REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE 2006 (3)



 


 WIELKI  POST  2006

REKOLEKCJE  PAPIESKIE


NAUKA  TRZECIA


 
     Było popołudnie, szliśmy Tyniecką, właściwie wałem Wisły. Odprowadzałem go do domu. Spytałem na zakończenie:
     – Nad czym teraz pracujesz? Nad czym siedzisz?
     – Przygotowujemy Norwida. Będziemy wystawiać Norwida.
     – A powiedz mi coś z Norwida.
     – Piękno na to jest, by zachwycało
       do pracy – praca, by się zmartwychwstało.


     Chcę mówić na temat piękna jego życia. Tajemnicy jego życia, które było piękne, pomimo to, że szedł między mieczami.
     Zacznę nie od początku, ale od pontyfikatu.
     Po wyborze był zwyczaj, że nowo wybrany papież wychodził na loggię bazyliki i udzielał błogosławieństwa ludziom zebranym na placu Świętego Piotra. Bez słów. A jeżeli, to odczytywał tekst napisany mu przez sekretarza stanu.
     Nasz Papież powiedział od siebie improwizowane przemówienie: „Sia lodato Jesu Christo” – „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Dawno nie używane wezwanie. „Na wieki wieków. Amen. Kochani bracia i siostry” – zaczął. Prałat Noe, ceremoniarz papieski, poruszył się zaskoczony. A nasz Papież z głowy zaczął mówić do zgromadzonego tłumu: „Mi hanno chiamato da paese lontano” – „Wezwano mnie z dalekiego kraju”.
     I to było trafne określenie na cały pontyfikat, który stał przed nim. Bardzo dokładne. On był człowiekiem z dalekiego kraju. Z jakiejś tam Polski! – dla niektórych – która nie wiadomo, gdzie leży i jakie ma granice. Czy to nie jest część Związku Radzieckiego?
     „Wezwano mnie z dalekiego kraju. Z dalekiego – mówił Papież – ale bliskiego”. Ale to już nie dochodziło do tych słuchaczy, którzy nie znali Polski.
     Drugie wyłamanie się miało miejsce w następnym dniu – po prostu wsiadł w samochód i bez eskorty, bez zabezpieczenia pojechał do Kliniki Gemelli, gdzie ksiądz prałat, Andrzej Descur, leżał nieprzytomny po udarze mózgu.
     Na pożegnanie monsignore Capri coś mu wyszeptał do ucha. Papież zwrócił się do pielęgniarek i lekarzy zgromadzonych i powiedział: „Monsignor Capri przypomina mi, że powinienem wam udzielić błogosławieństwa. To wam udzielam”.
     Ukazywał się coraz bardziej – nowy styl Papieża. Zupełnie inny. Swobodny, wolny. Autentyczny, niezależny. Nietuzinkowy. Niepowtarzający schematów poprzednich swoich wielkich papieży.
     Ale wyrósł prawie w drzwiach następny problem, który się nazywał Slypij – greckokatolicki arcybiskup większy Lwowa. „Będzie się domagał, aby Wasza Świątobliwość przyjęła go na audiencję. I będzie się domagał zezwolenia na zwołanie synodu biskupów greckokatolickich i wyboru następcy po jego śmierci. Nie przyjął go Jan XXIII, nie przyjął go Paweł VI, najlepiej, żeby Wasza Świątobliwość go również nie przyjął”.
     Bo Watykan prowadzi Ostpolitik – przez monsignore Casarolliego: Nie dotykać Związku Radzieckiego, nie drażnić! Za wszelką cenę nie drażnić Związku Radzieckiego. A Slypij to grekokatolik. A Związek Radziecki nie uznaje grekokatolików. Nie ma grekokatolików na terenie Związku Radzieckiego. Wszyscy przeszli na prawosławie albo ogłosili się ateistami. „Nie zadrażniajmy stosunków z Związkiem Radzieckim. Zależy nam na dobrych układach”. Tak głosił msg. Casarolli.
     Jan Paweł II przyjął natychmiast Slypijego. Zezwolił mu na zwołanie synodu. Na synod zjechali biskupi grekokatoliccy z Kanady i ze Stanów Zjednoczonych, bo tam są diecezje zorganizowane, wybrali następcę: Lubaczewskiego.
     A tymczasem zdawało się słyszeć protesty w Watykanie: „Ty sobie poczynasz po swojemu. Tego nie rób, bo się to może źle skończyć”.
     Bo niejednokrotnie sobie wyobrażamy, że w Watykanie wszyscy padali plackiem przed naszym Ojcem świętym. I tylko oklaski, tylko słowa podziwu.
     Miał piękne życie. Bo w wolności. Bo w niezależności. Bo w autentycznej, świadomej wolnej woli. Ale trudne niewyobrażalnie.
     Był pilnowany. Z jednej i z drugiej strony. Szedł ścieżką między mieczami.
     Niemcy, Francja, Stany, Australia itp. wołały: Konserwatysta! Reakcjonista! Tradycjonalista! Antysoborowy, łamiący zasady soborowe Vaticanum Secundum!
     A Watykan wołał: Progresista! Postępowiec! Protestant!
     Ktoś spyta: „Czy cały Watykan?”
     Nie. Tak jak to w takim świecie bywa. Miał zwolenników, ale i miał mocnych przeciwników. I ci mocni przeciwnicy coraz podnosili głos.


