Biblioteka




IX  KOŚCIÓŁ

Potrzebujemy porady, wskazówki, zwrócenia uwagi, pocieszenia. Potrzebujemy kogoś, przed kim moglibyśmy się wypłakać, poskarżyć, wyżalić. Prawdziwych przyjaciół, dobrych, wiernych, mądrych, oddanych, bezinteresownych. Bez których życie nasze byłoby uboższe i czasem niemożliwe do wytrzymania.

            Ale równocześnie to my jesteśmy tymi, do których przychodzą ludzie po poradę, wzmocnienie, objaśnienie, wytłumaczenie. Dla których jesteśmy przewodnikami, światłem, głosem.

            Potrzebujemy siebie nawzajem.

            Choć są tematy, gdzie człowiek się kończy. Gdzie już nie daje rady, nie potrafi pomóc nawet najlepszy przyjaciel, najmądrzejszy, najtroskliwszy, najbardziej oddany.

Tą najwyższą instancją, tym PRZYJACIELEM, którego każdy człowiek wcześniej czy później potrzebuje, jest Bóg.

**********

             Tak mówią: Wawel stoi na czakramie. Czakram, jak mówią, to skała, która promieniuje – siłą, mądrością, odwagą, pokojem, zgodą. Trzeba iść na zewnątrz katedry, drogą do pałacu królewskiego, minąć kaplicę Zygmuntowską i wtedy można przez okienko piwniczne zobaczyć kawałek czakramu. To nie jest kamień, ale lita skała. Czasem spotykam tam ludzi – częściej ze świata – którzy stoją w tym miejscu, i stoją. Chwilę, godzinę, parę godzin. Mówią, że nabierają mocy, bo czakram pomaga dorastać do pełni człowieczeństwa, emituje energię, wzmacnia ludzi – fizycznie i duchowo. Takich czakramów jest na świecie kilka.

            Ale można powiedzieć, że nam przybył jeszcze jeden czakram. To jest Franciszkańska 3 – okno w rezydencji biskupów krakowskich. Niektórzy przechodzą obok tego czakramu obojętnie, niektórzy z biciem serca. Niektórzy zatrzymują się. I tak stoją. A przez ich dusze przelatuje chyba wiatr historii – szum, gwar milionowych rzesz ludzkich, które oklaskiwały go, słuchały go, towarzyszyły, podziwiały, kochały go. A my dołączamy. Nawet nie pragnąc, nie prosząc, nie dziękując. Po prostu chcemy być razem przez chwilę. Nacieszyć się jego światłem, jasnością, pogodą, uśmiechem, prostotą, jego mądrością.

**********

           
Apostołem być. Głosić Ewangelię Jezusową. I cały w tym trud, cała w tym zagadka, cały w tym problem:

Co powinni głosić apostołowie? – Prawdę o Bogu-Miłości.

W jaki sposób mają głosić tę prawdę? Pięknymi kazaniami? – Nie. Życiem swoim.

           Wszystko, co w kościele się dzieje, począwszy od Mszy świętej poprzez wszystkie sakramenty święte, nabożeństwa, drogi krzyżowe, rekolekcje, wszystko co się w kościele dzieje – w uroczystych szatach, w pięknych świątyniach – ma jeden cel: abyśmy kochali.

**********


            Trzeba się modlić również za księży, zakonników i zakonnice. Bo gdy opadnie ich młodzieńcza euforia, rozmyje się zachwyt i ścichnie radość, gdy przyjdą szare dnie, ciemne noce, pustka w duszy, samotność – wtedy zwłaszcza potrzeba naszym księżom i naszym siostrom zakonnym i zakonnikom wsparcia modlitewnego. Jak również trzeba im naszej życzliwości. Żeby przetrzymali, żeby się nie załamali, nie zasmucili, ale byli prawdziwymi zakonnicami, prawdziwymi zakonnikami, prawdziwymi księżmi.

**********

 
Na świeczniku trzeba postawić tych, którzy chcą otworzyć szeroko drzwi i okna na nowe światło, na nowy powiew wiatru, powiew Ducha Świętego.

A często bywa tak w historii ludzkości, jak i w historii Kościoła, że światła nie stawiamy na świecznik, ale chowamy pod korzec. Z zazdrości. Aby zniszczyć rywala, zadeptać, wyciszyć, wyrzucić do śmieci. Żeby go nikt nie widział, żeby o nim zapomnieli, a najlepiej byłoby, żeby zwariował albo umarł z głodu.

