13 lutego 2005


„Wyprowadził Go na pustynię”


     Boże, tak nam spowszedniałeś. Tak spospolitowaliśmy się z Tobą – prawie jak równi z równym. Myślimy o Tobie jak o kimś, który jak obcy przygląda się nam z daleka, obserwuje nas uważnie. Ma za złe albo za dobre to, co robimy.
     A przecież Ty jesteś nie tylko Niewypowiedzianym, Nieopisanym, Nieokreślonym, Nienazwanym, Niewyobrażonym. A przecież Ty jesteś nie tylko Najwspanialszy, Wszechmocny, ale Wszechobecny. Ale naszym Stwórcą. Ale Miłością.
     Ty uczestniczysz w naszym życiu jako współtwórca. Prowadzisz nas nad przepaście, abyśmy się przestraszyli ich głębi. Wysyłasz nas na pustynię, abyśmy przekonali się, czym jest samotność. Wiedziesz nas w ciemność, abyśmy szukali światła. Obdarowujesz nas przebogato, abyśmy zatęsknili za niebem. 
     Jak Cię wyrazić, nazwać, wypowiedzieć, określić, jak Cię uwielbić, uznać, wychwalić – ludzkim naszym, skończonym językiem, słowami, które tak szybko stają się puste.
     Przebacz nam naszą nieporadność, nieumiejętność. Przebacz nam, że śmiemy Ciebie nazywać, nie wiedząc, Kogo nazywamy. Że śmiemy o Tobie myśleć, nie wiedząc o Kim myślimy. Że chcemy Ciebie wyśpiewać, nie wiedząc, Kogo wyśpiewujemy. Że chcemy Ciebie kochać, nie zdając sobie sprawy, KIM JESTEŚ.