* * *


     Kolejny wielki próg do przejścia to Falklandy.
     Papież miał zapowiedzianą od miesięcy wizytę w Wielkiej Brytanii. Ta wizyta Anglików absolutnie nie interesowała. Anglicy – protestanci – tak by nazwać ich można. Anglikanie przynajmniej – tak ich się określa. Mający za głowę swojego Kościoła królową czy króla aktualnie panującego. Chce jakiś tam Papież tak zwany katolicki przyjechać? To niech sobie przyjeżdża. Ale o tym nawet wzmianki nie było na ostatniej stronie wielkich gazet. Bo przyjedzie chyba do Irlandczyków, którzy piją wódkę, i do Polaków, którzy tu pracują „na czarno”.
     I nagle wybuchła wojna pomiędzy Argentyną a Wielką Brytanią. Ziemia się zatrzęsła pod nogami. Watykanistów oczywiście. Ich stanowisko było jednoznaczne: Papież nie może jechać z wizytą do Anglii. Bo to by był krok przeciwko Argentynie. A równocześnie przeciwko całej Ameryce Południowej. Bo wszyscy latynosi są za Argentyną i za Falklandami. Papież nie może jechać do Londynu.
     Dopiero to dotarło do londyńskich polityków. I pojawiły się artykuły już na ważnych stronach ważnych gazet: Papież nie przyjedzie do Londynu ze względu na naszą wojnę – słuszną wojnę! – z Argentyną.
     Nagle wszyscy Anglicy obrazili się! Na Papieża. Ci, którzy nie dostrzegali go, teraz się obrazili na niego – że nie chce przyjechać do Londynu. Że jest przeciwko Anglii, a za Argentyną, popiera krzywdę, którą wyrządzili Argentyńczycy państwu i narodowi angielskiemu.
     Watykan cały był za Argentyną i za Ameryką Południową. To jest połowa katolików! Gdy sobie ich zrazimy, to jest katastrofa Kościoła katolickiego.
     I Papież poleciał do Wielkiej Brytanii. Spotkał się z królową. Wszystko przebiegło tak, jak było zaplanowane. Na drugi dzień po powrocie wsiadł w samolot i poleciał do Argentyny. I tam wygłosił wielkie przemówienia, odprawił Msze święte za poległych. Nie tylko uratował sprawę, ale potraktował ich jak braci. Zdobył sobie Argentynę i całą Amerykę Południową.