**********

 
Jak ich powołać? Tych, którzy są nazywani grzesznikami. Jak się zwracać do nich? Jakie kazania głosić? W kościołach? A ich w kościołach nie ma. Jak wzywać grzeszników, którzy są nieobecni?

Trzeba iść do nich. Tak jak On poszedł do Mateusza. Trzeba iść do nich, gdy zapraszają, żeby siąść przy stole razem z nimi. Trzeba się zniżyć. Trzeba zaryzykować. Potem ludzie nazwą nas też grzesznikami. Że jesteśmy tacy sami jak tamci, a nawet gorsi.

            Żebyśmy nie bali się grzeszników. Żebyśmy nie bali się kontaktów z nimi. Żebyśmy się nie bali, co ludzie powiedzą o nas, gdy zobaczą, że rozmawiamy, ze zachodzimy do nich do domów, że zapraszamy do siebie tych, którzy są uważani za grzeszników – bo nie chodzą do kościoła, bo narzekają na Kościół, na księży, na katechezę szkolną – że czegoś za mało, że czegoś za dużo, że czegoś nie w sam raz.

 **********

Każdy człowiek ma prawo do szacunku. Niezależnie od tego czy jest dzieckiem, czy człowiekiem trzeciego wieku.

            A jeżeliby udało ci się wdeptać kogoś w błoto, udowodnić mu, że jest złym, że jest złodziejem, kłamcą, oszustem, niewiernym, niegodnym – to ty będziesz winien wszystkiego, co nastąpi. A nastąpi, bo gdy człowiek straci wiarę w siebie, to zdolny jest do wszystkiego złego. W osamotnieniu albo w dobieraniu sobie podobnych mu ludzi – przegranych, odrzuconych, wzgardzonych.

            A tymczasem – nam, którzy oskarżamy, nie wolno zapominać, że jesteśmy również grzesznikami. Bośmy ludźmi. Nie aniołami.

            I trzeba, byśmy mówili ludziom o tym, że są dobrzy. Że stać ich na wiele. Że potrafią się wznieść na wyżyny. Że potrafią być mądrzy, zaradni, roztropni, wolni. Bo to jest prawda.

**********

            Nie można gardzić grzesznikami. Nie wolno gardzić pijakami, narkomanami, złodziejami, oszustami. Trzeba ich kochać. Bo tylko wtedy może być cud, który się rzadko zdarza – że się nawrócą. Ale pod warunkiem, że się ich kocha. Tych zarozumiałych, pysznych, kłamców, oszustów, złodziei. Że oni poczują przyjacielskiego ducha. Że ktoś się pochyli nad nimi nie z litości, ale z miłości. To obowiązuje w domu, w szkole, w zakładzie pracy, na ulicy – w każdym wypadku.

**********

Miłość bliźniego, to znaczy również usłyszeć człowieka, który do nas mówi, zrozumieć, co do nas mówi. Przejąć się jego przejęciem. Zatroszczyć się jego troską. Zmartwić jego zmartwieniem. Radować się jego radością.

Tak byśmy powinni przeprosić ludzi, których nie zrozumieliśmy, których troską nie zatroszczyliśmy się, których przejęciem nie przejęliśmy się, którym nie zaufaliśmy, nie zawierzyliśmy.

Przeprosić niezrozumianych, odepchniętych, wzgardzonych, posądzonych, oskarżonych.

Bo miłość bliźniego, to znaczy również mieć szacunek dla tego, co on mówi, jak się zachowuje, czym jest zmartwiony, zasmucony, co mu dolega, dokucza, może chory?

**********

 

            Ale w przypowieści o robotnikach w winnicy brakuje mi jeszcze robotników, którzy przyszli do pracy w winnicy Pańskiej – ale odeszli. Znudziło im się, a i robota była dla nich za ciężka, towarzystwo nieszczególne. Odeszli.

            Bo znudziły im się Msze święte, pacierze ranne i wieczorne, nabożeństwa różańcowe. Bo już znają na pamięć wszystkie przypowieści Jezusa. I całą Ewangelię. Już nic więcej nie usłyszą. A nie chcą przyznać się, że tak naprawdę chodzi o ich miłość.

