TWÓJ RÓŻANIEC



CZĘŚĆ PIERWSZA – RADOSNA

1. ZWIASTOWANIE

Zwiastowanie. Powołanie. Do zawodu. Do działania. Do milczenia. Do krzyczenia. Do modlitwy. Powołanie do wyjścia naprzeciw. Do podania ręki. Do uśmiechu. Do dobrego słowa. Do sprzeciwu. Do protestu. Do ofiary. Do poświęcenia się. Powołanie do czegoś, co przekracza twoje wymiary – wymiary, które nałożyłeś sobie: które nałożył ci twój strach przed przeszkodami, strach o utratę tego, do czegoś doszedł, czegoś się dotąd dorobił, coś zyskał, coś posiadł, do czegoś się przyzwyczaił, co nałożyło ci twoje lenistwo, niechęć do wysiłku, do trudu. Zwiastowanie. Otworzenie oczu na to, czegoś dotąd nie dostrzegał, chociaż tyle razy obok przechodziłeś. Otworzenie uszu na to, co tyle razy słyszałeś, ale nigdy dotąd to do ciebie nie doszło. Uwrażliwienie serca na to, co się wokół ciebie dzieje, a co cię dotąd nie obchodziło, czym się nie interesowałeś. Ale to jest dopiero propozycja. Bo ty możesz odpowiedzieć: „Nie”. Możesz nie chcieć słyszeć, nie chcieć zauważać. Możesz odwrócić głowę. Z lenistwa. Z wygodnictwa. Z przyzwyczajenia. Wykręcić się, że nie masz czasu. Że nie masz już czasu. Że szkoda, że nie przedtem, że nie potem, że owszem, kiedy indziej, w innych warunkach, w lepszych układach, w lepszych czasach. Wtedy bardzo chętnie. Ale teraz niech ci nikt nie zawraca głowy. Bo już się ustawiłeś. Jesteś przygotowany do czego innego. I szkoda rezygnować z dotychczasowego dorobku. Trzeba się zająć tym. co pewne, nie ryzykować w ciemno. A więc pozostać w dotychczasowych ramach, gdzie się wie dobrze, o której śniadanko, o której obiadek, o której kolacyjka, kawka. Gdzie wiadomo, u kogo można pogadać spokojnie, posiedzieć, poopowiadać. Może nawet kiedyś zdecydujesz się na zmianę, jak ci się to wszystko dostatecznie znudzi, jak wygasną źródła dochodów, jak się nie będzie już więcej nic opłacało. Na razie na to nie wygląda. Interes prosperuje znakomicie. Zresztą nawet gdyby się coś zmieniło, to nie wiesz, czy ci na to przyjdzie ochota. Przecież do heroicznych cnót nie jesteś powołany. Bohaterem nigdy nie chciałeś być. Pomników nie żądasz ani teraz, ani po śmierci. Czas zresztą dość szybko leci i już chyba pozostaniesz w tym porcie zakotwiczony na zawsze. Choć przyznajesz, że czasem zrywa się w tobie tęsknota za dalą. Żeby zaryzykować. Rozpiąć żagle i popłynąć w daleki świat. Poznać jeszcze, póki czas, nieznane lądy, morza, góry, światy. Jeszcze raz poderwać się, do czego cię Bóg powołuje. Póki jeszcze czas. Póki jeszcze czas przyjąć zwiastowanie.

*

2. NAWIEDZENIE ŚW. ELŻBIETY

Poczucie obowiązku. Odpowiedzialności za kogoś, za coś. Bo ktoś czeka. Ktoś liczy. Ktoś się spodziewa pomocy. A nawet gdy nie na ciebie czeka, gdy nie na ciebie liczy, bo nie ma do tego żadnego prawa, a ty nie masz wobec niego żadnego obowiązku – ale gdy on potrzebuje pomocy? Oczywiście możesz odpowiedzieć, że wokół niego są ci, którzy mają zobowiązania wobec niego, którzy powinni mu służyć pomocą. Ma swoich krewnych, przyjaciół, ludzi, którym pomagał, którzy mają wobec niego długi wdzięczności. Oni biorą odpowiedzialność za to, co się stanie. To będzie ich sumienie obciążało, a nie twoje. To nie twoja sprawa, ciebie to nie dotyczy, ciebie to nie powinno obchodzić. Ale jeżeli ten człowiek coraz bardziej potrzebuje pomocy? Twierdzisz, że to byłoby popieranie lenistwa tych, na których spoczywają obowiązki wobec niego, że to byłoby wbrew sprawiedliwości, że to byłoby wtrącaniem się w nie swoje sprawy, że ty koniec końcem masz dość swoich kłopotów i swoich zobowiązań, z których się potrafisz tylko z trudnością wywiązać. Ale jeżeli on czeka na jakąkolwiek pomoc i wciąż nie otrzymuje jej od nikogo? Bo on jest w potrzebie, w odosobnieniu, w samotności. Jest w sytuacji krytycznej. Może mu nawet nie chodzi o jakąś pomoc materialną, ale po prostu o obecność kogoś życzliwego. Nie mów, że twoja obecność na niewiele przydać się może, bo to człowiek nie w twoim wieku, że stanowicie dwa różne światy, dwie różne epoki i nie widzisz możliwości, abyście się potrafili ze sobą porozumieć, a tu nie wystarczy jałmużna uśmiechu, ciepłego słowa, a nawet serdecznej rozmowy, ale rysuje się potrzeba dłuższego kontaktu, pozostania przy nim, towarzyszenia mu. Nawiedzenie. Bo się na końcu okazuje, że dobroć przekracza granicę wieku, różnic kulturalnych. Po prostu trzeba przyjść do tego, kto jest w potrzebie. Wysłuchać go. To jest pierwsze i najważniejsze. Dać mu się wypowiedzieć. Niech mówi. Niech wyleje się z niego potok żalu, goryczy, smutku, nieszczęść, przygnębienia, rozterki, krzywd, doznanych niesprawiedliwości. A ty słuchaj. Nic nie mów. Nie wtrącaj się. Tylko słuchaj. Niech mówi. Może nawet wcale nie potrzebuje twojej rady, rozstrzygnięcia. Może to mu w zupełności wystarcza, że do ciebie mówi – do ciebie, dobrego człowieka, który jest gotów mu pomóc. Dopiero na końcu sam zobaczysz jego nieporadność, zafałszowane obrazy świata, niesłuszne oceny ludzi, niepotrzebne lęki i strachy, które go opanowały, kompleksy, uprzedzenia, urazy, które nim zawładnęły. – Może nawet on sam to stwierdzi, bez twojej pomocy. – Zobaczysz, jak mało potrzeba, żeby mogło się odmienić jego życie, żeby mógł być normalnym człowiekiem. Tylko musisz cierpliwie rozsupływać to, co się poplątało, wyprostować, co się pomięło, wyjaśnić, co się zaciemniło. To się potem okaże, że w rzeczywistości jest to wszystko bardziej skomplikowane, niż ci się zdawało na pierwszy rzut oka, ale że to nie jest niemożliwe, że da się naprawić, załatać, uładzić, byle tylko trochę pomocy z czyjejś strony. Byle trochę twojego nawiedzenia.

