Polska wersja artykułu z czasopisma „Vatican”



KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI

SOBÓR WATYKAŃSKI II – PRZYPOMNIENIE

Jeszcze nigdy w historii świata nie było 2,5 tysięcy obradujących biskupów w rozmaitych odcieniach skóry, mówiących wszystkimi językami świata, którzy stawili się do Rzymu w jednej wspólnej sprawie. A w dodatku niektórzy poubierani inaczej niż my jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Choćby biskupi grekokatolicy czy koptowie.

Jeszcze nigdy obrady nie trwały tak długo, bo przez cztery lata prawie po dwa miesiące za każdym razem.

Jeszcze nigdy w historii Kościoła nie było zgromadzonych w jednym miejscu tylu teologów, i to prawdziwie najwybitniejszych teologów katolickich świata. Na przykład Yves Congar, Jean Danielou, Edward Schillebeeckx, Joseph Ratzinger, Hans Kung i ten najważniejszy – Karl Rahner.

Jeszcze nigdy wydarzenie Kościoła katolickiego nie zgromadziło tylu dziennikarzy, relacjonujących te spotkania.

To wydarzenie nazywa się Sobór Watykański II. Ażeby obrady mogły się toczyć po ludzku, umieszczono obradujących we wnętrzu bazyliki Św. Piotra na dwóch trybunach pnących się w górę dziesięcioma poziomami, patrzących wzajemnie na siebie.

Chciano poprowadzić obrady soborowe za pomocą aparatury symultanicznej, ale wycofano się z tego i obrady toczyły się po łacinie. Ale chyba po raz ostatni w historii Kościoła.

* * *

I to wydarzenie było dziełem Angelo Giuseppe Roncalli wybranego na papieża w 1958 roku, który przybrał sobie imię Jana XXIII. Miał być papieżem przejściowym. Bo był stosunkowo podeszły wiekiem, schorowany. Jego pontyfikat nie prognozował żadnych nowości. Aż pewnego dnia 1962 roku ze swoim dobrotliwym uśmiechem zakomunikował w Watykanie, że zwołuje sobór, że ten sobór nie będzie podejmował żadnych nowych tematów dogmatycznych, a będzie miał za cel tylko aggiornamento – czyli przystosowanie Kościoła do współczesnego świata. A tymczasem stał się ten Sobór prawdziwą rewolucją w Kościele. Powodem był sam fakt, że do obrad soborowych materiały były przygotowane przez tychże najwybitniejszych teologów Powszechnego Kościoła katolickiego. Były one z kolei odrzucane albo tylko poprawiane, dopracowywane i ostatecznie zatwierdzane przez ojców soborowych na codziennych sesjach. Sesja zaczynała się poranną Mszą świętą i trwała całe przedpołudnie.

Sobór poruszył wszystkie najważniejsze problemy ówczesnego świata. Tylko okazało się ich więcej niż to przypuszczał Jan XXIII. Bo on uważał, że Sobór ograniczy się do jednej sesji. Czyli skończy się za dwa miesiące. A nie skończył się. Jan XXIII umarł w roku 1963. Drugą, trzecią i czwartą sesję poprowadził już jego następca – najbliższy współpracownik, „prawa ręka” – Giovanni Battista Montini jako Paweł VI.

Sobór wywołał duże działania uboczne. Po całym Rzymie huczało od spotkań, dyskusji, referatów wygłaszanych przez teologów. A teologowie byli rozmaici. Byli po pierwsze tacy, którzy pracowali nad tekstami soborowymi, byli tacy którzy przyjechali do Rzymu w charakterze doradców swoich biskupów. Ale byli i teologowie, nie najwyższego lotu, którzy przyjechali z postanowieniem, aby zaistnieć na rzymskiej arenie. Szokowali więc tytułami swoich referatów jak i głoszonymi tezami. Rozplakatowywali je na rzymskich murach, nagłaśniali przez prasę, radio i telewizję, które to środki masowego przekazu kochają sensację i żyją z niej. Tak się więc stało, że te sensacje zagłuszały same obrady ojców soborowych.