            Ale miłość to takie niebotyczne słowo. Ale Bóg jest Miłością, to takie tajemnicze stwierdzenie. Ale my mamy być podobni do Boga, to takie trudne zadanie – którego najpewniej można się nauczyć w winnicy Pańskiej.

**********

 

            Potrzeba, ażeby choć czasem zdawać sobie z tego sprawę, że jesteśmy w ciągu fizjologicznym i duchowym. Że zostaliśmy zrodzeni przez naszych rodziców. Nie tylko jeżeli chodzi o stronę fizjologiczną, ale i duchową. Ich styl życia, ich kierownictwo domem odegrało w naszym życiu zupełnie istotną rolę. Zawdzięczamy im naszą kulturę. Nawet gdy ona jest w niejakiej opozycji do ich przekazu, to jednak punkt odniesienia jest wyraźny.

**********

             Jezus, zarzucając faryzeuszom ich wykroczenia przeciw miłości, wymienia zwyczaj określony słowem „korban”. To znaczy: masz obowiązek utrzymania rodziców, ale gdy powiesz słowo „korban” nad darem, który się należy twoim rodzicom, to możesz spokojnie zapomnieć o rodzicach i oddać ten dar Świątyni.

            Powodów zarzutu przeciwko faryzeuszom mógł Jezus mieć bardzo wiele, ale On wymienia tę krzywdę, którą wyrządzają dzieci rodzicom. To Go jakoś najbardziej bolało. To nosił w sercu jako zarzut najbardziej bolesny – krzywda rodziców.

**********

            Masz swoje środowisko? Przyłączyłeś się do jakiejś grupy? Należysz do określonej społeczności? Spotykacie się? Rozmawiacie? Przyjaźnicie się? Czy mądrzejesz dzięki nim? Czy mądrzeją ci, do których należysz? Jesteś ich inspiracją, zaczynem, źródłem? Kształtujesz społeczność – a zarazem czujesz, że jesteś przez nią kształtowany? Czujesz, że dorastasz, poszerzasz swoje poglądy? Jesteś przez nią krytykowany, ale nie niszczony?

Dobierasz sobie ludzi – ludzie ciebie dobierają. Godzisz się na ich towarzystwo – godzą się oni na twoje towarzystwo. To mogą być dwie osoby, pięć osób, dwie rodziny, pięć rodzin. Może się nazywacie przyjaciółmi, znajomymi, kolegami, koleżankami. Podciągają cię, podnoszą twoją poprzeczkę, dopingują cię, budzą cię ze stagnacji, uszlachetniają cię – uszlachetniasz ty ich. Czy wprost przeciwnie: gorszą cię, niszczą cię, demoralizują cię – tak jak ty to robisz względem nich.

Zauważyłeś, że sprawdza się powiedzenie: „Powiedz mi, jacy są twoi przyjaciele, a powiem ci, kim jesteś”.

**********

Jesteśmy istotami społecznymi. Każdy potrzebuje przyjaciół. Przyjaciół na pogodę i niepogodę; na jasny dzień i ciemną noc; na ciszę i na burzę; na radość i na cierpienie; na długą drogę i krótkie wypady.

Samotnie iść – to ryzyko, to prawie samobójstwo. Bo napadnie smutek, stres, słabość, dezorientacja – i zrobimy głupstwo. Braknie tego, kto uratuje, kto poda rękę.

Potrzeba nam ludzi. Wypróbowanych, którzy uwierzyli w nas. Nie zdradzą pod żadnym pozorem. Nie wyśmieją się z naszej największej słabości, odpowiedzą mądrze na trudność; zachowają się roztropnie, gdy jesteśmy słabi; wytłumaczą, gdy nie rozumiemy; ostrzegą, gdy się pchamy w niebezpieczeństwo.

Potrzeba nam drugiego człowieka. Bo jesteśmy monotematyczni, jednostronni. Potrzeba nam drugich oczu, uszu, drugiego tekstu. Potrzeba nam dorady, pomocy, ostrzeżenia, ratunku, podniesienia na duchu, przygaszenia nas, kiedy wariujemy. Żeby żyć rozsądnie, decydować prawidłowo, orientować się w rzeczywistości, w której żyjemy.