*

3. NARODZENIE

Być matką. Przez dziewięć miesięcy nosić w sobie dziecko. Poczuć pierwsze jego ruchy. Być uczestniczką tajemnicy powstawania dziecka. Urodzić. Posłyszeć pierwszy krzyk swojego dziecka. Zobaczyć je. Przytulić. Karmić własną piersią. Być jego pielęgniarką. Pocieszycielką. Niewolnicą. Żyć już nie dla siebie. Być wciąż do dyspozycji. Na każde zawołanie. Na każdy płacz, uśmiech. Tulić, uspokajać, uciszać, śpiewać kołysanki. Gotować, przecierać, prać, suszyć, prasować. Nosić na rękach. Wciąż przemawiać i wypatrywać zrozumienia na twarzy niemowlęcia. W nocy zrywać się, nadsłuchiwać. Towarzyszyć pierwszym nieporadnie stawianym krokom. Pierwszym spacerom po pokoju. Czuć kurczowy uścisk małej łapki. Usłyszeć po raz pierwszy wypowiedziane najpiękniejsze słowo świata: „mama”. Pierwsze: „Co to?” Pierwsze: „Dlaczego?” Opowiadać, wyjaśniać, pouczać. Radzić. Uczyć wszystkiego. Liczenia, czytania, jedzenia, zawiązywania butów i kokard, mycia rąk i zębów, porządku. Bawić się jak dziecko z dzieckiem. Być smokiem, wilkiem, zajączkiem. Udawać płacz, śmiech, oburzenie, gniew. Być matką. Poczuć pierwsze wyrywanie się drobnej łapki ze swojej ręki. Usłyszeć po raz pierwszy: „Ja sam”. „Nie, ty nie idź ze mną”. „Nie chcę ciebie. Odejdź. Ja sam”. „Dam sobie radę bez ciebie”. „Wiem lepiej niż ty”. „Co ty się znasz”. Być matką. Ucieczką. Pomocą. Opieką. Przystanią, gdzie można się wyżalić, wypłakać, uciszyć, uspokoić. Gdzie można usłyszeć słowa pociechy, potwierdzenie egzystencji, sensu swojego istnienia. Na to, żeby za chwilę patrzeć, jak dziecko znowu odchodzi w wir życia, gdzie się walczy o każdą piędź ziemi, o każdy kawałek chleba. Na to, żeby w końcu coraz częściej czekać, oczekiwać powrotu, przyjścia, aż w późne wieczory, aż do późnych godzin nocnych. Być odsuwaną w coraz większą samotność. Stwierdzać swoją niepotrzebność. Bo już samo sobie daje radę. Bo już matka nie wystarcza. Bo już znalazło inne źródła pociechy, pomocy. Potem już tylko zdawkowe odwiedziny, życzenia z okazji urodzin i imienin. Oficjalne wizyty. Obiady. Bo już samo – twoje dziecko – jest matką. Bo już samo musi być dla swoich dzieci źródłem, pociechą, przystanią, pomocą, ukojeniem. Być matką. Pozostać w samotności. Ale mimo tego wszystkiego ty jedna wiesz, co to jest być matką. Ty jedna wiesz, jak bardzo to jest twoje dziecko. Możesz to stwierdzać. Ty jedna wiesz, ile ono od ciebie wzięło. Aż po twoje powiedzenia, twoje uśmiechy, twoje sposoby zachowania się. Nawet się tego nie spodziewałaś, że usłyszysz w ustach twego dziecka zdania, które ty mu wpajałaś, od których ono wciąż się odżegnywało. Zobaczysz, że urządza sobie życie według zasad, których go uczyłaś. Ze zdumieniem i podziwem patrzysz na swoje życie przedłużone w twoim dziecku. Ze zdumieniem stwierdzasz, że to twoje dzieło, twoja twórczość, która rozpoczęła się jego narodzeniem.

*

4. OFIAROWANIE

Ofiarowanie. Zaufać Bogu. Oddać się Bogu. Nie bać się. Ani teraźniejszości, ani przeszłości, ani przyszłości. Nie bać się o siebie. Nie bać się o swoich bliskich. Zaufać Bogu, który jest Teraźniejszością. Przeszłością. Przyszłością. W którym się poruszamy, żyjemy, jesteśmy. Że nie opuści, nie zapomni, nie pozostawi. Zaufać Bogu, który jest Dobrem, Sprawiedliwością, Uczciwością, Prawem. Zaufać – być przekonanym, że tylko tak można żyć. Zaufać – wejść na drogę życia Bogiem, żyć w Sprawiedliwości, Uczciwości, Prawdzie. Niezależnie od tego, co się wokół dzieje. Niezależnie od tego, jak inni ludzie postępują, jak inni ludzie twoje postępowanie oceniają. Zaufać. Podnieść głowę. Oderwać się od siebie. Od swoich strachów z czego żyć, gdzie mieszkać. Bo one prowadzą tylko do drogi, która nie ma końca: aby coraz więcej mieć, więcej pieniędzy, więcej rzeczy. Aby ubezpieczać się nagromadzonymi pieniędzmi, nagromadzonymi rzeczami przed nieszczęściem, nędzą, chorobą. Aby zabezpieczyć się przed śmiercią. Zaufać. Podnieść głowę. Na otaczający świat. Na otaczających cię ludzi. Cieszyć się życiem, ludźmi, światem. Zachwycić się. Zaangażować się. Postawić na takie życie. Zaufaj ludziom. Nie wszyscy są groszorobami, kolekcjonerami tytułów i rzeczy, wyrachowanymi kupcami, którzy tylko liczą, co im z tego i ile za to dostaną. Potrafią być bezinteresowni, szczerzy, otwarci. Możesz stawiać na ich pomoc, na ich przyjaźń. Zaufaj sobie, że nie jesteś taki tchórz, że stać cię na dużo, na więcej niż dotąd zrobiłeś. Że nie jesteś taki wypruty, wypalony, cyniczny, zepsuty, że jeszcze nie powiedziałeś swojego ostatniego słowa. Zaufaj. Szukaj ludzi, świata, a nie pieniędzy, rzeczy, stanowisk, tytułów, godności. Nie obliczaj wciąż, ile za co dostaniesz, ile zarobisz, ile ci zapłacą za twój uśmiech, dobre słowo, ukłon, prezent, pożyczkę, pomoc, ale żyj dla Sprawy samej, dla Rzeczy samej. Zaufaj. Że możesz uczynić dobro. Pomagaj, gdy trzeba pomóc, dźwigaj, gdy ktoś upadł, pożycz, aby poratować, bądź uśmiechnięty, by innych nie wpędzać w przepaść smutku, ale nie na to, by coś za to dostać, ale tylko dlatego, że tak trzeba, że to jest życie Sprawiedliwością, Uczciwością, Prawdą. Podnieś głowę, a zobaczysz, ile spraw nierozwiązanych, ile problemów wokół ciebie. W polu twoich zainteresowań. W polu twoich możliwości. W polu twoich talentów, uzdolnień. Tak życie przeżyć. A będą do ciebie szli ludzie jak pszczoły do miodu. A otoczą cię kołem, aby brać z twojego ognia, z twojego blasku. Nie będziesz samotny. Zaufaj ludziom, światu, sobie. Swoje życie Dobru ofiaruj.

