PIERWSZA KONFERENCJA REKOLEKCYJNA



BÓG JEST WSZĘDZIE


     Rzeczywistość Boża. Rzeczywistość Boga można porównać do powietrza, które jest wszędzie. Które ożywia wszystko. Tak samo Bóg – jest wszędzie. W każdym z nas, w całej przyrodzie. Jest siłą – wszechświata i naszą. Jest mądrością – wszechświata i naszą. Jest pokojem – wszechświata i naszym.
     I wszystko, co wiemy o Nim – że jest, że jest duchem, że jest Stwórcą, który stwarza z miłości, że nam towarzyszy, że czeka na nas po naszej śmierci – to wszystko płynie z naszego wnętrza, w którym On jest. A więc nie dlatego, jakoby On się nam objawiał jako Ktoś, kto przychodzi z zewnątrz mnie.
     Co to znaczy uwierzyć w Boga? To nie znaczy przyjąć prawdę, którą mi ktoś przekaże. Przyjąć to, czego mnie jakiś nauczyciel nauczy, przyjąć to, co jakiś święty mi opowie. To nie znaczy istnienie Boga udowodnić sobie samemu albo czekać, żeby ktoś nam to udowodnił. Uwierzyć, to znaczy odczuć samemu Boga, który jest w nas. Odczuć Boga, który jest w świecie. Wierzyć w Boga to znaczy: doświadczyć Boga. Dotknąć Boga – intuicją swoją. Spotkać się z Nim, spotykać się z Nim. Być nieustannie w Jego obecności. I starać się upodobnić do Niego.


* * *


     Są ludzie, którzy mają grubą skórę duchową. Nie czują Boga. Tak kiedyś przelotnie może, w kontakcie jakimś przypadkowym zetknęli się z Nim – jak z przechodniem obcym na ulicy. I ci z trudem wierzą w Boga. Wykręcają się, że są bardzo zapracowani, zajęci. „Nie mam czasu. Nie mam głowy na takie sprawy”.
     Ale są ludzie o wrażliwości nadzwyczajnej. Tacy przeważnie uciekają ze świata. Odchodzą na pustynię. Jak się tylko da. Na osobność. Bo nie chcą obrastać – rzeczami, pieniędzmi ani sprawami, troskami codziennymi. Nie chcą obrastać – tym, co ich absorbuje, zajmuje, odwraca, odsuwa od najistotniejszej sprawy, od najistotniejszej Rzeczywistości, którą się nazywa Bóg. Idą na pustkowie. Tam, gdzie jest cisza, w której On jest, spokój w którym On jest. Tylko wiatr wieje – Boży, Tylko śnieg sypie – Boży. Tylko deszcz pada – Boży. Tylko słońce świeci Boże, tylko las szumi Boży, tylko rośliny żyją Boże. Chcą się nasycić Bogiem, który jest w świecie. Chcą się wczuć w siebie samych, gdzie w sposób szczególny mieszka Bóg. Chcą Go lepiej usłyszeć, lepiej czuć, lepiej widzieć.
     To jest ten stan, który nazywamy modlitwą kontemplacyjną albo objawieniem. Ten stan szczęśliwości, to objawienie wyzwala w nich prawda, która się przed nimi otworzyła, doświadczenie miłości, które nadaje sens ludzkiemu życiu. I tak płyną dni – mówi się: o chlebie i wodzie. Bo nie mają głowy do takich drobnych spraw jak jedzenie. Bo nie mają czasu na takie nieważne sprawy jak ubranie. Bo nie mają energii na takie błahe sprawy jak spanie. I szkoda im siebie na taką roztrwaniaczkę. A więc pustelnicy nie cierpią i nie pokutują na odosobnieniu, nie czekają, żeby ich ktoś odwiedził. Przeciwnie, to są ludzie najszczęśliwsi na świecie, bo mogą obcować z Bogiem.


* * *


     W naszym klimacie o pustelnicze życie trudno. Jest zakonne życie. Zakonnice, zakonnicy, zwłaszcza ci kontemplatywni – to są właściwie pustelnicy, którzy z konieczności złączyli się w grupę, zamieszkali razem. Ale w zasadzie to są pustelnicy. Nie chcą się zajmować żadnymi zbytecznymi sprawami. Nie chcą nic mieć – ani pieniędzy, ani rzeczy, ani żony czy męża. Nie chcą zajmować się własną osobą. Składają śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, żeby sobie zagwarantować czas, energię – całą duszę na obcowanie z Bogiem.
     Mówi się, kameduli to zakon, w którym nie wolno im rozmawiać. To nie tak jest. Oni nie chcą rozmawiać. Oni nie chcą się roztrwaniać, rozpraszać. Oni nie chcą odchodzić od Boga, z którym chcą być jak najintensywniej, jak najbogaciej. Bo to  im daje szczęście na co dzień. Ale uprawiają ziemię.
     Arcybiskup Godlewski – profesor historii Kościoła na Uniwersytecie Jagiellońskim – mówił: „Gdy zobaczycie we Włoszech piękny szczyt górski, to na pewno tam gdzieś jest klasztor kamedułów. Gdy zobaczycie piękne wzgórze, to na pewno tam jest gdzieś klasztor kamedułów”.
     Bo pustelnicy potrzebują powietrza. Lasów. Gór. Albo morza. Pustelnicy potrzebują przyrody, bogatej przyrody. Pustelnicy potrzebują Boga, który jest w przyrodzie. Chcą z Nim obcować na co dzień – poprzez przyrodę.


