Biblioteka




 
ZAKUPY


     Wychodzisz z domu, żeby uzupełnić chociaż trochę braków w spiżarni, ewentualnie pozałatwiać parę większych zakupów. Są takie dni, kiedy lubisz kupować. Przynajmniej na początku cieszą cię nowe rzeczy. Lubisz znajdować przedmioty, których od dawna bezowocnie szukałeś. Lubisz znajdować przedmioty nowe, dotąd ci nieznane, na które napotykasz przypadkiem, mimochodem, a które pomogą ci usprawnić twoje gospodarstwo domowe albo i twoją pracę zawodową. Lubisz się nie spieszyć. Oglądać – nawet nie od razu kupować. Sielanka przeważnie tu się kończy.
     Trudność zaczyna się, gdy chodzi o zakup większych przedmiotów. Tu czyha na ciebie pułapka. Zwłaszcza gdy jesteś już zmęczony. Denerwuje cię nieuprzejmość ekspedientek, które – twoim zdaniem – nie umieją ci pomóc i chcą się ciebie jak najprędzej pozbyć. Przytłacza cię coraz bardziej wielość przedmiotów, wśród których wciąż nie możesz znaleźć tego, czego szukasz. Bo trzeba decydować: wybrać pomiędzy dwoma prawie identycznymi egzemplarzami, wybrać jeden spomiędzy wielu o różnych cenach. Tym bardziej wtedy jest ci trudno, gdy całkiem przypomnieć sobie nie możesz, gdzie wcześniej, w jakim poprzednim sklepie, widziałeś to samo, tylko tańsze, ładniejsze, i teraz nie możesz odżałować, żeś się nie zdecydował od razu. Coraz bardziej cię to wszystko męczy, denerwuje, niepokoi. Drażnią cię ludzie, przez których się przebijasz. Złości cię do granic możliwości wyprzedzanie cię, potrącanie, rozpychanie się, zachodzenie ci drogi przez bezmyślny tłum. Bolą cię nogi. Ciążą ci torby z rzeczami, które przedtem zakupiłeś. Odechciewa ci się wszystkiego. Ostatecznie kupujesz pierwsze lepsze, z najgłębszym przekonaniem, że robisz głupstwo.
     Wreszcie przerywasz zakupy z poczuciem, że się do tego absolutnie nie nadajesz, wiedząc, że nic nie załatwiłeś z tego, co najbardziej chciałeś, że nie kupiłeś tego, co najbardziej ci się podobało, że cię oszukano, czy też że ty sam siebie oszukałeś. Nie czujesz nóg. Zdaje ci się, że ręce ci odpadają. Przed oczami migają ci wszystkie kolory tęczy, a mózg przemienił się w kartofel. Powracasz do domu kupiwszy na koniec prawie w akcie rozpaczy ulubione przez cały dom ciastka – na pociechę: żeby przynajmniej nie przyjść z próżnymi rękami. Przyrzekasz sobie, że nieprędko się wybierzesz na takie wielkie zakupy.


     Ale wiesz, że to nieprawda. Jutro znowu zechcesz powłóczyć się po targu, gdzie sprzedają wieśniacy świeże jarzyny, owoce, gdzie można popatrzeć na żółte kaczątka, małe pieski i króliki, poczuć ostry zapach serów i ryb. Znowu zechcesz się zgubić w bezimiennym tłumie przewalającym się przez domy handlowe i małe sklepy i poczuć się zwyczajnym człowiekiem, który kupuje szampon do włosów.