REKOLEKCJE ADWENTOWE 2013



ADWENTOWA NAUKA REKOLEKCYJNA

WYGŁOSZONA PRZEZ KS. MIECZYSŁAWA MALIŃSKIEGO

       15 GRUDNIA 2013 
             W KOŚCIELE SS. WIZYTEK W KRAKOWIE 

Dzisiaj – jak od początku Adwentu – czekamy na przyjście Jezusa. Już wiemy, że będzie ubogi. Syn cieśli mieszkającego w małej mieścinie, w Nazarecie. Żona jego rodzi Dziecko w stajni, bo nie było miejsca w gospodzie betlejemskiej.
Jesteśmy wszyscy czekający na Niego zbulwersowani, że nie było miejsca dla nich w gospodzie, że Syn Boży rodzi się w takim ubóstwie. Ale przygotowani na przyjście Jezusa na świat adorujemy Go razem z pasterzami, których do złożenia hołdu skłonili aniołowie. Tkwimy przy stajennym żłobie, w którym leży Niemowlę. A to w zimnie przyszedł na świat Syn Boży. I chociaż pojawiają się Mędrcy ze Wschodu i składają Mu pokłon, to tuż zaraz anioł ostrzega Józefa, jakie niebezpieczeństwo grozi Jezusowi i że trzeba uciekać z Betlejem aż do Egiptu. Dopiero po paru latach odważają się wrócić do swojej ojczyzny, do maleńkiego miasteczka Nazaret, w którym prowadzą skromne życie cieśli.
A w domu jak w domu. Jest ciężka praca Józefa i niewdzięczna, bo często przebywa poza Nazaretem, zostawiając w domu Matkę z Dzieciątkiem.
I tak przychodzimy do Niego w dnie świąteczne i codzienne, pokrzepiani przez wiarę naszą, że tak Bóg pokierował światem, że możemy żyć w towarzystwie Dzieciątka Jezus, które wyrasta na Chłopca. Mając lat dwanaście pielgrzymuje do Jerozolimy na Święta, aby uczcić Boga na nabożeństwach w świątyni.
Trwa życie w Nazarecie, Jezus jest wewnątrz życia swojego miasteczka. Przestrzega wszystkich obowiązków, jakie składają się na życie religijne domu, w którym mieszka.
Modli się z całą społecznością miejscową, słucha tekstów Pisma Świętego.

 

I my chodzimy do pracy – jak On, modlimy się wspólnie w nabożeństwach kościelnych, słuchamy kazań wygłaszanych przez naszych kapłanów. I staramy się żyć, jak naucza nas Bóg.

 

Siedzę w pokoju studenckim. Dzieciak śpi spokojnie. On się zżył z ludźmi. Wie dobrze, o której godzinie tata przychodzi z pracy na obiad.
Rozmawiamy. W zgiełku zdań już wypowiedzianych pojawiło się jedno stwierdzenie zaskakujące: „Młodzi ludzie nie zdają sobie dotąd sprawy z tego, że praca to jest miłość. I tak pojętą pracę trzeba rozumieć i kształtować swoje życie zawodowe i prywatne jako realizację tego przykazania”.
Słucham tego jak samego Boga, dziwiąc się obłędnie, że młoda dziewczyna, mówiąc lepiej: młoda mężatka, zdobyła się na takie zdanie.

 

 

 

„Po tym poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość mieć będziecie jedni ku drugim”.

Jak daleko odeszliśmy od Niego. My, wierni katolicy.
Gdybyśmy umieli przebaczać – tak jak tego uczy Jezus – inaczej toczyłyby się sprawy rodzinne, sąsiedzkie, międzynarodowe. A to jest istota chrześcijaństwa. Jeżeli mamy w sobie choćby cień zemsty, a nawet tylko niechęci…
Jeżeli chcemy być wyznawcami Jezusa, na naszych rękach nie może pozostać ślad zemsty. W przeciwnym razie bylibyśmy obłudnikami, niegodnymi nazwy chrześcijanina.

 

Być chrześcijaninem, to znaczy: kochać. Można powiedzieć: chrześcijanie z założenia są przegrani. Miłość nie jest szanowana. Nie może zwyciężać – z definicji – nad swoimi wrogami. Zresztą, co to znaczy miłość? Co to znaczy kochać? Słowa wyniszczone od ziemi aż do nieba. Nie ma bardziej wieloznacznego oblicza. Słyszy się, jak pod nie podkładane jest wszystko, co najbardziej podłe, bezwstydne, cała pogarda człowieczeństwa może się w tym słowie zagospodarować. Udowadniać, czym ona jest – próżny wysiłek. Zbyt wiele podtekstów, zwierzęcości, upodlenia, przekleństwa, wprost zbrodni albo okrucieństwa.
Jak można iść przez życie, trzymając w ręku słowo „miłość”. Jest się z pewnością po stronie przegranych, wyśmianych, oszukanych.
Jak zmieścić się z tym słowem w świecie handlu, oszustwa, sprzedajności i robienia pieniędzy – jest walka o przetrwanie, o zwycięstwo.

 

Wierzyć w miłość, dochodzić do istoty, rozumieć, że jest bezinteresowną wartością człowieczeństwa, tym, co się naprawdę liczy, co warto robić i dlaczego w ogóle robić, jak warto żyć.
Ale czy w ogóle mówić o wartości życia?
Kto ci dostarczy argumentów na definicję twojego życia. Na ile potrafisz zrozumieć słowo „bezinteresowność”. Na ile jesteś zdolny do zachwytu, na ile masz odwagę posłużyć się słowem „bezinteresowność”. W twoim przekonaniu, w litanii twojej wartości postawić ją na pierwszym miejscu, mieć prawo do tej wartości, jaką jest bezinteresowność – że nic za to nie dostaniesz, że nie zauważą nawet ciebie i twojego postępowania, że ocenią jako dziecinadę, naiwność, pomylenie wartości. Jak zobaczą na twoim sztandarze życiowym, w litanii argumentów twoich liczących się w twoim postępowaniu słowo „bezinteresowny”, chociażby napisane najdrobniejszą czcionką.
A jeżeliś zasłużył na to słowo nawet zauważone w najuczciwszej ocenie, to wiedz, że wygrałeś życie.
A czym więcej w to uwierzysz, im więcej to doceniać będziesz, choć będą tacy, którzy wyśmieją ciebie, żeś naiwny, prymitywny, dziecinny, a nawet półgłupi, jeżeli ta ocena przez ciebie zostanie odrzucona jako nieważna – na tyle jesteś człowiekiem, na tyle masz prawo do oceny siebie, że nie przegrałeś swojej szansy. Chociaż dochodzą do ciebie przekleństwa, szyderstwa twoich nawet najbliższych, żeś prostacki, dziecinny, a w końcu przegrany, pokonany – „Wy sobie mówcie, co chcecie, ale ja wiem, co wiem, czego mnie uczy nieustannie Jezus swoją Ewangelią”.
Tłumaczyli ci, tłumaczą ci, będą pouczać ciebie, żeś naiwny, że nie umiesz żyć, że – rozglądnij się tylko wokół siebie, co ludzie myślą o życiu, jakie wartości są dla człowieka najważniejsze.
Są nimi nie pieniądz, ale miłość, której wciąż do końca nie rozumiesz, ale idziesz za nią, tak jak tego uczy Nauczyciel twój, Jezus.