REKOLEKCJE UNIJNE



3. NAUKA REKOLEKCYJNA
31 marca 2004


     Starzejemy się. Starzejemy się coraz bardziej. My – Europa. My – biali ludzie. I wymieramy. My – Europa. My – biali ludzie. Więcej pogrzebów niż chrztów. Małżeństwo bez dziecka, małżeństwo z jednym dzieckiem, drugie dziecko to już jest problem, trzecie – prawie w ogóle niemożliwe. Wymieramy.
     Ale natura nie znosi próżni. Gdy brakuje nas, to przychodzą nowi, inni. Przyjeżdżając do Paryża, choćby na krótko, na przestrzeni wielu lat miałem tego dowód naoczny. Mogłem obserwować, jak się ulice Paryża zmieniają – od ludzi białych do ludzi kolorowych. Coraz więcej kolorowych. Przeważnie Algierczycy. Ale nie tylko – wszystkie nacje. Może najwyraźniejsi Murzyni.
     Przyjeżdżając do Londynu, najpierw nie spotykałem w Londynie żadnej restauracji chińskiej, potem było już parę, a na końcu, teraz – zatrzęsienie.
     W Berlinie są dzielnice zamieszkałe przez Turków.
     Czy jestem fanatykiem i chcę mieć tylko białych, a innych nie uznaję? Nie, tylko stwierdzam.
     Nie mówię z rozpaczą, tylko stwierdzam fakt.
     Zresztą to nie tylko w Europie. W Stanach Zjednoczonych podobnie. Biali mają jedno dziecko, dwoje dzieci – tak jak u nas, oszczędnie, a Murzyni – bardzo dużo. Potrafili sobie już wypracować rozmaite prawa, chociażby – dla przykładu – że nie może być szkoła tylko murzyńska. W szkole oprócz dzieci murzyńskich muszą być też białe dzieci. Choćby trzeba transportować je z dalekich dzielnic. Kiedy oglądamy filmy amerykańskie, to – Murzyn nie może być bandytą, Murzyn nie może być zbrodniarzem, tylko musi odgrywać pozytywną rolę, musi grać bohatera. To też przywilej wywalczony przez Murzynów.
     Czy narzekam? Nie, tylko stwierdzam.
     Po co ten wstęp? Na to, żeby powiedzieć: zaprosili nas, Polaków, do Unii Europejskiej z tego właśnie powodu – że potrzebują, potrzebują ludzi do pracy. Niemcy, Francuzi, Anglicy, Szwedzi, Holendrzy.
     Powie ktoś: „To jakieś nieporozumienie. Przecież oni właśnie nie chcą nas!”
     Nie chcą – przepraszam – hołoty polskiej. Ale chcą specjalistów polskich. Niemcy proponują naszym komputerowcom, programistom świetne posady w ilości kilku tysięcy miejsc pracy. Szwedzi proponują nam świetne posady pielęgniarek i lekarzy. A więc drenaż. Nie chcą, żeby było tak: każdy, kto przyjedzie, może szukać pracy. Nie, „będziemy wybierali tych, których my potrzebujemy”.
     Jesteśmy wciąż traktowani jako naród młody, gdzie przeważają ludzie zdolni do pracy – co nie odpowiada w pełni już prawdzie – ale przecież jednak wciąż nie jesteśmy narodem starym.
     A jak się Europa starzeje, to mogłem się przekonać – kiedyś pracowałem przy budowie kościoła jako wolontariusz. Już jako ksiądz. Pod Lille – na granicy francusko-belgijskiej. Robiłem kurs francuskiego w Paryżu i pojawiła się nieoczekiwanie taka inicjatywa i pojechałem, z grupą studentów, międzynarodowych. Zobaczyłem coś, co wstrząsnęło mną: Osiedle domków jednorodzinnych. I w każdym tym domku prawie z reguły mieszkała stara kobieta. Dlatego też nie mogli postawić tego kościoła, bo mężczyzn nie było! To górnicy. Przeważnie poumierali na pylicę. Dzieci – też nie było. Albo, gdy się jakieś przytrafiło, to wyjeżdżało. A to, co było najgorsze, to samotność tych kobiet. Żadnego kontaktu z otoczeniem. Żadnej współpracy.
