Biblioteka




III BOŻE NARODZENIE

            Czy tylko tym pasterzom śpiewali aniołowie? Czy tylko tym Magom pojawiła się Gwiazda Jezusowa?

A jeżeli aniołowie również innym pasterzom śpiewali, to dlaczego oni nie posłuchali ich nawoływania?

A jeżeli również innym Magom pojawiła się Gwiazda, to dlaczego za nią nie poszli?

My jesteśmy pasterze, którym śpiewają aniołowie. My jesteśmy Magowie, którym pojawia się Gwiazda Jezusa na nieboskłonie. I pójdziemy albo nie pójdziemy.

*********


Obyś jeszcze raz, na tę chwilę, mógł się stać młodym chłopcem, młodą dziewczyną. Obyś zatęsknił. Obyś zatęskniła. Za Bożym Narodzeniem.

                Obyś poderwał się, abyś poderwała się do biegu – jak ci pasterze pobudzeni przez aniołów.

                Oby ta sprawa Bożego Narodzenia zdominowała wszystkie inne. Oby Boże Narodzenie zawładnęło tobą – twoją wyobraźnią, twoim sercem, twoim umysłem.

               Obyś jeszcze raz był młodym chłopcem. Obyś jeszcze raz była młodą dziewczyną.

*********

               20 grudnia przyjęli sakrament małżeństwa Magdalena i Bogusław.

            Jest film, który należy do klasyki, pod tytułem: „Miłość po południu”. Głównymi bohaterami są Gary Cooper i Audrey Hapburn. On jest człowiekiem w sile wieku – na skraju starości, ona młodą dziewczyną – jeszcze na studiach. I rodzą się pytania: „A gdy będę już całkiem siwy, będziesz mnie kochała?” „Będę cię kochała”. „A gdy mi włosy wypadną i ołysieję, będziesz mnie kochała?” „Będę cię kochała”. „A gdy połamie mnie reumatyzm i chodzić nie będę mógł, będziesz mnie kochała?” „Będę cię kochała”.

           Ale jest druga seria pytań, która musi towarzyszyć tej pierwszej. „Ale ja nie jestem tak wykształcona, jak ty – będziesz mnie kochał, chociaż jestem głupiutka?” „Będę cię kochał”. „Ty masz duże doświadczenie, ja wobec ciebie jestem dzieckiem. Czy będziesz mnie kochał?” „Będę cię kochał, chociaż ty jesteś jak dziecko”.

           Żarty na bok. Ale to nie są żarty. Tę serię pytań ze strony jego i ze strony jej można by kontynuować. I one się pojawią jako realna rzeczywistość. Bo ludźmi jesteśmy. I wymagamy od siebie heroizmu. I o ten heroizm prosimy Boga dla pana młodego i dla pani młodej. Żeby miłość trwała. Żeby jak Hitchcock, klasyk kina grozy, gdy go pytano, co potrzeba do tego, żeby film kryminalny był doskonały, powiedział: „Musi się zacząć trzęsieniem ziemi. A potem napięcie ma wzrastać”.

To jest małżeństwo: miłość musi wzrastać. Chociaż na początku jest już trzęsienie ziemi.

*********

Po nabożeństwie ślubnym Magdaleny i Bogusława u Świętej Anny poszedłem na Rynek Krakowski. Był zmrok. I zostałem oczarowany pięknem tego miejsca. Szedłem w stronę Świętego Wojciecha powoli, żeby nie spłoszyć tego czaru. Wyłoniła się wieża Mariacka ze swoją koroną na szczycie. Było coś urokliwego. Cicho. Bez krzyków, bez głośnej muzyki. Ludzi niewiele. Prószył lekki śnieżek. Jakaś zaczarowana grupa turystów zagranicznych stała i gapiła się – na Sukiennice, na Wieżę Ratuszową, na Świętego Wojciecha, na kościół Mariacki. Byli chyba tak samo zauroczeni jak ja.

            Pomyślałem: Chyba tak wygląda Niebo. Tyle samo ciszy, piękna, tyle samo światła – nie za dużo, nie za mało, jak w sam raz. Tyle ozdób – nieprzegadane, ale takie, które zwiastują pokój.