*

5. ZNALEZIENIE PANA JEZUSA

Szukać utraconych lat. Zagubionej drogi. Sensu życia. Drugiego człowieka. Szukać lat spędzonych nieświadomie, niewykorzystanych okazji. Szukać wyjścia z plątaniny ścieżek, rozwiązania w labiryncie pytań. Szukać dzień za dniem zniszczonych lat, ludzi, talentów, prac. Wypatrywać przyjaciela, człowieka, który by z tobą chciał trochę pozostać, który zechciałby cię wysłuchać, doradzić, pokierować, a przynajmniej uśmiechnąć się do ciebie. Wypatrywać go wśród ludzi zajętych swoimi kłopotami, sprawami. Nadsłuchiwać głosu znajomego, bliskiego, przyjaznego, serdecznego, ludzkiego. Czekać, gdy dzień za dniem się wlecze i nic nie zapowiada, że coś się zmienić może. Szukać zagubionej swojej drogi. A przecież był czas, gdyś szedł w słońcu. Wiedziałeś, po co żyjesz. Miałeś wokół siebie ludzi, miałeś przyjaciół. I sam nawet nie umiesz sobie wytłumaczyć, jak do tego doszło, że to wszystko straciłeś. Wyszedłeś na jakieś manowce. W jakieś podejrzane labirynty. Uwiodły cię jakieś złudy, półidee, półprawdy. Zdawało ci się, że odkrywasz nowe światy. I tak coraz bardziej grzązłeś. Na to, żeby wreszcie zobaczyć ze zdziwieniem, z przerażeniem, że ręce masz puste, że tyle lat już poza tobą, a ty wciąż gdzieś na początku drogi, że tyle czasu zmarnowałeś na niepotrzebną błąkaninę. Że twoi koledzy, przyjaciele, rówieśnicy mają jakieś osiągnięcia, zdobycze, a ty dopiero właściwie zaczynasz, gdy w twoim wieku to wszystko powinno być już poza tobą. Gdyby można jeszcze raz rozpocząć życie od nowa, a przynajmniej móc cofnąć się o parę lat, żeby naprawić błędy, wyprostować ścieżki, uratować godziny utracone na niepotrzebnym gadaniu, szukaniu, błądzeniu. A tymczasem wciąż te same ulice, te same domy, ci sami ludzie z przyklejonymi kartotekami na swoich twarzach. Te same uśmiechy, te same „dzień dobry” i „do widzenia”, które nic nie znaczą, które nic nie mówią. Czekanie na odnowę, na zmianę, na przemianę, na objawienie. A tymczasem płynie dzień za dniem, miesiąc za miesiącem i czujesz, jak coraz bardziej tępiejesz, coraz bardziej nie wierzysz, żeby się jeszcze coś mogło zmienić. Ale resztką twojego ludzkiego sumienia nie chcesz się zgodzić na takie życie. Ale resztką twojej wrażliwości wierzysz, że tak nie pozostaniesz do końca, do śmierci, że jeszcze coś się stanie w twoim życiu, że nie powiedziałeś jeszcze wszystkiego, że w tobie są jeszcze możliwości niewykorzystane, siły, które drzemią w oczekiwaniu na spełnienie. I znaleźć jak drachmę. Zobaczyć, jak krzak gorejący. Usłyszeć, jak śpiew anielski. Zupełnie niespodziewanie, kiedy zostały wyczerpane wszystkie możliwości, gdy wygasła cała nadzieja, gdy skończyła się cierpliwość. I być znaleziony jak zbłąkana owca. Przytulić się i słuchać, jak tłucze się serce z radości. Z postanowieniem, że już nigdy więcej, że za żadną cenę, że z nikim i do nikogo. A tylko z Tym, który jest Prawdą, Drogą, Życiem pozostaniesz na zawsze, gdyś doznał jeszcze raz łaski znalezienia.

 

CZĘŚĆ DRUGA – BOLESNA

1. MODLITWA W OGROJCU

Przeczucie nieszczęścia. Nie tylko przeczucie. Już widzisz, jak nadciągają na horyzoncie ciężkie chmury. Przelatują pierwsze błyskawice, z daleka nadciąga odgłos gromu. Zamknąć się w pokoju, zasunąć kotary, zapalić światło. Przeczekać burzę, udając, że się o niej nic nie wie, że się jej nie dostrzega, że jest ona nieważna. Ale widzisz, że to jeszcze gorzej. Za samotnie jest w zamkniętym mieszkaniu. A na ulicach już nie ma ludzi, wymiótł ich strach przed zbliżającą się ulewą. Zapóźnieni przechodnie w pośpiechu przebiegają ulice, byle zdążyć do domu zanim spadną pierwsze krople. Do ciebie już nikt nie przyjdzie. Wyglądasz z utęsknieniem, z tajoną nadzieją, Ze ujrzysz jakąś znajomą sylwetkę, Ze usłyszysz dzwonek do drzwi, że wpadnie do ciebie ktoś bliski, Śmiechem pokrywając utajony lęk. Ale wiesz, Ze to złuda. Do ciebie już nikt nie przyjdzie. Przecież to nad tobą gromadzą się chmury. To nad twoim domem rozsiadła się burza. Pozostałeś sam, jak trędowaty, od którego odsunęli się nawet najbliżsi. Kto chce być świadkiem nieszczęścia? Każdy woli odejść do swoich interesów. A przecież to była wasza wspólna sprawa. A przecież oni w niej uczestniczyli w równej mierze z tobą. Tylko jakoś tak się dziwnie stało, że ty zostałeś na placu, a oni zniknęli. I teraz w ciebie uderzą wszystkie gromy, a oni będą tylko biernymi świadkami tego, co się z tobą stanie, a może nawet przejdą na stronę twoich przeciwników. A przecież to nie był twój prywatny handel, ale chodziło ci o ludzi, o rozsądne działanie w imię Sprawiedliwości, o sprawę. Czas Ogrojca. Wizja konsekwencji, jakie cię czekają za twoje życie. W końcu naraziłeś się. Przekroczyłeś miarę cierpliwości tych, którzy ze swojego piedestału przyglądali się twoim poczynaniom, którzy twoje postępowanie ocenili jako zamach na nich samych, jako próbę zagarnięcia władzy przez ciebie. Czas Ogrojca. Nocne strachy, lęki, niepokoje, rozterki, szarpanina. Czy może chciałbyś, gdyby to tylko było możliwe, przekreślić to, co mówiłeś, to czego dokonałeś, czy chciałbyś się z tego wszystkiego wycofać, w co się wplątałeś. Czy chciałbyś zaprzeczyć temu, co twierdziłeś. Może jest jeszcze czas. Spróbuj, może ci się jeszcze uda. Idź jeszcze tej nocy. Prywatnie, po kryjomu, do tych, którzy przygotowali na ciebie zamach, którzy chcą się teraz na tobie zemścić. Przeproś. Błagaj o przebaczenie, ułaskawienie, o zapomnienie. Może się jeszcze nad tobą ulitują i nad twoim strachem. Przyobiecaj, Ze odwołasz wszystko, coś dotąd głosił. Wytłumacz, że ci o co innego chodziło, że zostałeś źle zrozumiany, że przecież jest wszystko w porządku i nie ma mowy o jakiejś niesprawiedliwości, i wszyscy mają się dobrze, i są jak najbardziej zadowoleni, i nikt o niczym innym nie marzy jak o tym, by wszystko pozostało tak jak jest, na swoim miejscu. Czy naprawdę chcesz się zaprzeć tego, co głosiłeś. Twój czas Ogrojca.