     Podobnie wstrząsnął mną Londyn. Mieszkałem na Wimbledonie – kiedyś, między innymi. I znowu – dzielnica domków jednorodzinnych. Dzielnica ciągnąca się kilometrami. Bo Londyn, jak ośmiornica, idzie mackami – rozszerza się, rozszerza się i zagarnia kolejne wsie. I znowu – dzielnica zamieszkała przez starych ludzi. Że żyją, to można było stwierdzić po flaszkach na mleko, które przywożą na żądanie. Jeżeli flaszki z mlekiem stały nieodebrane, to coś było niedobrze. Gdy flaszek było coraz więcej nieodebranych, to trzeba dzwonić na policję i żeby weszła do środka i stwierdziła, co się stało.
     I to, co najsmutniejsze w tym wszystkim – w tym obrazie Londynu i w tym obrazie miejscowości pod Lille – to że ci ludzie byli samotni. Nie stworzyli środowiska, że nie było spotkań, więzi ludzkiej – współczucia, pomocy, wyciągnięcia ręki, pogadania! odwiedzenia. Nie było.
     Zastępując proboszcza polskiego w polskiej parafii, mieszkałem tam parę miesięcy. Przekonałem się, jaka może być polska inicjatywa kościelna. Była codzienna Msza święta, oczywiście, po południu. A po Mszy świętej, na plebanii wymyśliłem – herbatę. I schodzili się prawie wszyscy ludzie, którzy uczestniczyli we Mszy świętej – nie taka wielka grupa. Do tego jakieś keksy, i gadaliśmy. I załatwialiśmy mnóstwo spraw. A to z Polski przyjechała dziewczyna, nie ma gdzie pracować. A to przyjechał chłopiec, nie ma gdzie mieszkać. A to jakiś człowiek stracił wszystko, bo go okradli, i nie wie, co dalej robić. A to pewien staruszek zachorował i pozostaje bez opieki. Okazało się, że te starsze panie i ci starsi panowie wszystko wiedzą i są pełni gotowości do służenia. I można było z ich pomocą załatwić dokładnie wszystko.
     To jest polski katolicyzm i to jest polskie chrześcijaństwo.
     Do czego zmierzam? My wchodzimy do Europy. Do Europy pokaleczonej. Nie tylko przez to, że niektórzy z Europejczyków domagają się od papieża zezwolenia na aborcję czy eutanazję, ale przez to, że nie tworzą wspólnoty, środowiska, że się wzajemnie nie kochają. Że dopuszczają do samotności w życiu, w chorobie i przy śmierci.
     Jak pokaleczeni?
     Niemcy mają protestantów i wojnę trzydziestoletnią za sobą. Francuzi mają hugenotów, zwinglian, kalwinów i wojny religijne. I mają noc świętego Bartłomieja – 1572 – w której katolicy wyrżnęli trzy tysiące hugenotów. Anglicy mają Henryka VIII i co się wiąże z tym wszystkim. Kościół zachodniej Europy ma za sobą inkwizycję. Inkwizycję, która była zmorą Europy od XII wieku do XIX. Choć na końcu była tylko bezzębnym upiorem. Niemniej, która do dzisiejszego dnia budzi przerażenie!
     Ktoś powie: „Przecież Polska też miała inkwizycję”.
     Tylko na papierze, ale w rzeczywistości nie istniała. Przynajmniej w porównaniu z tym, co się działo we Francji, w Niemczech, w Belgii, w Holandii. Były jakieś wypadki. Ale to tylko na zasadzie wypadków.
