„Elementarz” księdza Malińskiego



     Ksiądz Mieczysław Maliński – mimo że napisał ponad 130 książek – jest chyba najbardziej znany jako autor „ramek”. Świetna beletrystyka, odkrywcze eseje, interesujące scenariusze, bajki czytane z zachwytem nie tylko przez dzieci – wszystko to jest jednak jakoś na drugim planie. Na pierwszym…
     Żona Jerzego Turowicza – człowieka-legendy, naczelnego redaktora Tygodnika Powszechnego – wspominała kiedyś, jak będąc dawno temu w Rabce, uczestniczyła wraz z mężem we Mszy świętej w Kaplicy Zdrojowej. Opowiadała, że wyszła po tej Mszy i usłyszanym kazaniu wstrząśnięta, oszołomiona i powiedziała do swojego męża: „Jerzy, co… co to było??”
     A było to kazanie wygłoszone przez młodego wtedy, mało jeszcze znanego ks. Mieczysława Malińskiego i przez niego sprawowana Eucharystia.
     Wkrótce potem przyszła propozycja drukowania w „Tygodniku Powszechnym” tych rewelacyjnych kazań, coraz bardziej zwracających na siebie uwagę i treścią, i niebywałą krótkością, na temat której krążyły anegdoty. Drukowano je właśnie w postaci tak zwanych „ramek”, bo niewielkie teksty otoczone były zawsze rameczką.
     I tak się zaczęło. Od tego roku – 1960 – „ramki” były stałym punktem „Tygodnika”. Co jakiś czas wydawano te króciutkie rozważania – interpretacje tekstów Ewangelicznych – w zbiorkach, w formie książkowej. Przeważnie ukazywały się w Wydawnictwie ZNAK. Zawsze przyjmowane z radością przez czytelników, którzy cenili precyzję języka, śmiałość poglądów, lapidarność połączone z głębią myśli, od której można dostać czasem zawrotu głowy, jak to zdarzyło się pani Annie Turowiczowej.
     Aż nagle ktoś wpadł na pomysł innego wydania tych tekstów. W Wydawnictwie M ukazuje się książka pt. Elementarz dla początkujących, zaawansowanych i dojrzałych. Wybór „ramek” ks. Malińskiego. Ale wybór ujęty zupełnie inaczej niż dotychczas – w formie jak gdyby ciągłego tekstu, składającego się z „ramek” połączonych w całość logiczną.
     Przyzwyczajona do dawnych wydań, wzięłam tę książkę do ręki z pewnym uprzedzeniem, nawet z oporami. Jak to? Takie zmasowanie tych tekstów, z których każdy jest osobną perełką literacką, a materiału do rozmyślań w pojedynczej „ramce” – bez końca? Ale zaczęłam czytać.
     Zaczęłam czytać… zaczęłam czytać… – strona jedna, druga, dziesiąta – nie, już nie czytałam, wchłaniałam ten tekst (czy może to tekst mnie wchłaniał?), stwierdzając ze zdumionym zachwytem, że tworzy on zupełnie niepowtarzalną całość. 
     „Kim jesteś?” I począwszy od pierwszej „ramki”, uświadamiającej człowiekowi, że w jego wnętrzu Staffowa „masa kruszców drogocennych” złączona jest z Conradowym „jądrem ciemności”, rozpoczyna się niesamowita podróż po labiryncie wnętrza naszej osobowości i labiryncie życia. Z początku idzie się pomału, drogą wijąca się po równinie. Ale coraz szybciej, szybciej, bo co chwilę zakręt i trzeba koniecznie zobaczyć, co się za nim kryje. Coraz więcej dostrzegamy też wokół siebie – rzeczy, ludzi, zjawisk.
    Droga jednak zaczyna wznosić się w górę, staje się coraz bardziej stroma. To przecież „Elementarz” również dla zaawansowanych. Przed nami – wysoki szczyt, a w miarę jak wznosimy się coraz wyżej, otwierają się coraz szersze horyzonty – widzimy coraz więcej, obejmujemy wzrokiem coraz bogatszą przestrzeń. Ale gdy wreszcie stajemy na szczycie, okazuje się, że za nim wyrasta następny – i kolejna ścieżka, która prowadzi do jego zdobycia.
    Króciutkie teksty układają się w spójną całość, tworząc książkę naszego życia – czy książkę o naszym życiu?
    Czasem wracamy do niektórych, czasem zatrzymujemy się – jak to w drodze, ale wciąż ciągnie nas magnetycznie przestrzeń, która jeszcze przed nami.
    Niewątpliwie spełniony został w tej książce futurystyczny postulat „obowiązku odkrywczości w życiu artysty” – spełniony przede wszystkim przez Autora, ale i przez Wydawnictwo M, które wystąpiło z inicjatywą takiego wykorzystanie tych wspaniałych tekstów.
    Do tego znakomita okładka – z doskonałym zdjęciem, z którego patrzy na nas ks. M.M., a jego uśmiech mówi: No? Wybierzesz się w tę podróż? 
    I chyba trzeba to zrobić. Przecież każdy z nas musi być „odkrywcą” – siebie samego. To cena naszego „być albo nie być”. Teraz i przez wieczność. Przewodnik dostaliśmy od ks. Malińskiego już nie raz, ale ten – nowy choć nie nowy – na pewno na nowo może nam pomóc.


Teresa Teńska