REKOLEKCJE ADWENTOWE 2006





3. NAUKA REKOLEKCYJNA – 13 grudnia 2006


Chodzi o ciebie  


     Od dziecka występowałem w teatrze. A przynajmniej od szkoły podstawowej. Amatorski teatr na Dębnikach. Grałem – udawałem kogoś; coś. Grałem. A naprawdę – nie miałem pojęcia, co robię.
     Chodziłem do teatru, przeważnie Słowackiego, z gimnazjum, liceum Nowodworskiego. Na klasykę teatralną. I jeszcze długi czas nie rozumiałem. Podobało mi się, gdy dobrze było grane; aktorzy, zachowania, rozmowy, kolory, piękna wystawa. I w dalszym ciągu nie rozumiałem nic. To były dla mnie barwne obrazki, pusta zabawa.
     Aż wreszcie – to zdarzyło się w „Warszawiance” – Stary Wiarus. Pojawił się w salonie – gdzie generałowie, prawie przy kawie, lekko rozbawieni. I wchodzi on – upiór. Prosto z pola walki, bitwy przegranej, ostatniej bitwy Polski – Rzeczypospolitej – mundurowej. Na trzęsących się nogach, w pokrwawionym mundurze, poraniony, resztką sił – Stary Wiarus. Nie mówi nic.
     I coś drgnęło we mnie – to Polska, to naród polski, skrzywdzony, przegrany, zdławiony; to ja, zgnieciony. Zabity.
     I już miałem klucz. Niezależnie od tego, jaka była sztuka – czy „Dziady” – to moje ręce skrępowane łańcuchem niewoli; czy „Wesele” – to do nas zwrócone słowa:
          „miałeś, chamie, złoty róg,
          miałeś, chamie, czapkę z piór;
          czapkę wicher niesie,
          róg huka po lesie,
          ostał ci się ino sznur”;
czy „Czekając na Godota”. Czekanie na kogoś, na coś? Na anioła, szatana, ducha, człowieka, na mądrego, wspaniałego, potężnego, groźnego, mściwego? Czekanie. To moje czekanie. Bezradne, bezczynne. Że zrobi, że załatwi, że rozwiąże, rozstrzygnie.
     To ja czekam. To ja tam jestem, ja również.
     Odkryłem rzecz najważniejszą: „Mea res agitur”. To o mnie chodzi! To ja jestem tym czekającym, bezradnym, liczącym na. To wołanie o mnie. O moje człowieczeństwo. O moje spełnienie, wypełnienie.
     Mea res agitur. To moja rzecz się odbywa, odgrywa, dzieje! na deskach scenicznych.


*


     Zawsze lubiłem czytać książki. Od dziecka. Zaczytywałem się. Mogłem czytać bez końca. I nic nie rozumiałem. Porywały mnie akcje, dziania się, przygody, awantury, klęski, zwycięstwa. I nic nie rozumiałem. Chociaż czytałem również klasykę polską – Sienkiewicz, Prus, Żeromski. 
     Aż coś drgnęło we mnie. To były „Syzyfowe prace”. Scena – lekcja języka polskiego. Zrusyfikowana szkoła. Rusyfikowana klasa. Rusyfikowana systematycznie, konsekwentnie, nieustannie. Rusyfikowana nawet przez lekcję języka polskiego. Zrusyfikowany nauczyciel polskiego – mały człowiek, bojący się na wyrost, tchórz. Pogardzana Polska! I naraz Zygier deklamuje „Redutę Ordona”.


          „Nam strzelać nie kazano. – Wstąpiłem na działo
          I spojrzałem na pole; dwieście harmat grzmiało.
          Artyleryi ruskiej ciągną się szeregi,
          Prosto, długo, daleko, jako morza brzegi”


     I już wiedziałem wszystko. To o mnie chodzi. Mea res agitur. O moje człowieczeństwo, o moją polskość. O każdego, kto tę książkę weźmie do ręki i będzie czytał. To jego sprawa dzieje się.


*


     Zawsze szukałem dobrej poezji. Poetów wielkich, średnich. Małych unikałem. Podobały mi się wiersze. Sięgałem po Norwida aż. Niezależnie od tego, co czytałem – czy Tuwima, Staffa, Baczyńskiego, Herberta – fragmenty wpadały mi w ucho, uczyłem się na pamięć prawie mechanicznie, natychmiast, bezwolnie. Ale w gruncie rzeczy nie rozumiałem, o co tu chodzi.
     Dopiero potknąłem się o Gałczyńskiego. O wiersz prościutki, niepozorny.
  
          Kiedy się wypełniły dni
          i przyszło zginąć latem,
          prosto do nieba czwórkami szli 
          żołnierze z Westerplatte. 
  