            I nagle przypomniały mi się słowa, które wykrzyknąłem u Świętej Anny, na rozejście się: „Ale oni chcieli koniecznie wziąć ślub przed Bożym Narodzeniem!”

            Trudności były piramidalne, pod sam sufit. Nie wierzyłem, że się uda przebrnąć przez formalności w tak krótkim czasie. Na głowie się postawili i dokonali tego niemożliwego. Żeby w Boże Narodzenie przystąpić do Komunii świętej jako małżeństwo. Ale się udało. Wszystko przyszło na czas, w terminie.

            Ten Rynek Krakowski, te słowa, które mi dźwięczały w uszach, stanowiły jakąś całość, jakieś wytłumaczenie.

*********

Pierwsze przyszły listy. Z życzeniami. Nawet obszerne – na cała stronę, na półtorej strony. Tak samo serdeczne. Potem kartki. Również krótkie, tylko z podpisami a wydrukowana była reszta. Z kolei przyszły e-maile i zaspieszone smsy – krótkie, urwane, wielomówiące, chociaż lakoniczne. Na koniec telefony – z drogi, z samochodu, z mieszkania pustego, pełnego. Aż wreszcie te najradośniejsze – którym towarzyszyło podanie ręki, ze słowami: „Wszystkiego najlepszego. Niech Pan Bóg błogosławi. Zdrowia. Powodzenia. Roku bez zmartwień, bez smutków. Roku szczęśliwego”.

            To są twoi anieli. Którzy mówią ci, że cię kochają. Chociaż raz na rok, chociaż w przelocie, chociaż na moment. To są twoi anieli, którzy cię powiadamiają, że pamiętają i obiecują: „Jeszcze się spotkamy, jeszcze się zobaczymy. Przyjdzie czas, że jeszcze spokojnie pogadamy”.

            I ty stań się takim aniołem – pisz listy, wysyłaj kartki, smsy, e-maile, wreszcie telefonuj, mów, patrząc prosto w oczy. Że kochasz, że życzysz wszystkiego najlepszego. Bądź tym aniołem, który proponuje: „Jeszcze pogadamy, jeszcze usiądziemy przy stole, jeszcze napijemy się kawy. Jeszcze pójdziemy razem przez życie, ręka w rękę, pomagając sobie nawzajem”.

            Złączył nas Jezus narodzony. Ten, który jest Słowem Bożym, leży w żłobie. I wyciąga do nas ręce. To jest nasz Anioł, najważniejszy z aniołów – który mówi, że nas kocha, że nam życzy wszystkiego najlepszego, nie tylko przelotnie, nie tylko od święta, ale trwale, na co dzień.

                                                                 *********

Pełne samoloty, pełne pociągi, pełne autostrady – prawie obłęd. Żeby zdążyć! Na Święta do rodziny. Żeby zdążyć. Przy stole wigilijnym połamać się opłatkiem. Z matką – „Ale pięknie wyglądasz, odmłodniałaś przez ten rok. Uśmiechnij się do mnie”. „Tato, ale zmężniałeś. Tylko skąd te siwe włosy pojawiły się na twojej głowie. Przecież nie masz zmartwień. Ze mną nie masz kłopotów. Na szczęście”. I łzy w oczach, i skowyt łkania, i przytulania i uściski.

Dla tej jednej chwili warto było lecieć setki, tysiące kilometrów, jechać pociągiem przez całą Polskę, pchać się samochodem w ciasnocie. Dla tej jednej chwili.

A jeszcze bracia, jeszcze siostry, jeszcze babcia, jeszcze dziadek – wszyscy przy jednym stole wigilijnym. Jeszcze puste krzesło – dla tego, kto nie zdążył, kto nie przyjechał, chociaż się starał; telefonami przeprasza, tłumaczy się.

            A jeżeli brakło ojca czy matki przy stole wigilijnym, to w tym samym dniu albo w następnym jeszcze jedna droga przed nami – na cmentarz. Żeby stanąć przy grobie, zapalić znicz czy świeczkę, położyć kwiaty i powiedzieć: „Jestem. Przybyłem, aby tobie się pokłonić, ojcze, matko, bracie, siostro, przyjacielu”.