*

2. BICZOWANIE

Uderzenie po uderzeniu. Nic ci się nie udaje. Nie układa się. Fatalne zbiegi okoliczności. Same rozczarowania, zawody. Przede wszystkim co do ludzi. Proszeni o pomoc wykręcają się. Nie dotrzymują słowa. Nie wywiązują się z obietnic. Wykłamują ci się w oczy. Udają zajętych, zafrasowanych. Chcą się ciebie pozbyć. Wyłgują się. Rozmawiają z tobą w przelocie. Nie mają dla ciebie czasu, nawet aby cię wysłuchać. Opowiadają długo i szeroko, ile mają pracy, co jeszcze muszą załatwić. Polecają zgłosić się później. Mówią, że to właściwie od nich nie zależy, że trzeba by do kogo innego się z tym udać. Ale do kogo, to sami dokładnie nie wiedzą. Nie orientują się dobrze w tej sprawie. A ty stoisz na nogach z waty. Boisz się, żebyś nie upadł. Chcesz zachować jakąś postawę naturalną, ale czujesz, jak ci ramiona opadają i jesteś wyraźnie zgarbiony. Starasz się zachować normalny uśmiech, ale wiesz, że ci się twarz zapada. Przechodzą przez ciebie fale zimna i gorąca. Potakujesz. Mówisz: rozumiem, tak jest, oczywiście, z pewnością. Choć ci jest niedobrze, żołądek podchodzi do gardła. Wypychasz z siebie te słowa z największym trudem, żeby tylko coś powiedzieć, Żeby mogli zachować resztkę swojej godności. Nie potrafisz się doczekać, kiedy wreszcie się ta rozmowa skończy, kiedy się skończy ta męka biczowania. Już nieludzkim wysiłkiem zdobywasz się na coś, co się nazywa w potocznej mowie uśmiechem, ale wiesz, że to nie jest uśmiech, tylko grymas kościotrupa. Pozostajesz sam, oparty o ścianę, z szumem w głowie, wyjałowiony ze wszystkiego, z bezradnością dziecka, które nie wie, w jaką stronę iść, by dojść do domu. Przekonujesz się po raz któryś, choć nie chciało ci się w to wierzyć, że jesteś przegrany, spalony. Wszyscy wolą być od ciebie z daleka. I tak spotkanie za spotkaniem, rozmowa za rozmową. Przyjaciel za przyjacielem. Dzień za dniem. Nie widać końca. Biczowanie. Uderzenie za uderzeniem spada na ciebie przywiązanego do słupa niemożności, omdlewającego pod kolejnymi razami z bólu, z rozpaczy, ze wstrętu, z obrzydzenia do ludzi, do siebie, do losu, który ci zgotowano. Biczowanie. Poszturchują cię. Gardzą. Patrzą pogardliwie. Uśmiechają się ironicznie. Są niezadowoleni z ciebie. Nie kryją się z tym. Dają ci to do zrozumienia. Mówią ci o tym wprost. Pouczają. Zwracają uwagę. Napominają. Ostrzegają. Grożą. Karzą. Wygłaszają moralizatorskie kazania. To gorsze niż awantury. Bardziej upokarzające niż nagany. Tłumaczą, jak powinieneś postępować, jak oni sobie ciebie wyobrażają i twoje postępowanie. Biczowanie. Nikt nie potwierdza ani jednym słowem twych osiągnięć. Niewątpliwych zasług. A przecież ty chciałeś jak najlepiej. Starałeś się, jak tylko mogłeś. Zarzuty, które padają, są po prostu niesłuszne. Plotki. Bajki. Oszczerstwa. Może tam jest też jakaś część prawdy, ale niewspółmierna do tego, co ci zarzucają. To, co słyszysz, jest po prostu krzywdzące. Niesłuszne. Niesprawiedliwe. Biczowanie. Milczysz. Bo wiesz, że czekają tylko na to, żebyś się zaczął bronić. Bo milczenie to jedyny sposób, by zachować resztkę swojego człowieczeństwa w tym czasie biczowania.

*

3. CIERNIEM KORONOWANIE

Stoisz przed gawiedzią. Siedzą przy zastawionych stołach, opowiadają dowcipy, śmieją się, a ty stoisz przed nimi. Zmęczony, samotny, prawie niezauważony patrzysz na ich zadowolone miny, na ich piękne ubrania, na ich bogatą zastawę. Bez zazdrości, tylko że ty masz tyle trosk na głowie. Tyle niepokojów, problemów niewyjaśnionych, wątpliwości. Jeżeli cię zauważą, to na to, aby z ciebie uczynić przedmiot dowcipów. Żeś taki idealista, żeś taki naiwny. Czy nie oni mają rację, ci którzy rozmawiają o zaletach swoich samochodów oraz kto gdzie zajął jakie stanowisko i ile zarabia. Czy nie one mają rację. Te dziewczęta – kobiety, które nie wychodzą poza świat najnowszej mody, albo informacje gdzie można taniej i lepiej zaopatrzyć swoją kuchnię. Czy nie one mają rację. Z ciebie zrobili sobie specjalistę od pomagania innym. Gdy tylko pojawi się im ktoś w polu widzenia, jakiś potrzebujący, połamany, to posyłają go do ciebie. Mówią ci o tym z miną dobrodziejów, jakby ci wielką przysługę wyświadczali. A może, gdyby ciebie nie mieli, sami podjęliby się tej pomocy. Bo na co były twoje wysiłki, starania, służenia ludziom. Ile razy okazało się, że ci potrzebujący, skrzywdzeni, nieporadni po prostu cię naciągali, że twoimi rękami wybierali dla siebie upieczone kasztany. Zawracali ci głowę. Zabierali twój czas. Wykorzystywali cię. Ile pieniędzy pożyczyłeś na zawsze. Potem na ulicy udawali, że cię nie widzą. Czy było naprawdę potrzeba twojej dobroci. Czy naprawdę przydały się na coś rozmowy prowadzone w późne noce. Gdyby tak zliczyć te godziny spędzone na słuchaniu, na rozmawianiu, na łataniu, spinaniu, zszywaniu, łagodzeniu, wygładzaniu, na załatwianiu za nich spraw, na wykonywaniu za nich robót. To byłyby już nie na dnie, nie tygodnie, ale grube miesiące, lata nawet. Sens twojego życia. Sens takiego życia. Czy naprawdę pomogłeś tym, którym pomagałeś. Czy naprawdę oni bez twojej pomocy nie daliby sobie rady. Został ci po nich tylko zbiór listów, które w końcu trzeba wyrzucić, i kilka kartek z życzeniami świątecznymi, które od paru lat już zupełnie przestały przychodzić. Czasem nawet spotykasz twoich podopiecznych. Tych, którym życie wtedy ustawiałeś i, jak sądziłeś, ustawiłeś w sposób ostateczny. Właściwie nic się nie zmieniło. Mają nieodmiennie swoje kłopoty. Trochę inne niż za twoich czasów. Może ktoś inny je im rozwiązuje czy sobie sami rozwiązują. W każdym razie ty nie jesteś im już potrzebny. Rozmawiają jeszcze serdecznie, ale już obco. Nawet obiecują zadzwonić, przyjść, ale nie przychodzą. O pieniądzach, które im pożyczałeś, już nie wspominają. Ale następni przychodzą do ciebie nieprzerwanie. Słuchasz, co mówią, wysłuchujesz ich skarg, kłopotów. Usiłujesz wynaleźć jakieś rozwiązanie, wydłubać ze siebie jakiś pomysł, poderwać się, by im ze swojego smutku, zniechęcenia dać trochę optymizmu, pogody, radości, ufności, której sam już nie masz od dawna. Tłumaczysz, wyjaśniasz, prosisz. Nie wytrzymujesz, wybuchasz. Trzymasz się resztkami nerwów, żeby nie dać się ponieść fali gniewu, która w tobie narasta. Znowu gaśniesz rozżalony. Jesteś tylko zmęczony, znużony, w poczuciu trwonionego beznadziejnie czasu. I nie widać zmiany. Masz tyle swoich kłopotów, nierozwiązanych problemów, a nikt się nawet o to nie zapyta. Każdy uważa, że sam sobie znakomicie dajesz radę. A ty nie masz na swoje sprawy czasu. Wiesz, że nie będzie inaczej. Ludzie będą wciąż przychodzili. A ty będziesz spinał, łatał, leczył, zalepiał, głaskał, pocieszał. Popędzany przez nich. Będziesz wciąż dla nich pocieszycielem, nauczycielem, doradcą, wzorem. Ostoją ich kłopotów, problemów, które z rozpaczą w duszy będziesz usiłował jakoś rozwiązać. Nie wierząc w to, co robisz. Pomagając innym, choć sam potrzebujesz pomocy. Pocieszając innych, choć sam potrzebujesz pocieszenia. Prowadzący innych, choć ty sam stoisz spętany, cierniem ukoronowany.