* * *


     Pustelnicy czasem schodzą do ludzi. I zostają już między ludźmi. I żyją jak wszyscy inni, wspominając, mając w duszy wspomnienie tego czasu spędzonego na pustyni. Wracają do społeczeństwa, aby podzielić się z nim tym, co przeżyli. Takim był Abraham, Mojżesz, takimi byli prorocy. Takimi są święci współcześni i niewspółcześni.
     W buddyzmie jest taki zwyczaj, że każdy mężczyzna musi być przynajmniej parę miesięcy w klasztorze. W takim klasztorze przypominającym nasz europejski klasztor kontemplatywny. Potem wracają do życia.


* * *


     Wracał do życia wspólnego Mojżesz – jeden z takich wielkich pustelników, ludzi określonych słowem: mistyk. Człowiek o modlitwie kontemplatywnej. On też chciał być jak najdłużej z Bogiem. Ale go spędzało z gór przekonanie, że musi wrócić do swojego narodu. Aby mu pomóc. Gdy wracał do narodu, mówili, że twarz jego płonęła, że światło Boże jest takie silne, że prawie mu spaliło twarz. A to płonęła mu twarz przeżyciami wewnętrznymi, które miał w czasie tych błogosławionych dni spędzonych na samotności.
     A że przyniósł dwie tablice kamienne z przykazaniami Bożymi, to nie znaczy, że Pan Bóg podobny do Starca z siwą brodą swoim palcem wyrył mu je na kamieniu i dał, by je zaniósł ludziom. Ale on powrócił, żeby to przekazać, co zdołał sformułować, a czego mają ludzie przestrzegać. Wyrył je sam Mojżesz, ujmując w słowa te prawdy, które odkrył na modlitwie, a które są uszczegółowieniem prawdy najważniejszej, że Bóg kocha nas i chce, byśmy kochali Jego i naszych bliźnich.


* * *


     I kolejny krok w tym samym kierunku – odkrycie czy przeżycie tego radosnego faktu, że On jest nie tylko we mnie, ale że – jak powietrze – jest również w bliźnich moich, z którymi spotykam się na co dzień. I stąd płynący szacunek wobec nich.
     Ludzie szukają – siebie, szukają sobie podobnych. Ludzie szukają przyjaciół – myślących podobnie jak oni, czujących tak jak oni, żyjących tak jak oni. I tak tworzą się grupy – tak tworzy się społeczność religijna.
     Również dlatego, że jesteśmy świadomi, że my sami potrafimy odczuć Boga, ale nie do końca, że są ludzie bardziej wrażliwi i bardziej doskonali niż my. Którzy więcej Go odczuwają, którzy głębiej Go przeżywają. Nadsłuchujemy tego, co mówią, jakie są ich poglądy, przekonania, doświadczenia. Bierzemy od nich to, co uznajemy za pokrewne czy bliskie naszym doświadczeniom, pogłębiamy się, rozszerzają się nasze horyzonty. Dzielimy się wzajemnie naszymi przeżyciami.
     Na tej zasadzie tworzymy środowisko. Wybieramy, selekcjonujemy ludzi pod tym kątem. Na ile potrafili usłyszeć Boga. Na ile potrafili Go pokochać. Wśród takich ludzi najłatwiej nam żyć – bo mamy wspólny język, wspólne płaszczyzny porozumienia.
     I ta grupa, w której żyjemy, jest bazą wypadową na rozmaite zewnętrzne działania. Bo wtedy łatwiej jest udać się choćby do takich, którzy jeszcze nie zdążyli usłyszeć Boga – a przynajmniej nie na tyle głęboko przeżyć, żeby stawali się podobnymi do Boga.


