, musisz sobie powiedzieć – jeżeli chcesz być uczciwy i myśleć realnie – że masz nikłą szansę na zmianę.
     Przypominasz sobie, że nawet były takie sytuacje, kiedy mógłbyś robić to, o czym zawsze marzyłeś. Niewiele ich było, ale parę razy je miałeś. Otwierały się możliwości, perspektywy. Tylko musiałbyś się przestawić, przekwalifikować. Ale przecież w końcu to leżało na linii twoich zainteresowań. Nawet informowałeś się, wypytywałeś o radę swoich przyjaciół – zdania były podzielone. Trzeba było samemu ryzykować. Przenieść się, zmienić specjalizację, wejść w inne środowisko, poruszać się w problematyce, której nie znałeś dostatecznie. Zawahałeś się. I zrezygnowałeś. Przeląkłeś się ryzyka. Odmówiłeś. Powiedziałeś sobie, że poczekasz na lepsze propozycje, nie musisz się spieszyć, że taka okazja, jak ta, może ci się pojawić jeszcze nie raz. Potem zaraz żałowałeś, ale już było za późno. Sytuacja zmieniła się, sposobność znikła.
     Ale nawet nie tu jest powód twojej stagnacji. Przecież twoja praca interesowała cię. A więc, czy w tym wszystkim nie przesadzasz? Czy ty nie szukasz usprawiedliwienia swojego lenistwa?
     Przecież był czas, gdy byłeś dumny z tego, że reprezentujesz najnowsze osiągnięcia twojej specjalności. Występowałeś przeciwko przestarzałym metodom, staroświeckim poglądom, prymitywnym rozwiązaniom, zaskorupiałym, bezsensownym, nielogicznym. Chciałeś wprowadzić nowego ducha w stare formy. Chciałeś otwartości, nowoczesności. Studium, które dla ciebie było dawniej chlebem powszednim – czym się nawet chwaliłeś – skończyło się. Stanąłeś w miejscu na jakiejś prawie niezrozumiałej dla siebie zasadzie. Mówisz, że wszystko, co było do powiedzenia w twojej dziedzinie, już zostało powiedziane. A na dobrą sprawę przestało cię to wszystko interesować. 
     Teraz z zazdrością słyszysz, jak twoi koledzy, młodsi od ciebie – a nieraz i starsi – w zagadnieniach dotyczących twojej specjalności mówią rzeczy, które mimo wszelkich zastrzeżeń uznać musisz za rewelacyjne. Nie przyznajesz się do tego, ale w gruncie rzeczy przeląkłeś się odkrycia, że prawie nie rozumiesz, co oni mówią. Nie rozumiesz ich języka i innego sposobu patrzenia na dziedzinę, w której uważałeś się za fachowca. . Doszedłeś do przekonania, że nie nadgonisz, że już zbyt wielka przepaść dzieli cię od nich. A przecież to ty powinieneś do nich się zaliczać, nawet stać na ich czele. Widzisz, że przesunąłeś się na pozycję starszej generacji – chociaż jeszcze wiekiem do niej nie należysz – generacji, która krytycznie patrzy na młodzież proklamująca nowe tezy. Ale w tym twoim krytycznym spojrzeniu jest żal do siebie samego za zaprzepaszczone szanse, utracone możliwości, nierozwinięte talenty. Zostało narzekanie. Teraz stać cię tylko na dowcipy. Mówisz żartobliwie do swoich przyjaciół, że niestety Kopernikiem ani Einsteinem nie będziesz i że przy tobie można trzymać okna otwarte, orłem nie jesteś, nie wylecisz. Ale naprawdę myślałeś dokładnie odwrotnie. Chciałeś dokładnie tego, z czego kpisz. Czego ci zabrakło? Dochodzisz coraz bardziej do przekonania, że chyba pracowitości.


     Otwierasz szuflady i stwierdzasz po raz któryś z rzędu, że jesteś całkiem zwyczajnie leniwy. Patrzysz zawstydzony na notatki, które sygnalizują niezałatwione sprawy, odłożone „na wieczność” – nie chcesz o nich wiedzieć, wykręcasz się od ich przemyślenia, nie znosisz, gdy ci ktoś o nich przypomina, denerwują cię, wyprowadzają z równowagi.