*

4. DROGA KRZYŻOWA

Niewygodnie. Boleśnie. Każdy krok z największym wysiłkiem. Tylko byle nie upaść, ale iść dalej. Ostrożnie, metr po metrze. Pod stopami ostry żwir, na ramionach ugniatający ciężar twojego krzyża. Twoich obowiązków. Codziennego, beznadziejnego zmęczenia. Jak zwierzę w jarzmie. Bez możliwości wyboru. Bez żadnej perspektywy na zmianę. Takie jest twoje życie. Z tego składa się twój powszedni dzień. Ten sam codzienny rytm czynności w miejscu pracy. Ten sam codzienny rytm czynności w domu. Przygotowywanie posiłków, zmywanie, ścielenie łóżka, sprzątanie, porządkowanie, układanie, odnoszenie, przynoszenie, robienie zakupów, kilometry odkładane twoimi nogami w beznadziejnym, codziennym dreptaniu, tysiące szczegółów, drobiazgów, głupstw prawie, które ci zastawiają cały horyzont, zajmują czas. Wreszcie praca zawodowa. Parodia służby anonimowemu bliźniemu, narodowi, ludzkości, której wcale nie widać poza stosami papierków, maszyn, spraw do załatwienia. A ty wciąż musisz być spokojny, pogodny, opanowany. Czy tak ma wyglądać twoje życie? Czy tak ma wyglądać twoja miłość? Czy twoja miłość musi być aż tak rozmieniana na drobne, że znika zupełnie? Twoja droga krzyżowa. Wrzaskliwy terkot budzika. Jedyne marzenie, prośba, błaganie katorżnika, żeby można jeszcze na chwilę, na maleńką chwilkę przyłożyć głowę do poduszki. Żeby jeszcze na małą chwilkę można było zamknąć oczy. Żeby jeszcze na moment można było zapomnieć o tym, co cię czeka. Ale dobrze wiesz, że to nie zostanie ci ofiarowane, ta łaska cię nie spotka. Bat obowiązku uderza cię boleśnie. Nieprzytomne zwlekanie się z pościeli, niechęć otworzenia oczu, wreszcie zajęcie pozycji pionowej. Obrzydzenie do powstającego dnia. Wstręt do życia, które cię czeka. Ruchy jak we śnie somnambulicznym. Zwolniony tok myślenia. Czas podawany przez spikera radiowego popędza cię do przyspieszenia czynności ubierania się i mycia. Narasta pośpiech przekształcający się w panikę w obawie przed spóźnieniem. Śniadanie, którego smaku prawie nie czujesz, które staje w gardle. Wzdrygasz się na samą myśl przed dniem, w który wchodzisz. Wreszcie wyjście z zaduchu domu w smród spalin, w uliczne szaleństwo samochodów i ludzi spieszących się. Jeszcze się bronisz. Ale już cisną ci się do głowy sprawy, które czekają na ciebie od wczoraj. Jeszcze je instynktownie odsuwasz od siebie. Jeszcze przynajmniej chcesz mieć spokojną drogę do pracy, ale już szukasz rozwiązań, sposobów, ścieżek, jak załatwić, jak rozwikłać trudności, które się pojawiły i na które, zdawałoby się, nie ma rady. Jeszcze chcesz pozostać w spokojnym bezruchu, ale już cisną ci się do głowy sformułowania, pomysły, sposoby ujęcia. Jeszcze patrzysz na przewalający się obok ciebie ruch, ale myślami jesteś już na twoim stanowisku roboczym. Rozpędzający się dzień. Podniecenie ranne. Jesteś już rozbudzony, sprężysty. Pierwsze „dzień dobry” z koleżankami i kolegami, pierwsze uśmiechy. Zabierasz się do swojej pracy. Aż sam się sobie dziwisz, skąd tyle w tobie optymizmu, pogody, pewności siebie – ufności, że wszystko będzie bardzo dobrze. Aż po paru godzinach oprzytomni cię ból w boku, drżenie rąk, narastające zdenerwowanie, rozdrażnienie. I poczujesz, że jesteś bardzo zmęczony. Potem już tylko dobijanie na siłę do momentu, gdy wskazówka na zegarze pozwoli zakończyć ten jeszcze jeden odcinek twojej drogi krzyżowej.

*

5. UKRZYŻOWANIE

Już nic nie można robić, już nigdzie nie można iść, już o niczym nie można myśleć. Można tylko cierpieć. Przybite ręce i nogi, głowa w cierniowej koronie. Czas choroby. Bezwład rąk i nóg, ból głowy rozsadzający czaszkę. Twoja samotność. Odciętego od otaczającego świata przez chorobę. Łapiesz z trudnością powietrze. Jesteś wciąż mokry, spocony, lepki, obrzydliwy dla siebie samego. Usiłujesz przewrócić się na bok. Nie ma jednego niebolącego miejsca na tobie. Każda kość, każdy mięsień. Wszystko cię boli. Nie możesz spać, nie możesz myśleć. Nie możesz nie myśleć. Przewalają się przez twoją głowę bezładne wspomnienia. Drażni cię każdy hałas, głos, muzyka, stuk, szum, drażni cię każdy szczegół, który nie jest taki, jak byś chciał, każda uprzejmość i każda nieuprzejmość, przyjście i nieprzyjście. Nie możesz znieść ludzi, którzy wokół ciebie się kręcą, którzy się tobą opiekują, którzy ci powinni pomagać, a właściwie tylko cię denerwują. Jesteś coraz bardziej przekonany, że są brutalni, bezwzględni, niedelikatni, uparci, złośliwi, a przynajmniej nieczuli. Nie zdają sobie sprawy z tego, co ty cierpisz. Drażnią cię odwiedziny przyjaciół. Bo przychodzą z grzeczności. Patrzą na ciebie z wyżyn swojego czerstwego zdrowia. Przesuwają się przez twój pokój zajęci swoimi bieżącymi sprawami, ledwie cię dostrzegając. Zachowują się bezceremonialnie, nie zauważając prawie twojego cierpienia. Zaczynają od pytań o twoje zdrowie i samopoczucie, ale najwyraźniej nie interesuje ich to zupełnie, choć może niektórzy, z trudem zresztą, usiłują zrozumieć sens swojego pytania, a nawet wczuć się w twoją sytuację Łazarza leżącego u ich stóp. Zaraz przechodzą do swoich spraw, opowiadają niezmordowanie o swoich kłopotach, zapytując cię o radę, zdanie, stanowisko, prosząc o pomoc, o interwencję. Tak jak gdyby nic się w twoim życiu nie zmieniło, jak byś był tym samym co przedtem. Słuchasz tego, nie mogąc zupełnie zrozumieć, o co im chodzi. Głowa ci pęka, masz mdłości, zaschnięte gardło, z trudnością patrzysz na oczy. Usiłujesz wyjąkać jakieś słowo, skleić jakieś zdanie. Jeszcze coś pomóc. A równocześnie widzisz morze swoich niezałatwionych spraw, których przecież nie można pozostawić własnemu biegowi, lecz trzeba je jakoś zamknąć, uzupełnić, wykończyć. Ale wiesz, że na to już za późno. Po prostu nie zdążyłeś. Nie udało się. To, co miało być dziełem życia – życie, które miało być wielkim dziełem – przedstawia ci się jako bezładna kupa, powikłany splot, którego już nikt nie będzie w stanie rozplątać, zwinąć na osobne kłębki – jeżeli w ogóle komuś się będzie chciało tego podjąć. Po prostu nie zdążyłeś. Nawet o tym wszystkim nie chcesz myśleć. Nawet na dobrą sprawę już ci na tym nie zależy. Już cię to nie bardzo obchodzi. Chciałbyś tylko żyć. Ale nie za wszelką cenę. Nie za cenę bólu. Chciałbyś być znowu zdrowy. Znowu chodzić po łąkach zielonych. Słuchać, jak ptaki śpiewają. Siadywać nad strumieniem. Kąpać się w morzu. Jeździć na nartach. Nawet nie: znowu, bo właściwie nie bardzo na to wszystko było miejsce w twoim życiu. Może w młodości. Ale ostatnio aniś po tych lasach tak nie chodził, aniś nad tą wodą nie siedział. Ani nad morzem latem, ani w górach zimą. Wciąż było na to wszystko za mało czasu. Wciąż w przelocie, ograniczone do minimum, aby tylko wytchnąć, a i tak prawie zawsze mając w zasięgu kogoś, kim się trzeba było zająć, opiekować. Oczywiście wciąż sobie obiecywałeś, że jeszcze kiedyś przyjdzie taki okres, kiedy znajdziesz na to wszystko czas. Teraz wiesz, że to dla ciebie jest poza zasięgiem możliwości. Teraz chciałbyś już tylko więcej nie cierpieć. Umrzeć. Jak najprędzej umrzeć. Żeby ci ktoś zrobił tę przysługę. Wyświadczył tę łaskę i zadał ci śmierć. Nie chcesz się już dłużej tak męczyć. Nie potrafisz dalej znosić tych bólów ukrzyżowania.