*********

Dokąd doszedłeś? Gdzieś się zatrzymał? Na świątecznym sprzątaniu mieszkania, porządkowaniu, czyszczeniu?

Na wysyłaniu życzeń świątecznych, kart, sms-ów, mailów?

Na przygotowywaniu wigilijnej wieczerzy i świąt? Na rybach, plackach, makowcach, serowcach, babkach?

Dokąd doszedłeś? Do rekolekcji adwentowych, do spowiedzi? Aż tak wysoko?

Czy może tylko do kolęd, do szopki, do drzewka – a dalej już nie szedłeś, uważałeś, że to wystarczy.

Do wieczerzy wigilijnej. Do dzielenia się opłatkiem, do życzeń składanych najbliższym.

Aż do Pasterki. Aż tak daleko? Żeby zaśpiewać „Bóg się rodzi”.

Czy już uważasz, że osiągnąłeś to, coś chciał, za czym tęskniłeś, do czegoś dążył przez cały okres adwentowy? Dotknąłeś Boga?! Czujesz obecność Boga, który się objawił nam w Jezusie Chrystusie?

Bo przecież o to chodzi! Wszystko jest skonstruowane, żeby tobą wstrząsnęła Jego obecność! Że narodził się dla ciebie. Aby ci powiedzieć, że cię kocha.

A to wszystko było potrzebne – i te sprzątania domowe, i pisania życzeń, i kolędy, drzewko, wigilia. To wszystko nas przygotowywało na spotkanie z Bogiem.

*********


W ten późny wieczór wigilijny nie daliśmy się przyszpilić do krzeseł, do foteli – rozmowami na tematy polityki krajowej i zagranicznej, krachu ekonomicznego, na tematy rodzinne – jeszcze jednym posiłkiem, jeszcze jednym kieliszkiem alkoholu, jeszcze jedną lampką wina.

                Nie daliśmy się przyszpilić wygodą – że ciepło, że przyjemnie, że ludzie, że się spać już chce, że za nami tygodnie ciężkiej pracy, a zwłaszcza ostatni tydzień, który nas wykończył, należy nam się spoczynek.

            Nie daliśmy się przyszpilić. Bo czuliśmy, że nie można ograniczyć się do spraw rodzinnych, państwowych, narodowych, ekonomicznych, gospodarczych, finansowych. Że trzeba iść – w noc, aby powitać Jezusa, który narodził się również dla każdego z nas.

*********


Każda rodzina jest mininarodem. Każda rodzina jest minipaństwem. W rodzinie jest rząd, są ministerstwa. Jest parlament. Są spory, jest opozycja. Jest debata parlamentarna, głosowanie. Jest sąd. Prokurator, sędzia, obrońca, jest wydanie wyroku. Są strajki. Są awantury. Niestety, są przezwiska i krzyki.

Rodzina wyrasta z miłości. Tylko tragedia polega na tym, że nie wszyscy potrafią miłość przekuć w mądrą politykę. W dyskusję, dialog, rozmowę, ustępstwa, nieupieranie się, traktowanie z poszanowaniem siebie i partnera.

Przecież ja go kocham”. „Przecież ja ją kocham”. Bo ich przecież kochamy: mężowie – żony, żony – mężów, rodzice – dzieci, dzieci – rodziców, rodzeństwo między sobą, a jeszcze dalsza rodzina, dziadkowie, wnukowie, ciocie, kuzynowie, kuzynki. Ale nie umiesz prowadzić polityki wyrosłej z twojej miłości. Ciągle błędy, pomyłki, potknięcia. I stąd nawet tragedie.

Każda rodzina ma swoje problemy – jak Święta Rodzina miała swoje. I potrafi rozwiązywać je tylko mądrą miłością.

*********

 

          Jeszcze dobrze nie przebrzmiały śpiewy aniołów nad łąkami betlejemskimi, jeszcze dobrze nie odjechali Trzej Mędrcy ze Wschodu, a już król Herod chce zgładzić Dziecię.

