21 lutego 2007
Środa Popielcowa


„Wzięli zapłatę swoją”


     Idziemy ku zmartwychwstaniu. W drodze krzyż – już był i jeszcze będzie. Biczowanie – już było i jeszcze będzie. Cierniem koronowanie – już było i jeszcze będzie. Upadki – już były i jeszcze będą. I to w każdym wieku – tak dziecko jak starzec, tak młody człowiek jak dojrzały. Dla każdego jest czas zmartwychwstania, który przyjdzie w chwili przez Boga nam wyznaczonej.
     Dlatego trzeba być gotowym. Jak ci słudzy przepasani, z pochodniami w ręku, czekający na swojego pana. Jak te panny mądre z lampami i oliwą, oczekujące swego oblubieńca. Potrzeba nam uszeregowania naszych wartości. Uporządkowania naszego życia wewnętrznego i naszego codziennego postępowania. W radości.
     I do tej radości zmartwychwstania trzeba dorosnąć tym Wielkim Postem. Bo nie wiemy, czy to nie jest ostatni Post w naszym życiu, ostatnie nasze przygotowanie do zmartwychwstania. ______________________________________________________________


OŚWIADCZENIE


   Nie byłem współpracownikiem SB ani UB.
   Nie podpisywałem żadnej deklaracji współpracy ze Służbami Bezpieczeństwa, ani żadnej „lojalki”.
   Nie pisałem żadnych donosów ani informacji o kimkolwiek.
   Nie otrzymywałem żadnych wynagrodzeń ani pieniędzy, ani jakichkolwiek gratyfikacji.
   Moje rozmowy miały charakter duszpasterski.
   O nich wiedział ks. Biskup Karol Wojtyła, potem Arcybiskup, potem Kardynał Wojtyła, potem Jan Paweł II.
   Ze zdumieniem dowiedziałem się z prasy, jakobym był utożsamiany z niejakim TW „Delta”.


* * *


   W czasie mojej pracy duszpasterskiej trwała dokuczliwa inwigilacja mojej osoby. Tak było w Rabce, gdzie pracowałem w latach od 1949 do 1960, jak w Krakowie czy Lublinie. W skład inwigilacji wchodziło
– podsłuchiwanie rozmów telefonicznych,
– odczytywanie moich prywatnych listów,
– podsłuchiwanie moich kazań,
– próby werbowania mnie do „księży patriotów”,
– zakazy organizowania wycieczek z uczniami i uczennicami.
   Prawie wszystkie moje artykuły czy książki były naruszone ingerencją cenzora państwowego. Skreślał albo poszczególne słowa, albo akapity, albo całe rozdziały. Albo nie dawał zezwolenia na druk całego artykułu czy książki. Moje sprzeciwy nie odnosiły skutku.
   W Krakowie – dokąd zostałem przeniesiony z Rabki – po roku pracy, w 1961 roku, pomimo mojego oporu, zostałem skierowany przez ks. abpa Eugeniusza Baziaka na doktoranckie studia zagraniczne. Złożyłem podanie o paszport. Otrzymałem odmowę. Złożyłem odwołanie i wtedy usłyszałem zdanie, żebym nie składał odwołania, bo: „Jak długo ksiądz żyje, tak długo nie wyjedzie za granicę, bo ksiądz nie usłuchał naszych zakazów, aby nie organizować wycieczek z młodzieżą”.
   Ks. bp K. Wojtyła doradził mi studia na KUL-u. Polecił mi również zwrócić się w sprawie ewentualnego paszportu do Jerzego Zawieyskiego, członka katolickiej grupy poselskiej „Znak”, zastępcy Przewodniczącego Rady Państwa. I tak też zrobiłem. Studiowałem filozofię na wydziale filozofii teoretycznej u o. prof. Mieczysława Krąpca i pisałem pod jego kierunkiem pracę doktorską „Transcendencja u Gabriela Marcela”. W czasie pobytu w Lublinie parokrotnie nachodzili mnie agenci SB, namawiając do współpracy, ale kategorycznie odmówiłem.
   Po dwóch latach poinformował mnie Jerzy Zawieyski, że otrzymałem paszport. Ale to mnie już nie interesowało. Byłem w połowie pisania pracy doktorskiej.
   Niespodziewanie jednak ks. bp K. Wojtyła zmienił plany odnośnie mojej osoby. Polecił przerwać kończenie pracy doktorskiej, wyjechać do Rzymu, zrobić kurs doktorancki na wydziale teologicznym i napisać pracę doktorską na uniwersytecie Angelicum. Ponieważ – jak tłumaczył – Krakowski Fakultet Teologiczny potrzebuje sakramentologa dogmatycznego. Co też wykonałem, choć z oporami. Poinformował mnie, że mam stypendium na cztery lata i miejsce zamieszkania w Collegio Polacco. W Rzymie zaczepiali mnie parokrotnie agenci SB, namawiając do współpracy. Odmówiłem. W tamtym czasie zmarł mój brat Józef w Krakowie. Nie odważyłem się jechać na jego pogrzeb z obawy, że zostanę zatrzymany w kraju i nie ukończę studiów.
   Po wyborze kard. Karola Wojtyły na papieża żyłem w euforii. Z własnej inicjatywy uczestniczyłem w wielu pielgrzymkach papieskich. Uważałem, że powinienem tak postąpić, będąc związany z nim przyjaźnią od roku 1940. Byłem zachwycony tym, co się działo na pielgrzymkach. Dzieliłem się moimi przeżyciami, moim podziwem dla osobowości papieża Jana Pawła II i dobrem, które światu dawał, i na tej zasadzie był również najlepszym ambasadorem polskości wszechczasów. Mój zachwyt przekazywałem ludziom w czasie kazań, odczytów, prelekcji jak również w rozlicznych artykułach czy książkach poświęconych tej tematyce.
   Przekazywałem swój zachwyt również urzędnikom wydziału paszportowego. Byłem zdania, że trzeba z nimi rozmawiać, że choć zaślepieni, to powinni być traktowani jak ludzie, z szacunkiem a nie ze strachem czy z pogardą. Uważałem, że jako ksiądz jestem do tego zobowiązany. Jezus też rozmawiał z grzesznikami i celnikami i jadał z nimi, mimo że Mu to miano za złe.
   Ale w tych rozmowach nie wykraczałem poza wiadomości przekazywane publicznie przeze mnie. Poruszałem się wyłącznie w tych treściach, o których mówiłem, o których pisałem w artykułach i książkach.