          (A lato było piękne tego roku.)


     Żołnierze z Westerplatte. Symbol polskości. Dopóki mieli amunicję, walczyli. Nie poddawali się. Osamotnieni. Beznadziejnie. Oderwani od reszty Polski.
          Kiedy się wypełniły dni
          i przyszło zginąć latem,
     Mea res agitur. To o mnie chodzi! To ja tam byłem! To ja tam powinienem być, to ja tam gdy trzeba będzie być, powinienem, to będę. A potem „Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich”. I po kolei wracałem do Norwida, Pawlikowskiej, Tuwima, Staffa, Barańczaka, Baczyńskiego – już z kluczem: mea res agitur. 


*


     Przepadałem za dobrymi filmami. Od dziecka. Najpierw chodziłem na kowbojskie filmy. Chodziliśmy całą gromadą. Wrzeszczeliśmy na cały głos w kinie, gdy pościg, gdy bijatyka, gdy zwycięstwo. Zdawało się, że szyby się rozlecą. Chodziliśmy do młodzieżowego kina. I nic z tego nie rozumiałem.
     Aż dopiero przyszedł czas na film „W samo południe”. To chyba on był tym filmem, o który się potknąłem. Gary Cooper w roli szeryfa. Osamotniony. Przyjeżdżają do niego bandyci, do miasta w którym urzęduje, aby się zemścić. Aby go zabić. Znajomi radzą mu: „Uciekaj”. I wtedy pada ważne zdanie: „To będę do końca życia uciekał. Zostanę”. I zostaje. Mijają godziny na czekaniu – aż wybija dwunasta. Przyjeżdża pociąg z bandytami. Zaczyna się walka. Beznadziejna – bo ich czterech, on jeden, sam.
     Mea res agitur. To o mnie chodzi, to nie tylko o tego szeryfa! On mnie reprezentuje. To moja sprawa się toczy. To moja samotność, moje osamotnienie, moje opuszczenie przez wszystkich najbliższych, którzy uciekają w ostatniej chwili, żeby nie patrzeć, nie brać udziału, może – nie zginąć. Ale nie wolno odkładać na potem. Trzeba podjąć rzuconą rękawicę już teraz. Bo później może być stokroć niekorzystniej.


*


     Od dziecka prawie, a przynajmniej od szkoły podstawowej, służyłem do Mszy świętej. Chodziłem na pierwszą, o szóstej rano. Lata całe. Z kolegą Kazkiem – w kościele dębnickim służyliśmy na szóstą. I nic nie rozumiałem ze Mszy świętej. „To na chwałę Bożą”. Służyliśmy na chwałę Bożą. Ale naprawdę, to nie rozumiałem.
     Dopiero długo, długo trzeba było czekać, aż przyszedł moment, kiedy padło słowo „rocznica”. Msza święta jest świętem rocznicowym. Powtórzeniem Ostatniej Wieczerzy, a przez to uobecnieniem męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Na razie tylko tyle.
     To było odkrycie – na miarę rewolucji – w moim życiu. Ja uczestniczę w tym wydarzeniu. Jeszcze tylko jednego potrzeba było: Dla mnie! Również dla mnie przyszedł na świat, został zabity i zmartwychwstał. I do tego dorastałem.
     Choć to nie było pełne zrozumienie Mszy świętej. Wciąż widziałem ją tylko od Ofiarowania do Komunii świętej. Jako obrzęd rocznicowy. Prawie nie brałem pod uwagę czytań Starego Testamentu i Nowego Testamentu, a przede wszystkim Ewangelii. To był najwyżej wstęp, przygotowanie. „Można się spóźnić na Mszę świętą, byle być od Ofiarowania”.
     Aż przyszedł czas, kiedy odkryłem – zupełnie jako rewelację – że Ewangelia jest istotnym elementem w przebiegu Mszy świętej. Jezus staje się obecny w Mszy świętej takim, jaki jest w czytanej Ewangelii. A więc w Boże Narodzenie jest obecny jako Dziecię Jezus. I tak po kolei na każdym etapie Jego rozwoju On staje się obecny w tej tajemnicy, jak to przedstawia Ewangelia. Dzieje się to zgodnie z rytmem roku liturgicznego. Uobecnia nam się jako chłopiec dwunastoletni zagubiony w świątyni jerozolimskiej. Jako nauczyciel przemawiający do rzesz ludzkich, uzdrawiający chorych, wskrzeszający umarłych. Ratujący jawnogrzesznicę, przyjaźniący się z Łazarzem, Martą i Marią, skazany na śmierć i zmartwychwstały.
     I to odkrycie było dla mnie oszałamiające. Że każda Msza święta jest inna! Innego Jezusa nam uobecnia.
     To jest właściwie powiedziane prowokatorsko: „uobecnia nam innego Jezusa”. A jednak tak. I lepszego sformułowania nie potrafię znaleźć. Innego Jezusa. Rozdającego chleb głodnym, wskrzeszającego Łazarza, uzdrawiającego paralityka czy opętanego, przebaczającego, szanującego Zacheusza.
     Za każdym razem jest inny Jezus. Za każdym razem spotykam Go w kolejnej tajemnicy Jego życia. Ja. Bo i dla mnie to się dzieje. Jakby specjalnie dla mnie to się dzieje – mea res agitur, moja sprawa toczy się.
     Ale nie tylko ważny jest dla mnie Jezus. W tym ewangelicznym dramacie, w którym uczestniczę, jestem Piotrem i Tomaszem, Janem i Jakubem Zebedeuszem i celnikiem Zacheuszem, niewidomym proszącym o przejrzenie, głuchoniemym proszącym o słyszenie, Samarytanką przy studni Jakubowej, setnikiem rzymskim proszącym o uzdrowienie żołnierza.


