8 października 2006
27. NIEDZIELA ZWYKŁA


„Twoje słowo”


     Tak nam staniało słowo. Są politycy, których słuchamy ze zdumieniem. Bo szermują słowami najświętszymi, najdroższymi. A równocześnie wiemy, że postępują zupełnie przeciwnie. Którzy obiecują gruszki na wierzbie. A gawiedź klaszcze i cieszy się, bo chce gruszek z wierzby.
     Tak nam się zdewaluowało słowo. Są publicyści, dziennikarze, którzy nie biorą odpowiedzialności za to, co mówią. Zaprzeczają dzisiaj temu, co wczoraj twierdzili. Którzy idą na sensację za wszelką cenę – czy sprawdzona wiadomość, czy nie.
     I rośnie ilość rozwodów. A przecież przysięgałeś! Przecież przysięgałaś! I gdzie twoje słowo? „I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, i że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Gdzie ta przysięga?!
     „Bo mi się odwidziało”. Odwidziało ci się? „Bo mi się odniechciało”. Odniechciało ci się? A dałeś ze siebie maksimum mądrości? Dałeś ze siebie to, na co cię stać najlepszego, najpiękniejszego, najwartościowszego? Przebaczenie, cierpliwość w kłopotach, w trudnościach, miłosierdzie w tragedii. Dałaś ze siebie wszystko, na co cię stać? Tolerancję, dobroć, wrażliwość, delikatność, serdeczność. Dałaś ze siebie wszystko?
     A trzeba wiedzieć, co się mówi. Brać odpowiedzialność za słowo. Aby wystarczyło, że powiedzieliśmy. Bez podpisu, bez tłumaczenia, bez wiarogodności potwierdzonej przez adwokata czy notariusza. Ja powiedziałem! To wystarczy. Za moim słowem stoi moja osoba. Ja sam.
     Trzeba mieć swoją godność. Jak powiedziałeś, to powiedziałeś.
     A każdemu małżonkowi, każdej małżonce należy postawić pytania: Czy dajesz ze siebie wszystko, na co cię stać, ażeby twoje małżeństwo było naprawdę szczęśliwe? Aby w twoim domu było niebo na ziemi?