REKOLEKCJE ADWENTOWE 2006




1. NAUKA REKOLEKCYJNA – 11 grudnia 2006


Wierzyć


     Był braciszek franciszkański o imieniu Jałowiec, wierny naśladowca swojego mistrza, świętego Franciszka z Asyżu, który Ewangelię wziął za swoją regułę życiową. Brat zakrystian polecił mu, żeby przypilnował kościoła, bo on idzie na kolację. A było wystawienie Najświętszego Sakramentu w monstrancji. Braciszek chętnie się podjął tego zadania, bo lubił przebywać w kościele przed Najświętszym Sakramentem wystawionym w monstrancji.
     Gdy tak klęczał i modlił się wpatrzony w Chleb z nieba, przyszła kobieta, która na głos z płaczem modliła się o pomoc. Bo dzieci ma, głodne, nie mają z czego żyć.
     Braciszek nie sięgnął do kieszeni, bo wiedział, że nie znajdzie w niej pieniędzy. Rozglądał się bezradnie, co zrobić. Zwrócił uwagę na dwa dzwonki ze złota wiszące przy monstrancji. Przyszło mu do głowy, że po co Panu Jezusowi dwa dzwonki ze złota. Podszedł, odczepił je i wręczył kobiecie, żeby miała na utrzymanie dzieci.
     Brat zakrystian, gdy wrócił z kolacji, tknięty przeczuciem spojrzał na monstrancję i zobaczył szkodę. Spytał braciszka Jałowca, dlaczego nie ma dzwonków. Ten opowiedział wszystko, jak było. Brat zakrystian pobiegł do przełożonego i złożył relację.
     Przełożony wezwał winnego braciszka i zrobił mu awanturę. Tak się zezłościł, tak krzyczał, aż schrypł.
     Bratu Jałowcowi żal się zrobiło przełożonego. Poszedł na miasto do dobrych ludzi, żeby zaradzili jego chrypce. Zdobył polewkę owsianą uzdrawiającą wszelakie bóle gardła.
     Powrócił do klasztoru, gdy już było późno, klasztor spał, przełożony też. Zastukał do drzwi przeora. Przełożony zbudzony otworzył. Braciszek wyjaśnił, w czym rzecz i prosił, żeby przeor zjadł polewkę, to mu pomoże. Doprowadziło to przełożonego do wściekłości – że po nocy budzi go, zawracając głowę jakąś polewką. Chciał zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale w tym momencie brat Jałowiec zwrócił się do niego z prośbą:
     – Skoro ty nie chcesz jeść, to przytrzymaj mi miskę, wtedy ja zjem tę polewkę, bo szkoda, żeby się zmarnowała.
     I wtedy stał się cud. Otworzył się umysł przełożonego – i zrozumiał. Pojął prostotę braciszkowego serca. I powiedział: „Dobrze. Zjedzmy na spółkę tę polewkę”. I tak zjedli razem w zgodzie polewkę przygotowaną na ból gardła.