Gdy Jezus przyjmuje chrzest z rąk świętego Jana, „niebo się otwarło” – jak ewangelista mówi – „i głos zabrzmiał”: „Tyś jest Syn mój umiłowany”. Równocześnie Jan Chrzciciel wskazuje swoim słuchaczom Jezusa słowami: „Oto Baranek Boży”. Ale ludzie nie ruszyli za Jezusem, zaledwie dwóch Janowych uczniów przyłącza się do Niego. I tuż zaraz na pustyni szatan kusi Go, aby zdradził swojego Ojca.

Gdy w synagodze Jezus dokonuje cudu – uzdrawia paralityka, obecni tam saduceusze z faryzeuszami nie tylko nie oddają Mu czci, ale wychodzą ze synagogi i naradzają się, jak by Go zabić.

Gdy dokonuje cudu najsłynniejszego: wskrzeszenia Łazarza i cała Jerozolima jest poruszona, Sanhedryn zbiera się nie żeby uczcić wybrańca Bożego, ale wydaje na Niego wyrok śmierci.

Po Ostatniej Wieczerzy Judasz, jeden z dwunastu najwierniejszych przyjaciół, sprzedaje Go Sanhedrynowi za 30 srebrników.

A ty narzekasz na Pana Boga, że cię ludzie krzywdzą.

*********


Jak uwierzyć w to, że Bóg cię bezgranicznie kocha – wobec chorób, które nas dręczą, wobec nieszczęść, które na nas spadają, wobec wypadków, które się nam zdarzają, wobec gwałtu i przemocy, które nam zagrażają.

Jak uwierzyć, że kocha bezgranicznie – wobec umierających dzieci na raka, ludzi ułomnych, nieporadnych, zrozpaczonych, starych którzy tracą pamięć, leżą jak kłoda, bez czucia, bez świadomości.

          Uwierzyć, że kocha bezgranicznie – na to stajnia, na to żłób. Na to całe życie Jezusa – w nędzy i głodzie, w poniewierce, w prześladowaniu, wreszcie w męce krzyża, śmierci najbardziej haniebnej.

Uwierzyć, że kocha, na to aniołowie przy pasterzach, na to Trzej Królowie za Gwiazdą – na to zmartwychwstanie.

Ale tę drogę musi każdy z nas przemierzyć osobiście. Nikt nie może się wymówić, nikt nie pozwoli się okłamać. Patrzymy prawdzie w oczy – twardej prawdzie. Obyśmy nie bali się przyszłości. Przyszłość jest w rękach Ojca naszego, Boga naszego. A to wszystko na tle krzyża Jezusowego i Jego śmierci, okrutnej.

                                                                 *********

A w Persji, jak legenda mówi, został zorganizowany zjazd mędrców. Magów. astrologów, astronomów, jasnowidzów. Specjalistów od układów gwiezdnych. Byli młodzi, byli i starzy, doświadczeni, z ogromną wiedzą, żeby uczestniczyć w tym święcie.

Wystąpił Baltazar i powiedział:

– W naszych świętych księgach jest napisane, że przyjdzie nowy król w Izraelu, On będzie głównym nauczycielem dla całej ludzkości. Będzie głosił, że Bóg jest Miłością. On założy nową religię. Do niej będą należeli ci, którzy żyją według prawa miłości Boga, miłości ludzi, miłości świata. I jak układ gwiazd nas poucza, ten człowiek już przyszedł na świat. Ja się wybieram do niego, żeby mu złożyć uznanie za taki dar Boży. Kto chce się dołączyć, bardzo proszę. Moja karawana będzie gotowa w najbliższych dniach.

Zgłosili się Kasper, Melchior i był jeszcze czwarty mędrzec, który zgłosił swoją chęć. Po przygotowaniu, które potrzeba było zrobić na taką daleką wyprawę, ruszyli w drogę. Tylko we trzech, bo czwarty nie dojechał.