* * *


     Niemcy, Francja, Stany, Kanada, Australia narzekały, że Papież nie ma ducha ekumenizmu!
     Poszedł do synagogi żydowskiej jako pierwszy papież w dwutysięcznej historii Kościoła. I starzy, i młodzi Żydzi płakali w synagodze rzymskiej, słysząc jego przemówienie. Że się stał cud. Że papież wszedł do synagogi – na modlitwy! Wspólne! A ile go kosztowała wizyta w rzymskiej synagodze wbrew Watykanowi, tego nikt nie wie.
     Papież wszedł do cerkwi, będąc w Polsce. I wcale nie było łatwo! Wcale nie całowali go serdecznym, braterskim pocałunkiem, nie padali mu do nóg. Owszem, gospodarz prawosławny, wygłosił kazanie – mówmy delikatnie, kontrowersyjne. Czy Papież o tym nie wiedział, że będzie takiej treści wygłoszone kazanie? Czy Papież nie wiedział, jakie słowa padną z ust gospodarza tej cerkwi? Wiedział, bo taki zwyczaj jest, że przemówienia przekazuje się na piśmie przed ich wygłoszeniem. Wiedział, co usłyszy. I poszedł. Mimo to, że to nie były słowa miłości. I wygłosił swoje przemówienie ciepłe i serdeczne, o którym też był poinformowany prawosławny mitrat.
     Poszedł do protestantów. Też byłem w zborze protestanckim, gdy odprawiano to nabożeństwo. I też nie było serdeczności ze strony protestantów. I też wygłosił przemówienie Papież do nich jak do braci.
     I wszedł do meczetu! I modlił się w meczecie.
     I pojechał do Izraela! I modlił się pod murem płaczu. I wsadził kartkę z modlitwą w szparę między głazami resztek murów obronnych świątyni jerozolimskiej.


* * *


     Ale przedtem przez długi czas nie uznawał państwa Izrael. Choć prawie w każdym kraju, do którego przyjeżdżał z wizytą pasterską, przychodzili do niego Żydzi w delegacji i prosili, żeby Papież uznał państwo Izrael. Prosili, błagali, naciskali, nalegali. Papież na te wszystkie prośby, nalegania miał jedną odpowiedź: Jeżeli Izrael uzna prawo narodu palestyńskiego do posiadania swojego państwa, wtedy on uzna państwo Izrael. Tłumaczyli, że przecież już wszystkie państwa, które nawet długi czas opierały się, wreszcie ustąpiły i uznały państwo Izrael bez żadnych dodatkowych warunków. Owszem, przedtem były stawiane warunki, podobne jak Watykan stawia obecnie, ale się w końcu wycofywali, po kolei, od najmniejszych do największych mocarstw świata. Został tylko jeden Watykan. Przecież to śmieszne, niepoważne, przecież to zakrawa na nieporozumienie, że jeden Watykan sprzeciwia się uznaniu państwa Izrael.
     Papież powtarzał: Jeżeli państwo Izrael przyzna narodowi palestyńskiemu prawo do posiadania swojego niezależnego i niepodległego państwa, wtedy Watykan również uzna prawo Izraelitów do posiadania swojego państwa i zatwierdzi istniejący rząd jako pełnoprawny rząd Izraela.
     Mimo że tłumaczyli, że Watykan w ten sposób jest uważany za antysemickie państwo, za państwo które prześladuje naród izraelski. Mimo to Papież nie ustępował. Ustąpił dopiero wtedy, kiedy zaświeciła gwiazda na horyzoncie polityki izraelsko-palestyńskiej i rząd Izraela obiecał, że naród palestyński otrzyma kształt niezależnego państwa. Wtedy Papież Jan Paweł II zgodził się, ażeby zatwierdzić istnienie państwa Izrael jako pełnoprawne.
     Ale to była droga przez mękę, wśród mieczy. I w tym wypadku okazała się jego moc, konsekwencja, nieugiętość. Uważał, że naród palestyński jest pokrzywdzony, jeżeli odmawia mu się prawa do posiadania własnego państwa. Nie można pozostać biernym. 
     I tak mi się wydaje, że w każdym mieście palestyńskim powinien stać pomnik Jana Pawła II.


* * *


     A Niemcy, Holendrzy, Francuzi, Belgowie, Amerykanie, Australijczycy domagali się kapłaństwa kobiet. I awanturowali się – że Papież konserwatysta, reakcjonista, tradycjonalista! A najwyższy czas, żeby kobiety były kapłankami w Kościele katolickim!
     Rozmawialiśmy. Gdyby Kościół katolicki składał się z Holandii, Niemiec, Francji, Stanów Zjednoczonych, Kanady i Australii, to myślę sobie, że kapłankami mogły być i kobiety. Ale Kościół katolicki składa się również z Włochów. Składa się również z Południowoamerykańców. Ale Kościół katolicki marzy o tym, żeby się złączyć z prawosławiem.
     W momencie kiedy Kościół katolicki zacznie wyświęcać kobiety na kapłanki, to zaprotestują na pewno Włosi. „Taak?” Tak. Zaprotestuje cała Południowa Ameryka. „Taak?” Tak. A prawosławie odwróci się do nas plecami i nie będzie miało zamiaru utrzymywać żadnych kontaktów ani prowadzić żadnych rozmów ekumenicznych.
     Bardzo łatwo mówić Niemcom, Francuzom, Australijczykom i Amerykanom, patrząc w swoje własne narodowe i kulturowe układy. Ale trzeba wiedzieć, że Kościół jest powszechny. I należy brać pod uwagę wszystkie kraje, wszystkie narody, wszystkie tradycje, żeby wydać jakąś decyzję wiążącą.
     To tylko parę przykładów jego chodzenia pomiędzy mieczami. Szedł przez życie między mieczami. Z jednej strony okrzyki: Konserwatysta, z drugiej strony okrzyki: Progresista. A on został sobą. Ze swoim rozumem, ze swoim sercem, ze swoją wizją świata i Kościoła.


