REKOLEKCJE BOŻONARODZENIOWE 2004



NAUKA PIERWSZA
20 XII


     Tematem dzisiejszej konferencji jest Pan Bóg.
     Odmówmy Ojcze nasz.
           Ojcze nasz, który jesteś w niebie, święć się Imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw od złego.
     Tematem dzisiejszej konferencji jest Pan Bóg.
     Ale jak mówić o Tobie, Boże, który jesteś obecny w powietrzu, którym oddycham, w śniegu który pada, w mrozie który panuje. W tym budynku, który został kiedyś postawiony i wciąż trwa. W braciach i siostrach moich, które przyszły dzisiaj do kościoła, na to żeby rozpocząć rekolekcje.
     Jak mówić o Tobie, Boże. Jeszcze gdybym przyszedł z pustelni, po wielotygodniowej samotności, po modlitwach gorących. Ale jak mówić, gdy przychodzę do Ciebie z gwaru miasta.
     Jak mówić o Tobie, któryś jest Mądrością – ja, mały człowiek, sięgający rozumem swoim do końca swojego nosa.
     Jak mówić o Tobie, który jesteś Miłością – ja, małego serca.
     Jak mówić o Tobie, który jesteś Wszechobecny – ja, który wpatruję się w ziarnko piasku.
     Jak mówić o Tobie, który jesteś Wolnością – ja, skrępowany najrozmaitszymi więzami.
     A nie wolno nie mówić o Tobie. Tym bardziej, że tak jest mało Ciebie w naszej mowie. Nawet: Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych – jest tylko tyle. Potem o Synu Twoim Jezusie Chrystusie bez końca, wreszcie o Duchu Świętym. Ale o Tobie tylko te kilka słów.
     Jak nie mówić o Tobie, skoro jesteś wciąż obecny we mnie, w braciach moich, w świecie.
     A więc chcę mówić dzisiaj o Tobie – nieporadnymi słowami, na które mnie tylko stać będzie i na które mnie nie stać będzie.
     Kiedyś, pracując w Rabce – dziesięć lat – w Kaplicy Zdrojowej, tak sobie myślałem, że gdy ta kaplica się rozleci, bo jest stareńka, a przy tym zbudowana z bądź jakich desek, najchętniej bym sobie wyobrażał, że zbuduję ściany ze szkła. Bo ona stoi w lesie. To niech las wchodzi do kaplicy. Niech kaplica wychodzi do lasu – w którym Ty jesteś obecny. To bym zbudował taką kaplicę o ścianach ze szkła, żeby widać było Ciebie bardziej. Żebyś był bardziej obecny – w nas, wśród nas, wokół nas.
     Tak sobie kiedyś potem myślałem, że gdybym miał wiele pieniędzy, gdybym miał dużo czasu, to bym kupił kawał lasu i postawił w nim kościół ze szkła. Cały. Dach też. Żeby gwiazdy w nocy patrzały do wnętrza. Żeby ludzie, patrząc w górę, widzieli gwiazdy nad sobą. Żeby był las – żeby Ciebie było dużo w tym kościele ze szkła.
     Bo jak Ciebie wypowiedzieć lepiej niż światem? Pięknością tego świata, mądrością tego świata, potęgą tego świata? Niechby patrzyły gwiazdy i galaktyki na nas. Nie po to, żeby nas przygnieść do ziemi – ale żebyśmy się cieszyli Twoją potęgą, mocą, wspaniałością. Twoją miłością – żeś to wszystko stworzył. Boś to stworzył z miłości.
     Tak sobie myślałem, że bym zbudował taki kościół ze szkła i zapraszał do niego wszystkich ludzi całego świata. Wszystkich. Buddystów, konfucjonistów, szintoistów, taoistów, hinduistów, nie mówiąc o prawosławnych, o protestantach, o jehowistach – i jak oni się jeszcze inaczej nazywają. Zapraszałbym ich, żeby się modlili – po kolei – po swojemu wielbili Ciebie. Na swój sposób, swoim językiem, swoimi gestami – swoją duszą.
     To nic nie szkodzi, że my jesteśmy innego nurtu. U nas na początku stoi Abraham. Mistyk, który Ciebie spotkał – któregoś Ty nawiedził. Żył w dwudziestym wieku przed narodzeniem Twojego Syna. Może w siedemnastym? Historycy się sprzeczają. Ustalić datę jeszcze jest niemożliwe. Może kiedyś. Powiedział, że jesteś Duchem, że jesteś Stwórcą świata. Że jesteś jedyny, mądry, piękny, potężny, wspaniały – Ojciec wszystkich ludzi. To był pierwszy mistyk wielki, który był założycielem nowej religii.
     Następcą wielkim był Mojżesz. O nim, chociaż dużo w Piśmie Świętym, to jeszcze mniej wiemy niż o Abrahamie. Bo Mojżesz rozsypany jest przez rozmaitych pisarzy, przez rozmaite dodatki w Piśmie Świętym Starego Testamentu. Tak że trudno nam się wyznać, gdzie jest jego tekst, a gdzie jest tekst późniejszy. Na pewno jest tych tekstów późniejszych całe mnóstwo.
     Mojżeszowi objawiłeś, Wszechmogący Boże, dziesięć Bożych przykazań – tylko czy to jest dobre słowo „objawiłeś”? On wydarł z duszy swojej to Dziesięcioro Przykazań. Przecież one są w każdym człowieku. W każdym z nas. Bośmy są Twoim słowem. Bośmy są Twoimi stworzeniami. Bośmy są Twoimi – od początku do końca Twoimi. I nie mogło być inaczej, że to, co w Tobie, to i w nas. Przykazanie miłości jest w nas – bo Tyś jest Miłością.