* * *


     – Czy wierzysz w Boga?
     – Co to znaczy „wierzyć w Boga”. Ja wyznaję, że Bóg jest.
     – To nie wiara, to teologia.
     – Ja wyznaję, że Syn Boży stał się Człowiekiem dla naszego zbawienia.
     – To nie wiara. To teologia.
     – Ja wyznaję, że narodził się z Maryi Panny, umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i zmartwychwstał.
     – To nie wiara! To teologia!
     – Czym więc jest wiara?
     – To zjednoczenie z Bogiem. To zaufanie Mu bezgraniczne – co się nazywa: nadzieja. To ukochanie Go, Boga samego, ponad wszystko – co się nazywa: miłość Boga.
     I stąd pytanie do każdego z nas: do mnie i do ciebie.
     Czy ty wierzysz w Boga? Czy wierzysz, że Bóg ciebie kocha? Czy ty masz do Niego zaufanie? Czy masz nadzieję, że cię nie opuści? Czy ty kochasz Go? Bo wiara to zjednoczenie z Bogiem. Które przepromieniuje nasze życie, które przepromieniuje naszą osobę. Że będziesz świecił jak Gwiazda betlejemska! Że będziesz śpiewał jak aniołowie pastuszkom! Że będziesz wędrował do Niego przez całe życie, jak Trzej Mędrcy do Niego wędrowali.
     – Słucham tego, co mówisz, ale pozwól, że cię zapytam: A tak w ogóle: czy ty sobie zdajesz sprawę z tego, co ludzie o tobie mówią? Chociaż twierdzisz, że Bóg cię kocha.
     – Trochę wiem.
     – I co ty na to?
     – Nic.
     – Ty wiesz, że się starzejesz? Chociaż mówisz, że Bóg cię kocha. Czy wiesz, żeś się zmienił w ostatnich latach?
     – Wiem.
     – I co ty na to?
     – Nic.
     – Czy wiesz, że możesz rozchorować się na chorobę nieuleczalną? Choć wierzysz, że Bóg cię kocha. Możesz zapaść na raka na przykład. I co wtedy?
     – Nic.
     – A gdy będziesz umierał? Co wtedy powiesz?
     – Nic. Bo wiara to przeistoczenie! naszego osobistego życia, naszej osoby, nas samych. To jest ubóstwienie nasze – w zjednoczeniu z Bogiem. I o to ci ma chodzić. I tego masz pilnować! I o to się masz starać!
     – Jak?
     – Po pierwsze, modlitwą. „Ojcze nasz!” „Miej miłosierdzie dla nas i dla całego świata”! Bo mnie oczerniają, bo się starzeję, bo mi grozi rak, bo mi grozi śmierć. Ojcze! 
     Nie wyznaję, że Bóg jest – bo to za mało. Nie wyznaję, że jest Syn Boży. Nie wyznaję, że narodził się z Maryi Dziewicy. Że, chociaż był Synem Bożym, został osądzony przez Piłata, umarł na krzyżu, ale zmartwychwstał – bo to za mało. Bo to teologia. Nie chcę być teologiem tylko, ale chrześcijaninem! Wierzącym – mówiąc w skrócie. Wierzącym!
     Nasze największe zagrożenie to jest strach i smutek! A nasza wiara ma być większa niż strach i smutek! I nasza ufność ma być większa niż strach i smutek! I nasza miłość ma być większa niż strach i smutek. Ma przewalczyć, przerosnąć, przeskoczyć, wyrosnąć ponad!
     W tym celu módl się. Tylko módl się naprawdę. A więc niech każde słowo twojej modlitwy będzie słowem żyjącym; motylem trzepocącym skrzydełkami na wietrze, nie umarłym i przyszpilonym do deski w gablocie. Niech każde słowo twojej modlitwy będzie twoją pieśnią, tobą samym, niech niesie ciebie: twoją myśl, twoje uczucie. Niech nie będzie stukotem pustych ziaren, klepaniem słów bez treści. Czy to twój pacierz, czy to Msza święta, czy to nabożeństwo majowe, czerwcowe czy październikowy różaniec. Niech każda pieśń twoja będzie śpiewem twojej duszy tęskniącej za Bogiem, do Boga. Niech każde spojrzenie twoje na święty obraz czy na krzyż będzie spotkaniem z tajemnicą rzeczywistości Bożej.
     Wtedy będziesz radosny już teraz. Nie dopiero w niebie. I będziesz szczęśliwy już teraz. Nie dopiero w niebie. Masz być przepromieniony wiarą. Bogiem! 
     A przychodzić będą do ciebie ludzie jak pszczoły do ula. A przychodzić będą do ciebie ludzie, żeby się ogrzać w twojej miłości. Żeby się nakarmić twoją wiarą. Żeby przejąć się twoją ufnością.
     My nie potrzebujemy nauczycieli i profesorów tylko. My potrzebujemy ludzi – w pełnym tego słowa znaczeniu. Ludzi, od których byśmy brali ich wiarę, ich nadzieję, ich miłość. Którymi byśmy się bogacili. Którzy by pomagali nam zerwać ze strachem, ze smutkiem, z rozpaczą. 
     Bo dopiero wtedy jesteś człowiekiem wierzącym, dopiero wtedy jesteś chrześcijaninem. Dopiero wtedy jesteś szczęśliwy – błogosławiony – ośmioma Błogosławieństwami Jezusa.