* * *

Biskup Karol Wojtyła zatrzymywał się w Rzymie w Collegio Polacco, w którym mieszkają księża z Polski studiujący na uniwersytetach rzymskich. Przyjechał na pierwszą sesję soborową jako p.o. arcybiskupa Krakowa po śmierci krakowskiego ordynariusza arcybiskupa Eugeniusza Baziaka, który zmarł 15 czerwca 1962 roku.

Siedział w siódmym, licząc od dołu, rzędzie i przysłuchiwał się pilnie obradom. W czasie przerwy, jaka miała miejsce w obradach, można było pójść do baru, napić się wody mineralnej czy jakiegoś soku, zjeść jakieś ciasto. Robił to niechętnie, nie chciał tracić czasu na takie eskapady. Wykorzystywał jednak tę okazję, by spotkać się choćby na moment ze starymi przyjaciółmi. Na przykład z arcybiskupem Adamem Kozłowieckim z Afryki czy arcybiskupem Janem Królem z Filadelfii. Ale zatrzymywał się również przy biskupach, którzy byli mu znani z wcześniejszych kontaktów. Chętnie zwracał się do biskupów afrykańskich, południowoamerykańskich.

Zabierał głos wielokrotnie. Schodził na sam dół, do pierwszego rzędu, gdzie były umieszczone mikrofony i mówił bezbłędną łaciną, wyraźnie, spokojnie i rzeczowo. Swoimi wystąpieniami zwrócił na siebie uwagę ojców Soboru.

Został zaproszony do Komisji teologicznej przygotowującej materiały do dokumentu „O obecności Kościoła w świecie współczesnym”. Przyjeżdżał więc do Rzymu w ciągu roku kilkakrotnie, aby brać udział w sesjach tej Komisji. Udawał się do Rocca di Papa, gdzie przeważnie toczyły się obrady.

Karol Wojtyła pracował bardzo intensywnie. Poza czytaniem dokumentów soborowych i pisaniem swoich wystąpień wielokrotnie zabierał głos w radiu watykańskim odbywał cały szereg spotkań z ludźmi, którzy przyjeżdżali do Collegio, żeby go odwiedzić. To byli biskupi, teologowie jak i świeccy. Choćby na przykład arcybiskup Wiednia, Franz Konig. Składał również rewizyty.

Był, jak zawsze, znakomicie zorganizowany. Wszystko co robił było celowe, intensywne i potrzebne. Ale również umiał odpoczywać. Udawał się na narty na Terminillo albo na pieszą wycieczkę do sanktuarium Maryjnego na Mentorellę. Czasem jeździł na plażę, aby wykąpać się w morzu. O tej porze – to był przeważnie październik – plaże były zupełnie puste. Dla Włochów temperatura nie do kąpania, ale dla Polaków odpowiednia.

* * *

Co Sobór dokonał największego? Spektakularne, rzucające się w oczy były zmiany liturgiczne. Zwrócono celebransa Mszy świętej twarzą do ludu. Dopuszczono do liturgii języki narodowe. A więc zrezygnowano z łaciny, która panowała wszechwładnie począwszy od Mszy świętej, poprzez sakramenty, aż do brewiarza który odmawiają wszyscy księża. I to było bardzo ważne przedsięwzięcie.

Ale najbardziej doniosłe w swoich skutkach było to, co się mieści w słowie „ekumenizm”, który był rozumiany przez Sobór nie tylko jako otwarcie się Kościoła katolickiego na inne Kościoły chrześcijańskie, takie jak Kościół prawosławny, Kościół protestancki. Można nazwać to pierwszym kręgiem ekumenicznym. Po drugie, na wszystkie religie Księgi, czyli oparte o Pismo Święte. Tu chodzi o religię mojżeszową i islam. Ale po trzecie, na wszystkie religie świata począwszy od hinduizmu, poprzez buddyzm, a skończywszy na animizmie. Po czwarte, na wszystkich ludzi, którzy uważają się za niewierzących, a żyją zgodnie z najwyższymi wartościami ludzkimi – z wartością prawdy, dobra i piękna.