     Nieporadnie to wyraził Mojżesz – chociaż mistyk, ale i społecznik, ale i wódz prowadzący naród Izraela do Ziemi Obiecanej. W warunkach pustynnych, i to w warunkach wędrowania, wtedy inne zasady panują. I stąd te przykazania takie chropowate, twarde, na pozór nieprzystępne. Trzeba dużo się nad nimi zastanawiać, dużo je, długo je analizować, żeby dojść do prawdy – o co im chodzi – o co Mojżeszowi chodzi. O co Tobie, Boże, chodzi, który dozwoliłeś, który spowodowałeś, że poderwał się do napisania tych Dziesięciu Twoich Przykazań. Na dwóch tablicach kamiennych, jak mówi Pismo Święte.
     Boże, co tu o Tobie mówić, gdyś we mnie, gdyś w moich braciach i siostrach. Gdy kierujesz każdym naszym słowem, każdym naszym krokiem, każdym naszym czynem. Gdy nam podpowiadasz, gdy nas pouczasz, gdy nas napominasz, gdy nas wzywasz, gdy nas podrywasz do działania, do mówienia, do twórczości. Ty, który jesteś Ojcem naszym, ale nigdy nie narzucającym swojej woli, ale nigdy nie zmuszającym nas do czegoś, co by nam nie odpowiadało, ale zawsze pozostawiając nam ostatnie słowo decyzji. To my decydujemy o swoim kształcie, o swoim losie, o swoim zbawieniu.
     Mówić o Tobie. Jak mówić o Tobie, który jesteś w powietrzu, którym oddycham. Jak mówić o Tobie, który jesteś w śniegu – w śniegu, który pada teraz na ziemię. Jak mówić o Tobie, który jesteś w mrozie, który skuwa ziemię swoim płaszczem.
     Gdy szedłem do pustelnika buddyjskiego w górach Korei, drogą, dróżką, ścieżką, wzdłuż której rozwieszone były na sznurach wąskie paski pergaminu z napisami – w nieczytelnym dla mnie języku. Spytałem mojego towarzysza, który był moim przewodnikiem w tamtym świecie: „Co to jest?” On mi powiedział: „Zaraz zobaczysz”. Zobaczyłem mnicha – jak pisał na tych wąskich skrawkach pergaminu tekst, który dyktował mu człowiek, który przyszedł do niego z prośbą, żeby napisał. Żeby napisał ten świątobliwy mnich prośby do Boga. A potem przywiesi ją na sznurze rozwieszonym jak girlandy wzdłuż drogi i wiatr będzie czytał – Bóg będzie czytał! Bóg z wiatrem będzie czytał, wiatr z Bogiem będzie czytał jego prośby. Tak szeleściły te wąskie taśmy papieru pergaminowego na wietrze – Bóg czytał.
     „Dziecinne” – ktoś powie, ale Ty Boże, który to widzisz, to na pewno cieszysz się tym gestem, tym pragnieniem bliskości z Tobą – że Twoje dzieci tak Cię rozumieją, tak Cię interpretują, tak to odczuwają.
     A my jak? Przez te Dziesięcioro Bożych Przykazań, Dekalogu Mojżeszowego? A my jak?
     A my wiemy, że te Dziesięć chropowatych Przykazań jest wykładem – kiepskim wykładem, chropowatym wykładem – jednego przykazania, które stoi na czele:  Będziesz miłował Pana Boga twego z całego serca twego, ze wszystkich sił twoich, z całej duszy twojej.
     To jest to pierwsze, podstawowe przykazanie – miłować Ciebie. To znaczy: czcić ojca i matkę, nie zabijać, nie kraść, nie cudzołożyć, nie mówić fałszywego świadectwa. Te chropowate przykazania wykładają nam praktycznie to, co poprzednie zdanie mówi – o tym, że jesteś Miłością i tylko przez miłość się możemy z Tobą zjednoczyć.
     A potem poszedłem dalej – przez wąski mostek do urwiska skalnego. Pionowa, ogromna płaszczyzna ściany skalnej. Wygładzona cierpliwą pracą któregoś tam z kolei mnicha – pustelnika. A na niej ogromnej wielkości zarys Buddy. Modlącego się Buddy. W charakterystycznym sposobie buddyjskiego gestu modlitewnego. Na poziomej płaszczyźnie skalnej, dochodzącej do tej pionowej, klęczeli ludzie.
     Spytałem mojego przewodnika: „Czy modlą się ci ludzie do Buddy?” On powiedział: „To jest to główne nieporozumienie. Oni się nie modlą do Buddy, oni się chcą modlić jak Budda”. Tak jak on. W skupieniu, w ciszy.
     I patrzyłem na tę grupę ludzi modlących się, podobnie jak Budda – w ciszy, w skupieniu, „po ichniemu”, bez słowa, bez pieśni, bez tekstów, bez obrazków, bez melodii. W ciszy. Bóg jest Ciszą.
     Modlić się. Brać w siebie Boga. Jak najwięcej. Na to, żeby przenieść Go w dzień powszedni. Na to, żeby tę miłość, którą zagarnęliśmy na modlitwie, rozmieniać na drobne.
     A my? Z Dziesięciorgiem Bożych Przykazań? A my – z naszą modlitwą ranną i wieczorną, a my razem z naszą modlitwą kościelną, Mszą świętą niedzielną? A my – z nabożeństwami różańca, drogi krzyżowej, majowymi, czerwcowymi, październikowymi, różańcem, różańcem i jeszcze raz różańcem październikowym?
     To też metoda, to też sposób na skupienie, na ciszę. Na nabranie w siebie Bożej wielkości, miłości, Bożego piękna.
     Odmówmy razem Ojcze nasz.
     Ojcze nasz, który jesteś w niebie, święć się Imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw od złego.