     Europejczycy zachodni to pokaleczeni chrześcijanie i niechrześcijanie. Pokaleczeni w wielu aspektach. Są uprzedzeni do Kościoła jako instytucji. Z różnych powodów, także przez państwo kościelne. Bo był czas, że papieże rządzili światem – nie w sprawach duchowych, ale w sprawach cywilnych, świeckich, jako władcy, nie tylko władcy Europy, ale jako władcy świata! Uzurpowali sobie prawo decydowania w sprawach całego świata, traktując go jako swoją własność.
     Zachód jest pokaleczony. Chrześcijanie nie lubią Kościoła jako instytucji jak również stronią od kościoła jako budynku. Na Mszę świętą niedzielną chodzi coraz mniej ludzi.
     Ale gdy mówimy o polskim katolicyzmie, to jest on zupełnie inny. W Polsce Kościół był z narodem, a naród z Kościołem we wszystkich ważnych wydarzeniach radosnych i tragicznych. My do kościoła lgniemy. W Rzymie na via Bottego Oscure, koło piazza Wenecja, stoi kościół Św. Stanisława Biskupa i Męczennika. To, co się dzieje w niedzielę w tym kościele, to ściąga uwagę nie tylko Polaków, ale ściąga uwagę Rzymian, policję zwłaszcza – polizia stradale. Bo prawie blokujemy ulice i ruch trzeba regulować, żeby nie doszło do jakichś kolizji. Tłumy Polaków! Nie mieszczą się w kościele, tylko stoją na zewnątrz. Modlą się. Modlą się? Modlą się. I co? A po Mszy świętej załatwiają interesy. Wszystko tam można dostać. Przyjeżdżają nawet samochody z Polski z najnowszymi gazetami. Tam wtedy rozmawia się o tym, gdzie można pracę dostać, jaką można pracę dostać, gdzie można się zaczepić, gdzie można znaleźć dobry nocleg – załatwia się mnóstwo spraw.
     Ktoś powie: „No to ludzie przychodzą na to, żeby załatwiać sprawy, a nie na Mszę świętą”.
     Nie tylko. Ale gdyby im zabronić tego załatwiania po Mszy świętej ich spraw prywatnych, to by było nieludzkie, to by było niechrześcijańskie, to by było niekatolickie, to by było niepolskie. U nas tak zawsze było, że po sumie szło się gdzieś, żeby pogadać.
     Wiedzmy, jaka jest Europa. Jak potrzebuje nas. Jak potrzebuje naszego polskiego katolicyzmu. Jak potrzebuje naszego umiłowania kościoła i nabożeństw.
     Że nas widzą takimi, jakimi my jesteśmy? Ale i zazdroszczą. Ile razy to słyszałem: „To na to, żebym mogła przeżyć majowe nabożeństwo, musiałam przyjechać ze Stanów Zjednoczonych tutaj do Polski. Bo nie słyszałam latami Litanii Loretańskiej śpiewanej na majówce”. „Na to żebym mogła przeżyć różańcowe nabożeństwo, musiałam przyjechać do Polski”.
     Kiedyś powiedziałem, że gdybym miał dużo pieniędzy i nie miał nic innego do roboty, to bym wymyślił linię samolotową: Nowy Jork – krakowskie Balice, Chicago – Balice. Przelot tanimi biletami. Na jeden dzień. Tylko na nabożeństwo majowe. Najlepiej do kościoła Mariackiego. Żeby zobaczyć to cudo, jakim jest kościół Mariacki. Takiego kościoła gotyckiego nie widziałem na świecie. Takiego wnętrza nie ma na świecie.
     Akuratnie wracałem z Kolonii. Przed wyjazdem na lotnisko w Kolonii, byłem pod katedrą, bo stamtąd odjeżdżają autobusy dowożące pasażerów. Wstąpiłem do katedry, jak zwykle. Kolos. Ogrom. Potęga. Szare mury idą w górę, pną się gdzieś, giną w ciemności. Ale smutne to wszystko! I po tej Kolonii okazało się, że muszę być w kościele Mariackim – już nie pamiętam dlaczego. I wszedłem jak do nieba. To piękno tego kościoła jest urzekające. Gotyk przecież też. Też mury lecą w górę, zestrzelają się łuki, wiążą się zwornikiem. I te kolory, i to złoto. I ten Wit Stwosz na końcu. 