Dobrze, jeżeli przyjacielem naszym jest ktoś z rodziny. Ale to za mało. Potrzeba trzeciego zdania, trzeciej opinii, nowego, innego spojrzenia. „A gdy natrafimy na Judasza?” To zostanie ci jeszcze jedenastu wiernych przyjaciół.

            I jeszcze do tego trzeba, abyśmy byli wiernymi przyjaciółmi dla tych, którzy oczekują od nas przyjaźni.

**********

A gdy nadarzy się okazja i będziesz w otoczeniu twoich przyjaciół, zadaj im pytanie: „Za kogo ludzie mnie uważają?” Na pewno będą zaskoczeni. „Ludzie jak ludzie – jedni dobrze, drudzy źle mówią o tobie”. „Ale co mówią?” Może zaczną wyłuskiwać z pamięci opinie o tobie.

I kiedy będzie im się zdawało, że rozmowa jest skończona, zadaj im drugie pytanie: „A wy za kogo mnie uważacie?” Prawdopodobnie zapadnie milczenie. Będzie konsternacja. Twoi przyjaciele poczują się dotknięci – jak można takie pytanie postawić. „Co, chcesz usłyszeć komplementy? Bo jakiej opinii oczekujesz od nas?” Ale ty powtórzysz pytanie. I może się ktoś złamie i powie swoją prawdę o tobie. I nagle przetoczy się lawina zachwytów, ale i surowych krytyk popełnionych błędów przez ciebie. Będziesz wstrząśnięty. Może nie spodziewałeś się, że ktoś może mieć taką surową opinię o tobie. Ale czy odważysz się postawić to pytanie.

**********

            A nam czasem drży ziemia pod nogami. Banki nie chcą udzielać kredytów, przez co produkcja jest spowalniana, następują zwolnienia z pracy, rośnie bezrobocie – załamuje się rynek.

            Dlaczego tak się dzieje? Można powiedzieć: i dlatego, że przestaliśmy mieć zaufanie do swoich partnerów w handlu, w przemyśle, w życiu społecznym. I tak nikt, kto zasiada do stołu na rozmowy, nie wie, jakie kłamstwa, oszustwa, podstępy ma w zanadrzu ten, który z nim rozmawia. Co mu serwuje? Czy choćby jedno słowo, które wypowiada, jest prawdziwe? A co kryją te uśmiechy, te poczęstunki, te obietnice.

            I nie tylko brak zaufania człowieka do człowieka, ale firmy do firmy, przedsiębiorstwa do przedsiębiorstwa. Świadczą o tym kruczki, jakie kryją się w umowach – ledwo dostrzegalne, czasem zapisane tylko drobnym maczkiem – pułapki, jakie zastawiają partnerzy na siebie nawzajem.

Prawo miłości nie istnieje. Ale zawiść, chęć zysku, podstęp, cwaniactwo, oszustwo, walka w której każdy chwyt jest stosowany.

Niektórzy mówią, że najgorsze minęło, że już się nie będzie trzęsła ziemia pod naszymi nogami. Niektórzy mówią, że to potrwa rok albo dziesięć lat, zanim się wszystko unormuje. A to zależy od naszej uczciwości. Chodzi o to, żebyśmy mieli do siebie zaufanie – dzieci do rodziców, rodzice do dzieci; nauczyciele do młodzieży, młodzież do nauczycieli; kierownicy do pracowników, pracownicy do kierowników – pewność, że jeden drugiego nie chce oszukać. Chociaż to takie trudne, chociaż tak kusi pieniądz.

**********

My, wychyleni ku przyszłości, ku jutrzejszemu dniowi – przecież powinniśmy oglądać się wstecz. Bo w nas jest nasza przeszłość – ta niedawna i ta bardzo dawna. Dzwonią w nas janczary, grają w nas skrzypki góralskie, dochodzi nas hymn narodowy, mazurki Chopina, śpiewy legionowe, wycie syren, ryk spadających bomb, terkot karabinów maszynowych, strzały armatnie. Tamte dawne czasy wciąż w nas żyją.

Jest w nas pamięć rodzinna, rodowa, narodowa. Wszystkie wielkie postacie, nawet z dalekiej przeszłości, świecą nam na naszej drodze życiowej przykładem mądrości, wspaniałomyślności. Wszystkie nędzne postacie ostrzegają nas swoją głupotą, egoizmem, pazernością, prymitywizmem, prywatą.