 

 

CZĘŚĆ TRZECIA – CHWALEBNA


1. ZMARTWYCHWSTANIE


Przywalili kamieniem oszczerstw, szyderstw twój grób. Postawili straż. Ogłosili wszystkim, że jesteś pogrzebany, że twoje imię nie będzie więcej wspomniane. Pokonali cię siłą, podstępem, chytrością i pieniędzmi. Przegrałeś. Osądzili cię. Wydali wyrok i wykonali go. Zniszczyli cię. Zdarli z ciebie całą twoją chwałę, na którą sobie zasłużyłeś, zagarnęli, coś zdobył w ciągu twojego pracowitego życia. Usunęli ze stanowiska, z pozycji, którą dotąd zajmowałeś. Odebrali ci twoich współpracowników, kolegów, przyjaciół. Nazwano cię najpierw oryginałem, potem dziwakiem, na koniec człowiekiem aspołecznym, szerzycielem błędnych poglądów, niebezpiecznym dla społeczeństwa. Twoje imię stało się w ich ustach przezwiskiem. Zbrodnia została dokonana. Ty tylko jeden wiedziałeś, że nie oni mieli rację, lecz ty. Może jeszcze było o tym przekonanych kilka osób, paru najbliższych przyjaciół i paru prawie obcych ludzi, którzy pojawili się w ostatniej chwili, chcąc cię uratować – ale już było na wszystko za późno. Załatwiono formalnie, zgodnie z przepisami. Zbrodniarzem jesteś ty. Ci, którzy cię zamordowali, są w oczach prawa zupełnie w porządku. Wobec społeczności są obrońcami prawdy, bojownikami o dobro ogółu, którzy się poświęcają dla służby prawa i porządku. Twój grób opieczętowano. Zapadło milczenie, głucha cisza, cmentarna obojętność. A jednak zmartwychwstałeś. Wbrew nadziei, wbrew przypuszczeniom, przewidywaniom, logice, prognozom, zapowiedziom. Żyjesz, chociaż mówili, żeś pogrzebany. Wstałeś z grobu niepamięci, hańby, pogardy, obojętności. Zaczynasz się znowu pokazywać wśród ludzi. Mówią o tobie z szacunkiem, podziwem, uwielbieniem. Stałeś się dla wielu młodych ludzi bohaterem walki o prawdę i sprawiedliwość, przykładem nieugiętości, wytrwałości, konsekwencji. To, o co ci całe życie chodziło, o co walczyłeś, co tyle razy powtarzałeś, pojawia się na ustach ludzi. Nawet sam nie umiesz pojąć, jak to do nich doszło, na jakiej drodze stało się ich własnością, jak potrafili to w tak głęboki sposób zrozumieć. Twoje zmartwychwstanie. A zdawało ci się, że poszedł na marne cały twój trud, jaki włożyłeś w człowieka, któregoś jak ten Samarytanin zebrał z drogi. A myślałeś, że nic z niego nie będzie. Byłeś już pewien, że żadnego skutku nie osiągniesz. Byłeś przekonany, że nic nie potrafisz z niego wykrzesać. Aż ze zdumieniem dowiadujesz się, aż oglądasz na własne oczy, aż słyszysz na własne uszy, aż spotykasz go i stwierdzasz – to odmieniony człowiek. I taki dojrzały, roztropny, trzeźwo patrzący, a przy tym taki zapalony, zaangażowany, wzięty Sprawą, którą mu kiedyś ukazałeś. I własnym uszom nie dowierzasz. To, co on mówi, pobrzmiewa tym, coś ty kiedyś do niego mówił, nawet nie pobrzmiewa: on prawie dosłownie powtarza to, coś ty mu mówił. Gdyś był przekonany, że to groch o ścianę, kiedy to wszystko zdawało się do niego zupełnie nie docierać, kiedy to wszystko, coś mu tłumaczył, on odrzucał w sposób zdecydowany. Twoje zmartwychwstanie. Że nie na darmo się trudziłeś, mówiłeś, tłumaczyłeś, walczyłeś, służyłeś, poświęcałeś się, że słowo zostaje, przyobleka się znowu w ciało i rośnie w ludziach, że zostanie po tobie Dobro, że trwa twoje zmartwychwstanie.