     A więc proponuję: przylot do Balic, z Balic helikopterem na Rynek Główny. Na nabożeństwo majowe – żeby usłyszeli Litanię Loretańską, żeby zobaczyli monstrancję i wystawiony w niej Najświętszy Sakrament – tego na Zachodzie nie wiedzą, że jest monstrancja! Żeby usłyszeli dźwięk dzwonków. Tego nie ma na Zachodzie. I żeby kadzidło zapachniało! Tego nie ma na Zachodzie! Protestanci na zapach kadzidła denerwują się. A nam tego potrzeba, bo my rozumiemy, że to jest tylko symbol – symbol naszej modlitwy, która idzie do Boga, która pachnie! A po nabożeństwie na kawę do Sukiennic, żeby ochłonąć z wrażenia. I można wracać.
     To jest nasz polski katolicyzm.
     Co byśmy nie powiedzieli na temat naszego wejścia do Unii Europejskiej – to my, Polacy, mamy zadanie! My mamy misję! I mamy powołanie! Żeby odnowić oblicze ziemi. Żeby świat się znowu stał bardziej chrześcijański, czyli ludzki. Żeby poszły w zapomnienie inkwizycje, mordy, noce świętego Bartłomieja, wojny trzydziestoletnie. Żeby wszystko zło poszło w zapomnienie. Żebyśmy zaczęli od nowa. Żebyśmy zapomnieli o państwie kościelnym, żebyśmy zapomnieli o papieżach, którzy rządzili światem, żebyśmy zapomnieli o tym wszystkim, co jest tylko blichtrem, potęgą Kościoła. Ale żebyśmy zobaczyli Jezusa. Jezusa we Mszy świętej, Jezusa w słowie Bożym, Jezusa w nabożeństwach, Jezusa prawdziwego, takiego jaki w Ewangelii świętej jest ukazany. Żebyśmy zobaczyli i żebyśmy takiego Jezusa nieśli światu.
     W Rzymie Włosi przychodzą na via Botheggo Oscure, żeby zobaczyć Polaków, którzy przychodzą na Mszę świętą. Bo czegoś takiego w Rzymie nie ma. Nigdzie, przy żadnym kościele – takich tłumów. Ich kościoły świecą pustką.
     Ale to samo jest w Niemczech. W Berlinie, w Monachium. W Munster mają Polacy swój kościół – niby nie swój, powiem uczciwie, ale żyjemy w zgodzie z proboszczem niemieckim. Tak że mieszka na plebanii ksiądz polski i proboszcz niemiecki. I tam się również schodzą tłumy w niedziele. I znowu to samo – po Mszy świętej stoją i rozmawiają. I gadają – a ten przyjechał, a tamten przyjechał, a tamten wyjechał, ten pracuje, a tamten już nie pracuje, ten szuka, a tamten znalazł, ten mieszka, a tamten nie mieszka, ten zdrowy, a tamten choruje, a co można kupić, co można sprzedać, a czego potrzebujesz, a ja mam to, a ty masz to. Załatwianie spraw. I bardzo dobrze.
     „A to na to przychodzą do kościoła, żeby załatwiać sprawy”.
     Gdybyśmy zabronili tego, to byśmy byli niechrześcijańscy, to byśmy byli nieludzcy, to byśmy byli nierzeczywiści.
     Pchnąć w świat Boga uczciwością, radością, serdecznością, pracowitością, wolnością – i gościnnością, i serdecznością, i użytecznością. Nieść Go sobą w duszy do ludzi obcych. Niech się dziwią. Niech patrzą na nas trochę jak na wariatów? „Bo to już tacy Polacy są”. Niech będzie. Niech to nam przyschnie. Niech będzie to przylepione na zawsze – że tacy są już Polacy. Tacy chcemy być!