A nade wszystko mamy w sobie atmosferę domu rodzinnego: rodziców naszych. Ich słów, ich przykładu. Wychyleni do przodu, czujemy, że dorośliśmy w kulturze naszego domu, którą przekazali nam nasi rodzice, dziadkowie nasi, rodzina nasza.

**********

 

Traktuj osobowo swoje miejsce zamieszkania. Nie jako zbiór ulic, placów, domów, ale jako zbiór ludzi, którzy stanowią jakąś społeczność. Jest ona kształtowana przez swoich reprezentantów, urzędy i urzędników, przez świętych i zbrodniarzy, myślicieli i przestępców, przez ludzi prostych i intelektualistów – stanowi żywy organizm.

            To samo można powiedzieć o wszystkich miastach i wsiach. Tworzą społeczności, które są odpowiedzialne za to, co się u nich dzieje. Za poziom intelektualny, moralny, za świętość i za przestępstwa.

            I tak jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za siebie. Ale również za społeczność, do której należymy. Za naszą rodzinę, nasz ród, nasze miasto, naszą wieś, nasz naród. Każdy na swoją miarę. Bo my nie tylko jesteśmy kształtowani, ale swoją osobą kształtujemy środowisko, do którego należymy.

**********

Dziękować! Komu? Kiedy? W imię czego? Za co? Za wszystko!

         Dziękczynienie jest związane z naszym człowieczeństwem w sposób istotowy. My jesteśmy dziękczynieniem. Życie nasze, słowa nasze, czyny nasze są dziękczynieniem.

        Dziękować za czas dziecięctwa. Za rodziców i rodzeństwo. Za szkołę, nauczycieli, kolegów, koleżanki, przyjaciół. – Za środowisko, w którym żyjemy. Za naród, do którego należymy. To dzięki nim wzrastaliśmy i wzrastamy.

           I dziękować za powołanie nas do istnienia. Za powołanie nas do szczęścia niebiańskiego.

       Dziękować. Bo dziękowanie to wyraz miłości naszej ku Bogu. Bo dziękując Bogu, dziękujemy bliźnim naszym; bo dziękując bliźnim naszym, dziękujemy Bogu.

********** 

            Ktoś kiedyś mi powiedział, że nie chce być owcą w stadzie. Że ta metafora mu się nie podoba. Bo każdy człowiek ma swoją osobowość, indywidualność; a stado owiec przypomina bezrozumną gromadę.

            Ale padło słowo „gromada”. To jest ważne w tym obrazie. Grupa solidarna, trzymająca się razem, mocna w masie. Ale nie znaczy to, że poszczególne owce pozbawione są swojej oryginalności.

            Bo my jesteśmy istotami nie tylko jednostkowymi, ale i społecznymi. W społeczeństwie dorastamy do samodzielności. I tworzymy życie społeczne. Od rodziny, rodu, narodu aż po szkoły, zrzeszenia, instytucje, spółdzielnie, stowarzyszenia, kluby, towarzystwa, wreszcie państwo, Kościół. I każda z tych społeczności ma swoistą osobowość, która kształtuje i wychowuje jednostki.

********** 

            Jak tego dokonać, abyśmy stanowili jedno? Przecież każdy jest samodzielną indywidualnością, osobowością swoistego rodzaju.

Każdy powinien zachować swoją odrębność, swoją niepowtarzalność, jedyność, ale równocześnie każdy powinien mieć szacunek i życzliwość dla swojego bliźniego. I w szacunku, w życzliwości wzajemnej znajduje się źródło jedności, którą mamy stanowić wszyscy razem.

********** 

            Jezus prosi Ojca, aby apostołowie stanowili jedno: „Tak jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie”.

            I następny tekst, również niepojęty: „Ty, Ojcze, ich umiłowałeś tak, jak Mnie umiłowałeś”.

            Mamy w to wierzyć, że Bóg nas tak miłuje, jak miłuje swojego Syna Jezusa Chrystusa? I przyjmujemy to do serca, wciąż nieprzekonani, że to jest możliwe.

********** 

            To jest tak, jakbyście byli dwojgiem małych dzieci i stanęli przed drzwiami kościoła, do którego jeszcze nigdy nie wchodziliście, i nie wiecie, co zastaniecie za tymi drzwiami.