*



2. WNIEBOWSTĄPIENIE


Twoje „dzień dobry” i „do widzenia”. Twoje „jak się masz” i „co u ciebie słychać”, „oczywiście”, „naturalnie”, „ma się rozumieć”, „niewątpliwie”, „słusznie”. Twój ukłon, podanie ręki, uśmiech na powitanie, na pożegnanie. Twoje składanie życzeń imieninowych i urodzinowych, świątecznych: „wszystkiego najlepszego, powodzenia, szczęścia”. Powtarzasz to, czegoś się nauczył, coś przyswoił, zapożyczył, podpatrzył, czego cię nauczono, co ci wdrożono, w czym cię ukształtowano, wychowano, wytresowano. Twoje powtarzanie tych najprostszych słów, gestów. Twoje powtarzanie tych największych słów, dotyczących spraw najbardziej istotnych twojej egzystencji – sensu życia, miłości i śmierci, prawdy i fałszu, sprawiedliwości i krzywdy. Na ile to wszystko jest twoje własne, osobiste? Na ile potrafiłeś wydobyć zawarte w tym treści, na ile je sobie przyswoiłeś, przejąłeś? Na ile jest to twoim wyrazem? Czy ty wiesz, co ty mówisz. Czy ty rozumiesz słowa, które wymawiasz, rzeczy, którymi się posługujesz, instytucje, w których uczestniczysz, bierzesz udział. Zachowujesz się jak ich właściciel, a jesteś tylko grubianinem niegodnym ich dotknięcia. Wciąż istnieje niebezpieczeństwo, że prześlizgujesz się po powierzchni rzeczywistości, że możesz przejść przez świat, nie wiedząc nic o nim ani o ludziach, ani o sobie – nie dowiesz się, kim naprawdę jesteś. A tu chodzi o ciebie. Żebyś szukał określenia istoty życia, podstawowych wartości, fundamentalnych prawd. Wniebowstąpienie. Ty nie jesteś pierwszy. Przed tobą już byli tacy sami jak ty. Ty jesteś ich następcą, ich dziedzicem. Kolejnym członem tego fenomenu, który się nazywa: ludzkość. Zmagali się ze swoją słabością, ze swoją śmiercią, ze swoimi grzechami i tęsknotą za wielkością, nieśmiertelnością. I ich, jak ciebie, męczyła codzienność i przerażało widmo starości, ogarniał smutek przemijania. Zostały po nich skamienieliny , zastygła lawa, zasuszone liście wzruszeń, przeżyć, doznań, przeczuć. Pochylaj się nad tymi ludzkimi dziełami słów, rzeczy, instytucji, nad dziełami poezji, prozy, teatru, rzeźby, architektury, malarstwa. Badaj, słuchaj, obserwuj, wczuwaj się. Niech pod twoim wzrokiem zadźwięczą tamtym bólem, miłością, radością, zachwytem, żebyś i ty ożył, rozwinął się, obudził się, uśmiechnął się, rozkwitł, żeby otwarły się w tobie śluzy, zaszumiały potoki, rozhuśtały się morza, rozbłysły gwiazdy, otworzyły się nieba. Wniebowstąpienie. Pozostały nam skamienieliny Ewangelii, sakramentów, modlitw, hymnów, pieśni, antyfon, litanii, obrzędów, nabożeństw wypełnionych śpiewaniem, graniem, recytowaniem, procesjami, świecami, kielichami, szatami liturgicznymi, ornatami, albami. Pozostały nam święta Bożego Narodzenia, Wielkiego Postu, Wielkanocy, Zielonych Świątek, rok kościelny ułożony w rytmie historii Objawienia, kaplice, kościoły ozdobione posągami, obrazami, stiukami, plafonami, kolumnami, fryzami, architrawami. Tylko żeby się w tym wszystkim nie zgubić. Stworzyła je wielka wiara w sens życia ludzkiego, miłość do Tego, który się nazywa Początkiem i Końcem, Prawdą i Sprawiedliwością, Pięknem i Miłością i możesz ją w nich znaleźć. Ale ponieważ słabi jesteśmy, zawsze nam grożą niebezpieczeństwa. I zawsze są ludzie, którzy popadają w dewocję: tak sobie upodobają samo świętowanie, nabożeństwa, procesje, modlitwy, że nie potrafią wyjść poza nie, zapominają, że one mają służyć życiu codziennemu, by było pełne miłości. A z drugiej strony są tacy, którzy twierdzą, że jeżeli istotna jest miłość, to można zrezygnować z wszystkich uroczystości, modlitw prywatnych i wspólnotowych, ze Mszy świętej, z nabożeństw, że można odrzucić świętowanie, które ich czasem już nudzi i denerwuje. I ten błąd jest taki sam niebezpieczny jak tamten. Bo przecież ty świętujesz na to, żeby pamiętać o Nim, żeby być razem z Nim, żeby się włączyć w Jego życie, uczestniczyć w Jego chwale. Na to, żeby być Jego naśladowcą, by być w życiu codziennym tak otwartym, szerokim, wspaniałomyślnym jak On, który w niebo wstąpił.


*



3. ZESŁANIE DUCHA ŚWIĘTEGO


To są twoje drobne wyrzuty sumienia, niepokoje, które cię dręczą, troski. To są twoje niesmaki, obrzydzenie do siebie samego. To są twoje przerażenia, żeś się tak wygodnie rozsiadł. Żeś już taki zadowolony. Żeś taki zbieracz pieniędzy, rzeczy, stanowisk, godności, pochwał, splendoru, tytułów, ukłonów, pozdrowień, komplementów, objawów szacunku, wiernopoddańczości, dowodów strachu. Zesłanie Ducha. Twój ból spowodowany krzywdą wyrządzoną drugiemu człowiekowi. Twoje wyrzuty sumienia za popełnione nieuczciwości, nadużycia, niedociągnięcia, za jedno słowo za dużo na temat twojego bliźniego, za lekceważenie słabszych, pogardę, za twardość, nieustępliwość, upór w rzeczach nieistotnych, byle tylko udowodnić swoją przewagę, swoją jakąś rację, za wyśmianie tych, którzy mogliby ci zagrozić na stanowisku, którzy rywalizują z tobą na drodze do osiągnięcia stopnia wyżej. Zesłanie Ducha. To są twoje drobne radości, szczęście, które czujesz, gdy spełnisz coś dobrego, zachwyty, olśnienie, przypływy siły, energii, porywy, pomysły, postanowienia, odnowy. To jest nagłe otworzenie oczu na to, co było dla ciebie niewidzialne: nowe perspektywy, światy, możliwości. To jest twoje zauważenie człowieka, którego dotąd nie dostrzegłeś, chociaż codziennie na niego patrzyłeś. To jest usłyszenie człowieka, któregoś dotąd nie rozumiał, chociaż on wciąż do ciebie mówił, choć wciąż cię o coś prosił, choć wciąż ci coś tłumaczył. To jest twój żal, gdy kogoś spotkało nieszczęście. To jest twoja radość z powodzenia – osiągnięcia sukcesu, szczęścia, które kogoś spotkało. To są twoje słowa uznania wyrażone pod adresem obcego człowieka, znajomego, kolegi, współpracownika, rywala. To jest twoja odwaga, aby powiedzieć prawdę, aby powiedzieć „tak”, jeżeli jesteś przekonany, że trzeba powiedzieć „tak”, powiedzieć „nie”, jeżeli jesteś przekonany, że trzeba powiedzieć „nie”. To jest twoja odwaga, by zaufać drugiemu człowiekowi, uwierzyć, że to, co mówi, jest prawdą, aby postawić na drugiego człowieka, aby go uratować przed społecznością i przed nim samym. To jest twoja wrażliwość, by wyczuć, co się w drugim człowieku dzieje, co on przeżywa, czego się boi, czego mu brak, o czym marzy, co może mu dać choćby trochę radości, trochę szczęścia. To jest twoja wrażliwość, by wyczuć to, czym żyje twoja społeczność, twoje pokolenie, twój naród, świat – problemy, bolączki, zagrożenia, niebezpieczeństwa, katastrofy, kierunki, tendencje, linie rozwojowe, prądy. Zrozumieć troski i niepokoje, jakie gnębią ludzkość. Nie bać się ich widoku, szukać wyjścia, rozwiązania, zapobieżenia, lekarstwa, ratunku, zbawienia. Proponować rozwiązania. Włączyć się. Zaakceptować to, co dobre, odrzucić to, co błędne, fałszywe, do nikąd prowadzące. Odpowiedzieć na potrzeby epoki. Budować nowy świat. Świat lepszy. Piękniejszy. Wspanialszy. Pełen Prawdy, Sprawiedliwości, Dobroci. Odpowiedzieć na Zesłanie Ducha.