     Jesteś nieporządny. Bez przerwy gubisz notatki, dokumenty, listy, adresy, numery telefonów. Wciąż czegoś zapominasz, nie dopatrzysz, nie doglądniesz. Nie dotrzymujesz umów, nie przychodzisz na spotkania, zapominasz załatwić to, coś obiecał. Niby to się zdarza coraz rzadziej, ale za każdym razem to cię denerwuje, peszy, upokarza, stwarza poczucie winy. Zresztą słusznie, bo przecież wyrządzasz w ten sposób ludziom krzywdę, a przynajmniej przykrość. Usiłujesz ubezpieczać się w rozmaity sposób: kalendarzem, w którym wszystko zapisujesz, notatnikiem, kartkami, które zawieszasz w miejscach widocznych, ale potem nagle okazuje się, że albo zapomniałeś notatnika, albo zapomniałeś do niego zaglądnąć, albo nie wpisałeś tam, gdzie potrzeba. Masz ustawiczny bałagan na biurku. Masz wieczny bałagan w szufladach. Niby wciąż sobie obiecujesz, że jak tylko dorwiesz trochę czasu, to wszystko poukładasz, ale to obiecywanie przeciąga się w nieskończoność. Zresztą wygląda na to, że pielęgnujesz ten bałagan i dlatego, że on stwarza pozory twojego zapracowania, upewnia cię, że intensywnie pracujesz i masz dużo do roboty.
     Nie umiesz wykorzystywać czasu. Tracisz go na niepotrzebnie długie telefony, zbyteczne rozmowy z ludźmi, na wizyty, przyjęcia, uroczystości, telewizję, gazety, podczas gdy twoja istotna robota leży nieruszona. Nie umiesz wykorzystywać wolnych chwil, wtedy gdy na przykład czekasz na pociąg, na obiad, na umówione spotkanie, czy też gdy jedziesz pociągiem, tramwajem. Niepotrzebnie denerwujesz się stratą czasu, zamiast zająć się czymś, co powinieneś mieć przygotowane na taką ewentualność.
     Nie chce ci się przestrzegać hierarchii spraw. Najchętniej podejmujesz najłatwiejsze, najprostsze, a trudniejsze – choć są ważne i wymagają natychmiastowej decyzji – odkładasz na potem. Płacisz za to kolejnymi klęskami. Uciekają ci terminy. Przegapiasz ważne rozmowy, wykłady, audycje, książki. Gubisz nurt twojego zawodowego życia. Zajmujesz się głupstwami, bawisz się drobiazgami, tracisz energię i czas na jakieś sprawy marginalne.
     Nie chce ci się gromadzić systematycznie informacji potrzebnych ci w twojej pracy. Nie czytasz starannie twojej literatury fachowej. Polegasz na swojej pamięci, choć tyle razy przekonałeś się, jak jest zawodna. Potem usiłujesz przypomnieć sobie, gdzie, kiedy to czytałeś, usiłujesz odtworzyć dokładne brzmienie tekstu, ale oczywiście nadaremnie.
     Nie jesteś konsekwentny. Miewasz i miałeś rozmaite dobre, czy nawet wręcz genialne, pomysły. Opowiadałeś o nich z entuzjazmem. Nawet zacząłeś robić notatki, zbierać materiały. To było dawno. A teraz, przy okazji jakiegoś kolejnego szukania, natrafiasz na ich strzępy. Patrzysz z podziwem i uznaniem dla swojej roboty. Żal ci, że nic z tego nie wyszło. Nie pamiętasz, dlaczego. Ale chyba zniechęciła cię kolejna, zresztą całkiem drobna, trudność. Przyszła nowa propozycja, bardziej atrakcyjna, i dobre chęci skończyły się. Tak znikła kolejna twoja szansa. A może to było jeszcze coś gorszego: zwyczajne lenistwo. Strach przed trudem, jaki byłby z tym przedsięwzięciem związany. Strach przed ryzykiem: że twoja praca pójdzie na marne, nie zostanie uwieńczona powodzeniem.
     Twoje talenty. Nieraz mówiono ci o tym, że otrzymałeś, i to dużo. Schlebiało ci, gdy słyszałeś taką opinię. Tak, właśnie: ale co z nimi zrobiłeś? Czy nie przypominasz tego ewangelicznego sługi, który zakopał swój talent, zamiast go pomnożyć?
     Wiesz dobrze, że nie powiedziałeś w życiu jeszcze ostatniego słowa, że drzemią w tobie niewykorzystane możliwości. Nurtuje cię najgłębsze przekonanie, że stać cię na daleko więcej, niż z siebie dajesz. Wciąż czekasz na jakiś znak, sygnał, żeby się poderwać do lotu i zacząć znowu bogate życie, pełne zaangażowania się i poświęcenia, kiedy robota będzie ci się paliła w rękach i każda godzina, i każdy dzień będą kolejnym tworzeniem twojego wielkiego dzieła – kiedy dasz ludziom z siebie na miarę talentów, które otrzymałeś. A to czekanie nie ma zupełnie sensu. Powinieneś po prostu zacząć pracować. Od zaraz.