* * *


     A co powiedzieć o pielgrzymkach jego po całym świecie? Należy stwierdzić, że ogrom pracy, którą trzeba było wykonać dla zorganizowania jednej pielgrzymki, był gigantyczny. Jedna pielgrzymka. A tych pielgrzymek było ponad sto. I dziwić się potem Watykanowi, że narzekał?! że dostał takiego Papieża za przełożonego?! Przecież wygodniej byłoby siedzieć w starych zwyczajach i w starych schematach, a nie gimnastykować się tak ogromnie, nie spać po nocach, żeby zdążyć na czas, bo wyjazdy są oznaczone nieustępliwą datą.
     Ale to również znaczyło, że Papież gasił światło o jedenastej i wstawał o piątej. To dla niego też znaczyło gigantyczną robotę.
     Możemy powiedzieć: Aleś miał piękne życie. Boś był sobą. Boś siebie nie zdradził! Boś się nie uląkł! Boś się nie przestraszył! Chociaż ci grozili z jednej i z drugiej strony.
     Po zamachu na jego życie zażądano od Papieża, żeby na audiencję wychodził w kamizelce kuloodpornej. I do ludzi się nie zbliżał! Bo w wyciągniętych rękach – może być sztylet. Bo w bukiecie kwiatów – może być granat. Jeżeli już musi się zbliżać, to tylko w kamizelce kuloodpornej.
     Odpowiedział: „Mam się bać ludzi?”
     Aż przyszła choroba. Gdy zaczął cierpieć, powiedziałem mu: „Gdy kamery nastawione są na twarz, to trzeba się uśmiechać. Ludzie nie chcą mieć twojej smutnej twarzy”. Odpowiedział mi: „Mam kłamać?”
     I umierał na oczach całego świata. I kończył się na oczach wszystkich ludzi, którzy go kochali i kochają, i którzy nim gardzili i gardzą.
     I cały świat płakał. Bo na końcu płakali i ci, którzy walczyli z nim przez całe życie.
     Gdy tak jego ciało leżało na katafalku w szatach pontyfikalnych, odkryte, nie na nasze polskie zwyczaje, patrzyłem – jego głowa była przechylona, tak jakby się wstydził. Że tak go wystawili na pokaz! I tłumy przewalają się, żeby się przypatrzyć na niego, pokonanego przez śmierć. Tak mi się zdawało, że się wstydzi. Tych ludzi przechodzących obok jego ciała.
     Ale on już jest u Boga. Na pewno szczęśliwy. I dziękuje Mu, że miał takie piękne życie, że z Jego pomocą przeszedł je godnie, jak człowiek przejść powinien – wierny sobie i Jemu.


     Pan kiedyś stanął nad brzegiem,
     szukał ludzi gotowych pójść za Nim, 
     by łowić serca słów Bożych prawdą.


     Jestem ubogim człowiekiem,
     moim skarbem są ręce gotowe
     do pracy z Tobą i czyste serce.


     Ty potrzebujesz mych dłoni,
     mego serca młodego zapałem,
     mych kropli potu i samotności.


     Dziś wypłyniemy już razem
     łowić serca na morzach dusz ludzkich
     Twej prawdy siecią i słowem życia.
             O Panie, to Ty na mnie spojrzałeś,
             Twoje usta dziś wyrzekły me imię,
             swoją barkę pozostawiam na brzegu,
             razem z Tobą nowy zacznę dziś łów.