Dziennik Polski 16 grudnia 2005




Bajki na półtora kilometra


Rozmowa z ks. MIECZYSŁAWEM MALIŃSKIM


     – Narobił Ksiądz kłopotów  swoją ostatnią książką o Ojcu Świętym Janie Pawle II, sprzedawaną wraz z „Dziennikiem Polskim”! Zainteresowanie okazało się tak duże, że musieliśmy dodrukować wiele tysięcy egzemplarzy. Nowa książka, którą nasi czytelnicy będą mogli nabyć przed Bożym Narodzeniem, nosząca tytuł „Wigilijne bajania, Cztery opowiadania dla czterech pokoleń”, to coś zupełnie innego. Co takiego?
     – Mówiąc w skrócie – bajki. Jednak nie klasyczne bajki, raczej opowiadania… Z bajkami zaczęło się, gdy uczyłem w szkole podstawowej. Kiedy zdarzało się, że zachorował ktoś z nauczycieli, zazwyczaj ja brałem zastępstwo. Siadałem na stole i mówiłem: „Dzisiaj nauki religii nie będzie, będzie bajka na półtora kilometra”. I były bajki…
     Drugie źródło moich bajań – to rabczańskie soboty. Szedłem z młodzieżą licealną na Banię, na Maciejową, jesienią na kartofliska, gdzie rozpalało się ogniska. Były śpiewy i zawsze była gawęda – bajki. Ich skrót znalazł się w tomiku „Bajki nie tylko dla dzieci”.
     Innym źródłem był św. Mikołaj – 6 grudnia w czasie mszy nie mówiłem kazania, opowiadałem bajki o św. Mikołaju. Mikołajowe bajania znalazły się później w tomikach „Bajki niebieskie” i „Niby-bajki”.
     Przez całe moje dorosłe życie w czasie wakacji jeździłem nad morze, do Dębek. Miałem tam swoją mszę świętą o godzinie siódmej wieczór z kazaniem „rekolekcyjnym”. Ktoś kiedyś powiedział: „Przychodzi mnóstwo dzieci i nikt nic dla nich w kościele nie organizuje”. Wymyśliłem więc bajkę, znów na półtora kilometra. Po mszy dorośli wychodzili – lub zostawali, jeżeli chcieli – a ja opowiadałem dzieciom bajki na półtora kilometra. Jedna z nich została wydrukowana przez Znak pod tytułem „O diabełku, który odważył się śmiać”. Druga, w zasadzie drugi tom, nosiła tytuł „O aniołku, który chciał nawrócić piekło”. Trzeci tom nazywa się „O zaletach i wadach komputeryzacji piekła” i ukazał się co dopiero nakładem WAM. Natomiast książka, które będzie towarzyszyła „Dziennikowi Polskiemu” – to bajki-niebajki, bajania, opowiadania…
     – Osnute wokół Wigilii…
     – Tak, są to bajania wigilijne.
     – A czym jest Wigilia? Oczywiście oprócz zewnętrznych oczywistości – zapachu jedliny, smażonej ryby, dźwięku kolęd?
     – W ostatnim opowiadaniu mówię o Wigilii, nieomal przechodzę w wykład i stwierdzam, że jest to Wieczerza Miłości. Zwłaszcza to, co się dzieje przy łamaniu się opłatkiem. Na tym polega istota Bożego Narodzenia – że Bóg-Miłość rodzi się w  nas, przez przebaczenie, przez darowanie, przez dobre życzenia, przez życzliwość, która się budzi w naszych sercach.
     – Niestety, coraz częściej Boże Narodzenie zaczyna się tuż po Wszystkich Świętych i nie jest Wieczerzą Miłości, raczej Igrzyskami Komercji. Moje uszy ranią kolędy rozbrzmiewające w supermarketach, drażnią mnie osobnicy w strojach krasnoludków udający św. Mikołaja, którzy grasują przez cały grudzień, podczas gdy prawdziwy św. Mikołaj zjawiał się w jedną noc, z piątego na szóstego.
     – Taki jest los wszystkich, małych i wielkich, świąt. Robi się z nich handel, mniej lub więcej prostacką zabawę. Albo idzie się w głębię tego święta. Wszystko zależy od tego, czy chce się uratować tę istotę rzeczy. Podobnie jest ze świętym Mikołajem…
     – Nie ma już św. Mikołaja naszego dzieciństwa – w infule, w ornacie, z pastorałem… Jest, jak powiedziałem, przerośnięty, kretyński roześmiany krasnoludek w szlafmycy…
     – Jak Dziadek Mróz.
     – No tak, jeszcze mieliśmy Dziadka Mroza, zaimportowanego wraz z rewolucją. Współczesny św. Mikołaj rzeczywiście go przypomina.
     – I przyjeżdża sankami ciągniętymi przez renifery.
     – Bo rzekomo pochodzi z Laponii. Do prawdziwego św. Mikoja, zważywszy skąd pochodził, renifery pasują tak jak wielbłądy  do Antarktydy… Wracając zaś do Wigilii, proszę powiedzieć, jak wyglądała wieczerza wigilijna Ojca Świętego Jana Pawła II.
     – Nigdy nie byłem. Mówiłem Mu: „Mam swoje obowiązki, mam grupę ludzi, którzy przychodzą do mojego kościoła i jak wytłumaczyłbym się przed nimi z tego,  że pojechałem do Rzymu”. Nie byłem ani razu na papieskiej Wigilii, byłem natomiast na śpiewaniu kolęd u Ojca Świętego. Zawsze w któryś wieczór po Bożym Narodzeniu papież zapraszał do siebie Collegio Polacco – na kolędy. Kiedyś, będąc w Rzymie w czasie Bożonarodzeniowym, uczestniczyłem w tych papieskich kolędach. Z boku stała choinka, Ojciec Święty zasiadał w fotelu, my śpiewaliśmy kolędy. Później było coś w rodzaju loterii, wyciągaliśmy numery, za każdym numerem krył się jakiś prezent. Wszystko odbywało się w ciepłej, serdecznej atmosferze, z uśmiechami, żartami. Wszystko było kontynuacją krakowskiej tradycji, kolędowania w rezydencji przy Franciszkańskiej.
     – Jeszcze mamy trochę czasu do Bożego Narodzenia, ale już można myśleć o życzeniach. Czego Ksiądz życzy krakowianom, czytelnikom „Dziennika Polskiego”, Polakom?
     – Krakowowi metra. Już się dusimy, a wkrótce zadusimy się całkiem.  I przede wszystkim, żeby Kraków pozostał Krakowem, takim, jakim jest. „Dziennikowi Polskiemu” – żeby zwiększała się ilość czytelników.
     – A Polsce?
     – Polsce dobrych rządów. Dobrego prezydenta. Dobrego parlamentu, reprezentującego najwyższe ideały Rzeczypospolitej, ważne jest, żeby była to 
R z e c z p o s p o l i t a, żebyśmy się czuli jak u siebie w domu.
     – Czego należy życzyć Księdzu?
     – Zdrowia.
     – Ja też tak myślę, a więc życzymy Księdzu zdrowia i weny twórczej – żeby były następne książki, na które już czekają nasi czytelnicy.
     – I jeszcze mądrości, rozumu…
     – Tego należy życzyć wszystkim.


Rozmawiał: ANDRZEJ KOZIOŁ