* * *

Czy Sobór był sukcesem? Generalnie rzecz biorąc, gigantycznym. Niezależnie od tego, co będzie powiedziane poniżej, to był prawdziwy przewrót w Kościele.

Czy spełniło się marzenie Jana XXIII, żeby Sobór spowodował aggiornamento Kościoła? Czy dokumenty uchwalone na Soborze wniosły w życie Kościoła zmiany? I tak, i nie.

Byli tacy duszpasterze jak i świeccy, którzy w lot chwycili istotę rzeczy i zachwycili się, i wprowadzali w życie zalecenia soborowe. Ale byli i tacy, którzy nie zrozumieli, o co chodzi. Zrozumieli Sobór wyrywkowo i doprowadzali do swoistych nadużyć, jak na przykład demolowali swoje kościoły – wyrzucali z nich konfesjonały, uważając, że spowiedź jest niepotrzebna, a wystarczą nabożeństwa pokutne. Wyrzucali drogi krzyżowe, uważając, że nabożeństwo to jest przestarzałe, podobnie jak przestarzałe są nabożeństwa październikowe. Majowe, czerwcowe jak i nieszpory. Wyrzucono boczne ołtarze – i to nawet arcydzieła sztuki – uważając, że kult świętych jest zbyteczny. Nie mówiąc o tym, że tabernakulum usunięto z centralnego miejsca.

Spowodowały te tendencje niewątpliwie prowokatorskie książki, artykuły, prelekcje, referaty, wygłaszane przez nieodpowiedzialnych teologów, nagłaśniane przez środki masowego przekazu.

Tak więc rozwiązania soborowe były rozumiane przez jednych prawidłowo, ale przez drugich opacznie, przez innych niezrozumiane zupełnie i odłożone ad acta, a życie toczyło się dalej tak samo, poza drobnymi zmianami czysto zewnętrznymi.

Nawet doszło do swoistej herezji. Herezja ta objawiła się odejściem wielu księży z kapłaństwa, wielu zakonnic z klasztorów. I to nie dlatego, że księża chcieli się ożenić, a zakonnice chciały wyjść za mąż, jak to niektórzy interpretowali. Ale dlatego, że nagle ktoś zrozumiał – jako wynik obrad soborowych – że będziemy sądzeni z miłości, którą okazujemy głodnym, biednym, zacofanym, analfabetom. Wobec tego po co się modlić? Trzeba iść pomiędzy ludzi starych, chorych, głodnych, nieumiejących czytać, pisać, nieznających nowoczesnych rozwiązań technicznych w przemyśle i rolnictwie.

Zapomniano, że księża są też potrzebni. Na to, aby głosić prawdę o Bogu-Miłości słowem i życiem i uczyć ludzi modlitwy, co jest równie ważne jak uczenie zawodu.

* * *

Czy dzisiaj jest potrzebny nowy sobór? Można by było powiedzieć, że wystarczy, aby nowe pokolenia wczytały się w dokumenty Soboru Watykańskiego II i zrealizowały tę mądrość, która w nich się mieści. Ale z drugiej strony ci, którzy brali udział w Soborze Watykańskim II w dziewięćdziesięciu procentach już wymarli. I dla nowego pokolenia taki Sobór Watykański III – z tym samym wezwaniem „aggiornamento” – byłby na pewno kolejnym wstrząsem tak dla księży jak dla świeckich, zmuszającym do zastanowienia się nad istotą Ewangelii. A to byłoby bardzo pomocne w duszpasterstwie, w rozwiązywaniu problemów, które narosły z biegiem lat.