*


     Podsumowując: jest rzeczywistość egzystencjalna, która dzieje się przez sztukę. Przez poezję, przez literaturę, przez teatr, przez malarstwo.
     Ktoś powie: „Przez malarstwo również?”
     Odwiedzałem wielkie muzea obrazów. W Paryżu, w Londynie, w Madrycie, w Nowym Jorku. W każdym wielkim mieście, do którego przyjechałem, pytałem o takie muzeum. Podziwiałem piękno obrazów. I też nie rozumiałem nic. Jakoś nie dochodziło do mnie to: „Mea res agitur”!
     Dopiero w Londynie – gdy stanąłem przed obrazem Rembrandta. Chyba jego ostatni autoportret. Duży obraz. On w jakiejś starej szlafmycy na głowie. Twarz starego człowieka. Pomarszczona, zarośnięta rzadkim zarostem. Zaropiałe oczy. A równocześnie to twarz małego dziecka – skrzywdzonego przez życie, niezrozumianego, odrzuconego przez ludzi.
     I ja siebie samego odkryłem w tym obrazie. To nie on jest namalowany na płótnie, to ja! I ty się musisz znaleźć w tym obrazie, musisz siebie samego odkryć. To każdy z nas! Mea res agitur – moja rzecz się dzieje. To mnie dotyczy!
     I tak jest z każdym wielkim obrazem – Malczewskiego, Ruszczyka, Wyczółkowskiego, Wyspiańskiego, Dudy-Gracza. Niezależnie od tego, czy to „Zatruta studnia”, czy „Łąka na przedwiośniu”, czy „Róże we flakonie”, czy „Stary młyn”.
     Tak jak dotyczy mnie Msza święta!
     Ktoś powie: „Nie można tak zestawiać, to są dwie różne rzeczy”.
     A więc można zestawiać. Bo to egzystencjalne przeżycie i to egzystencjalne przeżycie.


*


     I można powiedzieć coś więcej: jeżeli by nie było we Mszy świętej tego egzystencjalnego przeżycia – mea res agitur – to Msza święta jest zmarnowana!!
     To ja jestem tą jawnogrzesznicą, którą Jezus ratuje od ukamienowania! To ja jestem tym paralitykiem, tym niewidomym, który woła: „Panie, zlituj się nade mną!” Powiedz, co chcesz, żebym ci uczynił?! „Panie, abym przejrzał”.
     To ty jesteś tym, który woła! Tua res agitur – twoja rzecz się dzieje. I przeżywasz tę tragedię, ten dramat, to wydarzenie na Mszy świętej, która jest odprawiana w tym danym dniu!
     Jeżeli nie przeżyjesz Mszy świętej w wymiarze egzystencjalnym, to możesz powiedzieć: „To na chwałę Bożą”- i tylko tyle. Ale to jest za mało.
     Dla ratowania ciebie jest ta Msza święta. Każdego z nas.
     Również nabożeństwo październikowe i majowe, i czerwcowe jest kontynuacją Mszy świętej, bo dzieje się przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. A wystawiony Najświętszy Sakrament to nie jest jakiś anonimowy Jezus, to jest Jezus ze Mszy świętej, która się odprawiała może przed kilkoma godzinami.
     Każda modlitwa powinna być przeżyciem egzystencjalnym. Ty mówiąc „Ojcze nasz”, ty mówiąc „Zdrowaś Mario”, ty mówiąc swoje modlitwy pacierzowe uświadamiasz sobie Boga, który jest w tobie obecny – walczysz o siebie! – tua res agitur.