*



4. WNIEBOWZIĘCIE


Ty tutaj musisz żyć: traktować swoje życie poważnie i być zaangażowany w sprawy tego świata. I musisz punktualnie stawiać się do pracy, i zajmować się problemami, które dzień, które życie niesie. Wysłuchiwać ludzi i brać ich na serio, przejmować się ich kłopotami i radować się ich radościami. Musisz załatwiać, wygłaszać, przybijać pieczątki, budować, zamykać, otwierać, sprzątać, jeść, ubierać się. Troszczyć się o to, żebyś miał się w co ubrać, żebyś miał gdzie mieszkać, żebyś miał co jeść. Ale nie zapominaj, że to wszystko jest jakoś nierzeczywiste. Nawet wtedy, kiedy się najprawdziwiej cieszysz, kiedy jesteś autentycznie przerażony, zdumiony, zasmucony, to wszystko jest choćby odrobinę „jak gdyby”. To wszystko, co się wokół ciebie dzieje, w co jesteś zaangażowany, wciągnięty aż po same uszy, nie jest w stanie ciebie zbić z nóg. Wniebowzięcie. Nie ma tu na świecie powodu, który mógłby cię przyprawić o absolutną rozpacz. Nie ma powodu do absolutnej tragedii. Ani rzeczy, która mogłaby ci dać absolutne szczęście. Nie ma absolutnej straty, nie ma absolutnego zysku. Nie ma nic stałego, niewzruszonego – prócz samej dobroci, prócz Miłości. I gdy patrzysz na ludzi obłędnie zalatanych, zaspieszonych, zajętych, zapracowanych – biorących życie jakoś całkowicie na serio, to czujesz, że właśnie to „całkowicie” jest nieporozumieniem i obok przerażenia wywołuje twój uśmiech pobłażania. Musisz mieć dystans do swojego życia: do rzeczy, pieniędzy, które posiadasz, do ludzi, z którymi żyjesz. Bo wszystko jest tylko czasowe. A ty jesteś tylko przechodniem, przed którym jeszcze bardzo daleka droga, widoczna tym lepiej, im jesteś starszy. I im więcej lat za tobą, tym musisz surowiej oceniać te przeżyte lata – właśnie na ile byłeś nieustatkowany, zachłanny, chciwy, przywiązany, wczepiony w rzeczy, ludzi, siebie. Na ile chciałeś dawać, obdarzać, udzielać, szafować, pożyczać, przebaczać, zapominać, darować. Na ile łatwo to ci przychodziło. I im więcej lat poza tobą, tym bardziej masz tej drogi wypatrywać, która jest jeszcze przed tobą: wypatrywać swojego wniebowzięcia.


*



5. UKORONOWANIE


Pokochać. Pokochać kogoś. Pokochać coś. Iść za siódmą górę, za siódmą rzekę, za siódmy las, za siódme morze. Znaleźć. Jak źródło, jak kwiat, jak chleb, jak skarb w roli, jak perłę najpiękniejszą. Pokochać. Być oczarowanym. Porwanym. Zachwyconym. Zawierzyć. Zaufać. Pozostać. Przylgnąć. Trwać. Być wiernym. Pokochać. Zaangażować się. Włączyć się. Poświęcić się. Oddać się. Siedzieć godzinami. Dzień za dniem. Tydzień za tygodniem. Miesiąc za miesiącem. Nie żałować siebie, nie żałować czasu, nie żałować pieniędzy. Nie liczyć się. Nie obliczać, ile zarobisz, ile stracisz, czy dobrze wyjdziesz, czy ci się opłaci. Pokochać. Śmieją się z ciebie, żeś naiwny, że nie dbasz o swoje interesy, że darmo pracujesz, że więcej ci się należy, że cię wykorzystują. A przecież – nawet gdybyś się nie spotkał z wzajemnością. Nawet gdyby od ciebie człowiek ukochany odszedł, zdradził cię, zawiódł, rozczarował, okłamał, oszukał, wykorzystał, nadużył zaufania. Nawet gdyby się potem przyszło rozstać. Gdybyś musiał odejść, zerwać z nim. Nawet gdyby twoją pracę – dzieło twojego życia – odebrano ci, zasługi przypisano komu innemu, nagrody przyznano ludziom, którzy nic albo niewiele mieli z nią wspólnego. Nawet gdyby pracę twoją zniszczono, zaprzepaszczono możliwości rozwoju, szanse rozbudowy. – To nie myśl, żeś żył na darmo. Żeś zmarnował te godziny uniesień, ślęczenia, trudu – bo to i tak nic z tego. Nieprawda. – Przecież tylko miłość stanowi prawdziwą wartość życia. Prawdziwy sens. To, co pozostanie. Tylko tu nie ma możliwości pomyłki. Zawodu. Rozczarowania. Tylko te lata nigdy nie są zmarnowane, ani trud, ani wysiłek. Bo Miłość jest jedna, jak jedno jest Dobro, Piękno, Prawda, jak jedna jest Służba i Poświęcenie. To, co się naprawdę liczy. Dlatego nie daj sobie wyrwać z rąk miłości. Bo potem pozostanie ci tylko troska o siebie samego. Dbanie o stanowiska, stopnie, tytuły, nagrody, wyróżnienia, godności, ordery. O wysokie honoraria, komfortowy samochód, spokojny domek w miejscu letniskowym, wygodne mieszkanie w mieście. O estetyczne wnętrze, wytworne fotele, stare meble, drogie obrazy, rzadkie kryształy. O najnowszą lodówkę, najnowszą maszynę do mycia naczyń, najnowszą pralkę, najnowszy adapter, najnowsze radio. Pozostanie ci dbanie o siebie, o swoje zdrowie, rozczulanie się nad każdym katarkiem, anginką, grypką, każdą nieregularnością bicia serca. Pozostanie ci mierzenie ciśnienia, herbatki ziołowe, napary, okłady, szukanie sposobów na przedłużenie swojej wegetacji w rzadkich lekach, w znachorach, cudotwórcach. Dlatego nie daj sobie wyrwać z rąk miłości. Bo potem pozostaną ci tylko pieniądze. A pieniądze mają w sobie niebezpieczny urok, obiecują wszystko. Ale najpierw trzeba ich nazbierać, jak najwięcej nazbierać, wszystkimi sposobami nazbierać. Kuszą mirażem, że jak będziesz miał ręce pełne pieniędzy, to dopiero wtedy będziesz mógł żyć: pracować, poznawać, kochać, poświęcać się, być uczciwym, porządnym, cieszyć się i smucić, że wtedy będziesz mógł też innym ludziom pomagać, zdobędziesz u ludzi uznanie, szacunek, poważanie, sympatię a nawet miłość. Ale pamiętaj, że gdy dasz się namówić i przekonać do takiej drogi życia, to już nic innego nie będziesz w życiu robił, tylko będziesz zbierał pieniądze, bez wytchnienia, wszystkimi sposobami i będzie ci ich wciąż mało. I umrzesz, i pozostawisz po sobie bardzo wiele pieniędzy. I umierając, dopiero spostrzeżesz się, że przeszedłeś przez życie, a nic o nim nie wiesz: nie wiesz, co to znaczy żyć, bo nie wiesz, co to znaczy pracować, poświęcać się, smucić się, martwić. Dopiero umierając spostrzeżesz, bo na to cię już nie będzie stać. Bo twoim jedynym celem było zachowanie swojego życia, przedłużanie swojego życia. A to nie jest miłość, tylko egoizm, a to nie jest oczarowanie, tylko opętanie, a to nie jest wolność, tylko niewola. A to jest piekło już tu na ziemi. Bo są tylko dwie możliwości: miłość albo drżenie o swoją egzystencję. Już na ziemi zaczyna się wolność lub niewola, życie lub śmierć. Już na ziemi można być szczęśliwym albo nieszczęśliwym. Już na ziemi zaczyna się niebo i zaczyna się piekło. Od ciebie zależy, co wybierzesz. Życie po tamtej stronie jest kontynuacją życia tutaj. Jest jego ukoronowaniem.