Bo czwarty miał trudną drogę. Ruszył ze swego domu, żeby dołączyć do pozostałych trzech mędrców. Niespodziewanie napotkał wieś, która umierała z głodu. Deszcz nie padał trzy lata. Wszystkie trawy, zboża, drzewa owocowe uschły. Trzeba się było tym zająć. No to się zajął. Dzień za dniem płynął, a on organizował pomoc dla tych ludzi. Bo sobie myślał: „Jeżeli jest taki król, który do swojego królestwa zalicza tych, którzy kochają, no to jak mogę obejść tę nieszczęśliwą wioskę obojętnie”.

Dotarł na to miejsce, gdzie się umówili, nie zastał oczywiście nikogo. Pojechał za nimi. Ale nie szedł szerokimi traktami, tylko bocznymi drogami, nieuczęszczanymi. I natknął się na straszliwie zniszczony kraj. Panowała zaraza. Cholera. Brak szpitali, brak lekarzy, brak lekarstw. Ludzie umierali. Nawet niepochowane ciała leżały na ulicach. Nie mógł przejść obojętnie. Zorganizował pomoc. Wreszcie sam się zaraził i poszedł do szpitala.

Gdy wyszedł wyleczony, świat był inny. Jego karawana rozeszła się. Zastanawiał się, czy ma jechać dalej, czy wracać z powrotem do domu. Ale miał ze sobą najpiękniejszy diament świata. Tak przynajmniej oceniał sam ten kamień. Chciał go oddać temu Królowi, do którego jechał. Wobec tego ruszył w drogę dalszą, tym bardziej, że wciąż świeciła mu gwiazda, wskazując drogę, jaką powinien się kierować.

Wypytywał ludzi, czy jest w Izraelu jakiś nadzwyczajny władca, ale odpowiedź wciąż była taka sama – króla nie mają, tylko tetrarchę Heroda Antypasa, syna Heroda Wielkiego.

Aż doszedł do jakiegoś wielkiego miasta, gdzie trwał targ na rynku. Sprzedawali kupcy rozmaite rzeczy, również ludzi. I nagle zobaczył, że jest do kupienia grupa obywateli jego kraju. Spytał się sprzedawcy, ile chce za uwolnienie ich. Suma była zawrotna. Wtedy zdjął z szyi łańcuch, do którego był przytwierdzony jego drogocenny kamień i pokazał go kupcowi. Ten się znał na kamieniach i powiedział:

– Weź sobie wszystkich swoich ludzi, nie potrzebuję nic więcej od ciebie.

I jeszcze raz się zastanowił czwarty król, czy ma jechać dalej, czy wracać do domu. Ale zdecydował się, że dojdzie do Tego, który był celem ich pielgrzymki. Tym bardziej, że wciąż świeciła gwiazda.

Wszedł do Jerozolimy. Sklepy, stragany. Jak wszystkie miasta. Przyglądał się ludziom. Nagle zobaczył, że ulicą idzie pochód skazańców. Na czele szedł człowiek z tablicą, na której było napisane w języku hebrajskim, greckim i łacińskim: „Jezus Król żydowski”.

Tyle legenda.

*********

       Trzej Mędrcy zauroczyli nas swoją kulturą, taktem, a równocześnie absolutną determinacją w wypełnieniu zadania, które sobie postawili.

Przychodzą do króla Heroda, żeby im pomógł znaleźć nowo narodzonego Króla żydowskiego. Ale nie chodzi im o króla w sensie politycznym. Znamienne jest to, że Herod zwraca się do kapłanów i do uczonych w Piśmie, pytając, gdzie się ma narodzić nie król, ale Mesjasz.

Że im nie o króla politycznego chodzi, świadczy o tym również dar, który złożyli Jezusowi: kadzidło. Kadzidło – które przysługuje Bogu.

Ich wielkość zamyka się w jeszcze jednym stwierdzeniu: Przyszli, chociaż nie byli Żydami.

                                                               *********

Mędrcy nie wszystko zrozumieli. Gdy im Gwiazda znikła, poszli pytać Heroda o nowo narodzonego króla żydowskiego. Najgorszy adres, jaki mogli sobie wybrać. Ale oni tylko zdawali sobie sprawę, że narodzenie tego nowego króla żydowskiego jest wydarzeniem w skali świata, że stało się coś wielkiego, ogromnego – to wiedzieli. Szczegółów nawet się nie domyślali.