* * *


     I tak natrafiamy na Jezusa i Jego Ewangelię. On też wciąż odchodził na modlitwę, osobno – jak mówi Ewangelia – coraz, aby się modlić. A zanim rozpoczął swoje nauczanie, przez 40 dni i 40 nocy – co znaczy w języku tamtejszym: bardzo długi czas – przebywał na pustyni. Jak długo – trudno powiedzieć. Żeby nie obrosnąć sprawami, żeby nie obrosnąć rzeczami ani pieniędzmi, kłopotami ani zmartwieniami drugorzędnymi, tylko żeby spotkać się, stanąć, być obecnym, uczestniczyć w Bogu. I żyć z Bogiem.
     Jezus napisał na piasku raz jakieś słowa, których nie podaje nam ewangelista, ale nie napisał nic więcej. Napisali o Nim czterej ewangeliści. Relacjonując nam Jego kazania, nauki. Relacjonując nam Jego życie.
     I my, którzy – chociaż mamy skórę średniej grubości, jednak odczuwamy Boga – gdy bierzemy Ewangelię, gdy spotykamy się z Jezusem mówiącym do nas przypowieści, nauki, aforyzmy, anegdoty, przenośnie – to naraz otwiera się przed nami taka głębia i taka radość, że spotkaliśmy Go, że spotkaliśmy coś nadzwyczajnego. Że to wszystko, co w nas jest – nasze przeżycie Boga – sprawdza się w tym tekście. Że Ewangelia w sposób doskonały wyraża to, co my tylko w przeczuciu nosimy w sobie. Że pogłębia naszą wrażliwość, nasze odczucie, pogłębia nasze prawdy, które odkrywamy sami na własną rękę.
     I to jest nasze szczęście – spotkać Jezusa. To jest nasza radość – czytać Jego Ewangelię. Bo to jest Słowo Boże. On, który miał skórę najcieńszą z możliwych, a właściwie nie miał skóry duchowej, mógł z Bogiem obcować tak jak nikt z nas. On wyraził Boga w sposób idealny, doskonały.
     I my możemy brać tę Jego Ewangelię w ręce i ten Jego wyraz, to Jego wyrzucenie z siebie tych prawd Bożych otrzymywać jako przekaz, jako wzbogacenie nas. I nie mamy żadnego odczucia, że to jest coś obcego, wrażego, nieprzyjacielskiego. Tylko czujemy, że to jest właśnie trafione w dziesiątkę, że to jest właśnie pełna prawda o Bogu, o człowieku i o świecie.


* * *


     Można czytać Ewangelię świętą na własną rękę – i powinno się nawet. Tak na jedno posiedzenie – zdanie, na jedno posiedzenie – fragment zdania, na jedno posiedzenie – słowo. I nieść je jak w czarce pełnej źródlanej wody, ostrożnie, żeby nie uronić ani jednej kropli. Nieść tę przypowieść, nieść to zdanie, nieść ten wyraz. Przyglądać się, wsłuchiwać się, wczuwać się w niego. Bo to jest Słowo Boże, to jest Jezus, który obcował na co dzień z Bogiem tak, jak my nie potrafimy nigdy tak doskonale jak On.
     Ale najlepszym sposobem obcowania z Bogiem przez Ewangelię jest Msza święta. Tylko umiejmy słuchać. Są ludzie, którzy przychodzą do kościoła codziennie. Pytam kogoś:
     – A pozwala czas na to?
     – Jak się chce, to się znajdzie czas na Mszę świętą codzienną. Buddyści „siedzą” na medytacji też pół godziny i czekają na objawienie.
     – A nie znudziła ci się Msza święta? Przecież jest wciąż taka sama.
     – Nic podobnego. Bo każda Msza święta jest inna przez Ewangelię, której słucham.
     My mamy pół godziny Mszę świętą. I w tej Mszy świętej mamy momenty ważne. Tym momentem ważnym jest Ewangelia. Słowo. Boże. Czekaj na objawienie! Nie mów, że znasz na pamięć, już to słyszałeś tysiąc razy! Usłysz stutysięczny pierwszy raz na nowo! Bo treści, które przekazuje, idą piętrami. I wciąż jest niewyczerpana jej głębia. Niewyczerpana przez ciebie ani przez nikogo.
     Gdy nie potrafisz wygospodarować czasu na Mszę świętą codzienną, to wykorzystaj swój pacierz ranny. To również jest nasze czekanie na Boga – na objawienie. W ustnym pacierzu, w tych modlitwach ustnych, czasem już pogardzanych – mówi się, że to jest klepanie, że to jest tylko odklepywanie – przede wszystkim masz Ojcze nasz, ale i inne modlitwy, które kochasz, od dziecka nauczony przez rodziców. Znowu – taki punkt węzłowy każdego pacierza: Ojcze nasz. Już znasz na pamięć, już wiedziałeś tysiąc razy, już odmawiałeś dziesiątki tysięcy razy to Ojcze nasz. Ale nagle usłyszysz w innej tonacji, w innym brzmieniu, w innym kontekście twoim życiowym. To samo słowo inaczej dźwięczy, inaczej mówi, co innego ci wskazuje. To jest to słowo, które Jezus wyraził, które trafia do ciebie – do ciebie, który jesteś wrażliwy na Boga. Na Boga, którego masz w sobie.