            To jest tak, że sakrament małżeństwa rozpoczyna się dzisiejszą uroczystością. Ale trwać będzie do waszej śmierci i poza śmiercią.

Sakrament małżeństwa to nie jest ta chwila, to nie są te trzy kwadranse spędzone w kościele na uroczystej Mszy świętej, w czasie której dokonujecie wyznania swojej miłości. Sakrament małżeństwa to jest całe wasze życie małżeńskie, które zaczynacie dzisiaj. Życie gdzie nie jest „ja”, nie jest „ty”, tylko jesteśmy „my”. Realizuje się dzień po dniu. Aż do śmierci. I poza śmierć.

            A wy, jak dwójka małych dzieci przed bramą kościelną, za którą nie wiecie, co się kryje, co was spotka, co zobaczycie, co usłyszycie, co przeżyjecie, jak się potoczą następne chwile.

            Drzwi się powoli otwierają. Twoja dłoń spoczywa w dłoni twojego chłopca, on uchwycił cię mocno i prowadzi cię w głąb świątyni.

            Sakrament małżeństwa to jest ciąg dni, którym to korytarzem prowadzi was Bóg. Aż do chwili śmierci, aż poza śmierć. Sakrament to jest chwila po chwili, dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem.

Sakrament to jest tajemnicze słowo „my”. Nie „ja”, nie „on”; nie „ja”, nie „ona” – ale „my”. To już nie idę ja sam przez życie, to już nie ja idę sama przez życie – idziemy razem. Za siebie wzajemnie odpowiedzialni. Sobie wzajemnie służący, pomagający, wzbogacający. To dwie osoby. Dwa światy się spotkały – przeżywające na swój sposób inaczej świat, mające swoje pragnienia, pomysły, zamiary, plany do realizacji. Po drodze czekają na was niespodzianki, zaskoczenia, przygody, klęski, zwycięstwa, straty, radości. To wszystko przed wami. Ale wy się trzymacie razem – dłoń w dłoń. I wiecie, ze jesteście silni, bo jesteście razem. Bo się wspieracie, bo sobie pomagacie. Bo swoją mądrością pomagasz swojemu towarzyszowi. Bo swoją mądrością pomagasz swojej towarzyszce. Bo ona tobie pomaga, ty jej pomagasz – odwagą, determinacją.

To jest wszystko wciąż to samo: sakrament małżeństwa.

Życie wasze opromienione miłością. Zachwytem, podziwem. Poznajecie siebie tak, jak człowiek nigdy siebie nie mógł i nie był w stanie poznać. Wzbogacacie się bogactwem swojego partnera, swojej partnerki. Bo każde z was ma swoje punkty widzenia, swoją kolorystykę, swoje oceny, swoje doświadczenia. I dzielicie się nawzajem tymi swoimi przeżyciami.

To jest sakrament małżeństwa. Który rozpoczynacie dzisiaj.

A my modlimy się dzisiaj za was, żeby wam się to życie małżeńskie udało. Bo jesteśmy świadomi tego, że jesteście tylko ludźmi – możecie popełnić jakieś błędy, jakieś niespodziewane zachowania, których nawet nie przypuszczaliście, że was na to stać. I chcemy Boga prosić, żeby wam pomagał wychodzić na prostą, przechodzić przez ciemne tunele, nad przepaściami, które czyhają na was. Bo jesteście ludźmi i stać was na każde głupstwo, na każde błędy.

I Boga dzisiaj prosimy, żeby wam się życie wasze udało.

Żebyście szli przez swoje życie małżeńskie, trzymając się za ręce – dłoń w dłoń, ramię w ramię, przytuleni do siebie fizycznie i duchowo. I pokonując wszystkie przeszkody, trudności, wzbogacając się doświadczeniami, które po drodze się zdarzą.

Mówię do was niezgrabnie, ale chcę wam przekazać tę jedną prawdę – że sakrament małżeństwa to nie jest ta dzisiejsza chwila, tylko to jest całe wasze życie, które przed wami się rozpościera. Do samej śmierci i aż poza śmierć. W radości, w dziękczynieniu Bogu, że was to spotkało, co się nazywa miłością małżeńską.

Życzę wam, żeby tajemnica małżeństwa rozchylała się przed wami, tak jak się rozchylają drzwi dla dzieci mających wejść do środka świątyni.