            Jezus – Król. Ale to król jak żaden inny. Rodzi się w stajni. Będzie miał koronę, ale cierniową. Płaszcz królewski, ale nasączony własną krwią. Umrze nie na tronie, ale na krzyżu. Bo będzie królem miłości, królem tych którzy kochają.

            Herod czuł, że idzie coś nowego, zupełnie innego, rewolucyjnego. Nie chciał takiego króla. Nie chciał takiego następcy. Nawet gdyby to był Mesjasz. On chciał, żeby wszystko było po staremu, żeby świat taki był, jak dotąd.

            My również błądziliśmy. Jezusowe królestwo miłości chcieliśmy przerobić na królestwo Kościoła katolickiego – na państwo kościelne. Przecież tak było: papież – prawie król albo nawet większy niż król, kardynałowie eminencje – prawie książęta, arcybiskupi, biskupi ekscelencje – książęta niższej rangi.

           A obywatelami tego nowego królestwa, które Jezus głosi, są tylko ci, którzy kochają. I nic nie pomogą mitry ani czerwone sutanny, ani uporządkowane klasztory. Jedyną legitymacją nowego królestwa jest miłość. Przebaczenie, darowanie, służenie, pomaganie, wspieranie, pocieszanie, dźwiganie, przyjaźń, życzliwość, serdeczność, dobroć. To są nasze dowody osobiste, tylko wtedy jesteśmy członkami królestwa Jezusowego.

*********


To był szok. Szok radosny. Dla pasterzy, dla Trzech Królów – dla całego świata. Dla każdego z nas.

            No to przynieśliśmy choinkę do domu. To ozdobiliśmy ją. To urządzaliśmy wieczerzę wigilijną. To łamaliśmy się opłatkiem. To szliśmy na Pasterkę w nocy. To śpiewaliśmy kolędy, najpiękniejsze jakie tylko mogliśmy wyśpiewać. To obdarowywaliśmy swoich najbliższych prezentami – na wzór Boga, który nas obdarzył swoim Słowem w postaci Jezusa.

            Ten szok nie może być powierzchowny, tylko przez chwilę. Nie może przeminąć, ulecieć, zniknąć. Powinien trwać w nas przez cały rok, przez całe nasze życie.

            I dlatego jest zasadne pytanie dziecka: „Mamo, a nie mogłaby choinka zostać na cały rok? Trzeba ją rozebrać? I wyrzucić do śmieci?”

                                                                  *********

Święta, święta i już po świętach”. Jeszcze w lodówce zostało trochę kutii, w spiżarce strucla zeschła. Drzewko trzeba będzie wnet rozebrać, bo igliwie się sypie. Jeszcze kolędy w kościele. Jeszcze plątają się nieotwarte niektóre świąteczne prezenty. I po Świętach.

            Nie. Święta nie przeminęły. Święta zostały w tobie – jako wielkie wydarzenie albo jako nic takiego. Zależy od tego, jak je przeżyłeś.

        Uczestniczyłeś w rekolekcjach adwentowych? Wysłałeś kartki świąteczne? Poważnie potraktowałeś Wigilię? Choć na moment wzruszyłeś się? Popłakałeś? Złożyłeś przynajmniej jedne życzenia prawdziwie, od serca? Ucieszyłeś się? Rozjaśniłeś się? Ożyłeś? Obudziłeś się? Ocknąłeś się? Odnowiłeś się? Przeprosiłeś?! Darowałeś? Byłeś człowiekiem – który czuje, boleje, który potrafi żyć – spontanicznie, autentycznie, prawdziwie? Poszedłeś na Pasterkę? Kolędowałeś w domu przy choince, takim domowym kolędowaniem? Odwiedzałeś rodzinę, przyjaciół? Przyjmowałeś gości?

             Święta kształtują i będą kształtować twój dzień powszedni. W takiej ważności, jaką im nadałeś. A one same są wielkim wołaniem o twoje człowieczeństwo, o nadanie sensu twojemu życiu.

*********