********** 

            Godzi się podziękować Bogu za lata przeżyte w małżeństwie. Za każdy rok, za każde zimowanie, za każdą wiosnę, za każde lato, za każdą jesień. Za każdy dzień. Godzi się podziękować Bogu za te lata, które są za wami.

            Gdy powiecie: To były trudne lata – powiem wam: Macie rację. Gdy powiecie: Ale to były radosne również lata – przytaknę: Macie rację.

Bo to było wasze życie. A życie – jak życie. Składa się z radości i smutków, ze zwycięstw i z klęsk, z przyjaźni i niechęci, z okresów burzliwych i pogodnych. Za to wszystko Bogu dziękujecie. Żeby uszanować te lata pełne poświęcenia, trudu, wysiłku, pracy. Lata pełne ludzi – krewnych, przyjaciół, znajomych. Lata pełne dróg – jeżdżenia, załatwiania, odwiedzania. Lata wykonywania swoich zawodowych obowiązków.

Godzi się podziękować Bogu. I prosić Go o błogosławieństwo na dalsze lata. Oby jak najdłuższe, oby jak najlepsze. Oby jak najbardziej twórcze, radosne, zwycięskie. Tego wam życzymy i o to się wy modlicie, a my z wami.

            Gratulujemy wam. Żeście dożyli. W zdrowiu – jakim takim, ale zdrowiu, w powodzeniu, błogosławieństwie Boga. Macie się czym szczycić.

**********

Wciąż zamykamy drzwi za sobą, wciąż otwieramy drzwi następne. Zamykamy rok szkolny – otwieramy wakacje. Ale zanim zamkniesz drzwi roku szkolnego, to rzuć okiem wstecz. Ogarnij ten czas, który był wam dany: twojemu dziecku i tobie.

            „No, pokaż świadectwo. Co przynosisz. Jak cię oceniono”.

            Ale to jest połowa prawdy. Bo świadectwo zostało wystawione również tobie, któryś ojcem, któraś matką dziecka. Czy miałeś kontakt z wychowawcą, z nauczycielami. Jak kontrolowałeś naukę twojego dziecka. Czy interesowałeś się tym, czego się dziecko uczy, jak odrabia swoje zadania domowe, w jaki sposób przygotowuje się do lekcji na dzień następny.

            A więc nie lekceważ tych ocen, jakie widnieją na świadectwie. One są wystawione również tobie.

**********


Trzeba nam się powtórnie narodzić. Trzeba odkrywać nowe światy. Poznawać nowych ludzi. Wsłuchiwać się w to, co mówią, co chcą, o czym myślą.

Trzeba nam się powtórnie narodzić. Wciąż czytać, oglądać, badać, wciąż się dowiadywać, wypytywać się.

Trzeba się naprawdę powtórnie narodzić, a nie tkwić w starych schematach, zwrotach, powiedzeniach, w starych rozumieniach świata.

Trzeba się powtórnie narodzić. Rozumieć inaczej niż rozumieliśmy dotąd, wiedzieć inaczej niż wiedzieliśmy dotąd, słyszeć inaczej niż słyszeliśmy dotąd, widzieć inaczej niż widzieliśmy dotąd. Nie stać, tylko iść naprzód.

********** 

Przyszedł kiedyś do mnie mężczyzna nieznany mi bliżej i powiedział: „Chcę Księdzu podziękować za pokutę zadaną mi. Nie bardzo wiedziałem, o co chodzi. Kiedyś byłem u Księdza u spowiedzi i Ksiądz zadał mi za pokutę przez tydzień codziennie 15 minut spaceru. Jeszcze takiej pokuty nie otrzymałem. Zapytałem: «Ale mogę zrobić małe zakupy podczas tego spaceru?» «Żadnych zakupów». «Odwiedzić kogoś?» «Żadnych odwiedzin. Czysty spacer». Byłem zdumiony, ale jak pokuta, to pokuta. Wyszedłem na spacer. Zaczepił mnie kolega: «A dokąd ty idziesz?» «Do nikąd, na spacer». «To ci dobrze, że masz czas, ja nie mam czasu na spacery». Myślałem, że się złamię. Ale powiedziałem sobie: jak pokuta, to pokuta; tydzień to tydzień – i chodziłem twardo 15 minut codziennie na spacer. Po tygodniu już wiedziałem wszystko, bez tłumaczenia. Już wiedziałem, po co ten spacer”.

            W rankingu efektywnie pracujących ludzi na świecie zajmuje Polska bardzo niskie, prawie ostatnie miejsce. Pracujemy nieefektywnie.

            I moja hipoteza: Bo nie odpoczywamy. Bo nie umiemy odpoczywać.

********** 

Mieliśmy ciężki ten rok. Prawie cud, żeśmy przetrwali. Ale teraz już czas na wakacje, wczasy, urlopy.

Ci, którzy wyjeżdżają nad morze albo w góry, mają łatwiej. Zauroczy ich przyroda, piękno morza, piękno gór. Oderwie od codzienności.

            Ci, którzy zostają w mieście, mają trudniej. Ale muszą sobie urządzić te wakacje na swoją rękę. Odpocząć. Fizycznie i duchowo. Uspokoić potargane nerwy. Odsunąć wszystkie strachy i lęki, przerażenie i pytanie: „Co będzie dalej?” W tym celu trzeba zamknąć telewizor albo przynajmniej ograniczyć oglądanie. Zamknąć radio albo ograniczyć słuchanie. Nie czytać gazet – albo przeglądać je tylko. Wrócić do książki, którą odłożyłeś, bo nie było czasu na czytanie. I wychodzić w samotność. Na spacery codzienne. – Może spotkasz się z przyjaciółmi, z którymi kontakty zaniedbałeś. W domu – uporządkuj bałagan, który ciągle narasta. Odpisz na nieodpisane listy. Może będzie jakaś piękna wystawa obrazów w mieście, może jakiś koncert w filharmonii, na który warto iść.

Ale nade wszystko trzeba się uspokoić. Odpocząć. – Odnaleźć siebie na nowo – jakby znaleźć skarb. Wysłuchać siebie na nowo – jakby usłyszeć proroka. Zobaczyć siebie na nowo – jakby zobaczyć samego Jezusa.

            A to wszystko w zaufaniu Bogu, że nie jesteś osamotniony, opuszczony. Jesteś z Nim razem.

A to wszystko w ciszy, w pogodzie ducha, w radości. Tej spokojnej radości, na którą czekamy.

********** 

Żądamy cudów – żądamy, żeby się pojawiły znaki obecności świętych. A będziemy przychodzić na to miejsce, będziemy czekać – że może i nam się ukaże postać Matki Bożej albo samego Jezusa Chrystusa. Wtedy będą kościoły pełne w dzień i w nocy, będziemy się modlić, oczekując znaku…

********** 

            Bóg się objawia w cudach swoich. A tym największym cudem jest człowiek wierzący. Chociaż schorowany, zachowujący swoją godność, zachowujący swoją wiarę – mimo cierpienia, mimo swojego wieku. To są cuda największe: ludzie święci. Chociaż nie będą wyniesieni na ołtarze, to przecież dla nas są świętymi. I znakiem Bożym.

********** 

            Niektórzy mówią, że chrześcijaństwo wypaliło się. Co miało powiedzieć, to powiedziało, i teraz żyje tym powtarzanym Pismem Świętym. A ludzie będą przychodzili do kościoła tak długo, jak długo od Kościoła otrzymują coś, co jest im potrzebne do życia. Chrześcijaństwo już im tego nie daje. – Tak mówią. I przestają chodzić do kościoła, kończą z modlitwami, z pacierzem rano i wieczorem, z praktykami religijnymi – jak Droga Krzyżowa, różaniec czy nabożeństwa majowe – a przede wszystkim z Mszą świętą niedzielną.

            Aż do chwili, kiedy przyjdzie ucisk. I obce siły odbiorą narodowi wolność. Gdy coś ludzkiego zakażą, coś nieludzkiego narzucą. I wtedy naród zwraca się do Chrystusa. I wtedy znowu krzyż staje się symbolem wolności, miłości człowieka.

            Ale gdy nastanie pokój, gdy prawo będzie prawem, znowu ten sam proces będzie powtarzany – ludzie będą odchodzili od Kościoła. Będą mówili, że chrześcijaństwo nic im nie daje.

            A daje im – daje nam – wolność, miłość, pełnię człowieczeństwa. Byleśmy tylko chcieli jej brać jak najwięcej, oboma rękami.